Nie tylko życie pod sznurek! „Epizody z życia mojej mamy" Iwony Żytkowiak

Data: 2020-10-20 11:21:48 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

12 historii, 12 portretów, jeden motyw – mama. Opowieści snuje syn, ale dziecięco-naiwna perspektywa miesza się tu z dorosłym widzeniem świata i wiedzą o matce i ludzkich relacjach. Podglądamy zwyczajną codzienność matki. Zaglądamy też w duszę kobiety. Epizody z życia mojej mamy to także przypadki z życia zwyczajnej polskiej rodziny, w której miłość przeplata się z rozczarowaniem, nadzieja ze znużeniem, odświętność z codziennym zmaganiem. Jest smutno, ale jest też śmiesznie. A czasem jest na niby. Jak w każdej rodzinie.

Iwona Żytkowiak nie wymyśla niestworzonych historii. Pisze o tym, co się zdarza – być może w Twojej rodzinie, za ścianą lub po drugiej stronie ulicy. Nie wyciska łez, nie epatuje nieszczęściem, nie tworzy iluzji niebiańskich uniesień, lecz budzi emocje, bo dotyka spraw ważnych – dla bohaterów i dla czytelników.

W tej książce można zatonąć…

Obrazek w treści Nie tylko życie pod sznurek! „Epizody z życia mojej mamy" Iwony Żytkowiak [jpg]

Do lektury Epizodów z życia mojej mamy zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Epizody z życia mojej mamy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

O magicznych miejscach, tyłku Gosi vel Mirelli i konieczności powrotów

MAMIE wprawdzie nie udało się pląsać boso na Cabo Verde, ale którejś jesieni pojechali z tatą do Madrytu. Wyjazd nie był zaplanowany i absolutnie nie wpisywał się w terminarz taty, skrzętnie wypełniony zadaniami do realizacji, i mowy nie było, by cokolwiek wcisnąć w i tak już zbyt ciasne daty. A poza tym tata miał życie poukładane skrupulatnie jak w pudełeczku: skarpetki w kuleczki, bieliznę w kosteczki, koszule na jednakowych wieszakach, różniących się kolorem od tych, na których wisiały T-shirty, polówki i inne części garderoby. Kolor do koloru. Co na lato, to do lata. Jesień do jesieni. Co do pracy – osobno, na niedzielę – osobno. Cały misternie uporządkowany świat. W przeciwieństwie do mamy, której wystarczyła zaledwie chwila na podjęcie najbardziej spektakularnej decyzji, bo ona uwielbiała nieoczekiwane zwroty w życiu.

– Ubóstwiam suspensy! A nie tylko życie pod sznurek. Praca, dom, poniedziałek, sobota! – entuzjazmowała się, ilekroć coś wybiło ją z trajektorii szarej codzienności. Tata, rzecz jasna, zżymał się na te jej zachwyty i kompletnie nie potrafił zrozumieć, skąd u mamy taka euforyczna energia, w momentach, gdy jemu sypią się życiowe plany. Bo, oczywiście, wszelkie zamierzenia taty były absolutnie życiowe, absolutnie ważne i absolutnie uzależnione jedne od drugich, co w momencie takich nieoczekiwanych zwrotów akcji musiało się skończyć absolutną klęską. Byli jak ogień i woda.

Wracając jednak do Madrytu: kiedyś na kolacyjce u ciotki Meli i wujka Darka rodzice poznali Agatę, z którą było trochę tak jak z yeti – wszyscy o nim mówią, ale nikt nie widział. Najmłodsza siostra wujka pojawiła się wreszcie po latach zagranicznych wojaży i pomieszkiwania to tu, to tam. Pośród niemego zachwytu mężczyzn i cichej zazdrości kobiet. Ubrana tyle o ile, w kusą sukienkę off the shoulder, której biel idealnie konweniowała z brzoskwiniową opalenizną i czarnymi włosami spiętymi niedbale klamrą, spod której uciekały niesforne kosmyki. Przyniosła ze sobą powiew wielkiego świata i luksusowych perfum. Sącząc którąś z rzędu whisky z colą, raczyła ich opowieściami o mieście Almodóvara. Siedziała rozparta na skórzanym fotelu, wyluzowana, z nogami długimi i smagłymi jak z reklamy rajstop w sprayu, swobodnie podkulonymi, odsłaniającymi więcej, niż może znieść męskie oko, i tonem pełnym rezerwy roztaczała wizję Madrytu, jakby to nie była tylko stolica Hiszpanii, ale centrum wszechświata. Jak rodowita madrilena prowadziła ich w swojej narracji najpierw główną Gran Via, nie szczędząc zachwytu nad urokiem przepięknych kamienic i monumentalnych gmachów z Edificio Metrópolis na czele. Potem z coraz większą ekscytacją, zresztą wprost proporcjonalną do ilości wypitej whisky, wodziła ich po coraz bardziej malowniczych uliczkach i zaułkach. Nie ma co się dziwić, że wszyscy nagle poczuli przemożne pragnienie zobaczenia na własne oczy tego miasta i przekonania się, czym tak naprawdę jest życie jak w Madrycie. Wśród ochów i achów nad smartfonem Agaty z bogatą galerią zdjęć, na których siostra Darka widniała w różnych przedziwnych kreacjach, w większości równie skąpych jak ta obecna, ponoć z uwagi na dokuczliwy upał, zapadła decyzja.

– A dlaczego nie mielibyśmy polecieć do Madrytu? – rzuciła z głupia frant Kaśka Matwiejowa, której twarz wyrażała coraz większe zainteresowanie, a oczy zaczęły płonąć dziwnym blaskiem. Zupełnie jak nie u niej, druga bowiem żona Piotrka Matwieja była osobą dość skrzętnie ukrywającą emocje.

Agata – nieźle już wstawiona – szybko podchwyciła temat. Po sowitym łyku kolejnego drinka wzruszyła ramionami i powiedziała, gubiąc już z lekka płynność mowy:

– A jaki wy macie problem? Chcecie, to przylećcie do mnie! Możemy się pokisić w moim mieszkaniu. Jest wprawdzie niewielkie, ale nie tacy jak wy w nim waletowali. Dzielnica niezła. Arganzuela. Do centrum można podjechać metrem piątką.

Obcykacie w mig. A jak nie, to załatwię wam jakiś apartament czy niedrogi hotel. Są te wszystkie bookingi, trawelisty i tanie latania, gdzie można wyhaczyć bilety za grosz! A apartamentów w Madrycie bez liku! No, ruszcie tyłki! Nie bądźcie stare pierniki!

Najpierw wszyscy jak na komendę spojrzeli po sobie, a potem nagle jeden przez drugiego zaczęli zapewniać, że jasne, dlaczego nie, a co to takiego lecieć do Madrytu, rzut kamieniem do Berlina, a stamtąd to już przecież bułka z masłem. I choć od tych zapewnień wiało fałszem na kilometr, bo może poza ciotką Emilią i wujkiem Danielem, którzy mieli już pokaźny bagaż doświadczeń podróżniczych i wszelkie procedury związane z obyciem na znaczących terminalach europejskich lotnisk opanowali do perfekcji, nikt z całego teamu nie był szczególnie ogarnięty w tym temacie, wszyscy zgodnie potakiwali, że co tam takie latanie samolotem. Wielkie mi mecyje!

Nawet tata jakby zapomniał o swoim pedantycznie zorganizowanym świecie – może to przez nieodparty urok prelegentki, której nogi ciągnęły się w nieskończoność, a może przez ogólną frenezję, jaka zapanowała wśród przyjaciół. Przesuwając palcem po ekranie telefonu Agaty, jak nigdy darował sobie pragmatyczno-sceptyczne wtręty w stylu: „no, nie wiem, takie na szybkiego podejmowane decyzje zazwyczaj kończą się fiaskiem”, „nie należy ulegać chwilowym impresjom”, „jest tyle rzeczy, o których marzymy”, „wszystko ma swoje miejsce i czas”, i zaczął mówić niby od niechcenia, niby niepewnie, ale w jego tonie dawało się wychwycić nutę podniecenia:

– Jestem jak najbardziej na tak, oczywiście, oczywiście. Z pewnością Madryt wart jest zobaczenia… Jest taki biały i… Almodóvar… i corrida… Wszystko jest do załatwienia, tylko trzeba się przygotować. Trzeba przemyśleć… Tak, tak… wszystko da się pogodzić… W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek i podróżowanie samolotami to nie znowu jakieś wielkie aj-waj.

Mama solennie podtrzymywała ten nagły tatowy zapał i przytakiwała ostrożnie, by przedwcześnie nie zgasić iskry:

– Oj, przecież nie musimy wszystkiego planować z kilkuletnim wyprzedzeniem! Czy nie możemy czasem tak bezwolnie dać się ponieść życiu? Prawda? – zwróciła się do towarzystwa, czekając na gremialny aplauz.

– Oczywiście, oczywiście, prawda, prawda – zapewniali wszyscy, przyznając jej rację.

Tylko tata siedział nieco zadziwiony swoimi słowami i skubał się po brodzie, choć doprawdy nie wiem, co mógł wyskubywać, bo zawsze był wygolony niemal do pierwszej żywej warstwy naskórka. Gest ten świadczył jednak o intensywnym zafrapowaniu, bo tak miał, gdy coś go mocno poruszyło. Mama, której uwadze nie umknęło bynajmniej zainteresowanie taty Agatą: jej ustami w kolorze hiszpańskiej czerwieni, nogami, które układała z niebywałą finezją, jakby całe życie poświeciła na perfekcyjne wyćwiczenie ruchów – zakładania jedną na drugą, podkulania i przekładania, oczami wyobraźni widziała już siebie kluczącą po madryckich ulicach. Przełknęła więc szybko gorzką pigułkę zazdrości i postanowiła kuć żelazo póki gorące. Bo mama znała ojca i wiedziała, że właśnie działa magia chwili. Tu i teraz. Bo kiedy tata dostanie czas do namysłu – to pozamiatane. Zacznie kalkulować, przeciwstawiać plusy minusom i guzik z pętelką wyjdzie z magicznej wyprawy.

Owszem, raz tak się zdarzyło, że tata zaskoczył mamę spontanicznym wyjazdem do Zakopanego. Ale to było już tak dawno, że gdyby nie pewna anegdota związana z tamtym wypadem, to i wspomnienie umarłoby śmiercią naturalną, a przynajmniej zatarło się w pamięci wyparte przez inne zdarzenia…

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Epizody z życia mojej mamy. Powieść Iwony Żytkowiak kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Epizody z życia mojej mamy
Iwona Żytkowiak 2
Okładka książki - Epizody z życia mojej mamy

12 historii, 12 portretów, jeden motyw – mama. Opowieści snuje syn, ale dziecięco-naiwna perspektywa miesza się tu z dorosłym widzeniem świata...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Smolarz
Przemysław Piotrowski
Smolarz
Babcie na ratunek
Małgosia Librowska
Babcie na ratunek
Wszyscy zakochani nocą
Mieko Kawakami
Wszyscy zakochani nocą
Baśka. Łobuzerka
Basia Flow Adamczyk
 Baśka. Łobuzerka
Zaniedbany ogród
Laurencja Wons
Zaniedbany ogród
Dziennik Rut
Miriam Synger
Dziennik Rut
Pokaż wszystkie recenzje