W absolutnej tajemnicy! Fragment książki „Zabójstwo na cztery ręce"

Data: 2019-09-23 11:46:51 | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - W absolutnej tajemnicy! Fragment książki „Zabójstwo na cztery ręce

Na weselu dochodzi do morderstwa. Kto spośród zaproszonych gości miał motyw? Dlaczego nikt nie przyznaje się do znajomości ze zmarłym? Czy dojdzie do skandalu?

Do akcji wkracza znana z dwóch poprzednich części cyklu wdowa po aptekarzu ze Skały, Karolina Morawiecka. To miejscowa panna Marple, której pomagają zakonnica, pies oraz znajomość literatury i sztuki kulinarnej.

Czy wdowie po aptekarzu uda się rozwikłać kolejną kryminalną zagadkę? Pytania się mnożą, weselna muzyka gra, a bohaterka rozpoczyna walkę z czasem. I z mordercą.

Kolejna powieść Karoliny Morawieckiej to pyszna komedia kryminalna, polana sosem z polskich przywar, wad i przaśnych obyczajów.

-> recenzja książki Zabójstwo na cztery ręce

Karolina Morawiecka (autorka) zaprasza na kolejną czytelniczą ucztę z Karoliną Morawiecką (bohaterką)! Do lektury powieści Zabójstwo na cztery ręce zachęca też Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy premierowe fragmenty książki. Dziś czas na ciąg dalszy tej historii:

Uwięzione w za ciasnych rękawach ręce ledwie dawały sobie radę ze zmianą biegów. Każde skręcenie kierownicy wywoływało nieziemski niemal ból. Tak więc kiedy po dziesięciu minutach jazdy ze Skały do Wielmoży z trudem zaparkowała w garażu, Karolina Morawiecka była zdecydowana pozbyć się nieszczęsnej sukienki raz na zawsze.

Gdy tylko udało jej się wreszcie ściągnąć jesienny płaszcz, dotarło do niej jednak, że wcale nie będzie to takie proste. Bez nożyczek się nie obejdzie. Oraz — co gorsza — bez pomocy. O ile bowiem rozcięcie mankietów (mniej więcej do połowy łokcia) przywróciło prawidłowy obieg krwi w żyłach i czucie w rękach, o tyle rękawy stanowiły już przeszkodę nie do pokonania. I tak po niemal półgodzinnej próbie ściągnięcia z siebie satynowej pułapki zdruzgotana wdowa po aptekarzu chwyciła za telefon.

— Alooo — rzuciła zrezygnowanym głosem do słuchawki. — Szczęść Boże, siostro Tomaszo. To ja. Czy mogłaby do mnie siostrzyczka wpaść na chwilę? Teraz, zaraz, jak najszybciej! Tylko w absolutnej, powtarzam: absolutnej!, tajemnicy!

Chociaż siostra Tomasza była gorącą zwolenniczką nad wyraz ostrożnej jazdy samochodem, a jej ulubionym biegiem była dwójka, zjawiła się w domu przy Podzamczu już dwadzieścia minut później. Szaleńcza jak na nią jazda z prędkością całych czterdziestu ośmiu kilometrów na godzinę była wyrazem najwyższej troski i niepokoju. Bo choć już od ponad roku znała Karolinę Morawiecką; choć wspólnie z wdową po aptekarzu rozwiązała niejedną kryminalną zagadkę , to nigdy przecież nie słyszała w jej głosie takich emocji. Nigdy wcześniej nie słyszała w jej głosie… rozpaczy. Czystej rozpaczy.

Gdy tylko pani Karolina otworzyła drzwi, zakonnica natychmiast pojęła, co musiało się wydarzyć. W końcu to właśnie za naturę detektywki (a nie, jak żarliwie zapewniali ksiądz biskup oraz siostra przełożona, za feministyczne poglądy) odesłano ją z Krakowa na skalską plebanię! Bez słowa wzięła nożyczki, pogłębiła nacięcia w kilku miejscach, wykonała parę nowych i już po chwili udało jej się uwolnić Morawiecką z haniebnych pęt.

Niebieska tafta opadła żałośnie na wyfroterowaną podłogę. Nadrukowane irysy zdawały się więdnąć, a ich żółć straciła na intensywności. Nędza tkaniny niczym jednak była przy stanie, w jakim znajdowała się w tamtej chwili wdowa po aptekarzu. Świadoma własnej porażki Karolina Morawiecka stała się bowiem ucieleśnieniem autentycznego cierpienia. Rozpaczy tak czystej jak świeżo wykrochmalona pościel! Jak myśli Zosi biegającej w słońcu po soplicowskim ogrodzie! Tak musiała wyglądać Niobe, nim łaskawy Zeus zamienił ją w skałę! Tak mogła czuć się nieszczęsna Fedra na chwilę przed śmiercią!

Czy to w wyniku długotrwałej walki z sukienką, czy może właśnie pod wpływem wszechogarniającego poczucia klęski, krótkie loki, zazwyczaj przywodzące na myśl utrwalony lakierem mahoniowo–buraczany kask, oklapły. I nawet trzy włoski, na co dzień sterczące godnie, lecz zawadiacko ze sporych rozmiarów narośli wyłaniającej się raz po raz spod kilku warstw podbródków, jakby straciły na sztywności. Pełna pierś przytrzymywana grubą fiszbiną i zakryta jedynie poliestrową halką w kolorze jasnego różu zafalowała gwałtownie. Morawiecka westchnęła tak głęboko, tak rozpaczliwie, że czuwająca obok nich Trufla, wiecznie obśliniona dożyca de Bordeaux pani Karoliny, zawyła przeciągle. A wydobywający się z psiego pyska zapach podziałał na obie kobiety niczym sole trzeźwiące.

Widząc rozpacz swej przyjaciółki, która — co podkreślała przecież wielokrotnie — nader wysoko ceniła sobie cnotę gospodarności, siostra Tomasza bezzwłocznie przystąpiła do działania. To jest do podnoszenia na duchu.

— Pani Karolinko — dla wzmocnienia siły przekazu użyła nawet zdrobnienia — proszę nie tracić ducha! Grzechem byłoby taką sukienkę wyrzucić, bo i nowa, i… — zawahała się na moment, ale jednak potrzeba pokrzepienia bliźniego wzięła górę nad prawdomównością — …elegancka. I na pewno tania nie była. Wystarczy zmienić ten zameczek na karku na jakiś większy, porządny! Kilka wstawek, ot, choćby z koronki, takiej rozciągliwej, doda jej tylko uroku. Jeszcze będzie pani miała, pani Karolinko droga, wyjątkową kreację. Do wesela się… zeszyje!

Wdowa po aptekarzu otarła łzę tym energiczniej, że w obu rękach odzyskała już całkowitą sprawność.

— Może i ma siostrzyczka rację — przyznała — że wyrzucać nowiutką sukienkę to jednak pewna przesada. Ale — znowu ogarnęła ją rozpacz czarna i gęsta niczym najlepsza kawa po turecku, parzona w miedzianym cezve ze sporą ilością przypraw — ja sama sobie z tym nie poradzę! Maszyny do szycia nie mam, a wzrok, choć świetny, nawlec mi nitki nie pozwala. No i ścieg nie zawsze mi równo wychodzi… A przecież — oczy znowu jej się zaszkliły — do żadnej sąsiadki nie pójdę, ani do krawcowej nawet!

— Ale czemu? — nie zrozumiała siostra Tomasza. — Przecież w Skale niejeden zakład krawiecki można znaleźć.

— Siostrzyczka to niby detektyw, a czasami najprostszych rzeczy nie pojmuje — załkała jawnie Morawiecka. — Przecież ja się potem ludziom na oczy nie pokażę! Na językach mnie rozniosą, obgadywać będą! A już Ada Raźny…

— Pani Karolinko droga — uśmiechnęła się przyjaźnie zakonnica — to przecież żaden problem. Pani Małgorzata ma maszynę do szycia, co rusz coś tam na niej szyje, bo przecież ksiądz Walery nowych ubrań praktycznie nie kupuje…

Obie westchnęły.

Siostra Tomasza — na myśl o proboszczu Walerym, który uprawiał ascezę i na żadne zbytki, a już zwłaszcza kulinarnej natury, na swojej plebanii nie pozwalał.

Karolinę Morawiecką natomiast przepełniła ulga. Pani Małgorzata na pewno jej tajemnicy nie wyda, dyskrecję zachowa, sukienkę poprawi i pomoże zabłysnąć na weselu!

* * *

Kolejne dwa tygodnie nie tylko wdowa po aptekarzu spędziła na nerwowych przygotowaniach. Zbliżające się wielkimi krokami wesele młodszego aspiranta Rafała Batorego z mieszkanką Wielmoży Aliną Stachowiak spędzało sen z niejednych powiek. Problemem był nie tylko dobór odpowiedniej garderoby, która podkreślać będzie wszelkie atuty i jednocześnie maskować pewne niedoskonałości, ale i wybór najbardziej twarzowej fryzury czy wreszcie obuwia, które nada sylwetce pożądaną gibkość, nie masakrując przy tym stopy.

Równie istotne i dramatyczne pytania wiązały się z wyborem prezentu dla młodych, a w zasadzie z zawartością oczekiwanej przez nich koperty. Czy równowartość ceny posiłku wystarczy? A jeśli nie, to ile należy dać? Gdzie dokładnie przebiega granica między skąpstwem a rozrzutnością? Gdzie znajduje się bezpieczna strefa równowagi pomiędzy zdrowym rozsądkiem, hojnością i cnotą gospodarności? Palce zaklejające koperty drżały, a głowy wypełniały się dramatycznymi rozważaniami. O, gdzie te czasy, w których ozdobny kryształowy wazon uchodził za idealny podarunek?! Gdzieście odeszły, o piękne chwile!, w których zestaw ręczników w kilku rozmiarach stanowił wybór pewny i sprawdzony? A żelazko? Talerze? Sosjerki i dzbanki? Serweta z fikuśnym szlaczkiem, własnoręcznie haftowanym? Zestawy flanelowej pościeli? Obrusy białe, porządne, takie, co to jeszcze przed wojną bywały? Atmosferę napięcia i oczekiwania podsycały dodatkowo krążące po okolicy wiadomości. Przekazywane sobie naprędce informacje (zwłaszcza przez organiścinę, Agatę Gałkową, która co prawda na uroczystość nie otrzymała zaproszenia, ale pannę młodą znała z widzenia, a i pana młodego całkiem dobrze kojarzyła) składały się na poruszający obraz.

Uroczystość miała być niewielka, raptem na sto dwadzieścia osób, bo się młodym zamarzyło kameralne wesele. Na szczęście rodzice narzeczonych czuwali i w ostatniej niemal chwili romantyczny, acz niewielki kościółek „Na wodzie” zamieniony został na kościół w Skale. Co prawda niektórzy krytykowali fakt, że msza zamiast w wielmożańskim kościele pod wezwaniem św. Rocha, czyli w rodzimej parafii panny młodej, odbędzie się w pobliskim miasteczku, jednak zdecydowana większość w głębi duszy tę decyzję pochwalała. Zawsze to okazja, żeby się do — choćby i nie największej — metropolii wybrać, trochę świata — choćby i dobrze znanego — zwiedzić, kazania innego wysłuchać…

Wybór miejsca zaślubin szybko zresztą przestał podgrzewać i tak rozgrzaną do czerwoności atmosferę wobec pojawiających się coraz to nowszych informacji. Przekazywane z ust do ust zaostrzały apetyt i silnie oddziaływały na wyobraźnię. Florystyka będzie miejscowa, ale suknia już z Krakowa, i do tego szyta na miarę. Garnitur pana Rafałka (na mundur Alinka się zgodzić nie chciała, bo podobno mówiła, że nie za policjanta, ale za swojego Misiaczka za mąż wychodzi) ma być prosty, klasyczny, ale już koszula będzie… różowa! Tradycyjny zaś krawat, widział to świat!, zastąpić ma podobno najprawdziwsza mucha. Aksamitna i — podawano sobie z niedowierzaniem — bordowa! Obecność burmistrza wciąż nie została co prawda potwierdzona, obstawiano jednak, że przynajmniej na mszy się pojawi. Oprócz wódki miano na pewno serwować wino, a weselne menu ułożyła ponoć sama Karolina Morawiecka, która od czasu śledztwa w sprawie śmierci na zamku w Pieskowej Skale bardzo się z młodymi zaprzyjaźniła.

— To prawda — potwierdzała pani Karolina, skromnie spoglądając w dół, to jest tak do połowy imponującego biustu — że obiecałam im pomóc. Zresztą to nic dziwnego, że się w ważnych sprawach prosi o pomoc eksperta. Poznali się przecież na mojej kuchni nie raz, nie raz… Poza tym — tu ściszała głos do szeptu, dając tym samym do zrozumienia, że oto teraz padną słowa nie tylko wyjątkowej wagi, ale i nie dla wszystkich uszu przeznaczone — kogo by się mieli poradzić, jak nie mnie, która ich przecież ze sobą zeswatała? Wiadomo, że już przy sprawie śmierci tej całej Anny Bednarz, co to na zamku w Pieskowej Skale zginęła, podjęłam stosowne działania, żeby młodzi się lepiej poznali… A że przy okazji udało się złapać mordercę, cóż, wola Boska! Prawdą jest — dodawała skromnie po chwili — że nie tylko dzięki mnie doszło do wesela, bo i siostrzyczka Tomasza nieco mi w tym pomogła, ale — zastrzegała od razu — nieznacznie, bo i gdzie się zakonnicy w ziemskie sprawy mieszać… Za dużo zdradzić nie mogę. Tyle tylko, że rosołu nie będzie!

— Ale jak to? — zdziwiła się pani Małgorzata w czasie jednej z sekretnych przymiarek odbywających się w jej pokoju na skalskiej plebanii. — Jak to tak bez rosołu? Na polskim weselu?

Gospodyni księdza Walerego, uprawiającego ascezę proboszcza skalskiego kościoła, niejedno już w swym długim życiu widziała, niejedno słyszała. Ale żeby zrezygnować z bulioniku podczas takiej uroczystości, nie mieściło jej się w głowie.

— Chyba że — zasugerowała zarumieniona od własnych podejrzeń — to w ramach pokuty jakiejś? Bo jakoś tak szybko się za żeniaczkę wzięli, dopiero co się ze sobą zeszli…

— Pani Małgorzato! — upomniała z kąta siostra Tomasza. — Tylko bez plotek!

— Prawdą jest — Morawiecka nader chętnie podjęła temat — że rzeczywiście szybko się ta ich miłość rozwinęła. Bo przecież poznali się w czasie śledztwa w sprawie tej biednej Bednarzówny (Panie, świeć nad jej duszą…), czyli we wrześniu zeszłego roku, ale zapewniam — stosowny do wypowiadanych słów rumieniec zalał nie tylko jej szyję, ale i skrywające ją podbródki — że żadnej tutaj tajemnicy nie ma.

— Po prostu kochają się i tyle — zauważyła zakonnica. — Choć dobrze pamiętam, jak próbowałam Alinę przekonać, że o wartości kobiety nie decyduje żadna obrączka na palcu, żaden narzeczony u boku…

— Pani Małgosiu — wdowa po aptekarzu postanowiła natychmiast przerwać zakonniczce, zbyt dobrze bowiem znała kierunek, w którym zmierzał monolog — jeszcze tylko jeden klin, tutaj z boczku, i sukieneczka będzie idealna.

— Coś mi się widzi, pani Karolinko kochana, że musimy z obu boczków zrobić te kliny — gospodyni przyjrzała się krytycznie swojemu dziełu, opinającemu ciało przysadzistej modelki.

Zamek błyskawiczny na szerokiej taśmie dodany na plecach, wielki klin z granatowej koronki wszyty na biuście oraz wstawki na całej długości rękawów pozwoliły pani Morawieckiej zmieścić się w sukience bez obrażeń ciała. Wciąż jednak nie pozwalały na swobodne poruszanie się, o tanecznych krokach nie wspominając.

— Proszę pamiętać — siostra Tomasza nie mogła się powstrzymać — że pani Karolina musi jeszcze w tej sukience usiąść…

— I cosik zjeść — zachichotała staruszka. — Nawet jeśli nie rosołek.

— Pani Małgosia to widzę — Morawiecka nie wytrzymała — nie potrafi tej myśli zaakceptować. A przecież na weselu będą i weganie! Zagadka, nad którą pracowaliśmy rok temu, zresztą sama pani pamięta…

— To prawda. — Księżowska gospodyni nagle spoważniała i zrobiła znak krzyża. — Bo przecież od mojej biednej Martusi tamta sprawa się zaczęła.

— Ano właśnie! Gdyby nie pani i pani przyjaciółka Marta Dobrowolska (niech jej ziemia…), Alinka z Rafałkiem pewnie nie poznaliby się z moimi sąsiadami! Tymczasem poszukiwanie mordercy ich zbliżyło, a ja się potem musiałam głowić nad wegańską zupą dobrą na wesele!

— Czy drugie danie — zaniepokoiła się nagle siostra Tomasza, która jako detektywka zaangażowana w rozwiązywanie kryminalnych zagadek także dostała zaproszenie na wesele młodego policjanta i kelnerki z Herbovej — też będzie… wegańskie?

Takich emocji doświadczać musiał Jean Valjean, gdy po latach zobaczył Javerta! I Kordian, gdy nocą skradał się do carskiej sypialni! Strach jednak, choć niemal ściął krew w żyłach, choć zaparł jej dech w piersi, nie trwał długo. Widząc pobladłe nagle oblicze chudej jak szczapa zakonnicy, Karolina Morawiecka ruszyła z odsieczą. To jest z wyjaśnieniami.

— Pan Rafałek też się tym martwił, siostrzyczko droga, a niepotrzebnie, niepotrzebnie. Niech się siostrzyczka nie lęka, bo i nie ma potrzeby. Dla wegan i wegetarian, owszem, będzie tofu. Kazałam je zamarynować w sosie sojowym z dużą ilością czosnku i imbiru i podać w panierce z ziół i ziaren pieprzu. A my tymczasem sobie zjemy… — uśmiechnęła się porozumiewawczo i dla zwiększenia efektu zrobiła przerwę.

Zakonnica wpatrywała się w nią w napięciu. Podobnie jak i księżowska gospodyni, która choć na uroczystość się nie wybierała, to jednak ślubne historie przeżywała nad wyraz mocno — czy to dlatego, że była panną, czy też z powodu wrażliwości serca i czystej ludzkiej ciekawości.

— …boeuf bourguignon! — zakończyła tryumfalnie królowa weselnego menu.

— Chwała Panu na wysokościach! — wyszeptała wniebowzięta zakonniczka. — Święta Wiborado, święta Marto z Betanii, módlcie się za nami!

— Amen! — podsumowała pani Małgorzata, która co prawda nie rozpoznała nazwy potrawy, ale radość w głosie siostry Tomaszy jej wystarczyła. — A teraz niech już mi się pani nie rusza, pani Karolino, bo za chwilę to pani albo na wesele nie pójdzie, albo tej całej bif nie zje, bo sukienczyna nie pozwoli!

— Albo pani Karolina zje wołowinkę, ale jakieś nieszczęście z tego będzie — zażartowała siostra Tomasza.

Wypowiedziane w złą godzinę słowa stały się zapowiedzią zbliżających się wielkimi krokami wypadków. Ale o tym żadna z trzech kobiet jeszcze nie wiedziała. Na szczęście.

Zabójstwo na cztery ręce kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Zabójstwo na cztery ręce
Karolina Morawiecka0
Okładka książki - Zabójstwo na cztery ręce

Na weselu dochodzi do morderstwa. Kto spośród zaproszonych gości miał motyw? Dlaczego nikt nie przyznaje się do znajomości ze zmarłym? Czy dojdzie...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje