Praca gliniarza nigdy się nie kończy. "Przepustka do męskości"

Data: 2021-07-19 10:26:55 | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Kolejny dzień, kolejne morderstwo. Praca gliniarza nigdy się nie kończy.

W jednej z dzielnic Wrocławia dochodzi do makabrycznego morderstwa. Komisarz Marek Przygodny podejmuje śledztwo, licząc na szybkie złapanie sprawcy. Niestety, z dnia na dzień dochodzenie coraz bardziej się gmatwa…

Przepustka do męskości - książka

Przepustka do męskości to trzeci tom serii o Marku Przygodnym, wrocławskim policjancie, który doskonale zdaje sobie sprawę, że życie to nie film i nie ma w nim happy endów. Do lektury najnowszej książki Pawła Pollaka zaprasza Wydawnictwo Oficynka, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania prologu powieści:

Bogumiła Kownacka wstała jak zwykle o siódmej rano. Włączyła telewizor, ale prezenterów telewizji śniadaniowej słuchała z uwagą tylko przez dwie minuty. Potem wyjrzała przez okno. Zapowiadało się na ładną pogodę, kwietniowego słońca nie przesłaniała najmniejsza chmurka i trawniki na podwórku przy ulicy Gersona lśniły soczystą zielenią. Z betonowego boiska nikt nie korzystał. Nie dlatego, że za wcześnie, w ostatnich latach rzadko ktoś się na nim bawił albo grał w piłkę, bo rodzin z dziećmi na osiedlu ubyło. Poza tym rodzice nie puszczali teraz swoich pociech samopas na podwórko jak kiedyś. Jej Zygmuś spędzał tam całe dnie i tak mu się podobało, że po trzy razy musiała go na obiad wołać. 

Oczy zaszkliły się jej na to wspomnienie i westchnęła rozpaczliwie. Kiedyś miała nadzieję, że Zygmuś, jak dorośnie, będzie mieszkał na tym osiedlu, kupiła mu nawet z mężem mieszkanie, w tej nowej plombie za przedszkolem. Ale nie chciał. Wykształcił się na lekarza i mówił, że w Polsce nie ma przyszłości, dostał ofertę pracy w szwedzkim szpitalu i wyjechał. Wnuczek i wnuczka, zamiast przybiegać do niej po szkole, zgłaszały się przez Skype’a. Chociaż dobre i to, pani Irenka też miała córkę za granicą, i to znacznie dalej, bo w Stanach, a wnuków w ogóle się nie doczekała. Oficjalnie nie traciła jeszcze nadziei, bo w dzisiejszych czasach późne macierzyństwo nie było niczym niezwykłym, ale Bogumiła widziała, że sąsiadka robi dobrą minę do złej gry. Jej Katarzynka wcale nie chciała mieć dzieci. Dziwna dziewczyna. 

Jak kobieta może nie pragnąć dziecka? Nie chcieć przytulić do piersi takiego słodkiego maleństwa? Patrzeć, jak dorasta? Przecież to tak nienaturalne, jakby przestać jeść. A czy człowiek może żyć bez jedzenia? 

Zresztą ta Katarzynka zawsze była dziwna. Dobrze, że nic z tego Zygmusiowego zakochania nie wynikło. Swoje przecierpiał, ale to normalne, że nastolatki nieszczęśliwie się zakochują, za to teraz miał przynajmniej porządną żonę, a nie jakąś tam latawicę, która zaliczyła dwa rozwody, a kochanków nie wiadomo ilu. Pani Irence wymsknęło się kiedyś, że szkoda, że ich dzieci się nie zeszły, bo Zygmunt to taki stateczny jest. Pewnie myślała, że ta porządność Zygmusia na jej córkę by przeszła. Może i tak. Zwłaszcza że z domu Katarzyna tej swojej rozwiązłości nie wyniosła, pani Irenka żyła z jednym mężem, jak Pan Bóg przykazał. Inna sprawa, że ciapowatym strasznie. W odróżnieniu od jej świętej pamięci Edwarda. Ona, będąc wdową, nie musiała do pracy chodzić, bo mąż ją zabezpieczył, osiem mieszkań na wynajem zostawił, i nawet sama nie musiała tego pilnować, bo zanim umarł, fachowej firmie zlecił, żeby się wszystkim zajmowała. Pani Irenka nie mogła z pracy zrezygnować, na co zresztą często narzekała, kiedy się w sobotę przy kawie spotykały. Taki rytuał sobie ustaliły, każda sobota, jedenasta rano, kawa, ona rozpuszczalną, sąsiadka z ekspresu, ciastko, ona torcik makowy, sąsiadka napoleonkę, czasami nawet dwie i nadmiar kremu w biodrach rzeczywiście było u niej widać. Dlatego częściej spotykały się u pani Irenki, bo ciężko jej się po schodach wchodziło, choć to tylko jedno piętro. Dzisiaj też u niej były umówione. 

Odeszła od okna, żeby przygotować sobie śniadanie. Drobno pokrojone owoce zalane jogurtem. Zygmuś ją tego nauczył, kiedy w Szwecji go odwiedziła. Owoce albo müsli. Zdrowe jedzenie. Ale Zygmuś nie był dietetykiem, tylko chirurgiem. On sam mówił, że urologiem, trochę się jednak wstydziła tak go znajomym przedstawiać, bo przecież mogli sprawdzić, od czego ten urolog jest. Ale z tego, co jej wyjaśnił, to najprawdziwszy chirurg, bo i kroi człowieka, i wycina mu, co trzeba, więc ani odrobinę nie kłamała, chwaląc się, że ma syna chirurga. Za to pani Irenka łgała w żywe oczy, kiedy opowiadała, że jej córka jest psychologiem. Czy psycholożką, jak krzyczała w telewizji, że trzeba mówić, jedna fenistka. Chyba tak to się nazywało. Katarzyna niby też była fenistką i dlatego się rozwodziła. Tak przynajmniej twierdziła pani Irenka, ale Bogumiła wiedziała, że fenistki wcale się nie rozwodzą, tylko w ogóle za mąż nie wychodzą. Więc tę fenistkę to sąsiadka tak samo sobie wymyśliła jak psycholożkę. Przecież Katarzyna w ogóle studiów nie skończyła, przerwała, żeby za mężem do Stanów pojechać, a tam to ledwie parę kursów zaliczyła. 

Z miseczką owocowo-jogurtowej mieszanki usiadła przed telewizorem. Dobrze, że jest taki wynalazek, bo odkąd się Edwardowi zmarło, nie miał do niej kto zagadać, a cisza w domu ją przygnębiała. Dlatego na cały dzień włączała telewizor, chociaż interesowały ją tylko seriale. No i jak o Szwecji coś mówili, skoro Zygmuś tam mieszkał, ale to rzadko. 

Popatrzyła na zegar w rogu ekranu, jeszcze dużo czasu do spotkania z panią Irenką. Co tu robić? Na szydełkowanie nie miała ochoty, na czytanie gazet też nie. Może do Zygmusia by zadzwoniła? Nie, wczoraj rozmawiali, trochę był zirytowany, bo dzień wcześniej również dzwoniła, nawet powiedział, że żałuje, że jej ten komputer dał i Skype’a pokazał. Oczywiście wcale tak nie myśli, to ze stresu, ma strasznie odpowiedzialną pracę, a wiadomo, im więcej odpowiedzialności, tym mocniej człowiek się stresuje. 

Zdecydowała się na sprzątanie. Jakoś bardzo brudno nie było, ale już ze trzy dni nie sprzątała i kurz zaczął się pojawiać. Poza tym mogła też umyć okna, nie musiała czekać z nimi do Wielkanocy. Najwyżej przed świętami jeszcze raz je przetrze, jakby Zygmuś miał przyjechać. Pytała go, powiedział, że dzieci chodzą normalnie do szkoły, że tam ferie są w inne dni, bo w Szwecji ten protestantyzm zaprowadzili, jakby wszyscy nie mogli trzymać się prawdziwej wiary, ale obiecał, że jeszcze rozważy. To i tak lepiej niż ta Katarzynka, która już z pięć lat rodziców nie odwiedziła. Niby zapraszała ich do siebie, ale wiadomo, że jak człowiek starszy, to nawet na drugi koniec miasta ciężko mu się wybrać, a co dopiero za Atlantyk. Ostatnim razem to sama pani Irenka poleciała, bo pan Bogusław coś ze zdrowiem czy pracą miał. 

Kiedy była gotowa z porządkami, akurat starczyło jej czasu, by wziąć kąpiel i trochę bardziej elegancko się ubrać. Wizyta u sąsiadki to nie wyjście do teatru czy na przyjęcie, ale w łachmanach iść przecież nie można. 

Zeszła jedno piętro w dół i wcisnęła dzwonek, uśmiechając się, szczerze, bo ogromnie lubiła te spotkania z panią Irenką. Czekała na tradycyjne „Już idę”, ale ani te słowa do niej nie dotarły, ani żadne inne dźwięki z mieszkania. Zadzwoniła ponownie. Dalej nic. Poczuła ogarniające ją rozczarowanie. A nawet złość. Bo najwyraźniej miała ją ominąć zaplanowana przyjemność, do tego zostawała z wolnym czasem, z którym nie bardzo wiedziała, co zrobić. Cholerna małpa, mogła przynajmniej SMS-a wysłać, że gdzieś wychodzą. 

A może wysłała, tylko odkurzacz zagłuszył sygnał wiadomości? Sięgnęła po komórkę, jednak okazało się, że nie przełożyła jej do sukienki, w którą się przebrała. Wróciła na górę. Ale nie, ekran nie sygnalizował nieprzeczytanych wiadomości. Sprawdziła jeszcze w katalogu, tam ostatnim otrzymanym SMS-em pozostawała jednak nadal informacja, że ma dużą szansę wygrać na loterii. Nie zagrała, bo Zygmuś powiedział, że to oszustwo, i zabronił jej na takie SMS-y odpisywać. Poszukała nieodebranych połączeń, bo może pani Irenka zadzwoniła, a ekran tego nie wyświetlił, ale też nie. 

No to sama zadzwoni do tej małpy i powie jej, że jak człowiek się z kimś umawia, to albo powinien być obecny, albo powiadomić, że go nie będzie. Na coś te telefony komórkowe wymyślono. 

Wybrała numer, formułując w myśli słowa, tak by brzmiały niewinnie, ale zawierały w sobie ciężkie oskarżenie o brak grzeczności. Nie miała jednak okazji ich wypowiedzieć, bo po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa. Zdeprymowana Bogumiła wcisnęła czerwony przycisk. 

Nie odbiera, bo wstydzi się, że zapomniała powiadomić o odwołaniu spotkania? Czy też jest to dalsze lekceważenie sąsiadki, którą można zostawić na lodzie, nic jej nie mówiąc? 

Rozeźlona Bogumiła wyszła na balkon, żeby trochę ochłonąć na świeżym powietrzu. Ważąc komórkę w ręku, zastanawiała się nad wysłaniem SMS-a, ale w sumie nie wiedziała, co napisać. W końcu jeszcze raz wcisnęła przycisk wybierania. Takim natrętnym dodzwanianiem się da do zrozumienia, że nie życzy sobie, by ją w ten sposób traktowano. 

Na dole rozległa się melodia Take A Chance On Me. Że ma ona coś wspólnego z jej telefonem, Bogumiła zorientowała się dopiero, kiedy ponownie włączyła się poczta głosowa, a melodia w tym samym momencie zamilkła. No, racja, pani Irenka miała ustawioną piosenkę Abby jako dzwonek w swojej komórce. Musiała ją zostawić w domu. I musiała z tego domu wychodzić w pośpiechu, skoro zostawiła otwarte okno. Bo przy zamkniętym melodii raczej nie dałoby się usłyszeć. Może zdarzył się jakiś wypadek. To by też panią Irenkę usprawiedliwiało, dlaczego nie odwołała spotkania. Kiedy człowiek dowiaduje się, że bliska mu osoba uderzyła samochodem w drzewo albo wpadła pod tramwaj, mało ważne staje się, że był z kimś umówiony. Tylko o kogo mogło chodzić? Brzeccy nie mieli innej rodziny poza córką, a do Stanów raczej by nie gnali na łeb, na szyję. 

Może ktoś z przyjaciół? Ale o wypadku zawiadamia się tylko rodzinę, nie znajomych. Nie, wypadek wydawał się jednak nieprawdopodobny. To co? Co jeszcze powoduje, że człowiek musi nagle gdzieś pojechać? Na to pytanie pojawiło się wspomnienie, jak mały Zygmunt spadł z trzepaka i złamał sobie obojczyk. Gnali wtedy na pogotowie jak szaleni. Może pani Irenka musiała pojechać do szpitala. Z mężem. Bo dostał zawału albo właśnie sobie coś złamał. Chociaż tak ślamazarnie, jak on się porusza, to naprawdę trudno się przewrócić. Czyli zawał. To akurat niewykluczone, pan Brzecki ani do najmłodszych, ani do najchudszych nie należał. Ale dlaczego żona miałaby go sama wieźć na ostry dyżur, zamiast wezwać karetkę? Przecież już w karetce takiego sercowca ratują, a w samochodzie mógłby jej umrzeć. 

A co, jeśli tak się przeraziła jego zawałem, że zemdlała? I leżą teraz oboje tam na dole, a ona wścieka się niesłusznie na panią Irenkę, zamiast pomóc? 

Zeszła ponownie piętro niżej i wcisnęła dzwonek, a jednocześnie załomotała w drzwi. Hałas powinien sąsiadkę ocucić. 

– Pani Irenko! 

Żadnej reakcji. Bogumiła zakręciła się bezradnie w miejscu. Potem nacisnęła klamkę. Bardziej dlatego, że z tej bezradności nie wiedziała, co począć, niż spodziewając się niezakluczonych drzwi. To nie była wieś jej dziadków, gdzie domy stały zawsze otwarte, tylko Wrocław, wprawdzie Biskupin, który uchodził za bezpieczną dzielnicę, ale złodzieje przecież tutaj też grasowali. Drzwi jednak ku jej zaskoczeniu ustąpiły. Ostrożnie weszła do środka. 

– Pani Irenko! Panie Bogusławie! 

Żadnego odzewu. Ale coś było z pewnością nie tak. Nie zostawiliby otwartych drzwi – pomyślała i wtedy go zobaczyła. Leżał na podłodze, zaraz przy wejściu do dużego pokoju, do pasa przykryty kurtką z przewróconego wieszaka. Musiał za niego chwycić, upadając. Czyli jednak zawał. Przyklęknęła przy nim, rozglądając się za panią Irenką. Tej jednak nigdzie nie dostrzegła. Drżącymi rękami wcisnęła trzykrotnie dziewiątkę na klawiaturze telefonu. Ktoś mądry wymyślił ten numer, jakby miała wybrać trzy różne cyfry, mogłoby się jej nie udać. 

– Pogotowie ratunkowe, słucham.

– Przyślijcie karetkę! On miał zawał!

– Gdzie?

– Na Gersona siedemnaście. To na Biskupinie, za pętlą druga w lewo, tylko nie ten blok przy ulicy, a w podwórku. Jeszcze trzeba skręcić w prawo. 

– Numer mieszkania?

Bogumiła podała.

– W jakim wieku jest ten mężczyzna?

– Przed sześćdziesiątką.– Skąd pani wie, że zawał?

– Bo leży na podłodze i jest nieprzytomny.

– Chorował wcześniej na serce?

– Nie wiem.

– Nie wie pani? Kim pani jest?

– Sąsiadką. Weszłam do mieszkania i znalazłam pana Bogusława na podłodze.
– Czy chory oddycha?

– Nie wiem.

– Leży na plecach czy na brzuchu?

– Na plecach.

– No to niech pani sprawdzi.

Bogumiła przyłożyła ucho do ust leżącego i wydało się jej, że poczuła słaby powiew.

– Tak, oddycha.

– W porządku. Posyłam karetkę. Najlepiej, jeśli pani wyjdzie na dwór i wskaże ratownikom drogę, bo z tego, co słyszę, to jakiś skomplikowany układ tam macie. 

– Ale ja muszę poszukać pani Irenki! – Kim jest pani Irenka?

– Jego żoną.

– A czemu to nie ona dzwoni? 

– No właśnie nie wiem. Może zemdlała. 

– Dobrze, niech jej pani poszuka. Ma pani zawroty głowy albo widzi gdzieś wymiociny przy leżącym? 

– Nie, dlaczego? 

– Bo jak dwie osoby są nieprzytomne w mieszkaniu, to może być zatrucie tlenkiem węgla. 

– Ale okno jest otwarte. 

– Może ta pani Irenka otworzyła je ostatkiem sił. Nie leży przy tym oknie? 

– Nie wiem, bo jeszcze nie patrzyłam. 

Dyspozytor nie wnikał, skąd w takim razie wie, że jest otwarte, tylko poprosił o sprawdzenie i ponowny telefon, gdyby okazało się, że pomocy potrzebują dwie osoby, a nie jedna. 

W pokoju, w którym znalazła pana Bogusława, okna były zamknięte, więc Bogumiła sprawdziła przyległy, kiedyś należący do Katarzyny, ale tam również żadne nie było otwarte. A przecież to musiało być po tej stronie, skoro słyszała komórkę. Wtedy przypomniała sobie o balkonie i wróciła do dużego pokoju. Rzeczywiście, drzwi prowadzące na balkon zostawiono lekko uchylone. Pchnęła je, ale przesunęły się ledwie o kilka centymetrów. Naparła na nie ciężarem całego ciała, by odepchnąć to, co je blokowało. Wtedy zobaczyła, że tym czymś były zwłoki pani Irenki, leżące w potężnej kałuży krwi.

Książkę Przepustka do męskości kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Przepustka do męskości
Paweł Pollak 2
Okładka książki - Przepustka do męskości

Kolejny dzień, kolejne morderstwo. Praca gliniarza nigdy się nie kończy W jednej z dzielnic Wrocławia dochodzi do makabrycznego morderstwa. Komisarz Marek...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo