„Labirynt. Elegia żałobna. Powieść" Przemysława Bystrzyckiego

Data: 2023-12-19 14:19:10 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 6 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

W stulecie urodzin Przemysława Bystrzyckiego (1923-2004) do rąk czytelników trafia nowa książka uznanego prozaika, autora powieści i wspomnień, m.in. Wiatr Kuszmurunu, Echa Kandałakszy, Znak cichociemnych, Nad Sanem, nad zielonookim i wielu innych. 

Labirynt. Elegia żałobna. Powieść - zdjęcie książki

Labirynt jest to powieść dotąd niepublikowana, zachowana w archiwum literackim pisarza w zbiorach Domu Literatury Biblioteki Raczyńskich, wśród rozlicznych dokumentów biograficznych, korespondencji i innych tekstów Bystrzyckiego. Tekst utworu powstawał w pierwszej połowie lat 80. XX w. na marginesie książki dokumentarnej Bystrzyckiego "Znak cichociemnych", który wydany został w 1983 roku po ćwierćwieczu zmagań autora z cenzurą.

Fabułą Labiryntu jest nocna wędrówka Narratora, przedstawiającego siebie jako Nobody, ulicami Poznania, która na celu ma poszukiwanie wiadomości o losach towarzyszy broni, cichociemnych żołnierzy Armii Krajowej, zamordowanych w latach 1944-1953 za działalność w antykomunistycznym podziemiu. Błądzenie po poznańskim, mrocznym labiryncie okazuje się podróżą w głąb zawikłanej, nie tak dawnej przecież historii, którą opresyjny system w sposób zaplanowany i kierunkowy usuwał ze zbiorowej świadomości.

Labirynt stanowi jedną z odsłon walki Bystrzyckiego o honor dziewięciu cichociemnych, ofiar reżimu, którzy w oficjalnym przekazie uchodzili za zbrodniarzy stanu. Powieść została wydana przez Bibliotekę Raczyńskich we współpracy z Towarzystwem Przyjaciół Nauk w Przemyślu (Przemysław Bystrzycki był honorowym obywatelem obu miast, Poznania i Przemyśla). Edycję dofinansowano ze środków Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury.

Zapraszamy do przeczytania książki Labirynt. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści: 

Wszystko zależało od tego, czy zostałeś ranny. Ostatecznie nie tylko na każdym rogu ulicy człowiek naraża się – na przejściu dla pieszych, przy przeskakiwaniu torów tramwajowych, a też chyba szczególnie na rondzie – betonowe kolisko dla samochodów, kiedy niespodziewanie znajdzie się pośrodku tego koła, idąc na skróty, czyli „na ścieżki”. Zwrot: „na ścieżki” jest tu nie na miejscu – dotyczy wsi, pola, lasu. A ty jesteś w mieście. Miasto. Mroczne miejsce. Tu ranionym zostać przez broń palną! Ha! ha! Dziś trudniej o prawdziwą broń palną niż o cukier ma być sprzedawany na kartki – lub o kawał byle mięsa. Można też dostać nożem. O co łatwiej niż o kulę. Wybór, w każdym razie, ograniczony, możliwości skromne. Nie jest raną zacięcie przez fryzjera przy goleniu, wykręcenie kostki na nierównym chodniku, wpadnięcie w ramę krzesła po zdjęciu wyściółki z tejże ramy.

Więc zależysz od tego, czy byłeś, czy zostałeś...

O ranę więc łatwo. Czasami rana nie daje krwi. Przykłady na brak krwi: serce przebite strzałą; niezagojony ślad bezprawia; wnętrze wypalone trawiącym ogniem smutku. Trzy całkiem różne zranienia – i nie można tego nazwać inaczej, jak tylko tak: rana.

Wszedłeś z ulicy do bramy, poczułeś, że jesteś ugodzony. Siłę czerpałeś z faktu, że zranienie dotyczyło jakby osoby trzeciej – nie drugiej: ciebie, nie pierwszej: mnie, a tylko najbardziej odległej w porządku gramatycznym: osoba trzecia. Spod kręgu latarni wstąpiłeś w czerń sieni. Uliczne światło – koło otaczające metalowy słup ze żłobkami, koło zatrzymane w biegu od ciemności do ciemności – posykiwało w szklanym kloszu nad twoją głową. Szept świetlnego gazu. Wiek dziewiętnasty gasł, jak lampa gazowa w oddali, wzrosły wśród walki klas, lat dziewiętnaście miał Stalin. Pomyślałeś, że może jeszcze jesteś w tamtym stuleciu. Co oni wtedy wyrabiali? Przecież znasz cały, zacytowany tu we fragmencie, wiersz o Stalinie, wyciąga poeta postać tę z dziewiętnastowiecznego mroku. Jesteś od tej granicy mroku późniejszy o kilkadziesiąt lat. Że gazowa latarnia stoi i świeci, to nic, będą te trzmiele lata siedemdziesiątymi latami wieku dziewiętnastego. A ta latarenka przed twoją bramą, bucząca jak trzmiel, koszulka z azbestu na płomyczku, to już ostatek, relikt, pożegnanie – przypomnienie dla jednych czegoś dobrego, dla drugich czegoś złego. Więc jesteś ugodzony, całkiem serio, to znaczy: mocno i trafnie. Z biegiem czasu staje się to coraz wyrazistsze. Choć na razie odczuwane niezbyt dotkliwie. Co to za rana? – warto by na to pytanie odpowiedzieć. Odpowiedź jasna, lecz krótka, sprawy nie wyjaśni. Dalszy ciąg twoich przygód, które pragnę opisać, da więcej. Więcej dowiemy się o zadanym ciosie. Bo ból, ten brat życia, jak sen jest bratem śmierci, jeszcze w rachubę nie wchodzi. Tyle, że rana odbiera ci ochotę pójścia tam, gdzie mieszkasz: schodami w górę, skręt w lewo, znów skręt w lewo; pierwsze piętro. Pokój z dwoma oknami na ulicę. Tapczan dla ciebie i żony, łóżeczko sypia tam twoja trzyletnia córka. Aż nie do wiary! Miałbym nakłaniać ciebie do pójścia do własnego domu? – jakby to nie rozumiało się samo przez się! Żona czeka, zawsze niespokojna, kiedy wracasz późno. Córka może już śpi, a może jeszcze szczebiocze, bawi się dużym misiem. Miś nazywa się Pepik. To jest dla ciebie teraz bez znaczenia. Aż nie do wiary! – warto powtórzyć. Mogę do ciebie mówić, spieszyć z namową, nakłaniać perswazją, mogę odwodzić – niczego nie wskóram, jakby odebrany cios poraził ten twój nerw, który każe ci iść do domu. Stoisz, czekasz nie wiadomo na co. Ciemno i cicho, może być po północy, może też być koło dziewiątej wieczorem. Pewnie koło dziewiątej, dajmy na to: za piętnaście minut – to tylko niezapalone na korytarzu światło, czyli ciemność, robi wrażenie głębokiej nocy. Bo i deszcz posiąpuje, zawiewa wiatr, chwieje płomykami w szklanym ulicznym cylindrze. Błyszczące wilgocią chodniki – poblask zależy od nachylenia kamienia do światła, chodnik jest nierówny na tej twojej ulicy Garbary. Garbary, róg Wszystkich Świętych. Gdzieś tu musieli skórę wyprawiać, przy tych Garbarach – nie wiem gdzie. Wiem, że jesteś ranny. W bramie mógł zostać tego dowód: krew-nie-krew jak u owada, a owadzia krew to chyba nie ma nazwy. Wiem tyle: masz wyjść, pragniesz stąd wyjść, chociaż o cztery metry nad twoją głową jest twoje mieszkanie. Dom. Pewnie żona czeka z kolacją, zrobiła przypiekaną kaszankę z kiszoną kapustą, co lubisz. Okna twojego pokoju rzucają na jezdni kwadratowe plamy; nie patrzysz w to miejsce na ulicy, żeby ci nie było ciężko iść dalej. Iść wzdłuż Garbar. Ruszaj! Nuże! – woła czerń ulicy, wsysający tunel – przestrzeń, wolność. Chodź, chodź! Daleko, poza miastem, na wyniesieniu, jest budowla, zwana cytadelą, bliżej – żydowska ongi bóżnica. Bóżnica została zamieniona na pływalnię. Wiatr przytaił tchnienie, deszcz siąpi, zamknij oczy, wciągnij haust powietrza aż do zawrotu głowy – czy czujesz, jak pachnie przestrzeń? Zapomnij o ranie, niechby przez chwilę! u początku tej twojej drogi zapomnij. Bo twoja noc dopiero nadchodzi.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Labirynt.

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Labirynt. Elegia żałobna. Powieść
Przemysław Bystrzycki0
Okładka książki - Labirynt. Elegia żałobna. Powieść

W stulecie urodzin Przemysława Bystrzyckiego (1923-2004) oddajemy do rąk czytelników nową książkę uznanego prozaika, autora powieści i wspomnień, m.in...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Smolarz
Przemysław Piotrowski
Smolarz
Babcie na ratunek
Małgosia Librowska
Babcie na ratunek
Wszyscy zakochani nocą
Mieko Kawakami
Wszyscy zakochani nocą
Baśka. Łobuzerka
Basia Flow Adamczyk
 Baśka. Łobuzerka
Zaniedbany ogród
Laurencja Wons
Zaniedbany ogród
Dziennik Rut
Miriam Synger
Dziennik Rut
Pokaż wszystkie recenzje