W Czarnym Mieście trwa Rok Zaćmienia. Jego mieszkańcy, wcześniej niż reszta ludzkości, muszą się zmierzyć z apokalipsą...
Schyłek tysiąclecia. Wróżbici wieszczą koniec świata… John Fox, przedstawiciel kancelarii prawniczej z Chicago, przybywa na Śląsk w poszukiwaniu spadkobiercy. Trop prowadzi go do Czarnego Miasta, które pogrążone jest w chaosie Roku Zaćmienia. Ziemią szarpią wywołane zapadaniem się chodników kopalnianych wstrząsy, a krajobraz zasnuwa się dymem. John zostaje wciągnięty w labirynt korytarzy, gmatwaninę snów, wizji i wspomnień, które mieszają się z rzeczywistością, a czas traci swą ciągłość. Podróż do Czarnego Miasta okazuje się podróżą w głąb siebie. Dokąd zaprowadzi bohatera?
Do lektury powieści Marty Knopik Rok Zaćmienia, ukazującej wydarzenia rozgrywające się w rzeczywistości znanej z powieści Czarne Miasto, zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki Rok Zaćmienia. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Wrócił do taksówki, wyciągnął z teczki dokumenty i zaczął je przeglądać.
— Gdzie jedziemy? — zapytał kierowca, odwracając się.
— Momencik, zaraz znajdę. — Jan przez chwilę gorączkowo przerzucał kartki. — O, jest! Wie pan, gdzie jest kopalnia Bożydar?
— Pewnie, że wiem — obruszył się taksówkarz. Ktoś podejrzewa, że mógłby nie wiedzieć, gdzie jest jaka kopalnia?
Samochód ruszył, a Fox opadł ciężko na siedzenie. Dobrze, że wcześniej wnikliwie przejrzał akta i teraz od razu błysnęło mu w głowie, że na którejś stronie była adnotacja o miejscu pracy Bednarskiego. Byle jak najszybciej to załatwić. Czuł się bardzo zmęczony.
— Zaraz będziemy — rzucił przez ramię kierowca, a Jan wyjrzał przez okno.
Budynki kopalni przywiodły mu na myśl martwe cielska wielorybów kołyszące się na dnie oceanu. Łuszczące się płaty skóry smętnie zwisały z metalowych stelaży żeber, a plankton sadzy wolno wirował w ziarnistym powietrzu.
— Poczekać? — upewnił się taksówkarz, zatrzymując się przed wejściem.
Fox potwierdził, a potem podreptał w kierunku bramy. Strażnik pokierował go do niskiego budynku znajdującego się po prawej stronie. Wszędzie było pusto i cicho.
Jan wszedł do ciasnego, pomalowanego brązową farbą olejną korytarza i ruszył do jedynych otwartych drzwi. Za biurkiem siedziała starsza korpulentna kobieta z włosami zafarbowanymi na dziwny buraczkowy kolor. Mieszała głośno kawę, a pokój wypełniony był papierosowym dymem.
— Tak? — zdziwiła się na widok eleganckiego mężczyzny ze skórzaną teczką.
— Dzień dobry. Szukam pana Tadeusza Bednarskiego.
Podobno tutaj pracuje.
— Nie sądzę — odrzekła kobieta i zaciągnęła się papierosem, mrużąc oczy.
— Proszę? — Fox nie zrozumiał.
— Nie sądzę, żeby tu pracował — doprecyzowała, wydmuchując siny obłok dymu.
— Skąd pani wie? Zna pani wszystkich pracowników? — zdumiał się adwokat, próbując powstrzymać kaszel.
— Wiem stąd, drogi panie, że od zeszłego roku nikt tu nie pracuje — odparła spokojnie. — Nikt z wyjątkiem mnie i kilku strażników.
— Kopalnia nie działa?! — Fox nie mógł w to uwierzyć. Że też taksówkarz nie powiedział ani słowa na ten temat — pomyślał. Taki kawał drogi na marne.
— Uroczyście zamknięta — powiedziała kobieta, po czym upiła łyk kawy i ponownie zaciągnęła się papierosem. — Byli wojewoda, orkiestra, dzieci ze szkoły. A od tamtego dnia pusto. Siedzę tu sama. — Zerknęła na jego zmartwioną minę. — Po co go pan szuka?
— Spadek dostał — odparł smętnym głosem. — Z Ameryki.
— Coś takiego?! — Klasnęła w dłonie uradowana. — Jak w filmie!
— Tak, jak w filmie, tylko najpierw muszę go znaleźć. — Pokiwał głową.
— Znajdzie się! Musi się znaleźć! Spadek z Ameryki! — ekscytowała się Buraczkowa. — Zaraz sprawdzimy w archiwum. Może będę mogła panu pomóc.
Spojrzał na nią z nadzieją. Pociągnęła jeszcze raz papierosa i zgasiła go w popielniczce, po czym wstała i podeszła do drzwi prowadzących do pokoju obok. Gdy je otworzyła, ich oczom ukazało się pogrążone w półmroku pomieszczenie zapchane chaotycznie poustawianymi meblami.
— Bednarski, tak? — zapytała, a gdy Fox potwierdził, zapaliła światło i zniknęła w labiryncie regałów i szafek na dokumenty. — Jak ma na imię? — zawołała po chwili z głębi pokoju.
— Tadeusz.
Najpierw było słychać jakieś chrobotanie, jakby kobieta skrobała w mijane szafki. Odgłos się oddalał, a potem na kwadrans zapadła cisza. Fox nasłuchiwał coraz bardziej zaniepokojony. Zaczął się nawet zastanawiać, czy nie powinien wejść do środka i sprawdzić, czy kobiecie nic się nie stało, ale właśnie w momencie, gdy miał to zrobić, w pomieszczeniu obok coś upadło i rozległy się kroki, aż wreszcie Buraczkowa ukazała się, triumfalnie machając teczką.
— Mam! — Usiadła ciężko i zaczęła przerzucać pożółkłe kartki, marszcząc brwi i sapiąc. W końcu się rozpromieniła. — Bingo! — wykrzyknęła. — Dostał mieszkanie z kopalni parę lat temu. I to tu, niedaleko — dodała, wskazując na okno, za którym majaczyły w dymie surowe bryły bloków pobliskiego osiedla. — Zapiszę panu adres.
— Ratuje mnie pani! — ucieszył się Fox, biorąc z jej rąk kartkę.
— Będzie o tym w gazetach? — zapytała na pożegnanie.
— Może będzie — odparł z uśmiechem adwokat, w którego wstąpiły nowe siły.
Przed kopalnią czekał taksówkarz i chociaż osiedle znajdowało się tuż obok, Jan wsiadł do samochodu, żeby jak najkrócej narażać się na działanie wiszącej w powietrzu sadzy. Chwilę kluczyli pomiędzy szarymi blokami.
— To tutaj — rzucił kierowca, a gdy pasażer chwycił za klamkę, zapytał: — Zaczekać?
— Zaczekać — odparł Jan. — To ostatni adres — powiedział pocieszająco, widząc przekrwione spojrzenie mężczyzny we wstecznym lusterku. — Potem pojedziemy do hotelu.
W odpowiedzi taksówkarz rozkaszlał się tak intensywnie, że z jego oczu pociekły łzy. Fox spojrzał na budynek, do którego miał wejść. Szary wieżowiec, nie wiadomo jak wysoki, bo widać go tylko do piątego piętra. Reszta tonęła w czarnej chmurze.
Dziurawy chodnik. Błoto. Pusto. Sądząc po numerze mieszkania, Bednarski mieszka na siódmym lub ósmym piętrze.
Wsiadł do windy i nacisnął ósemkę. Guzik był nadpalony. Winda, złowieszczo trzeszcząc, ruszyła do góry.
Wysiadł i po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnął. Mieszkanie Bednarskiego znajdowało się na wprost windy. Była nawet tabliczka z nazwiskiem.
Energicznie zapukał, raz, a potem ponownie.
Nic, cisza.
Nacisnął więc dzwonek, który zaterkotał histerycznie, sprawiając, że Fox się skrzywił, jakby nagle rozbolały go zęby. Wewnątrz mieszkania żadnego poruszenia, nadal cisza. Postanowił zapukać jeszcze raz. To jego ostatnia szansa na załatwienie wszystkiego dzisiaj. Gdyby to się udało, przespałby się w hotelu i z samego rana ruszyłby na lotnisko. Marzył o tym.
Nagle poczuł, że ktoś mu się przygląda. Rozejrzał się. Wydało mu się, że drzwi na końcu korytarza są lekko uchylone.
— Dzień dobry — zawołał, ruszając w tamtą stronę.
Drzwi się zamknęły. A może Bednarski jest u sąsiadów i sprawdzał, kto się do niego dobija? Może z jakiegoś powodu się ukrywa, ma jakieś długi czy coś w tym rodzaju? To możliwie, przecież stracił robotę. Fox postanowił to sprawdzić.
Ledwie ruszył w tamtą stronę, drzwi ponownie się uchyliły, a na progu stanęła nieduża kobieta w kwiecistym fartuchu ze sztucznego połyskliwego materiału i z plastikowymi różowymi wałkami na głowie. Na nogach miała zrobione na drutach wełniane papcie.
— Pan do Bednarskiego? — zapytała konspiracyjnym szeptem, uważnie mu się przyglądając.
W jej oczach było coś chłodnego, stalowego, coś, co przywodziło na myśl wbijające się w ciało cienkie szpitalne igły.
— Tak — odpowiedział Fox. — Nie wie pani, gdzie może być?
— A czego pan od niego chce? — zainteresowała się.
— Proszę się nie obawiać. Mam dla niego dobre wiadomości.
Kobieta nie była usatysfakcjonowana. Najwidoczniej oczekiwała nieco więcej informacji, ale prawnik z jakiegoś powodu czuł, że właśnie jej nie powinien zbyt wiele mówić. Oboje milczeli przez chwilę.
— Nie ma go od kilku tygodni. — Zniżyła głos do szeptu. — Ostatnio widziałam go w połowie listopada.
Jan wpatrywał się w kobietę wyczekująco.
— A wie pani, gdzie on jest? — zapytał w końcu. — To pilne. — Chwilę spoglądał w igły jej oczu, aż wreszcie się poddał. Trzeba jej powiedzieć, informacja za informację. — Spadek dostał — wyszeptał. Kobiecina wzięła głęboki wdech, najwyraźniej zadowolona.
— Może wiem… — powiedziała powoli. — Ale jakby co, proszę mu nie mówić, że wie pan ode mnie. Będzie na mnie, że szpieguję ludzi albo że plotki roznoszę, rozumie pan.
— Nic nie powiem — zapewnił.
Kobieta nachyliła się i pokiwała palcem, żeby zbliżył się do niej, zrobił więc, co kazała. Z bliska pachniała wybielaczem i octem.
— Wyjechał do Czarnego Miasta — wyszeptała mu do ucha, po czym wyprostowała się i spojrzała na niego z triumfem.
Zamrugał oczami, nic z tego nie rozumiejąc.
— Do Czarnego Miasta?
— Ciii… — Jego rozmówczyni rozejrzała się w panice. — Nic więcej nie wiem — powiedziała stanowczo i nim zdążył zareagować, zapytać o dokładniejszy adres i dowiedzieć się, dlaczego to taka tajemnica, kobieta wycofała się bezszelestnie w tych swoich wełnianych kapciuszkach i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Wpatrywał się w nie jeszcze chwilę, po czym wolno ruszył w stronę windy.
Czarne Miasto. Trochę mało precyzyjna informacja, ale lepsze to niż nic. Na razie nie miał pomysłu, jak miałby odszukać Bednarskiego, znając tylko nazwę miejscowości, ale może coś wymyśli, zapyta w jakiejś instytucji na miejscu, na policji, w urzędzie… Zobaczy się.
Westchnął. Wygląda na to, że jutro zamiast na lotnisko pojedzie do Czarnego Miasta. W drodze do hotelu próbował się czegoś dowiedzieć o tym miejscu od taksówkarza,ale ten nie był skory do rozmowy. Kaszlał i pociągał nosem. Wydawał się rozpalony i Fox pomyślał, że pewnie ma gorączkę. W końcu podarował sobie rozmowę i pod hotel podjechali w kompletnej ciszy.
— Bardzo panu dziękuję — rzekł, wręczając taksówkarzowi banknot.
Ten, zobaczywszy kwotę i walutę, gwałtownie zamachał rękami.
— Nie mam wydać! Nawet w złotówkach nie mam tyle!
— Proszę nie wydawać. Zająłem panu cały dzień. W dodatku pan, zdaje się, zaziębiony. Doceniam poświęcenie.
Taksówkarz wyskoczył z auta i otworzył przed nim drzwi.
— Jutro też będzie mnie pan potrzebował? Pytał pan o Czarne Miasto…
Fox potwierdził, a kierowca się rozpromienił. Chciał coś powiedzieć, ale przydusił go kolejny atak kaszlu.
— Gdybym jutro nie dał rady, przyślę szwagra — wysapał w końcu. — Na którą ma być auto?
— Umówmy się tutaj na dziewiątą rano — odparł prawnik.
Odebrał od kierowcy wyciągniętą z bagażnika walizkę, uścisnął mu rękę i wszedł do hotelu, ciesząc się, że nie musi rano troszczyć się o transport.
Może to dobry znak — pomyślał.
Książkę Rok Zaćmienia kupicie w popularnych księgarniach internetowych: