Poszukiwania zegara z pozytywką. "Szczęśliwy zegar z Freiburga"

Data: 2021-03-23 10:36:14 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Trzynastoletni chłopiec Karol mieszka na wsi pod Suwałkami. Kiedy jego ojciec trafia do szpitala w Warszawie, chłopiec jest przerażony. Sądzi, że życie ojca jest związane ze starym rodzinnym zegarem. Chłopiec za wszelką cenę pragnie odzyskać pamiątkę.

W poszukiwaniach pomagają mu koleżanki ze szkoły. Razem odkrywają niezwykłe właściwości zegara z pozytywką. Okazuje się, że zegar wyprodukowano we Freiburgu jako… zegar szczęścia. Czy muzyka płynąca z pozytywki rzeczywiście może sprawić, że będziemy szczęśliwi? I czy twórca zegara Johann Krebs był tylko genialnym zegarmistrzem, a może kimś więcej?

Obrazek w treści Poszukiwania zegara z pozytywką. "Szczęśliwy zegar z Freiburga" [jpg]

Szczęśliwy zegar z Freiburga to trzymająca w napięciu książka przygodowa: zwroty akcji, pościgi, zaskakujące wynalazki. Ale nie tylko. To także opowieść o relacjach między dziećmi: przyjaźni, ale także wrogości i uprzedzeniach, które warto przezwyciężać. Do lektury najnowszej powieści Roberta M. Rynkowskiego zaprasza Wydawnictwo Dwukropek. Tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury premierowego fragmentu powieści: 

Opowieść Karola

Byłem wtedy bardzo mały, jeszcze nie chodziłem do zerówki. Do przedszkola też nie, bo w domu oprócz taty i mamy byli dziadek i babcia. Rodzice zajmowali się gospodarstwem, a dziadkowie mną. Na wsi zawsze jest coś do roboty. Latem najwięcej, tym bardziej że rodzice zbudowali pomost nad jeziorem i zaczęli prowadzić wypożyczalnię sprzętu wodnego. Z dziadkami było mi bardzo dobrze, bo babcia świetnie gotowała – czego skutki widać zresztą do dzisiaj – a dziadek zabierał mnie wszędzie ze sobą. Latem kręciłem się przy nim, gdy zbierał warzywa w ogrodzie albo szedł do sadu. Nie był już młody, dawno na emeryturze, ale ciągle pracował, inaczej nie potrafił. Wieczorami czytał mi książki albo śpiewał piosenki. Najczęściej jakieś takie… dla dorosłych. Potem ja je śpiewałem i wszyscy strasznie się śmiali.

Wiedziałem, że jest chory. Czasem biegłem do domu po pomoc, gdy na dworze zaczynał go boleć brzuch. Aż kiedyś zabrała go karetka. Kiedy wrócił ze szpitala, przez jakiś czas było w miarę dobrze. Lecz po kilku miesiącach znowu go wzięli na leczenie. Potem takie sytuacje zdarzały się coraz częściej, aż w końcu leżał już tylko w łóżku. Byłem nieszczęśliwy, bo nie mogłem z nim nigdzie chodzić. Ale zdarzały się również noce, gdy cały dom był na nogach, bo dziadek bardzo cierpiał. W końcu podsłuchałem, jak dorośli rozmawiali o tym, co mówią lekarze, że mojemu ukochanemu dziadkowi nie zostało już wiele życia. Pobiegłem do niego i zalany łzami rzuciłem się na łóżko. Akurat nie spał i chyba było trochę lepiej, bo nawet uśmiechnął się do mnie i poprosił, żebym nie ryczał, bo wszystko będzie dobrze. Lecz dobrze nie było. Do czasu, aż – jak się wszystkim wydawało – zdarzył się cud.

Pewnego dnia babcia wróciła z Suwałk szczęśliwa, uśmiechnięta. Powiedziała, że znalazła lekarza, który twierdzi, że może pomóc dziadkowi. Opowiadała, że to jakiś kuzyn naszych sąsiadów, który właśnie wrócił z zagranicy, z Ameryki bodaj, i może mieć różne amerykańskie lekarstwa, których u nas się nie dostanie. Ma również takie lekarstwo, które pomoże dziadkowi. Tata i mama chyba trochę nie wierzyli w cudowne leki ze Stanów, ale ja tak podskakiwałem z radości, że w końcu nawet się nie odezwali.

Lekarz przyjechał do nas następnego dnia. Pamiętam, że gdy stanął w drzwiach, bardzo się przestraszyłem. Sam nie wiem czego, ale się bałem. Nie tego, że był wysoki, barczysty. Miał coś w oczach, było coś nieprzyjemnego w jego twarzy. Zresztą popatrzył na mnie jakimś takim złym wzrokiem. Babcia się z nim przywitała – rodzice też byli w domu – i chciała go zaraz prowadzić do dziadka, ale on wcale się tam nie spieszył. Przyglądał się meblom, które były u nas w domu. Bo u nas były stare meble. Nic nadzwyczajnego, takie zwykłe przedwojenne sprzęty, czasem mocno uszkodzone, ale go zainteresowały. Oglądał je, wypytywał, skąd się u nas wzięły. Ale najbardziej jego uwagę przyciągnął stary zegar, taki, jaki się stawia na komodzie czy na kominku. Nie wyglądał jakoś szczególnie. Obudowa była drewniana, u góry, tam, gdzie jest tarcza, była okrągła, i rozszerzała się na dole, tam, gdzie jest wahadło. Wyglądał trochę jak ósemka ze spłaszczonym dolnym kółkiem. Z tyłu miał drzwiczki, które bardzo lubiłem otwierać, bo był tam mechanizm zegara i pozytywki. Bo ten zegar miał pozytywkę. Mogłem tylko popatrzeć na trybiki i sprężyny, gdyż nie chodził ani nie grał. Ojciec mówił, że trzeba go zawieźć do zegarmistrza i naprawić, bo pamiętał z dzieciństwa i młodości, jak zegar był sprawny i jak grała pozytywka. Wspominał, że babcia często włączała mu tę pozytywkę, gdy szedł do łóżka, i zawsze przy niej zasypiał. Ale nigdy do zegarmistrza go nie zawiózł, bo w Suwałkach był już tylko jeden, który potrafił coś więcej niż wymienić baterię, i dlatego taka naprawa raczej nie mogła być tania. A gdzie indziej było za daleko albo

nie po drodze.

Doktor oglądał ten zegar ze wszystkich stron, usiłował go uruchomić. Ojciec to się chyba nawet na niego zdenerwował, że tak bez pytania bierze do rąk czyjąś własność. Babcia chciała, żeby w końcu zobaczył dziadka. Niechętnie poszedł do niego, posiedział chwilę i znowu stanął przy zegarze. Nie wiem, może to z późniejszych opowiadań pamiętam tę rozmowę, a może sam ją zapamiętałem. Wyglądała ona mniej więcej tak.

– Piękna rzecz, piękna rzecz – mruczał doktor pod nosem, obracając zegar w dłoniach.

– A co z moim mężem? – Babcia przerwała te jego zachwyty. – Ma pan, panie doktorze, to lekarstwo?

– Szkoda, że nie chodzi – powiedział lekarz, zamyślony.

– No, od paru tygodni już nie chodzi – potwierdziła nieco zaskoczona babcia.

– Tygodni? – zapytał zdumiony. – Myślałem, że lat.

– Nie, ze dwa lata temu to jeszcze wchodził na drabinę i jabłka zrywał – sprostowała babcia.

– Kto? Zegar? – Z nieprzytomnym wzrokiem odezwał się lekarz.

– Mój mąż! – Babcia niemal krzyknęła i patrzyła na doktora jak na wariata.

– A, pani mąż... To dobrze, że zrywał, ruch jest potrzebny. Ale zegar to już chyba długo nie chodzi?

– Długo – przytaknął za babcię tata.

– A ja bym go chętnie odkupił… Inaczej: w zamian za zegar sprzedam wam to lekarstwo za połowę ceny. A ono trochę kosztuje, bo jak mówiłem, w Polsce go nie ma, z zagranicy musiałem sprowadzić.

– Za zegar? – Babcia nie była pewna, czy się nie przesłyszała. – Ale on u nas jest od wojny, Szymka do snu kołysał.

– A teraz stoi zepsuty i się kurzy – twardo podsumował lekarz. – A ja go naprawię…

– Nie wiem, co Zenek powie, jak zobaczy, że zegara nie ma – zafrasowała się.

– Jak nie będzie miał lekarstwa, to nic nie powie, nie daję mu więcej niż tydzień życia – lodowato oznajmił doktor.

Na chwilę w pokoju zapadła cisza.

– Chce pan powiedzieć, że jeśli nie damy panu zegara, to nie sprzeda nam pan lekarstwa? – zapytał ojciec, do którego pierwszego dotarł sens słów doktora i ukryta w nich groźba.

– Pan to powiedział – wycedził doktor. – Ale widzę, że jest pan w miarę inteligentnym człowiekiem, więc…

– Tak. – Głos ojca zabrzmiał spokojnie. – I dlatego nie wyrzucę pana na zbity pysk, tylko grzecznie poproszę o opuszczenie mojego domu.

Lekarz spurpurowiał ze złości. Nacisnął na głowę czapkę i ruszył do drzwi. Ciągle jednak zerkał na zegar.

– Jutro o tej samej porze przyjadę z lekarstwem. Mam nadzieję, że do tego czasu wróci wam rozsądek – rzucił jeszcze od progu.

Słów, które potem słyszałem w rozmowach między rodzicami i babcią, nie sposób powtórzyć. Ojciec nie przejmował się, że w pobliżu jest dziecko, czyli ja, i określał doktora słowami, które nawet teraz nie przeszłyby mi przez gardło. Babcia i mama też nie były zachwycone, ale zastanawiały się, czy jednak stary nieużywany zegar jest więcej wart niż życie ukochanego dziadka. Ja za wiele z tego nie rozumiałem, zresztą jak tylko chciałem coś powiedzieć, dorośli krzyczeli, żebym się nie wtrącał i znalazł sobie jakieś zajęcie. Trochę płakałem, ale na nikim, nawet na babci, która zwykle w takich sytuacjach leciała z chusteczką, nie robiło to wrażenia. Poszedłem więc coś porobić, a konkretnie popatrzeć na mechanizm zegara. Otworzyłem drzwiczki i jak zwykle zacząłem przyglądać się trybikom, wahadłu. Postanowiłem zrobić coś, czego do tej pory nie robiłem. Wziąłem kluczyk leżący na dnie skrzynki i włożyłem go do mechanizmu pozytywki. Poruszałem nim w jedną i drugą stronę i w tym momencie – pozytywka zagrała! 

Trzeba było widzieć miny rodziców i babci! Zaniemówili w pół słowa. Przestraszony dotknąłem wahadła. To było niesamowite – zegar też ruszył! Coś takiego zdarzało się i wcześniej, ale zwykle po paru minutach i tak stawał. Teraz chodził, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Nie mogliśmy w to uwierzyć – mijały minuty, godziny, a on ciągle odmierzał czas! W końcu ojciec nastawił go i zdecydował, że jeśli rano zegar nadal będzie chodził, to będzie to znak, że nie chce się z nami rozstawać i że nie możemy go oddać doktorowi.

Gdy się obudziliśmy, wskazówki były na właściwej godzinie, a pozytywka wprawdzie się zacinała, ale grała. Lecz nie to było naszym najważniejszym zmartwieniem, bo stan dziadka w nocy gwałtownie się pogorszył. Mogliśmy wezwać pogotowie, ale było wiadomo, że nawet jeśli zabiorą go do szpitala, to po podleczeniu odeślą do domu. Mama i babcia zastanawiały się, czy nie oddać zegara, lecz ojciec nie był zdecydowany. W trakcie tej rozmowy któreś z nich powiedziało, że dziadek może umrzeć, jeśli zegar tu zostanie. Chociaż ja też go lubiłem, zacząłem drzeć się wniebogłosy, żeby ratować mojego ukochanego dziadziusia. Nie mogli mnie uspokoić, a ja cały czas wrzeszczałem, że jeśli dziadek umrze, to i ja chcę umrzeć. W końcu ojciec się ugiął i zgodził się oddać zegar.

Podobno nikt nigdy nie widział szczęśliwszego człowieka niż doktor Gotfryd Sknerski – bo tak się nazywał – gdy zjawił się u nas i usłyszał, że przedmiot pożądania będzie

należał do niego. Co nie przeszkadzało mu podobno zażądać jeszcze sporo za lekarstwo. Ale gdy zrobił dziadkowi zastrzyk, a potem jeszcze kolejne, ten faktycznie poczuł się

nieco lepiej. Cieszyłem się, bo dziadek nie tylko mógł rozmawiać, ale próbował nawet wstać z łóżka. 

Lecz moja radość nie trwała długo. Po kilku tygodniach stan dziadka zaczął gwałtownie się pogarszać. Doktor Sknerski zaś jakby zapadł się pod ziemię. Któregoś dnia trzeba było wezwać pogotowie. Dziadek ze szpitala już nie wrócił. Ryczałem jak wariat, ale po paru miesiącach jakby trochę zapomniałem o swoim bólu. Miałem babcię, z którą teraz wszędzie chodziłem. Niestety, w zimę babcia wyszła na podwórko i poślizgnęła się na oblodzonych schodach.  Strasznie połamała sobie nogę. W szpitalu ją poskładali, ale przy okazji wdało się jakieś zakażenie. Wkrótce babcia także umarła. Ludzie mówili, że to Zenek Truchanowicz, czyli mój dziadek, zabrał ją do siebie albo ona tak za nim tęskniła. A ja znowu ryczałem.

Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Minęły ze dwa lata i okazało się, że moja mama ma raka. I ona walczyła, i my staraliśmy się walczyć razem z nią. Ale nie daliśmy rady. Nikła w oczach, a jej pobyty w szpitalu były coraz dłuższe. W końcu i ona nie wróciła ze szpitala. Znowu płakałem. Tym razem o wiele dłużej. W końcu przestałem.

Spodobał się Wam pierwszy fragment? Koniecznie przeczytajcie jego drugątrzecią część

Książkę Szczęśliwy zegar z Freiburga można kupić w popularnych księgarniach internetowych: 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Szczęśliwy zegar z Freiburga
Robert M. Rynkowski1
Okładka książki - Szczęśliwy zegar z Freiburga

Trzynastoletni chłopiec Karol mieszka na wsi pod Suwałkami. Kiedy jego ojciec trafia do szpitala w Warszawie, chłopiec jest przerażony. Sądzi, że życie...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje