Spowiedź Śmigłego to stylizowany na autentyczny wywiad-rzeka Juliana Piaseckiego, przedwojennego wiceministra, z marszałkiem Rydzem-Śmigłym. Rozmowa obu panów miała odbyć się w okupowanej Warszawie podczas potajemnego powrotu marszałka do kraju z Rumunii. Po latach Piasecki wręczył brulion z zapisem tej rozmowy Sławomirowi Koprowi i w jego opracowaniu rewelacyjna spowiedź marszałka Rydza-Śmigłego z życia trafia do rąk czytelników. Bardzo erudycyjna i tchnąca autentyzmem publikacja, dzięki której zrozumiemy motywy politycznych decyzji Śmigłego, jego konspiracyjną i żołnierską karierę, szczegóły z życia prywatnego. Od tej lektury dzięki walorom merytorycznym, a jednocześnie talentom literackim autora trudno się oderwać.
Spowiedź Śmigłego to fascynująca lektura. Z detalami, bardzo logicznie i spójnie przedstawia politykę czasów międzywojennych, szczegółowo opisując odzyskanie niepodległości, działania Piłsudskiego i czasy po Piłsudskim.
- Recenzja książki: Spowiedź Śmigłego
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bellona. Niedawno zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment publikacji Spowiedź Śmigłego. Dziś prezentujemy jej kolejny wycinek:
PROLOG
Wtorek, 4 listopada 1941 roku
Pierwsza narada u marszałka w mieszkaniu generałowej Jadwigi Maxymowicz-Raczyńskiej zakończyła się około godziny osiemnastej. Jej uczestnicy w pewnych odstępach czasu opuszczali lokal przy ulicy Sandomierskiej 18, a konspiracji sprzyjał rozkład mieszkania naszej gospodyni. Śmigły zajmował dwa z czterech pokoi, miały one oddzielne wyjście na klatkę schodową. Dzięki temu nikt z domowników czy przypadkowych gości generałowej nie wiedział, kto odwiedzał Śmigłego. Osobiście też nie znałem czterech uczestników dzisiejszej narady, chociaż bez wątpienia byli oni zawodowymi oficerami. Widać to było w ich ruchach i zachowaniu, do tego ewidentnie źle czuli się w cywilnych ubraniach.
Śmigły zaproponował, bym opuścił mieszkanie jako ostatni, chciał ze mną jeszcze chwilę porozmawiać. Gdy zostaliśmy sami, poprosił generałową o dwie herbaty z sacharyną, po czym spojrzał na mnie swoim opanowanym wzrokiem. Odezwał się, dopiero gdy za służącą zamknęły się drzwi:
– Mam do pana bardzo nietypową prośbę.
– Tak, panie marszałku…?
– Chciałbym, by pan zarezerwował dla mnie kilkanaście najbliższych wieczorów, konkretne terminy będziemy ustalać z dnia na dzień.
– Co mam robić? – zapytałem.
– Pojawiać się u mnie o umówionej porze. I mieć ze sobą przybory do pisania, będzie pan bowiem dużo notował.
Nie ukrywałem zaskoczenia, Śmigły nie uchodził za specjalnego gawędziarza, a swoje rozkazy wydawał krótko i zwięźle. W konspiracji nigdy nie nadawał im formy pisemnej. Zawsze powtarzał, że w czasach wielkiej wojny dowództwo Polskiej Organizacji Wojskowej tak postępowało i dobrze na tym wyszło.
– To osobista prośba – przerwał moje rozmyślania marszałek. – Niemająca wiele wspólnego z naszą organizacją.
Tym razem wręcz osłupiałem. Od chwili powrotu Śmigłego do Warszawy żył on właściwie wyłącznie konspiracją, poza chwilami, gdy rysował lub malował. Ale nawet wówczas wydawało się, że myśli o sprawach dość odległych od ołówka czy farb.
– Nie rozumiem, panie marszałku…
– Chciałbym, by pan spisał moje wspomnienia. Pomyślałem, że co wieczór będziemy sobie tutaj siadali i będę panu opowiadał o swoim życiu. Szczerze, bez ukrywania niczego. Od chwili urodzin do dziś.
– Ale dlaczego? Skąd taki pomysł?
– Przed panem nie będę ukrywać. Nosiłem się z tym zamiarem już podczas internowania w Rumunii i potem, gdy przebywałem na Węgrzech. Łącznie było to ponad dwa lata, miałem zatem czas, by spokojnie wiele spraw przemyśleć.
– Fakt – przerwałem – internowany pan został pod koniec września 1939 roku, a do kraju ruszył z Węgier 25 października 1941 roku.
– No właśnie, widzę, że doskonale się pan do tej roli nadaje.
– Panie marszałku, ale skąd pomysł na takie rozmowy?
– Może pan to określić jako spowiedź życia. Uśmiechnął się blado. – Mam swoje powody, by zrobić coś takiego.
– To znaczy?
– Jak pan wie, chociaż byłem jedną z najważniejszych osób w państwie, tak naprawdę to niewiele o mnie wiadomo. Z pewnych względów o wielu rzeczach nie wspominałem, nie chciałem też, by inni o tym mówili.
Faktycznie tak było, oficjalna biografia Śmigłego zaczynała się od czasów I Brygady.
– Ale to drobiazg w porównaniu z innymi sprawami kontynuował marszałek. – Inne tematy są ważniejsze.
Właściwie wiedziałem, co mój rozmówca miał na myśli. Trudno było się nie domyślać.
– Jeszcze w Rumunii i na Węgrzech – tłumaczył Śmigły – pisałem trochę na ten temat. Chciałem wyjaśnić moim wrogom, a także społeczeństwu, swój punkt widzenia na ostatnie lata przed wojną, a potem moje postępowanie we wrześniu.
– Rozumiem, że uznał pan, że wreszcie nadeszła pora, by odpowiedzieć na ataki przeciwników politycznych?
– Nie myślałem, by się bronić – sprostował Śmigły chciałem tylko przedstawić swój punkt widzenia. Nawet w najbardziej stronniczym sądzie oskarżony ma prawo przedstawić swoje racje. Jak pan doskonale wie, klęska wrześniowa spowodowała ogromny wybuch nienawiści do całego obozu rządzącego, a szczególnie do mnie. Zarzucano nam najrozmaitsze rzeczy, z nieudolnością i zdradą na czele.
– Nie powinien pan tym tak bardzo się przejmować
– odparłem. – Wiadomo że każda przegrana wojna kończy się w ten sposób. Poszukiwaniem winnych klęski.
– Doskonale to rozumiem – przytaknął marszałek. Wiem również, że szok dlatego okazał się tak wielki, gdyż wcześniej nasza propaganda twierdziła, że jesteśmy znakomicie przygotowani do wojny. Praktycznie niezwyciężeni. Do znudzenia przypominano moje wyrwane z kontekstu słowa o nieoddawaniu guzika do munduru czy hasło, że jesteśmy silni, zwarci i gotowi. Ale tego wymagał interes państwa. Przecież nie mogliśmy powiedzieć wprost, że nie mamy z Niemcami szans i wojnę możemy wygrać tylko w koalicji z Francją i Anglią.
– Rzeczywiście – przyznałem. – Byłaby to katastrofa wizerunkowa, która oznaczałaby upadek ducha nie tylko w społeczeństwie, ale także w armii.
– A morale i chęć do walki to podstawa. Bez tego nie można nawet zaczynać wojny.
– Ale kreowany był pan na zbawcę Ojczyzny. Z perspektywy czasu obróciło się to przeciwko panu.
– Ktoś musiał zastąpić Piłsudskiego. – Wzruszył ramionami. – Nie można było tylko opłakiwać zmarłego Komendanta i zastanawiać się, co dalej będzie. Wysunięto zatem mnie jako jego następcę w armii. Ale do tego jeszcze wrócę.
– Jaki byłby cel dyktowania wspomnień?
– Chcę przedstawić swój punkt widzenia na to, co się wydarzyło w ostatnich latach. Ale żeby to zrobić, muszę opowiedzieć właściwie wszystko o swoim życiu.
Doskonale rozumiałem Śmigłego. Po klęsce wrześniowej spłynęła na niego fala nienawiści, był chyba bardziej znienawidzony niż Mościcki, Beck i Składkowski razem wzięci. Uosabiał wielkie nadzieje i ambicje, które nagle prysły. Wiedziałem też, że Sikorski i jego ludzie planowali postawienie marszałka przed sądem jako jednego z głównych winowajców klęski. Nikt z obozu sanacyjnego ze Śmigłym na czele nie miał dotychczas szans na obronę, zatem jego rozmowy ze mną miały odegrać taką rolę. A na pewno pomóc marszałkowi uporać się z własnymi demonami.
– Ale dlaczego – zapytałem – nie poczeka pan, by samemu wszystko wyjaśnić? Przecież wojna kiedyś się skończy.
– A czy pan wie, ile będzie trwała? – odpowiedział marszałek pytaniem na pytanie. – I co się jeszcze zdarzy? Jaki los nas czeka? Jak będzie wyglądała Polska i Europa po jej zakończeniu? Nie jestem już młodzieniaszkiem, obecnie żyję w okupowanej przez Niemców Warszawie, a ludzie Sikorskiego chętnie by się mnie pozbyli. Nie brakuje też innych organizacji, czy to ze skrajnej prawicy, czy z lewicy, które nie pałają do mnie miłością. Zatem niewykluczone, że te rozmowy z panem będą także rodzajem mojego testamentu politycznego. Brzmiało to wszystko bardzo poważnie, ale Śmigły miał rację. Przyszłość była nieodgadniona, a Warszawa jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na świecie. Ale miałem jeszcze jedno pytanie. O podstawowym znaczeniu.
– Nie wiem, co będzie jutro, za tydzień, za miesiąc dodał Śmigły. – Jeżeli wojna się skończy, a mnie już nie będzie, proszę te nasze zapiski ogłosić.
Skinąłem głową, mój rozmówca mógł na mnie liczyć.
– Panie marszałku, ale dlaczego wybrał pan mnie? Śmigły patrzył na mnie przez dłuższą chwilę w milczeniu, potem westchnął i rozłożył ręce:
– A kogo miałem wybrać? Pochodzi pan z tego samego obozu politycznego. Był pan w Legionach i POW, był pan członkiem kolejnych gabinetów rządowych i pełnił odpowiedzialną funkcję w Obozie Zjednoczenia Narodowego. Poza tym poznałem pana jako człowieka inteligentnego i dociekliwego, a do tego potrafi pan zadawać pytania i pisać. Wybór jest zatem oczywisty.
Pokiwałem głową, być może faktycznie najlepiej nadawałem się do tej roboty. Moje związki z kołami rządowymi poza lojalnością gwarantowały także, że będę wiedział, co Śmigły chciał powiedzieć, gdy użyje jakiegoś skrótu myślowego. Ale miałem jeszcze jedną wątpliwość.
– Panie marszałku – zacząłem – ja z armią rozstałem się osiem lat temu. Poza tym byłem saperem. Czy nie lepiej, by przynajmniej o sprawach militarnych rozmawiał pan z zawodowym wojskowym?
– Nic z tego. – Śmigły się roześmiał. – Chociaż faktycznie od lat jest pan cywilem, to jednak nie zapomniał pan słownictwa wojskowego. Poza tym pańska osoba daje gwarancję, że nasza rozmowa nie będzie przypominała pogawędki dwóch zawodowych oficerów. To ma być zrozumiałe dla laika. A poza tym…
– Poza tym?
– To polecenie służbowe, panie majorze. I na tym możemy skończyć tę dyskusję. Jutro proszę być około osiemnastej i startujemy.
Skinąłem głową, sprawa już zaczynała mnie pasjonować…
Książkę Spowiedź Śmigłego możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: