Mam sposób na dyrektorów. "Morderstwo w Orient Espresso"

Data: 2021-10-13 07:00:01 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Przypadek chodzi po ludziach, czyli kolejna komedia kryminalna z genialnym detektywem Jackiem Przypadkiem w roli głównej!

Do mieszkania Jacka wprowadza się piękna i niebywale inteligentna kobieta, której obecność zaburza powszechne przekonanie o niedostępności detektywa. To nie przeszkadza jednak Przypadkowi w prowadzeniu kolejnych śledztw. Chwyta mordercę, który w Orient Espresso pałeczkami do sushi zabił ważnego dyrektora, znajduje zbrodniarza naruszającego kodeks honorowy wielkiej korporacji tytoniowej, a w ostatniej ze spraw szuka złodzieja, który okradł... złodzieja.

Za każdym razem odnosi sukces, gdyż łączy w sobie przenikliwość Sherlocka Holmesa z łobuzerskim wdziękiem porucznika Borewicza i irytującym charakterem doktora House'a. Ta wybuchowa mieszanka powoduje, że może liczyć na sympatię wielu kobiet i szczerą nienawiść rosnącej rzeszy swoich wrogów, którzy za jego sprawą trafili za kratki.

Obrazek w treści Mam sposób na dyrektorów. "Morderstwo w Orient Espresso" [jpg]

Morderstwo w Orient Espresso to kolejna część z cyklu komedii kryminalnych, w których nic nie dzieje się przypadkiem, a wszystko dzieje się z Jackiem Przypadkiem! Do lektury nowej części przygód detektywa zapraszamy wraz z Wydawnictwem Lira. Ostatnio prezentowaliśmy pierwszy i drugi fragment książki, tymczasem już teraz przeczytać ostatni fragment powieści:

Do pisania można znaleźć wiele motywacji. Można to robić dlatego, że ktoś postanowił dać nam takie zlecenie, a my akurat uprawiamy zawód, który na pisaniu polega. Można też robić to, ponieważ uważamy, że mamy coś interesującego do powiedzenia i chcemy się tym podzielić z innymi ludźmi. Można też umiejętnością składania słów popisywać się dla zdobycia poklasku lub wzbudzenia zainteresowania płci przeciwnej, co od pokoleń czynią wszelkiej maści poeci, a od pewnego czasu również poetki.

Ale bez cienia wątpliwości najlepszą motywacją, która powoduje, że nasze pisanie wspina się na szczyty, i sprawia, że inni czytają nas z wypiekami na twarzy, jest twórcza pasja. Czyli coś takiego, co onegdaj kazało chwycić za pióro, a dziś każe stukać w klawiaturę komputera. Bo jeśli się tego nie zrobi, to człowiek po prostu wybuchnie i rozpadnie się na tysiąc kawałeczków.

Takiego stanu twórczego przymusu doświadczała właśnie redaktor Anna Sobania. Co więcej, pozostawała w nim od dwóch tygodni, zbierając zewsząd pochwały za swe niezwykle dociekliwe i demaskatorskie teksty, które z dnia na dzień pogrążały niezbyt lubianego w środowisku dziennikarskim wiceministra Urbanka.

Teraz właśnie kończyła kolejny z nich, którym miała zamiar ostatecznie zatopić polityka.

— No, no, widzę, że nasza gwiazda jest w swoim żywiole. — Malwina Żarska, najlepsza przyjaciółka redaktor Sobani, uśmiechnęła się, przysiadając na krzesełku obok niej.

— Zazdrosna? — zapytała od niechcenia Ania, pracowicie stukając w klawiaturę komputera.

— Ależ skąd, bardzo się cieszę z twojego sukcesu — zapewniła z właściwą sobie szczerością Malwina. — Ale chętnie skosztowałabym owoców swojego — dodała, cedząc powoli słowa, jakby chciała mieć pewność, że każde z nich dotrze do uszu przyjaciółki.

Efekt ten bez wątpienia udało jej się osiągnąć. Sobania wprawdzie nie zaprzestała pisania, ale jej palce nie biegły już z taką szybkością po klawiaturze, z twarzy zaś znikł zapał i radość z dobrze wykonywanej pracy.

— To nie jest twój sukces, ale moja… — szukała przez chwilę odpowiedniego słowa, bo określenie „porażka” utknęło jej gdzieś głęboko w gardle i nie chciało się wydostać na zewnątrz. — To znaczy moje potknięcie.

— Nazywaj to, jak chcesz. Grunt, że powinnaś opłacić mój trzymiesięczny karnet w fitness clubie. Bo chyba nie masz już cienia wątpliwości, że pan Przypadek oparł się twojemu urokowi?

— Wątpliwości to nie mam co do tego, że go nie mam ochoty więcej widzieć. I cieszę się, że nie udało mi się odnieść sukcesu. Wszystko przez ten zakład z tobą. Inaczej nigdy bym się nie zainteresowała tak irytującym dupkiem jak on. Poza tym, pewnie gdybym wtedy nie wypiła trochę za dużo, w życiu bym się z tobą nie założyła.

— Proponowałam ci potem kilka razy rezygnację z tego zakładu.

— Nie musisz mi tego przypominać! — zirytowała się Sobania.

— Po co te nerwy? Czyżbyś tak bardzo odczuwała brak pana Sakowicza?

Palce redaktor Sobani, które jeszcze przed chwilą z pewnym wysiłkiem klepały klawiaturę, teraz zatrzymały się na dobre, a jej oczy, patrzące w tej chwili na Żarską, zwęziły się niebezpiecznie.

— A to już nie jest twój interes — fuknęła. — Czep się tego swojego… misia!

— Taki mam zamiar i to już dziś wieczorem. I chyba go nie wypuszczę przed północą.

— Przed północą? — Sobania poczuła, że jest możliwość interesującej riposty. — Czekaj, czekaj, to znaczy, że on musi wracać na noc do domu. Pewnie jeszcze mieszka z mamusią i ma mleczko pod nosem. Zawsze gustowałaś w gówniarzach. Tyle razy ci mówiłam, że powinnaś sobie poszukać jakiegoś dorosłego faceta. — Pokręciła głową z dezaprobatą. — A za twój karnet zapłacę przy najbliższej okazji.

— Czyli?

— Nie wiem. Teraz, jak widzisz, mam bardzo dużo pracy. Ale myślę, że już bardzo niedługo będzie po wszystkim.

— Uwierz, że wprost nie mogę się tego doczekać. — Malwina podniosła się z krzesełka. — No lecę. Podobno kogoś zamordowali na mieście.

— Zaraz, zaraz… — Anię coś zastanowiło na tyle, że postanowiła na razie zarzucić w ogóle pisanie. — Tak się nie możesz doczekać, bo brak ci pieniędzy na karnet, czy tak bardzo nie lubisz wiceministra Urbanka, że życzysz mu dymisji?

— Ani jedno, ani drugie. Jako doświadczona dziennikarka po prostu wiem, że prawdy można się dowiedzieć dopiero wtedy, gdy emocje opadają.

— Jakie emocje? O co ci chodzi?

— Jestem po prostu ciekawa, po co pan Przypadek sprzedał ci tę historię.

— Jak to mi sprzedał?! — zdenerwowała się nie na żarty redaktor Sobania. — On mi nic nie sprzedawał…

— Aha, i ja mam uwierzyć, że po prostu dał ci się przyłapać na randce z żoną wiceministra Urbanka?

— No… umówił się z nią po spotkaniu ze mną.

— Aniu, ty naprawdę wierzysz, że to był zbieg okoliczności? A informacja o tym, że Urbanek to pedał, tak ci spadła sama z nieba, czy niechcący wypsnęła się z ust pana Przypadka?

— Ty mi jednak zazdrościsz! — Redaktor Sobania rozpaczliwe szukała jakiegoś racjonalnego usprawiedliwienia dla okrutnych słów Malwiny. — Po prostu nie możesz znieść, że wytropiłam największą aferę od czasów Rywina!

— Oj Aniu, Aniu. — Żarska spojrzała na koleżankę z dobrotliwym pobłażaniem i to było chyba dla Sobani najgorsze. — Ja wiem, że ty szczerze żałujesz, że zainteresowałaś się Jackiem, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że to nie jest idiota, który by pokazywał zawiedzionej kobiecie swoją nową wybrankę?

Tak, pasja to najlepszy powód do pisania. Dzięki niej słowa same składają się w zdania, zdania w akapity, a akapity w jeszcze większą całość. Ta całość zaś potrafi porwać czytelnika tak, że ten wprost nie może oderwać się od tekstu.

Gdy jednak pasja znika, autorowi nie jest łatwo znaleźć jakąkolwiek motywację do pisania. Bo każda z nich jest gorsza od tej, która nagle się ulotniła. I nie chce się stuknąć choćby nawet w jedną małą literkę na klawiaturze.

To, że podejrzani jak najszybciej chcą się oddalić z miejsca zbrodni, nie było absolutnie rzeczą niezwykłą. W końcu jeden z nich był zapewne mordercą i miał znakomity powód do ucieczki. Lecz niezwykłe było to, że postanowili to zrobić wszyscy naraz i to w zasadzie w ten sam sposób.

— Ja żądam, podkreślam, żądam natychmiastowego wypuszczenia mnie z tego miejsca! — Mężczyzna w bardzo drogim płaszczu, z jeszcze droższą teczką w ręku usiłował dostać się do drzwi wyjściowych z Orient Espresso, ale przeszkodził mu w tym drugi mężczyzna dysponujący podobnymi atrybutami.

— Nie, proszę pana, to ja żądać, aby mnie wypuszczono w pierwsza kolejność. — Drugi z mężczyzn przeciągał i akcentował słowa w sposób charakterystyczny dla rodaków, którzy przybyli zza Wielkiej Wody. — Pan sobie nie zdaje sprawa z tego, jaka strata może ponieść gospodarka ten kraj przez moja nieobecność w dżob. — Odepchnął pierwszego i być może znalazłby się już przy drzwiach, gdyby trzeci z gości lokalu nie chwycił go za ramię i nie krzyknął:

— Na pewno nie takie jak moja! Ja autoryzuję wszystkie większe transakcje naszego funduszu emerytalnego na giełdzie! Kto wie czy tam akurat nie panuje bessa, a premier nie rwie sobie włosów z głowy!

Podkomisarz Łoś już po pięciu sekundach pobytu w Orient Espresso szczerze żałował swojej decyzji o pojawieniu się w tym miejscu i przeklinał starszego aspiranta Smańkę za to, że go do tego podkusił. Ale teraz nie mógł się już wycofać. Centrala dowiedziała się o tym, że „udaje się na miejsce zdarzenia” i teraz musi jakoś opanować sytuację do czasu przyjazdu ekipy technicznej zabezpieczającej ślady.

To mogło jednak nie nastąpić tak szybko, ponieważ akurat niedaleko Warszawy pewien guru postanowił pozbyć się większości swoich wyznawców. Dlatego chwilowo wszyscy specjaliści udali się na miejsce tamtego zdarzenia, a podkomisarz musiał przez kilka najbliższych godzin sam opanować sprawę. Tymczasem miał naprzeciw siebie trzech rozjuszonych samców alfa, którzy na „dzień dobry” wcisnęli mu swoje wizytówki i chcieli się od razu pożegnać. Łosiowi zrobiło się ciepło, gdy tylko zobaczył, z kim ma do czynienia.

Stefan Niedzielak, dyrektor funduszu emerytalnego, o którego reklamy jeszcze niedawno podkomisarz potykał się na każdym kroku. Adrian Żubrzyk, prezes firmy developerskiej, o której słyszał, że praktycznie nabyła na własność kawałek Warszawy. Ten trzeci, Ralph Kosicki, wydał się podkomisarzowi z początku nieco mniej ważny, choć też był dyrektorem czegoś tam, czego nazwa składała się z kilku dziwnych literek. Ale gdy Łoś zapytał, co oznacza ta nazwa, to wszyscy mężczyźni naraz spojrzeli na niego z niewypowiedzianym oburzeniem. A ów Ralph złowieszczo oznajmił, że te kilka literek to, ni mniej, ni więcej, tylko druga co do wielkości agencja PR na świecie. Policjant przełknął ze strachu ślinę, bo aż za dobrze wiedział, że od tego piaru jest uzależniony los całego państwa.

Dlatego pewnie sam Łoś już dawno spisałby jedynie obecnych i wypuścił ich do domu, ale na swoje nieszczęście znalazł na miejscu sojuszniczkę w postaci właścicielki Orient Espresso. To właśnie ona nie pozwoliła żadnemu z Bardzo Ważnych Dyrektorów opuścić swojego lokalu do czasu przybycia policji.

A teraz oskarżała ich o to, że zabili tego gościa, który siedział w kawiarnianej toalecie z pałeczką do sushi wbitą w splot słoneczny. I o ile świadków podkomisarz mógł wypuścić, zostawiając ich przesłuchanie na czas późniejszy, o tyle z „podejrzanymi w sprawie” nie mógł już tego zrobić.

Oni sami naturalnie zaprzeczali, żeby mieli cokolwiek wspólnego z tym zabójstwem. Tylko siedzieli przy stolikach, wykorzystywali chwilę wytchnienia w ciężkim dniu pracy, pili swoje ulubione espresso i zapoznawali się z prasą. Żaden z nich nie zbliżał się do toalety.

A za wszystko był odpowiedzialny ten barman Karol, który po zabiciu nieszczęśnika zamknął drzwi toalety.

— Zrobić panu, panie komisarzu, kawki? — Łoś usłyszał koło siebie sympatyczny głos pani Agaty.

— Jeśli pani tak łaskawa — odpowiedział z wdzięcznością policjant. — Łeb już mnie boli od tego ich krzyku i nie wiem, od czego zacząć…

— To niech pan wyjdzie na zewnątrz i usiądzie przy stoliczku, listopad ciepły w tym roku, to jeszcze ich nie sprzątałam. — Wskazała gestem głowy mikroskopijny kawiarniany ogródek przed Orient Espresso. — A ja tu ich jeszcze chwilkę przypilnuję.

Łoś bardzo skwapliwie skorzystał z propozycji, co oczywiście zostało zauważone przez grupę Bardzo Ważnych Dyrektorów, która rzuciła się za nim. I pewnie wypadliby zaraz wszyscy na zewnątrz, gdyby drogi nie zastąpiła im pani Agata. Minę miała przy tym tak groźną, że gdyby nawet nie nacierała na nią grupa wściekłych mikrusów, ale wielkich jak dęby chłopów, to i tak stanęliby jak wryci.

Podkomisarz usiadł przy stoliczku i z nadzieją czekał na obiecane espresso, jakby wierząc, że ono pomoże mu cokolwiek wymyślić. Albo chociaż poprawi mu odrobinę humor, gdyż ten był teraz co najmniej wisielczy.

„Że też mi się musiała trafić taka zgraja ważnych dyrektorów. Czy nie mógłbym dostać wreszcie sprawy ze zwykłymi, normalnymi ludźmi?! Takimi, których mogę natychmiast usadzić i pokazać, że władzy należy się szacunek? Ech… ja to jestem pechowy. Przecież takich bęcwałów to by się bał tknąć nawet inspektor Zasada. Albo nawet sam minister! Z takimi to by się tylko nie patyczkował ten idiota Przypadek…”

Podkomisarz Łoś podskoczył na krzesełku tak, jakby nagle w siedzenie wbito mu naraz przynajmniej tuzin igieł. Dlatego pani Agata musiała użyć całego dostępnego jej profesjonalizmu, żeby nie rozlać przyniesionej kawy.

— Coś się stało, panie komisarzu?

— Już chyba mam sposób na tych dyrektorów. — Łoś się uśmiechnął i wyciągnął z kieszeni telefon, by po chwili wystukać szybko numer na klawiaturze. — Smańko?… Macie tam jeszcze tego Przypadka?… To świetnie, przyprowadźcie go tu na miejsce zdarzenia na Osobnej… Co?!… Nie mam czasu odpowiadać na wasze głupie pytania, Smańko! Nie interesuje mnie, jak go tu sprowadzicie. Ma tu być i już!

Książkę Morderstwo w Orient Espresso kupić można poniżej:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Morderstwo w Orient Espresso
Jacek Getner0
Okładka książki - Morderstwo w Orient Espresso

Przypadek chodzi po ludziach, czyli kolejna komedia kryminalna z genialnym detektywem Jackiem Przypadkiem w roli głównej!Do mieszkania Jacka wprowadza...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy