Długo nie byłam pewna, czy Tomek udźwignie temat. Czy będzie gotów na ekstremalny rajd. Skok na główkę ze świata imaginacji w zupełnie nieznane rejony rzeczywistości. Jednak wkręcaliśmy się w tę fantazję tygodniami. Wplątała się już w nasz werbalno-seksualny rytuał. Stała się jego nieodłącznym elementem.
Któregoś wieczoru zdecydowałam się powtórzyć, że jestem gotowa na urzeczywistnienie swojego pragnienia.
W tym eleganckim erotyku czterdziestoczteroletnia Hanna relacjonuje pikantną historię swojego życia seksualnego.
Tło i oś wydarzeń stanowi szeroko rozumiana rodzina – ta formalna, z którą łączą bohaterkę więzy krwi, oraz ta przybrana, składająca się z ludzi z zewnątrz, którą wraz z mężem Tomaszem nazywają jedną wielką rodziną. Z tą zamkniętą społecznością budują i utrzymują relacje oparte na specyficznych zainteresowaniach.
Frywolne, miejscami wręcz bezwstydne opowieści Hanny nie przysłaniają jednak obrazu współczesnej rodziny – z jej wzlotami i upadkami, radościami i problemami.
Kiedy skończysz, daj do przeczytania swojej drugiej połowie!
Do lektury powieści Więzy, której autorem jest Marcin Michał Wysocki, zaprasza HarperCollins Polska. – Więzy to powieść napisana z myślą o odbiorcach, którzy są w związku z drugim człowiekiem – wszystko jedno jakiego rodzaju, na ile formalnym czy długotrwałym – których pragnę namówić do refleksji na temat jakości tej relacji. Uważam, że choć raz na jakiś czas należałoby dokonać rewizji, czy na pewno wszystko jest między nami ok? Czy my, czy on/ona jest w tym układzie spełniona i szczęśliwa? Czy otrzymuję, a jednocześnie czy sam daję to, czego potrzebuję i czego oczekuje ode mnie bliski mi człowiek? Po wykonaniu takiego ćwiczenia dowiemy się przynajmniej, jak bardzo nam zależy na tym kimś, o ile nie okaże się, że dostrzeżemy niemal przegapione objawy zmęczenia, frustracji, a nawet rozkładu relacji, w tym pożycia, zanim doszło do zaskakującego nas rozstania. To nie jest żaden manifest, tylko próba ujęcia szerszego zjawiska – mówił w naszym wywiadzie Marcin Michał Wysocki.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Więzy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Jak wspominałam, mam dwie siostry. Ja jestem ta najmłodsza. Magda jest o dwa lata starsza, a Alicja o cztery. Rodzice trzymali nas krótko i pozwalali na niewiele. Nie mogłyśmy spotykać się z chłopakami ani same wychodzić po zmroku. O imprezach nie było mowy. Zaczęłam umawiać się na pierwsze randki, dopiero gdy skończyłam piętnaście lat. Zdarzało mi się w tym celu uciekać z domu.
Z Magdą, która zawsze była chętna, wymykałyśmy się przez okno po drabinie. To było wielce ryzykowne przedsięwzięcie. Pożałowałyśmy, gdy w końcu tatulo nas nakrył. Długo nie mogłam znaleźć wolnego od siniaków miejsca na moim tyłku.
Matka nie pracowała, tylko doglądała nas oraz gospodarstwa. A ojciec parał się stolarką. To było bardzo popularne zajęcie w naszym regionie. Gdy miałam dwanaście lat, tato bardzo ciężko zachorował i wszystko się odmieniło. Po powrocie ze szpitala nie mógł wrócić do roboty, więc zaczął pić. Taki był podobno powód. Nasza mama nie mogła sobie z tym poradzić i z tego żalu, czy z czegoś innego, w końcu także się rozpiła. Krótko mówiąc, nie szydełkowała każdego dnia, jak inne matki, lecz haftowała i to szerokim ściegiem.
Z naszej trójki, mimo że najmłodsza, byłam najbardziej odpowiedzialna i ogarnięta. Dlatego padło na mnie. Błyskawicznie wydoroślałam i przejęłam najważniejsze obowiązki domowe, gdy skończyłam szesnaście lat. Spadła na mnie też opieka nad siostrami. A właściwie nad jedną, bo ta średnia szybko wyfrunęła z gniazda. Najstarsza miała za to wszystkich i wszystko gdzieś. Na dobrą sprawę, jak dla niej, to starzy mogliby zapić się na śmierć. Zauważyłaby dopiero po zapachu. Nigdy nie chciało się jej o nic starać ani robić, dlatego z nimi została.
Przez te przeżycia z czasem nauczyłam się być twarda. Zhardziałam. Mniej się bałam. Nauczyłam się być sobą. Bo ostatecznie, co mogło mi się stać wielkiego? Najwyżej w mordę zarobię. Głowa nie szklanka, nie zbije się, jak mawiają bokserzy. Wiele razy przekonałam się, ile w tym racji.
Ale ten mój upór w stawianiu na swoim, jak i poczucie sprawczości, nie przyszły od razu. Przez wiele lat byłam zalęknioną, osamotnioną osobą. Nie wiem, czy przewrażliwioną, czy raczej ultrawrażliwą. Na pewno nie byłam przebojowa. Zmiana przyszła dopiero, gdy znalazłam się pod ścianą. Musiałam zawalczyć o siebie, jeśli nie chciałam skończyć jako służebnica męża patriarchy, tak jak moja matka. Sczeznąć w rękach kolejnego męskiego oprawcy. Jurnego juhasa, który klęka przed Panem Bockiem, a mnie ma za psa co najwyżej, jak ojciec.
Dlatego dziś, pomimo że nadal jestem wrażliwa, potrafię zawalczyć o to, czego pragnę. Już wiem, czego chcę, i nie zawaham się po to sięgnąć. Oczywiście nie po trupach ani za wszelką cenę. Mam przy tym gdzieś, co pomyślą o mnie inni. Jak ktoś dowcipny stwierdził: nie słucham ludzi, bo każdy z nich mówi co innego i nie wiem, kogo słuchać.
I tak – wracając do prapoczątków mojej historii – między szesnastym a dziewiętnastym rokiem życia zajmowałam się rodziną i domem. Mimo tak młodego wieku rozpoczęłam pracę zarobkową w piekarni, a potem w cukierni. Zresztą dorabiałam wszędzie, gdzie mogłam. Rodziców przecież nie interesowało, czy jest coś w lodówce poza wódką.
Z domu wyprowadziłam się, a de facto uciekłam, tak samo wcześnie jak Magda – moja średnia siostra. Czyli najszybciej, jak tylko się dało. W wieku dziewiętnastu lat. Ona z powodu ciąży, w którą zaszła, gdy miała osiemnaście lat. Ja zaś zwyczajnie z całego serca pragnęłam oddychać pełną piersią. Po prostu żyć. Byłam młoda i piękna, a w rodzinnym domu atmosfera stała się zbyt przytłaczająca. Zero wdzięczności za moją niewolniczą pracę. Niech ich teraz Alicja obsługuje, uznałam.
º
Jako nastolatka byłam dobrze ułożoną osobą. Nie pozwalałam chłopakom na zbytnie spoufalanie się. Nie dawałam zresztą nikomu żadnej okazji do czegokolwiek.
Pierwsze przebłyski seksualności dotarły do mojej świadomości w wieku dwunastu lat. Jak na dzisiejsze standardy to „dopiero”. Wówczas, dzięki prezentowi od najświętszego na świecie Świętego Mikołaja, zaczęłam się bawić Barbie i Kenem. Nie pamiętam, co się stało, że otrzymałam tak bogate prezenty tamtego roku. I choć to na pewno nie były oryginalne produkty firmy założonej przez żydowskich emigrantów z Polski, to tego dnia stałam się najszczęśliwszą dziewczynką na świecie.
Starsze siostry ze mnie kpiły, ale miałam to gdzieś. Jedna z nich – nie pamiętam teraz która, ale pewnie Magda – z dziwnym błyskiem w oku rzuciła propozycję, abym położyła moją złotowłosą Barbie na kruczowłosego Kena. Spodobała mi się ta wersja zabawy. Potem, gdy rozmawiałam o swoim odkryciu z najlepszymi przyjaciółkami z klasy, okazało się, że ich lalki od dawna zabawiały się w ten sposób. Zdradziły mi nawet, że gdy Kena położy się na Barbie, to jest jeszcze fajniej.
Od tamtych świąt Bożego Narodzenia już nic nie było takie samo.
Książkę Więzy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: