Czasem wiedza okazuje się cenniejsza od działania, a zdobywanie jej staje się zajęciem dużo bardziej ryzykownym niż wypowiedzenie wojny…
Szczecin (a właściwie niemiecki Stettin), początek XX wieku. Kirra Fersen, trzydziestoletnia nauczycielka liceum dla dziewcząt, a zarazem kobieta dumna, lecz uwikłana w konwenanse i ograniczona lojalnością wobec rodziny, stara się odsunąć na bok własne ambicje, aby ratować dobre imię Fersenów. Kiedy spotyka Emila, amerykańskiego psychiatrę, budzi się w niej tęsknota za innym życiem. Ten ambitny samozwańczy naukowiec-eksperymentator udowadnia jej, że możliwe jest zajrzenie do umysłu drugiej osoby i poznanie jej sekretów. Fascynuje to Kirrę, która sama ma problemy z odczytywaniem emocji innych ludzi. Młoda kobieta stawia wszystko na jedną kartę i rusza z Emilem w podróż po Niemczech, aby krzewić jego idee i pomóc mu uzyskać wsparcie na dalsze badania.
Po początkowych sukcesach i zawarciu obiecujących znajomości w elitarnych kręgach towarzyskich bohaterka zacznie boleśnie odczuwać konsekwencje swojej decyzji. Z biegiem czasu okaże się, że za Emilem stoi tajemniczy pracodawca, a prawda o istocie jego eksperymentów jest nieco inna. Para zostanie wciągnięta w niebezpieczną grę.
Silna kobieta. Tajna organizacja. I niepokoje społeczne w drugim dziesięcioleciu ubiegłego stulecia... To właśnie najnowsza powieść Agnieszki Gładzik Znak Gryfa. Do lektury książki zaprasza Wydawnictwo Lira. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już dziś zachęcamy do sięgnięcia po drugą jego część:
Służba wyniosła większość sprzętów do innych pomieszczeń, dzięki czemu hol, jadalnia i sala balowa zdawały się tworzyć jedną przestrzeń. Na zgromadzonych pod ścianami stolikach ustawiono patery z przekąskami, a pomiędzy gośćmi krążyli odziani w smokingi kamerdynerzy i pokojowi, dzierżąc w dłoniach tace z szampanem.
— Ciepły posiłek zostanie podany w ogrodzie około godziny dziewiątej — poinformował ich służący. Johann mu podziękował i wziął z tacy dwa kieliszki, przekazując jeden Kiirze.
— Fersen! — usłyszeli wołanie z głębi sali. Po chwili podszedł do nich gospodarz ubrany w mundur z czasów służby wojskowej. — Myślałem już, że nie przyjdziesz!
Johann uśmiechnął się i odpowiedział:
— Nie należy poganiać pań, nawet kosztem drobnego faux pas.
Schledermann przeniósł wzrok na Kiirę.
— Ależ oczywiście, mój chłopcze — przytaknął. — Inaczej nie moglibyśmy ich oglądać w pełni urody. Panno Fersen, wygląda pani, jak zawsze, czarująco.
— Dziękuję, panie Schledermann. — Kiira skłoniła lekko głowę. — Jestem zachwycona, że mogę dzisiaj u pana gościć.
— Ma pani rację, pani i brat za rzadko u nas bywacie — odparł uprzejmie pan Schledermann, po czym położył dłoń na ramieniu Johanna. — A teraz, jeśli pani pozwoli, chciałbym przedstawić naszego znakomitego przedsiębiorcę — pokazał głową na brata Kiiry — kilku znaczącym osobom.
— Ja zatem dołączę do pań — rzekła Kiira, dopełniając tym samym uprzejmości.
Johann i pan Schledermann oddalili się w stronę skupionego wokół kominka w sali balowej towarzystwa, kobieta zaś, po odprowadzeniu ich wzrokiem, rozejrzała się po reszcie gości.
Przemysłowcy i kupcy, profesorowie i ludzie kultury, wydawało się, że tego dnia wszyscy ważniejsi mieszkańcy miasta zgromadzili się u Schledermannów. Część twarzy była Kiirze znana, jednak pojawiło się też sporo nowych osób, z którymi zdaniem Johanna wypadało nawiązać znajomość. Kobieta zagryzła wargę i ruszyła w stronę trzech młodych kobiet prowadzących ożywioną dyskusję przy egzotycznej wazie, ustawionej tuż obok stolika z przekąskami. Udając, że zastanawia się nad wyborem słodyczy i pasztecików, zaczęła dyskretnie przysłuchiwać się rozmowie.
— …mówię ci, że została przywieziona z Chin, spójrz na te malunki — kończyła swoją wypowiedź wysoka blondynka w mocno wydekoltowanej sukni wykończonej kremową koronką. — Japończycy mają zupełnie odmienny styl!
— Mylisz się, moja droga — zaprzeczyła niższa kobieta o miedzianych włosach i ciężkim akcencie. — To są dokładnie takie tematy i wzory, jakimi chlubią się Japończycy! Zwróć uwagę na typ broni, na pozycję wojownika.
— Dajcie spokój, to tylko malunki — ofuknęła je druga blondynka, dość podobna do pierwszej rozmówczyni. — I nie jest to bynajmniej najciekawszy egzotyczny obiekt, jaki można tu dziś napotkać — dodała, zniżając głos.
Pozostałe kobiety zaczęły chichotać, rozglądając się jednocześnie na boki, jakby chciały się upewnić, że nie są podsłuchiwane. Kiira chwyciła szczypce do pieczywa i nałożyła sobie dwie bułeczki z pietruszką, po czym przezornie przesunęła się kawałek dalej, jednak na tyle, by w dalszym ciągu móc śledzić przebieg rozmowy.
— Ponoć zatrudniony przez Schledermanna psychiatra to jakiś szaleńczo przystojny Amerykanin — kontynuowała blondynka. — Ma bałkańskie korzenie, więc pewnie i niezły temperament. Jeśli wierzyć plotkom, pani domu jest nim zauroczona, podobnie jak wszystkie córki.
— Ech, przynajmniej mają jakieś urozmaicenie, a nie to co u naszego ojczulka — westchnęła jej wyższa krewna.
Pozostałe kobiety przytaknęły i na chwilę zamilkły.
— Musisz koniecznie spróbować tego pstrąga, moja droga — zwróciła się nagle do Kiiry miedzianowłosa i w mgnieniu oka uwaga kobiet skupiła się na nauczycielce. — Jest naprawdę wyśmienity!
W odpowiedzi Kiira nałożyła kawałek ryby na talerzyk.
— Ma pani piękną suknię, pani… — Ruda kobieta zmarszczyła delikatnie czoło, jakby próbowała ją z kimś skojarzyć.
— Panno — poprawiła ją Kiira. — Kiira Fersen. I bardzo pani dziękuję, choć uważam, że kreacje pań są dalece bardziej interesujące od mojej.
— Miło mi panią poznać, panno Fersen. — Rozmówczyni skłoniła delikatnie głowę. — Jestem Isabel Riedel, a to są moje kuzynki: Petra i Amalia. — Wskazała na dwie blondynki.
— Kojarzę pani rodzinę, panno Fersen — włączyła się Petra, wyższa z sióstr. — Pani ojciec był właścicielem fabryki maszyn do szycia, nieprawdaż?
— Istotnie — potwierdziła Kiira. — Produkowaliśmy również inne drobne sprzęty gospodarstwa domowego.
Blondynka pokiwała głową.
— Pamiętam, mieliśmy wiele z nich w domu. Były bardzo dobrej jakości, szkoda, że mimo to pani ojciec musiał sprzedać fabrykę, to musiał być dla pani straszliwy cios… Chociaż teraz pani brat ma dom towarowy w centrum miasta, nieprawdaż? To zawsze musi być jakieś pocieszenie — powiedziała i choć Kiira wiedziała, że mówi to z sympatią, to mimo tego poczuła się upokorzona. Ileż to razy wysłuchiwała podobnych zwierzeń, zastanawiając się, gdzie byli wszyscy ci życzliwi ludzie, gdy jej ojciec sięgał dna.
— Pani brata znam z widzenia, ale pani jakoś nie potrafię sobie umiejscowić w pamięci — rzekła Isabel. — Czyżby brat trzymał panią w zamknięciu przez te wszystkie lata? — zapytała żartobliwie.
— Niezupełnie — odparła z uśmiechem Kiira. — Wcześniej mieszkałam w Anglii, skąd pochodzi moja matka, i tam też studiowałam.
Kobiety spojrzały na Kiirę ze zdumieniem.
— Ach, to pani jest tą profesor, o której słyszy się tyle dobrego — powiedziała Isabel. — Doprawdy, podziwiam pani zaangażowanie, w końcu praca nauczycielki wymaga wielu osobistych wyrzeczeń.
— Tak… — przytaknęła niezdarnie Amalia. — Zdaje mi się, że ojczulek nas szukał. Bardzo miło było panią poznać, panno Fersen — dodała.
Zapadła niezręczna cisza, którą przerwała pani domu, zapraszając gości do udziału w jednej z zaplanowanych na ten wieczór rozrywek. Chodziło o tak zwane wyklejanie marek, czyli odtwarzanie obrazów słynnych malarzy za pomocą specjalnie na ten cel pociętych znaczków pocztowych. Dziewczęta od razu zapaliły się do tego pomysłu, kurtuazyjnie przeprosiły Kiirę i natychmiast pognały za panią Schledermann, by dać upust swoim artystycznym zapędom.
Nauczycielka nie mogła powstrzymać cisnącego się na usta uśmiechu. Jej ojciec lubił powtarzać, że Stettin nie ma zrozumienia dla ludzi kultury i nauki, i coś w tym stwierdzeniu było, ponieważ po dziś dzień takie osoby uznawano za „ciekawostkę” towarzyską, a ich osiągnięcia za „ogólnie godne pochwały”, lecz niekoniecznie traktowano je poważnie. I choć czasy się zmieniały i w dobrym tonie było kształcenie córek, to jednak czyniono to jedynie do pewnego poziomu, by nie zmniejszyć ich szans na rynku matrymonialnym. Co się zaś tyczy szeroko rozumianych „artystów”, to cóż… każde zajęcie niebędące jakąś formą przedsiębiorczości uchodziło zwyczajnie za niepoważne.
Rzecz jasna ceniono drobne, domowe rękodzieło będące domeną kobiet, lecz nie traktowano go jako sztukę, a jedynie jako niegorszący obyczajów sposób spędzania wolnego czasu. Takowe „dzieła”, pracowicie przygotowane przez panią domu tudzież córkę, oprawiano później samodzielnie w ramki i wieszano na ścianach, gdyż było to lepsze niż pozostawienie białych, pustych przestrzeni albo wieszanie reprodukcji.
Pogrążona w myślach Kiira przechadzała się powoli po sali i przylegających do niej pomieszczeniach, aż wreszcie trafiła do otwartego dla gości, acz o dziwo opustoszałego pokoju, będącego chyba jednym z gabinetów, sądząc po wyposażeniu. Pomieszczenie było przedzielone parawanem na dwie części, jednak nauczycielka skupiła wzrok na przestrzeni typowo roboczej. Nad solidnym biurkiem z lakierowanego dębu wisiał obraz przedstawiający kąpiące się nimfy, pod nim zaś, na specjalnym stelażu, spoczywała szabla w bogato zdobionej pochwie. Kobieta wpatrywała się przez dłuższą chwilę w obraz, aż nagle poczuła, jak ktoś dotyka jej talii i przyciska swoją twarz do jej szyi, głośno oddychając. Schledermann junior.
— Kiira Fersen. Tu cię mam — wyszeptał. — I nie puszczę.
Ciało Kiiry naprężyło się. Nie znosiła kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem, chyba że był to członek rodziny lub osoba, którą ona sama pragnęła dotknąć, ale to drugie nie zdarzało się praktycznie nigdy. Mimo to powstrzymała w sobie impuls nagłego odepchnięcia natręta od siebie, bo wiedziała, że tego typu reakcje mogą zostać odebrane gorzej niż bierność.
— Ciekawe, co na to pańska małżonka, panie Schledermann? — zapytała oschle, odsuwając się od mężczyzny.
— A cóż jej do tego? Jesteśmy całkowicie obcymi sobie ludźmi — odparł opryskliwie.
— Łączy was jedynie przysięga oraz gromadka dzieci — rzekła ironicznie Kiira. — Drobnostka.
Schledermann spojrzał na nią pochmurnie.
— Kto jak kto, ale ty, droga Kiiro, doskonale wiesz, że nie ma to żadnego związku z uczuciami. Małżeństwo to niewola, a ja proponuję ci wolność i partnerstwo.
— Upokorzenie — oceniła Kiira, na co Schledermann się skrzywił. Rozumiała logikę jego argumentów i w pewnym stopniu mu nawet współczuła, ale na poziomie emocjonalnym nie potrafiła odwzajemnić zainteresowania.
— Naprawdę chcesz zwiędnąć jako stara panna na pensji, kiedy możesz mieć wszystko, co byście mieli z Johannem, gdyby wasz ojciec…
— Nie skończył jako bankrut — dokończyła za Schledermanna Kiira. Podniosła głowę i spojrzała na niego odważnie. Choć czuła, jak do oczu napływają jej łzy, była w stanie je powstrzymać i kontrolować narastające w sobie emocje. — Ale tak właśnie się stało, i dlatego ja nie mam prawa do takiego życia, chyba że kosztem czyjegoś szczęścia albo własnej przyszłości. Dlatego po raz kolejny mówię nie.
Schledermann aż się zaczerwienił ze złości. Złapał Kiirę za nadgarstek i zacisnął tak mocno, że kobieta syknęła z bólu. Wtem zza przepierzenia dotarł do nich zaspany głos:
— Która to godzina? Czyżbym zaspał? — I zza parawanu wyłonił się postawny mężczyzna, na oko trzydziestopięcioletni, o ciemnej karnacji i kręconych, czarnych jak smoła włosach.
— Doktorze Kustuvič! — Głos Schledermanna zabrzmiał niczym skrzeknięcie. — Szukaliśmy pana całe popołudnie! Muszę powiadomić ojca, że wreszcie pan się znalazł — oznajmił i puściwszy rękę Kiiry, z nadzwyczajną prędkością zniknął z pomieszczenia.
— Nic się pani nie stało? — zwrócił się psychiatra do Kiiry. — Czy mam spojrzeć na pani dłoń?
— Zatem wszystko pan słyszał… — odparła nauczycielka, czując nagły przypływ zażenowania.
Mężczyzna utkwił w nauczycielce wzrok. „Co za osobliwa scena” — pomyślała Kiira. — „Zubożała przedstawicielka klasy wyższej zachowująca pozory, jakoby wciąż do niej przynależała, i lekarz, który jeszcze pięćdziesiąt lat temu nie miałby wstępu na salony. Zetknięcie starego przywileju urodzenia z nowym, energicznym, pnącym się ku górze żywiołem”.
— Wszystko… i odrobinę więcej — odpowiedział po chwili Kustuvič.
Kiira odnotowała, że mówi z wyczuwalnym amerykańskim akcentem.
— To nie był pierwszy taki przypadek, nieprawdaż?
Kobieta poczuła, że na jej policzki wstępuje rumieniec.
— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi — rzekła Kiira, czując, że się ośmiesza. Skoro był świadkiem całego zajścia, to domyślenie się reszty nie było dla niego szczególnie trudne. „Nie chcę, żeby pomyślał, że jestem słaba” — uświadomiła sobie nagle.
Kustuvič jednak, zamiast przygany, obdarzył nauczycielkę łagodnym uśmiechem.
— Oczywiście, że nie, kobieta tak inteligentna jak pani musi mieć świadomość poświęceń, jakie jest pani zmuszona poczynić, aby móc w dalszym ciągu podtrzymać iluzję znaczenia rodziny Fersenów. W przeciwnym razie z pewnością odepchnęłaby pani niechcianego zalotnika i wymaszerowała z tego domu na znak protestu — powiedział.
Słowa psychiatry rozzłościły Kiirę, ale powściągnęła emocje i lodowatym tonem odrzekła:
— Rozumiem, że moja rodzina musi być częstym tematem rozmów u Schledermannów.
— Prędzej odpowiedziałbym, że nie jest żadnym — poprawił ją Kustuvič, zachowując niezmiennie pogodny wyraz twarzy.
Dolna warga Kiiry nieco zadrgała.
— Więc jak…? — urwała w połowie pytania, łypiąc podejrzliwie na psychiatrę.
— Brawo. — Kustuvič zaklaskał. — Wreszcie zadała pani pytanie, które prowadzi nas we właściwym kierunku. Otóż, w przeciwieństwie do większości ludzi, moja kognicja nie kończy się wyłącznie na wielce ograniczonym spektrum, jakim jest świat naszych zmysłów. Można by powiedzieć, że dziś nie tylko słyszałem waszą kłótnię, ale również, w dużym uproszczeniu, doświadczyłem jej z perspektywy naszego drogiego Augusta — wyjaśnił. — I powiedzmy, że nie był to pierwszy raz, kiedy pani osoba pojawiła się w jego myślach. Muszę przyznać, iż porównanie jego wyobrażenia o pani z oryginałem wypadło dość… intrygująco. Znacznie lepiej niż pierwotnie zakładałem.
Kiira odetchnęła w duchu z ulgą. Wiedziała już, z kim ma do czynienia.
— Zatem jest pan medium, doktorze? Jak madame Bławacka? — zapytała. — Czy może telepatą?
Kustuvič prychnął pogardliwie, a jego twarz po raz pierwszy wykrzywił nieprzyjemny wyraz.
— Nie jestem hochsztaplerem, a naukowcem. Moja kognicja została tymczasowo rozszerzona w wyniku pewnego eksperymentu — odparł. — Akurat pani, jako biolog,
powinna być tym zainteresowana.
Kiira przekrzywiła głowę. Nie wierzyła temu mężczyźnie ani przez moment, niemniej zirytował ją na tyle, że była gotowa brnąć dalej w jego brednie, byleby tylko móc mu udowodnić, iż go przejrzała.
— I nie ogłasza go pan w jakimś szacownym piśmie naukowym, tylko opowiada pan o nim drugiemu naukowcowi. Jakie to lekkomyślne, biorąc pod uwagę fakt, jak często ludzie przywłaszczają sobie nie swoje pomysły — zakpiła.
— Mówię o nim osobie, która ze względu na swoją płeć i położenie nie jest mi w stanie realnie zaszkodzić — poprawił ją Kustuvič, a na jego twarzy znów pojawił się charakterystyczny uśmiech. — Natomiast ze swoją wiedzą, ze swoim analitycznym umysłem i właśnie swoją specyficzną pozycją jest mi w stanie pomóc. Wystarczy tylko, że odrzuciłaby pani płaszczyk niewiary i wątpliwości.
— Zatem niech mnie pan przekona. Niech mi pan opowie o tej mocy i jak wszedł pan w jej posiadanie — zachęciła psychiatrę.
Kustuvič sięgnął do kieszeni marynarki i wydobył z niej małą fiolkę ze złotawym płynem. Podał ją Kiirze, a następnie, bez słowa, podszedł do drewnianego parawanu i zachęcił kobietę gestem, by podążyła za nim. Nauczycielka posłusznie poszła w ślady psychiatry. Kustuvič nachylił się nad stojącą przy sofie komodą i przekręcił klucz w zamku.
Rozchylił drzwiczki i odsunął się. Wewnątrz znajdowało się dość spore urządzenie przypominające aparat fotograficzny, z tą jedynie różnicą, iż to wydawało z siebie ciche, niemal niesłyszalne buczenie.
— Niech pani wypije zawartość fiolki — polecił Kustuvič, majstrując przy dziwacznym urządzeniu.
Kiira zacisnęła szczupłe palce na pojemniku z płynem, jednak nie odważyła się go podnieść do ust.
— Jego działania nie da się opisać za pomocą słów, musi pani tego najpierw doświadczyć — zachęcił ją Kustuvič, widząc wahanie nauczycielki.
Kiira ani drgnęła. Przed oczami stanęły jej organizowane przez ojca seanse spirytystyczne i szereg mediów, które przewinęły się przez dawną posiadłość Fersenów.
Przypomniały się jej rozszerzone niemal do granic moż– liwości źrenice ojca i leżące na stoliku fajki z opium oraz wszystko to, co wydarzyło się później.
— Przepraszam, ale ja nie mogę — odpowiedziała i położywszy fiolkę na sofie, szybkim krokiem opuściła gabinet. Psychiatra nie wołał jej ani za nią nie podążył. Wróciła do sali balowej i na nowo wmieszała się w tłum.
Pochwyciła pytające spojrzenie Johanna i nieznacznie wzruszyła ramionami. Do środka wjechały tace ze słodyczami i goście skupili się wokół czarek z lodami i czekoladą. Kiira przystanęła na uboczu i obserwowała zgromadzonych z dystansu. Nagle poczuła przypływ niepokoju, jakby zapomniała o czymś ważnym, jednak to poczucie utrzymało się zaledwie kilka sekund, a następnie opuściło ją całkowicie. Zauważyła, że jej włoski na przedramionach zjeżyły się, i zmarszczyła brwi. Ta krótka chwila, jakby dotknięcie niewidzialnej obecności, prześladowała ją przez resztę wieczoru.
Książkę Znak Gryfa kupić można w popularnych księgarniach internetowych: