Kiedy jedenastoletnia Nina, marząca o wielkich przygodach wielbicielka książek, przeprowadza się wraz z rodziną do odziedziczonego po ciotce Hebanowego Dworku, odkrywa, że leżący w Miasteczku dworek kryje wielką i pilnie strzeżoną tajemnicę. Nieoczekiwanie w ręce dziewczynki wpada legenda o pełnej czarów przeszłości jej dalekich przodków. Nina wraz z nową przyjaciółką postanawiają odkryć rodzinny sekret i dowiedzieć się, co wydarzyło się pomiędzy pradziadkiem Edmundem i jego siostrą Elizą. Owiana tajemnicą przeszłość rodu Grinnów wciąga Ninę do zaklętego świata, do którego prowadzi portal znajdujący się w sercu Hebanowego Dworku. W halloweenowy wieczór, kiedy granica między światami żywych i zmarłych jest najcieńsza, postanawia odnaleźć zaginioną krewną.
Do przeczytania książki Małgorzaty Starosty Godzina czarów zaprasza Wydawnictwo Dwukropek. Dziś na naszych łamach przeczytać możecie premierowy fragment książki Godzina czarów:
Rozdział 1
Dziwny telefon
− To… To niemożliwe… − Pani Ida Grinn z wrażenia przysiadła na krześle, nie bacząc na to, że piętrzyła się na nim sterta bielizny czekającej na uprasowanie. − Jest pan pewien, że chodzi o mnie? O nas? − W pokoju panowała absolutna cisza, jeśli nie liczyć brzęczenia natrętnej muchy, której nie udało się pozbyć od kilku dni. − Ach tak, rozumiem… − Ida westchnęła ciężko. − Bardzo dziękuję.
Nina wyjrzała zza załomu ściany, za którą podsłuchiwała rozmowę. Oczywiście zupełnie nieumyślnie − przypadkiem akurat przechodziła obok, gdy jej matka odebrała telefon. A później… No, jakoś tak wyszło, że już tam została.
− A to ci historia… − szepnęła do siebie pani Grinn. Kto by się tego spodziewał?
− Czego, kochana? − Artur Grinn, małżonek Idy, mężczyzna wyjątkowo wysoki i obdarzony długimi, pałąkowatymi nogami, wszedł do pokoju, wycierając mokre dłonie w spodnie. Zawsze tak robił i za każdym razem jego żona okropnie go za to rugała. Teraz jednak, ku zaskoczeniu Niny oraz samego Artura, pani Grinn nie zwróciła uwagi na to przewinienie.
− Właśnie odebrałam przedziwną wiadomość, Arturze oznajmiła z wyraźnym zakłopotaniem. − Twoja cioteczna babka, Eliza Kern, zostawiła nam spadek. To znaczy: tobie zostawiła.
− Eliza Kern? − zdumiał się Artur. − Cioteczka Eliza? Siostra mojego dziadka?
− Obawiam się, że nie znam nikogo innego, kto nazywałby się tak jak ona i mógł zapisać ci cokolwiek w testamencie − odrzekła z nutką złośliwości Ida.
Artur Grinn zmarszczył swoje wysokie czoło, nad którym sterczała grzywa niesfornych kasztanowych włosów. Jego gęste brwi zbiegły się w jedną linię, choć właściwiej byłoby powiedzieć: włochaty łuk.
− Nie miałem pojęcia, że ona jeszcze żyła. Musiałaby mieć teraz…
− Sto siedem lat − dokończyła Ida tonem charakterystycznym dla irytująco precyzyjnych księgowych. Taka już była: precyzyjna, dokładna i wyjątkowo racjonalna. Całkowite przeciwieństwo Artura, jej roztrzepanego i wiecznie zagubionego w rzeczywistości męża. − Pan Jacobs, notariusz, z którym przed chwilą rozmawiałam, nie omieszkał podzielić się ze mną tą informacją.
− I zostawiła mi spadek? − Artur wciąż wyglądał, jakby przetwarzał tę zaskakującą informację. − Ha! Wyśmienicie! Doprawdy, przepysznie!
− Co na obiad, tatku? − Bianka wpadła do pokoju z tarasu, na którym spędziła kilka ostatnich godzin. Wraz z nią pojawił się intensywny zapach czekolady, ponieważ używała masła kakaowego do opalania.
− Spadek − rzucił Artur, po czym natychmiast się poprawił na widok zdziwionego oblicza starszej córki: − Szponder! Szponder wołowy!
− Jaki spadek? − zainteresowała się Bianka. W jej wieku kwestie finansowe zaczynały mieć istotne znaczenie, zwłaszcza jeśli mogły oznaczać podwyżkę kieszonkowego.
Wobec otwartej dyskusji, w jaką przerodziła się przypadkiem (absolutnym przypadkiem!) podsłuchana rozmowa telefoniczna, Nina zdecydowała się dołączyć do reszty rodziny. Otrzepała niewidoczny pyłek z sukienki i jakby nigdy nic wmaszerowała do salonu.
− Tak właściwie to jeszcze nic nie wiemy − wyjaśniała mama, odpowiadając na pytanie Bianki. − Otwarcie testamentu nastąpi w przyszłym tygodniu i dopiero wtedy wszystko się wyjaśni. Przynajmniej mam taką nadzieję…
Nina nie bardzo orientowała się, czym jest spadek; miała mgliste wyobrażenie na temat spadku terenu, bo kilka razy dotkliwie przekonała się o jego istnieniu, kiedy zupełnie niespodziewanie rower nabierał prędkości, mimo że ona przecież nie używała pedałów, ale co wspólnego może mieć górka z jakąś stusiedmioletnią staruszką?
− Och, będziemy bogaci! − Bianka klaskała w dłonie i uśmiechała się tak szeroko, że można było policzyć plomby w jej zębach. A miała ich zaledwie dwie, co należy uznać za godny pochwały dowód dbałości o higienę jamy ustnej. − Kupimy sobie wielki dom z basenem i całe mnóstwo modnych ubrań! Och, wiem! Polecimy na zakupy do Paryża i Mediolanu!
Artur obrzucił córkę nieuważnym spojrzeniem i mruknął coś, czego nikt poza nim nie zrozumiał. Ida, kręcąc głową z naganą, dostrzegła Ninę, która przypatrywała się zachowaniu Bianki z nieskrywanym zdumieniem, i postanowiła ukrócić fantastyczne wizje nastolatki.
− Na razie nie ma o czym mówić − rzuciła sucho do Bianki. − Nie dzielmy skóry na niedźwiedziu, moi kochani, to nierozsądne.
− Racja, racja − poparł ją Artur. − Nie zaprzątajmy sobie tym głowy, bo może się okazać, że cioteczka zostawiła nam album ze starymi zdjęciami i kilka futer ponadgryzanych przez mole.
− Fuj! − Bianka skrzywiła się z obrzydzeniem. − Mam nadzieję, że to będą sztuczne futra. To co z tym obiadem?
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Godzina czarów. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,