Każdy dawny szlachcic miał w sobie coś z warchoła. "Warchoły, złoczyńcy i pijanice"

Data: 2021-10-29 11:03:34 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wyobraź sobie świat, gdzie bohaterowie nie piją wody. Gdzie częściej jest się właścicielem jednego ucha niż jednego domu. Kraj w wino i miód opływający, tłusty i bogaty. Piękny i jednocześnie niebezpieczny. Podzielony na wiele domen i udzielnych księstewek, z głębokimi lochami i wysokimi kurhanami. Rządzi tu królewska para - Siła i Spryt, a za nimi kroczą: Zasadzka, Zdrada, Walka i Zajazd. To nie fantastyka, choć może tak brzmi. To kresy XVII-wiecznej Polski. I wolnoć, Tomku, w swoim domku.

Powrót do barwnych czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej, bez literackiej fikcji, a najprawdziwszym opisem najsłynniejszych postaci panów, wyznających ideę wolności i wyższości szlachty polskiej. W tej książce dostaniecie fakty potwierdzone w źródłach historycznych - pamiętnikach, zapisach sądowych, kronikach, listach itp.

Obrazek w treści Każdy dawny szlachcic miał w sobie coś z warchoła. "Warchoły, złoczyńcy i pijanice" [jpg]

Do lektury najnowszej książki Jacka Komudy Warchoły, złoczyńcy i pijanice zaprasza wydawnictwo Fabryka Słów. Tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu powieści:

Każdy dawny szlachcic polski, choćby nawet najcnotliwszy, zawsze miał w sobie coś z warchoła. A ponieważ chciał być wielki, hojny, wspaniały, musiał postawić na swoim. Dla dawnego pana brata z połowy XVII stulecia niczym było zasiec w karczmie natrętnego zawalidrogę, ubić rywala w pojedynku czy zajechać dwór znienawidzonego sąsiada. Każdy starał się pokazać jako prawdziwy Sarmata – mężczyzna z krwi i kości, który potrafi stawić czoła nawet największemu niebezpieczeństwu. Pokazać się jako człowiek pełen fantazji i honoru, ceniący wolność i swobodę, lecz także staropolską fantazję. Wszak w dawnej Polsce powiadano: „szlachcic na zagrodzie – równy wojewodzie” i „wolnoć, Tomku, w swoim domku”. Dla prawdziwych Sarmatów pojedynek, sejmikowa czy karczemna zwada były czymś zwyczajnym. Niejeden szlachcic w porywie gorączki potrafił rozszczepić czekanem sąsiada, postrzelić konkurenta do serca ukochanej panny, zajechać zbrojnie czyjś dwór. 
Skąd brały się takie postawy? Czy rzeczywiście, jak chcieli autorzy i historycy z XIX wieku, dawni Polacy do tego stopnia nie szanowali prawa, że Rzeczpospolita stała się piekłem, w którym niebezpiecznie było pojechać do karczmy, a każda wizyta we dworze groziła pamiątką w rodzaju rozbitego łba czy kresy od szabli na gębie? Względnie śmiercią z przepicia po spotkaniu z tęgim pijanicą? 

Władysław Łoziński w Prawem i lewem opisuje liczne zbrodnie i gwałty na Rusi Czerwonej, ale nie przepuszcza ich przez krytyczny aparat statystyki. Z jego książki wynika więc, że tereny Bieszczadów i reszty obecnego województwa podkarpackiego razem z dzisiejszymi obwodami lwowskim i iwanofrankowskim po ukraińskiej stronie granicy zamieszkane były przez samych tylko zwyrodnialców, bandytów i morderców. Tymczasem przeliczenie podanych przezeń zajazdów i morderstw na liczbę ludności i rozłożenie ich w czasie pokazuje, że przestępstw nie było więcej niż dzisiaj. Zajazd trafiał się raz na dwa lata, co roku od szabli i rusznicy ginęło jakieś pięćdziesięć osób, niewiele, jak na tak niespokojne czasy. Większe żniwo zbierały choroby i plagi żywota – Tatarzy, Kozacy, napady beskidników i tołhajów z gór. 

Życie było zatem ciężkie i krótkie, a zagrożenia ogromne. Szlachcic nie walczył tylko o swój byt – ale także o spokój podległych mu chłopów, z których pracy żył. Historycy rozpisali wiele beczek atramentu o okropnościach pańszczyzny i okrucieństwach szlachty wobec chłopów. To prawda – system społeczny panujący w I Rzeczypospolitej nie przystawał do naszych czasów. Lecz rzadko kto wspomni, że pańszczyźniany układ, w którym chłop w zamian za uprawianie kawałka roli musiał pracować na pańskim polu i był przywiązany do ziemi, zobowiązywał jednocześnie szlachcica do obrony tego chłopa – przed Tatarem, sąsiadem, Szwedem, własnym wojskiem. Kiedy chłop się spalił – to pan musiał dać mu drewno na chałupę, kiedy był w nędzy – krowę. Wystarczy zajrzeć do Składu albo skarbca znakomitych sekretów ekonomii ziemiańskiej Jakuba Kazimierza Haura, który szczegółowo wymienia, jakie beneficja powinien dać poddanemu w takich sytuacjach szlachcic – właściciel ziemi. 

Zacznijmy od tego, co powiedzieć należy na początku niniejszej książki – nasi przodkowie sprzed czterystu lat byli po prostu zupełnie inni od nas. Inni, bo żyli w czasach obfitujących w niebezpieczeństwa, czasach, w których każdego dnia zaglądała im w oczy śmierć. Dlatego starali się żyć pełnią życia, nie stroniąc od trunków, a pokaz siły – czy to w pojedynku, czy w karczmie, względnie na jarmarku lub bankiecie, odstraszyć miał złych ludzi od zamachu na własność i rodzinę szlachcica. A przy tym oznajmiał, że dany człowiek jest sprawny w walce i szabli i lepiej z nim nie zadzierać. 

Niemal każdy ze szlacheckich panów braci występował zatem kiedyś przeciwko prawu, a jednocześnie sam się owym prawem zasłaniał. Lecz czymże było w dawnej Rzeczypospolitej prawo? Zbiorem ustaw danych przez panującego, sejm, spisanych w konstytucjach sejmowych? A może zbiorem nakazów i zakazów danych od Boga? Kiedy czytamy historie przekazane na kartach szlacheckich ksiąg zwanych silva rerum, wnikając głęboko w dawne czasy, w dzieje rodzin szlachetnie urodzonych Polaków, wydaje się, że było zupełnie inaczej, że prawo staropolskie, nieskodyfikowane zresztą, zwyczajowe, stanowiło raczej pewnego rodzaju sąsiedzki kodeks moralny i honorowy. Kodeks, który dopuszczał swawolę i zajazdy, dopuszczał waśnie i spory, lecz zarazem wyznaczał pewne granice moralnych norm zachowania, których przekraczać już się nie godziło. Można sobie było zatem warcholić, można było wadzić się i procesować, lecz gdy przekroczyło się pewną miarę w występkach, szlachecka społeczność potrafiła pokazać swoją siłę. Tak właśnie było na początku XVII wieku ze Stanisławem Stadnickim z Łańcuta, największym chyba awanturnikiem i hultajem w dawnej Rzeczypospolitej. Gdy ten pozwolił sobie bowiem na zbyt wiele, panowie bracia, którzy pili wcześniej jego zdrowie, odwrócili się od Diabła Łańcuckiego. I w chwili klęski nie znalazł się ani jeden człowiek, który udzieliłby mu schronienia, przeciwnie – wszyscy z ziemi przemysko-sanockiej zgodnie przyłożyli rękę do jego zguby.

Nikt dziś nie wie tak naprawdę, jak wyglądał w szczegółach ów dawny, niemal zapomniany świat szlachty polskiej. Świat szabli, honoru, pojedynku, ale też godności i tolerancji. Lecz jedno jest pewne. Do połowy XVII wieku nie tworzyły go magnackie salony. Nie tworzyli go pludracy w perukach, lecz zaścianki i dostatnie dwory średniej szlachty. Tworzyły go swawolne kompanie szlacheckiej hołoty, rębajły i infamisi, zajazdy, procesy, sąsiedzkie układy, ale także fantazja, honor, godność i słowo. Tworzyła go szlachta, która potrafiła pokazać swoją wielkość i sławę, potrafiła narzucić innym swój styl życia tak dalece, że mieszczanie naśladowali ją we wszystkim, a najzamożniejsi spośród chłopów starali się udawać herbowych, szlachcice zaś, którzy swoim postępowaniem ściągali na siebie gniew starostów, oburzenie, często wzbudzali także podziw szlacheckiej braci. Byli wśród nich obdarci i zamożni, wspaniali i nikczemni, lecz zawsze dbający o swoją godność i honor warchoły i pijanice... To właśnie o nich opowiada ta książka. 

W tym przedziwnym kraju, jakim była Rzeczpospolita szlachecka, pito zdrowie znanych awanturników. Bo przecież nie było sztuką zasiec w karczmie osobistego wroga. Sztuką było pociąć go w taki sposób, aby ośmieszyć go w oczach postronnych, wzbudzić w nich uznanie i podziw. Wszystko zależało właśnie od owej szlacheckiej fantazji, tak często wspominanej na kartach dawnych pamiętników, a oznaczającej ni mniej, ni więcej, jak tylko staropolski gest i owo „zastaw się, a postaw się” – a więc umiejętność zaprezentowania innym własnej osoby. Dlatego też na kartach Warchołów, złoczyńców i pijaniców nie ma miejsca dla małych, nikczemnych miejskich łyków, dla pospolitych przestępców wywodzących się z plebsu. Nie napiszemy tu o złodziejach, ladacznicach czy żebrakach. Zamiast nich stronice tej książki zapełniły postacie szlachetków podobnych do dobrze znanej każdemu Kmicicowej kompanii z Potopu Henryka Sienkiewicza. Wszystko, co tylko znalazło się w Warchołach, złoczyńcach i pijanicach, napisane zostało zaś ku przestrodze, lecz przede wszystkim ku nauce i pamięci tych dawnych, lecz jakże wspaniałych czasów. 

Książkę Warchoły, złoczyńcy i pijanice kupić można w popularnych księgarniach:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Warchoły, złoczyńcy i pijanice
Jacek Komuda 0
Okładka książki - Warchoły, złoczyńcy i pijanice

Wyobraź sobie świat, gdzie bohaterowie nie piją wody. Gdzie częściej jest się właścicielem jednego ucha niż jednego domu. Kraj w wino i miód opływający...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje