Wyobraź sobie świat, gdzie bohaterowie nie piją wody. Gdzie częściej jest się właścicielem jednego ucha niż jednego domu. Kraj w wino i miód opływający, tłusty i bogaty. Piękny i jednocześnie niebezpieczny. Podzielony na wiele domen i udzielnych księstewek, z głębokimi lochami i wysokimi kurhanami. Rządzi tu królewska para - Siła i Spryt, a za nimi kroczą: Zasadzka, Zdrada, Walka i Zajazd. To nie fantastyka, choć może tak brzmi. To kresy XVII-wiecznej Polski. I wolnoć, Tomku, w swoim domku.
Powrót do barwnych czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej, bez literackiej fikcji, a najprawdziwszym opisem najsłynniejszych postaci panów, wyznających ideę wolności i wyższości szlachty polskiej. W tej książce dostaniecie fakty potwierdzone w źródłach historycznych - pamiętnikach, zapisach sądowych, kronikach, listach itp.
Do lektury najnowszej książki Jacka Komudy Warchoły, złoczyńcy i pijanice zaprasza wydawnictwo Fabryka Słów. Tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści:
Każdy dawny szlachcic polski, choćby nawet najcnotliwszy, zawsze miał w sobie coś z warchoła. A ponieważ chciał być wielki, hojny, wspaniały, musiał postawić na swoim. Dla dawnego pana brata z połowy XVII stulecia niczym było zasiec w karczmie natrętnego zawalidrogę, ubić rywala w pojedynku czy zajechać dwór znienawidzonego sąsiada. Każdy starał się pokazać jako prawdziwy Sarmata – mężczyzna z krwi i kości, który potrafi stawić czoła nawet największemu niebezpieczeństwu. Pokazać się jako człowiek pełen fantazji i honoru, ceniący wolność i swobodę, lecz także staropolską fantazję. Wszak w dawnej Polsce powiadano: „szlachcic na zagrodzie – równy wojewodzie” i „wolnoć, Tomku, w swoim domku”. Dla prawdziwych Sarmatów pojedynek, sejmikowa czy karczemna zwada były czymś zwyczajnym. Niejeden szlachcic w porywie gorączki potrafił rozszczepić czekanem sąsiada, postrzelić konkurenta do serca ukochanej panny, zajechać zbrojnie czyjś dwór.
Skąd brały się takie postawy? Czy rzeczywiście, jak chcieli autorzy i historycy z XIX wieku, dawni Polacy do tego stopnia nie szanowali prawa, że Rzeczpospolita stała się piekłem, w którym niebezpiecznie było pojechać do karczmy, a każda wizyta we dworze groziła pamiątką w rodzaju rozbitego łba czy kresy od szabli na gębie? Względnie śmiercią z przepicia po spotkaniu z tęgim pijanicą?
Władysław Łoziński w Prawem i lewem opisuje liczne zbrodnie i gwałty na Rusi Czerwonej, ale nie przepuszcza ich przez krytyczny aparat statystyki. Z jego książki wynika więc, że tereny Bieszczadów i reszty obecnego województwa podkarpackiego razem z dzisiejszymi obwodami lwowskim i iwanofrankowskim po ukraińskiej stronie granicy zamieszkane były przez samych tylko zwyrodnialców, bandytów i morderców. Tymczasem przeliczenie podanych przezeń zajazdów i morderstw na liczbę ludności i rozłożenie ich w czasie pokazuje, że przestępstw nie było więcej niż dzisiaj. Zajazd trafiał się raz na dwa lata, co roku od szabli i rusznicy ginęło jakieś pięćdziesięć osób, niewiele, jak na tak niespokojne czasy. Większe żniwo zbierały choroby i plagi żywota – Tatarzy, Kozacy, napady beskidników i tołhajów z gór.
Życie było zatem ciężkie i krótkie, a zagrożenia ogromne. Szlachcic nie walczył tylko o swój byt – ale także o spokój podległych mu chłopów, z których pracy żył. Historycy rozpisali wiele beczek atramentu o okropnościach pańszczyzny i okrucieństwach szlachty wobec chłopów. To prawda – system społeczny panujący w I Rzeczypospolitej nie przystawał do naszych czasów. Lecz rzadko kto wspomni, że pańszczyźniany układ, w którym chłop w zamian za uprawianie kawałka roli musiał pracować na pańskim polu i był przywiązany do ziemi, zobowiązywał jednocześnie szlachcica do obrony tego chłopa – przed Tatarem, sąsiadem, Szwedem, własnym wojskiem. Kiedy chłop się spalił – to pan musiał dać mu drewno na chałupę, kiedy był w nędzy – krowę. Wystarczy zajrzeć do Składu albo skarbca znakomitych sekretów ekonomii ziemiańskiej Jakuba Kazimierza Haura, który szczegółowo wymienia, jakie beneficja powinien dać poddanemu w takich sytuacjach szlachcic – właściciel ziemi.
Zacznijmy od tego, co powiedzieć należy na początku niniejszej książki – nasi przodkowie sprzed czterystu lat byli po prostu zupełnie inni od nas. Inni, bo żyli w czasach obfitujących w niebezpieczeństwa, czasach, w których każdego dnia zaglądała im w oczy śmierć. Dlatego starali się żyć pełnią życia, nie stroniąc od trunków, a pokaz siły – czy to w pojedynku, czy w karczmie, względnie na jarmarku lub bankiecie, odstraszyć miał złych ludzi od zamachu na własność i rodzinę szlachcica. A przy tym oznajmiał, że dany człowiek jest sprawny w walce i szabli i lepiej z nim nie zadzierać.
Niemal każdy ze szlacheckich panów braci występował zatem kiedyś przeciwko prawu, a jednocześnie sam się owym prawem zasłaniał. Lecz czymże było w dawnej Rzeczypospolitej prawo? Zbiorem ustaw danych przez panującego, sejm, spisanych w konstytucjach sejmowych? A może zbiorem nakazów i zakazów danych od Boga? Kiedy czytamy historie przekazane na kartach szlacheckich ksiąg zwanych silva rerum, wnikając głęboko w dawne czasy, w dzieje rodzin szlachetnie urodzonych Polaków, wydaje się, że było zupełnie inaczej, że prawo staropolskie, nieskodyfikowane zresztą, zwyczajowe, stanowiło raczej pewnego rodzaju sąsiedzki kodeks moralny i honorowy. Kodeks, który dopuszczał swawolę i zajazdy, dopuszczał waśnie i spory, lecz zarazem wyznaczał pewne granice moralnych norm zachowania, których przekraczać już się nie godziło. Można sobie było zatem warcholić, można było wadzić się i procesować, lecz gdy przekroczyło się pewną miarę w występkach, szlachecka społeczność potrafiła pokazać swoją siłę. Tak właśnie było na początku XVII wieku ze Stanisławem Stadnickim z Łańcuta, największym chyba awanturnikiem i hultajem w dawnej Rzeczypospolitej. Gdy ten pozwolił sobie bowiem na zbyt wiele, panowie bracia, którzy pili wcześniej jego zdrowie, odwrócili się od Diabła Łańcuckiego. I w chwili klęski nie znalazł się ani jeden człowiek, który udzieliłby mu schronienia, przeciwnie – wszyscy z ziemi przemysko-sanockiej zgodnie przyłożyli rękę do jego zguby.
Nikt dziś nie wie tak naprawdę, jak wyglądał w szczegółach ów dawny, niemal zapomniany świat szlachty polskiej. Świat szabli, honoru, pojedynku, ale też godności i tolerancji. Lecz jedno jest pewne. Do połowy XVII wieku nie tworzyły go magnackie salony. Nie tworzyli go pludracy w perukach, lecz zaścianki i dostatnie dwory średniej szlachty. Tworzyły go swawolne kompanie szlacheckiej hołoty, rębajły i infamisi, zajazdy, procesy, sąsiedzkie układy, ale także fantazja, honor, godność i słowo. Tworzyła go szlachta, która potrafiła pokazać swoją wielkość i sławę, potrafiła narzucić innym swój styl życia tak dalece, że mieszczanie naśladowali ją we wszystkim, a najzamożniejsi spośród chłopów starali się udawać herbowych, szlachcice zaś, którzy swoim postępowaniem ściągali na siebie gniew starostów, oburzenie, często wzbudzali także podziw szlacheckiej braci. Byli wśród nich obdarci i zamożni, wspaniali i nikczemni, lecz zawsze dbający o swoją godność i honor warchoły i pijanice... To właśnie o nich opowiada ta książka.
W tym przedziwnym kraju, jakim była Rzeczpospolita szlachecka, pito zdrowie znanych awanturników. Bo przecież nie było sztuką zasiec w karczmie osobistego wroga. Sztuką było pociąć go w taki sposób, aby ośmieszyć go w oczach postronnych, wzbudzić w nich uznanie i podziw. Wszystko zależało właśnie od owej szlacheckiej fantazji, tak często wspominanej na kartach dawnych pamiętników, a oznaczającej ni mniej, ni więcej, jak tylko staropolski gest i owo „zastaw się, a postaw się” – a więc umiejętność zaprezentowania innym własnej osoby. Dlatego też na kartach Warchołów, złoczyńców i pijaniców nie ma miejsca dla małych, nikczemnych miejskich łyków, dla pospolitych przestępców wywodzących się z plebsu. Nie napiszemy tu o złodziejach, ladacznicach czy żebrakach. Zamiast nich stronice tej książki zapełniły postacie szlachetków podobnych do dobrze znanej każdemu Kmicicowej kompanii z Potopu Henryka Sienkiewicza. Wszystko, co tylko znalazło się w Warchołach, złoczyńcach i pijanicach, napisane zostało zaś ku przestrodze, lecz przede wszystkim ku nauce i pamięci tych dawnych, lecz jakże wspaniałych czasów.
Książkę Warchoły, złoczyńcy i pijanice kupić można w popularnych księgarniach: