Komisarz Laura Wilk staje na czele grupy śledczej poszukującej brutalnego zabójcy nastolatek, co nie podoba się jej kolegom z wydziału kryminalnego. Mimo początkowych sukcesów, brak współpracy między policjantami komplikuje sytuację. Kiedy jeden ze śledczych zostaje zamordowany, komisarz Wilk uświadamia sobie, że problem jest o wiele poważniejszy, niż jej się początkowo wydawało.
Maciej Lesiecki, psycholog współpracujący z policją, jest tak uwikłany w walkę z traumami z dzieciństwa, że nie dostrzega niepokojących zdarzeń, które nagle pojawiają się w jego życiu. Powoli traci kontrolę i jest coraz bardziej zagubiony. Nieoczekiwanie otrzymuje propozycję od nieznajomej kobiety. Ma znaleźć zwłoki zaginionej przed wielu laty młodej dziewczyny. Przyjmuje to zlecenie wierząc, że dzięki temu rozwiąże wszystkie swoje problemy. A sprawa ta nie jest prosta i niesie ze sobą wiele zagrożeń.
Pomimo własnych problemów komisarz Wilk próbuje pomóc Lesieckiemu. Oboje wpadają w pułapkę. Muszą walczyć o życie w świecie, gdzie wrogowie pozostają wrogami, na przyjaciół nie można liczyć, a za rogiem czai się nieuchwytny zabójca.
Do przeczytania książki Mieczysława Gorzki Poszukiwacz zwłok zaprasza Wydawnictwo Czarna Owca. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści:
Pieprzone poniedziałki! Czy ktoś w ogóle lubił poniedziałek? We krwi krążyły pewnie jeszcze jakieś ostatnie promile z sobotniej popijawy i z leczenia kaca piwem w dzień święty. Trzeba było jeszcze kilku godzin, żeby dojść do siebie i zacząć w miarę normalnie myśleć i funkcjonować. W związku z tym wyprawa autem za miasto do jakiejś pipidówy w ten przeklęty pierwszy dzień tygodnia była największą katorgą, jakiej człowiek mógł doświadczyć. Chociaż z drugiej strony cios pałką w głowę na początku tygodnia mógł zwiastować, że potem będzie już tylko lepiej. Jedynie okoliczności, dla jakich trzeba było się telepać w to odludne miejsce, nie zapowiadały na później łatwej i przyjemnej pracy. Raczej były preludium do prawdziwego trzęsienia ziemi, połączonego z gradobiciem i powodzią.
Takie było przynajmniej zdanie komisarza Piotra Żołnierza, kiedy jego służbowe auto podskakiwało na wybojach polnej drogi między polami. Na każdy taki podskok kac odpowiadał tępym łupaniem w czaszce. Dobrze, że przynajmniej już widział cel wyprawy – małą kępę drzew przy autostradzie A4 w kierunku na Opole. Promienie porannego słońca odbijały się w szybach kilku stojących tam policyjnych radiowozów.
Że też ten skurwysyn wybierał takie miejsca na swoje zboczone zabawy – przemknęło mu przez zbolałą głowę. Podmiot tej uwagi specjalnie działał w taki sposób. Dlatego od pięciu lat pozostawał nieuchwytny. Zabójca nastolatek, który zawsze uderza znienacka, maltretuje, gwałci, zabija i znika. Jak złośliwy duch z samego piekła. Taki cholerny poltergeist. I tak właśnie ochrzciła go prasa, kiedy jakiś policyjny gnojek puścił farbę i do mediów dotarło, że w okolicach Wrocławia od lat grasuje seryjny zabójca. Żołnierz pamiętał chryję, jaka się zrobiła, kiedy opublikowano artykuł, w którym znalazło się wyjątkowo dużo szczegółów z dotychczasowych zabójstw, znanych tylko prokuratorom i policjantom zajmującym się ściganiem Poltergeista. Komendant wojewódzki wpadł wtedy we wściekłość i koniecznie chciał dopaść kreta. To był jakiś gnojek, niepotrafiący po pijaku trzymać gęby na kłódkę, albo sprzedajna menda, albo jeszcze większy skurwysyn, któremu zależało wyłącznie na udupieniu kolegów. I oczywiście nie znaleźli wtedy kreta. Dla komendanta sprawa była jasna. Jeśli śledczy nie potrafią wytropić źródła przecieku we własnych szeregach, to z nich są gówniani śledczy i na pewno nie znajdą zabójcy.
Poszła w ruch gilotyna i poleciały głowy, jak w pewnym kraju, podczas trójkolorowej rewolucji. Poleciał prokurator, mimo że był jednym z najlepszych, odwołany został szef grupy śledczej, a jego miejsce zajął komisarz Piotr Żołnierz.
Wtedy się cieszył, bo mógł wreszcie pokazać, ile jest wart. Tylko że od tamtego czasu minęły dwa lata i nie pokazał wiele, a ciało kolejnej nastolatki, do którego właśnie się zbliżał, spowoduje, że i on w najbliższym czasie zostanie usunięty ze stanowiska szefa grupy dochodzeniowo-śledczej. No i dobrze. Na tej sprawie wszyscy łamią sobie zęby, więc chyba nie ma już wielu chętnych. Niech komendant wojewódzki sam stanie na czele śledczych, zobaczy, co mu się wydaje, że można, a co jest naprawdę wykonalne..
Nie chciał oglądać widoków, które na niego czekały przy tej kępie drzew. Jeszcze bardziej zwolnił, otworzył szerzej okna w aucie i zapalił, mimo że nigdy tego nie robił wewnątrz wozu.
Wstawał kolejny upalny dzień, jaki natura fundowała ludziom w drugiej połowie maja. Temperatury były nienormalne jak na tę porę roku, więc można było przypuszczać, że robiła to raczej specjalnie, aby ich pognębić, a nie sprawić przyjemność. Zresztą czy miała za co ludziom sprawić przyjemność? Raczej nie.
Żołnierz wyrzucił papierosa po kilku pociągnięciach i już za moment parkował za ostatnim policyjnym radiowozem w szeregu. Wysiadł z ociąganiem i poszedł wolno przez wysokie trawy w kierunku drzew. Zatrzymał się na moment, nie zwracając uwagi na innych. Miejsce zbrodni było już ogrodzone taśmami z napisem „policja”, mundurowi stali na zewnątrz kręgu, w środku kręciło się tylko dwóch techników w białych uniformach, zasłaniających nawet twarz, obok nich tak samo ubrany fotograf na przemian robił zdjęcia i filmował zabezpieczone przez nich ślady. Ulżyło mu na chwilę, gdy zobaczył, że na razie przysłaniają mu makabryczny widok na zwłoki.
Pomyślał, że zdąży jeszcze wypalić papierosa, zanim zobaczy go komisarz Góralski, który jako jedyny, poza technikami, znajdował się na terenie odgrodzonym taśmami. Nagle papieros zemdlił Żołnierza. Co z tego, że był skorumpowanym starym gliniarzem, co z tego, że za pieniądze krył przestępców, co z tego, że na zlecenie zaufanych adwokatów i prokuratorów – tak samo umoczonych w kontakty z półświatkiem jak on – usuwał lub podmieniał dowody w magazynie albo wymuszał na świadkach zmianę zeznań. Teraz zupełnie się nie liczyło, że miał na sumieniu jeszcze gorsze czyny, dzięki którym było go stać na wszystko, czego sobie tylko zażyczył, i jak mało kto potrafił używać życia. Teraz, przez te kilka minut, znowu stał się takim policjantem, jakim był zaraz na początku służby. Pełnym ideałów, wierzącym w sens walki ze złem i ścigania przestępców.
Gdyby teraz dorwał skurwysyna, który w taki sposób okalecza, gwałci i morduje nastolatki od kilku lat i wciąż pozostaje na wolności, pewnie mógłby go nawet zabić. Na pewno by go nie zastrzelił. Biłby gołymi rękami, powoli, metodycznie, złamałby mu palce, jeden po drugim, żeby ten wrzód na zdrowym społeczeństwie czuł, że umiera. Skopałby go po jajach, żeby już nigdy nie miał czego wyciągnąć z rozporka. Dopiero gdyby uznał, że cierpienie, jakie mu zadał, w niewielkiej części wynagrodziło krzywdę, którą wyrządził, przestrzeliłby mu kolana i zadzwonił po karetkę. Nie obchodziłoby go, co by z nim później zrobili. Mogliby go nawet oskarżyć i zamknąć w pierdlu. Choć raczej by tego nie zrobili. Dlaczego? Bo każdy by mu zazdrościł, że się odważył i sam wymierzył sprawiedliwość, nie licząc się z sądami, które nieraz już swoimi łagodnymi wyrokami niweczyły pracę śledczych i pozwalały sadystom wrócić do normalnego życia albo decydowały o umieszczeniu ich w zakładach psychiatrycznych, na leczenie. A przecież, do jasnej cholery, wszyscy wiedzieli, że nie można zresocjalizować takiego psychopaty jak ten, ani tym bardziej go wyleczyć. Bestia już na zawsze pozostanie bestią i w normalnych warunkach należałby się jej stryczek. Tylko że żyjemy w jakichś dziwnych czasach, kiedy zamiast karać z pełną surowością, kierujemy się źle pojmowanym humanitaryzmem. Czy ten psychol, mordując niewinne nastolatki, wykazywał się jakimiś ludzkimi uczuciami? Nie, dlatego nie był człowiekiem; był agresywnym i śmiertelnie niebezpiecznym zwierzęciem, a do takich po prostu się strzela. I nie ma wtedy mowy o humanitaryzmie.
Tak, był za karą śmierci dla takich potworów.
– Piotr!
Wołanie Górala dobiegło do jego uszu dopiero po dłuższej chwili. Kolega jednak go wypatrzył. Żołnierz niechętnie zdusił peta pod butem i przekroczył magiczny krąg wyznaczany przez taśmę. Uścisnęli sobie dłonie. Komisarz Góralski, niezbyt odkrywczo nazywany w wydziale Góralem, był jego całkowitym przeciwieństwem. Niższy o głowę, zamiast po robocie chodzić na siłownię i rzeźbić sylwetkę, wolał skoczyć na kebab i zatroszczyć się o krągłości na brzuchu, nie golił głowy na zero, tylko starannie pielęgnował swoje czarne, kręcone włosy, odwiedzając fryzjera co najmniej raz w tygodniu. Chodził do barbera, który pielęgnował jego krótką, czarną brodę, podczas gdy Piotr golił się sam, a że tego nie lubił, jego golenie też wypadało raz w tygodniu. W tym przynajmniej była zgodność. No i jeszcze w jednym: obaj tak samo lubili przytulać brudną kasę i bawili się równie dobrze, wydając ją na dziwki. Kiedy szli w sobotę do klubu, Góral potrafił wyrwać równie ładną dupę jak Piotr, mimo że nie mógł poszczycić się wielkimi bicepsami, rzeźbioną klatą, sześciopakiem na brzuchu i sylwetką w kształcie litery V. Za to jego portfel był tak samo wypchany pieniędzmi, co w tym wypadku miało decydujące znaczenie.
– Mamy kolejną ofiarę. – Po minie Górala można było wywnioskować, że i on tego poranka wrócił do poglądów idealnego stróża prawa.
– Coś już wiadomo?
– Nastolatka, ten sam schemat, podobne obrażenia. Nie ma wątpliwości.
– Kurwa mać!
Zapytał najbliższego technika, czy może zbliżyć się do zwłok. Ten na migi pokazał mu, którędy ma iść. Poszedł, ale zaraz stanął, przełykając głośno ślinę. Widział niejedno, nic go nie ruszało, żołądek miał zawsze stalowy. Częściej rzygał po wódce niż na widok zmasakrowanych czy rozkładających się zwłok. Tylko że tym razem było inaczej. Może to świadomość totalnej porażki jako szefa grupy śledczej spowodowała u niego aż tak daleko idący dyskomfort.
Odetchnął głęboko i podszedł tak blisko, jak pozwolił mu technik. Z tyłu jednostajnie szumiała autostrada, po której w obie strony pędziły auta. To go trochę rozpraszało i musiało minąć nieco czasu, zanim odgonił od siebie wszystkie zbędne myśli i dźwięki. Skupił się jedynie na zwłokach i miejscu zbrodni. Tylko czy to było miejsce zbrodni, czy jedynie miejsce porzucenia ciała?
Rozejrzał się. Kilkanaście starych drzew z opadającymi ciężko gałęziami rosło jak wysepka na skraju pól uprawnych, należących do jakiegoś rolnika. Jak okiem sięgnąć ciągnęły się łany młodego zboża, poprzecinane śladami maszyn rolniczych dokonujących oprysków i dziurawą polną drogą, którą tu przyjechali.
Spojrzał pod nogi i rozejrzał się po najbliższej okolicy. Tu kiedyś musiało być jakieś bajoro i pewnie drzewa rosły na jego skraju, skoro teren nie został nigdy zagospodarowany pod uprawy. Tyle że ostatnie lata były suche i woda, a potem błoto, wyschły, roślinność wodną z wolna zastępowała ta porastająca zwykłe łąki. Na razie jednak była niska i rachityczna.
Zwłoki leżały na brzuchu, w miejscu, gdzie wyraźnie rysował się prawie zupełnie pozbawiony roślinności łach zaschniętej gliny. Jasne, długie włosy, posklejane krwią, okalały szczelnie głowę, jak wełniana czapka w zimę. Twarzy nie było widać, z czego komisarz Żołnierz akurat był zadowolony. Ręce ofiary rozrzucone na boki – zdaniem policjanta trochę nienaturalnie, lecz nie potrafił z całą pewnością stwierdzić, czy są połamane, czy powykręcane w stawach barkowych. Plecy podrapane ze strużkami zaschniętej krwi, pośladki posiniaczone, zakrzepła krew między nogami, długie nogi pocięte, jedna stopa na pewno złamana i posiniała. Nie patrzył dłużej, tylko ostrożnie się wycofał do Górala.
– I co o tym myślisz? – zapytał go kolega.
– Nasz złośliwy duch wrócił.
Żołnierz starał się, żeby jego głos zabrzmiał w miarę naturalnie, chociaż nie do końca mu się to udało. Może na skutek ostatnich obrazów, a może był to jednak wyrzut sumienia, że się nie sprawdził jako szef grupy śledczej. Gdyby mu się udało, ta dziewczyna na pewno by żyła. Ale się nie udało. Trudno jest złapać ducha, kiedy nie ma się pojęcia, kim jest i gdzie straszy. Z tym seryjniakiem tak właśnie było. Czekał, aż zamieszanie minie, a potem mordował, uderzając znienacka, praktycznie zawsze tak samo. Nastolatka znikała z ulicy po zmroku i po jakimś czasie policja odnajdywała jej okaleczone ciało. Mordowana była gdzie indziej, więc śladów w miejscu porzucenia ciała było bardzo niewiele. Do tego zabójca za każdym razem starannie to miejsce wybierał. Totalne odludzia, twardy grunt, trudny dojazd – taki był standard.
– Już wiesz o decyzji szefa? – zapytał Góral, nie patrząc na Piotra.
– Jakiej decyzji?
– Nie jesteś już szefem grupy śledczej.
Mimo że Żołnierz się tego spodziewał, poczuł się zraniony do żywego. Nikt do niego nie zatelefonował, nikt go nie ostrzegł; dowiedział się przypadkiem od jednego ze śledczych. Tak się nie postępuje z gliniarzem, który na tej robocie zjadł zęby. To było uwłaczające jego godności. Wściekłość zapaliła się i zgasła jak siarka w zapałce. No i po co mu te nerwy?
– Jak to się stało? – zapytał przez zaciśnięte szczęki.
– Ja tam nie wiem. – Góralski wzruszył ramionami, śledząc ptaki gnieżdżące się w koronach drzew. – Patryk dowiedział się na porannej naradzie u naczelnika i przekazał mi w tajemnicy. To jeszcze nic oficjalnego.
– No ja myślę – rzucił Żołnierz.
– Nie mów, że się nie spodziewałeś.
– Coś wisiało w powietrzu, ale żeby, cholera, tak od rana w poniedziałek i z tajniaka? Tego akurat się nie spodziewałem. Nie pozwolili mi nawet obejrzeć trupa w spokoju.
– Nie przesadzaj. – Góral zapalił papierosa, nie częstując kolegi. – Zwłoki obejrzałeś w spokoju, może trochę na kacu, ale wierzę, że twój policyjny nos nie jest aż tak zamroczony, żeby czegoś nie zwąchać.
Komisarz Żołnierz spojrzał na niego ze złością, ale nic nie odpowiedział. Cholera, niby sami koledzy, po tych samych pieniądzach, a tylko się odwróć do nich plecami i zaraz któryś zmieni się w Brutusa z nożem. Do tego nie sposób przewidzieć który.
Może już powinien zmienić środowisko i zająć się czymś innym? Tylko czym? Nie chciał skończyć jako jeden ze współpracowników gangsterów w białych kołnierzykach. Przecież oni tylko czekali, aż odejdzie z policji. Mieli na niego tyle haków, że nawet przez myśl by mu nie przeszło, żeby odrzucić propozycję nie do odrzucenia, którą by mu przedstawili następnego dnia. Kiedyś myślał, że odłoży sporą sumkę w zielonych, wyjedzie na kraniec świata i stamtąd pokaże im cztery litery. Niestety, pieniądze przepieprzył i teraz sam znajduje się w czterech literach. Niech to szlag trafi!
– Wiadomo już, kto przejmie kierowanie grupą? – zapytał, rezygnując z zapalenia papierosa. W międzyczasie go zemdliło.
– Prokurator też będzie nowy. – Góral miał nieodgadniony wyraz twarzy.
– Kto?
– Sobociński.
– No i co?
– Co ty, kurwa, masz dzisiaj kłopoty z myśleniem? Czyim przydupasem jest Sobociński?
Piotr przeklął głośno i jednak zapalił.
– Wilczyca nadchodzi i będzie kąsać – podsumował z krzywym uśmiechem komisarz Góralski.
Książkę Poszukiwacz zwłok kupicie w popularnych księgarniach internetowych: