Życie potrafi zaskakiwać. Przekonuje się o tym Halina, bo choć szczęście o imieniu Ewunia jest słodkie, to rola matki ją przeraża, zaś nietypowe zachowanie partnera odbiera resztki nadziei…
Ale od czego są przyjaciele?! Basia i ciotka Bogusława, którą dopadła miłość, postanawiają wspólnie zaopiekować się Haliną. Nadzieja, zdrada i tajemnice przeplatają się ze sobą, a kłamstwo jest jak bumerang, wystarczy rzucić i wróci. I chociaż czasami wydaje się, że trawa u sąsiada jest bardziej zielona, to może być podlana łzami, bo każdy skrywa sekrety. Nawet Rzepkowa.
Nowe perypetie bohaterów znanych już z powieści Na koniec świata zostały okraszone jodłowaniem, wiarą i receptą, że wszystko ma swoją porę, a potknięcia i porażki to nie koniec świata. Do lektury powieści To nie koniec świata zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Warto wziąć udział w konkursie, który poświęcony jest tej właśnie książce, a dziś prezentujemy Wam jej premierowy fragment:
Nie pamiętała nic z drogi, którą przeszła, zostawiając za sobą Rzepkową poprawiającą jeszcze kwiaty przy kapliczce, a i niebo się jakoś oddaliło. „Przeznaczenie go ciągnie. Swoje wiem”. Słowa sąsiadki przewijały się w jej głowie niczym melodia katarynki. Bała się dopuścić do siebie myśl, że mogłoby to okazać się prawdą. Jakieś znaki kobiecina widzi i każe się rozglądać. Miłość. Przecież to uczucie nie było jej przeznaczeniem…
– Z całą pewnością nie – zdążyła wypowiedzieć na głos i runęła jak długa na piaszczystej drodze. – Psia kość! – warknęła. Podniosła się szybko. Obejrzała się za siebie, upewniając się, czy aby wścibskie oczy Rzepkowej nie widziały tej żenującej sceny. Ulżyło jej, kiedy zobaczyła, że kapliczka została daleko w tyle, a Wiesława nie czaiła się w krzakach, żeby zza nich wyskoczyć, jak to potrafiła najlepiej, znienacka. Otrzepała się z kurzu, obejrzała dokładnie, czy nie poniosła strat na ciele. Schyliła się, by podnieść breloczek z kluczami, i na moment zastygła w tej pozie.
Kocię, przypominające swym umaszczeniem październikowe złocistopomarańczowe liście klonu, siedziało pod drzewem w bezruchu. Wyglądało jak mały Budda, kontemplujący otaczający go świat. Mały, wychudzony Budda – musiała to przyznać, bo odniosła wrażenie, że spod rudawozłotej sierści wystawały cieniutkie żeberka. Podniosła breloczek, wyprostowała się i powolutku, ostrożnie, żeby nie spłoszyć stworzenia, krok za krokiem ruszyła w jego stronę. Kociak nie reagował na ruch, ignorując ciekawskiego przechodnia. Ziewnął, ukazując rządek śnieżnobiałych igiełek. Oblizał się, zamiauczał piskliwie i obrócił łebek w stronę człowieka, wlepiając w niego dwoje bursztynowozielonych ślepków.
Bogusława czuła, jak na widok tych przesłodkich spojrzeń miękną jej kolana, a po plecach przepływa gwałtowny prąd przypominający dotyk motylich skrzydeł. Poczuła dziwną błogość. Kot ziewnął ponownie, po czym wyciągnął przed siebie jedną łapkę, potem drugą, zrobił koci grzbiet, otrząsnął się i jak gdyby nigdy nic podążył w jej stronę. Podniósł łebek, łypnął na nią bursztynowym spojrzeniem, miauknął i bezceremonialnie otarł się o nogi, przyciskając do nich czubek głowy, następnie otarł się bokiem, by na koniec opleść wokół nóg swój mały koci ogonek. Przysiadł, spojrzał w górę, miauknął, po czym powtórzył czynność, zostawiając na człowieku swój zapach. Otumaniona tą intymną chwilą kobieta, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, która jednym pac, pac, plum oddaliła niechęć do kotów, pochyliła się i pogłaskała malucha, a ten, zachęcony pieszczotą, zaczął mocniej ocierać się łebkiem o jej dłoń. Delikatność miękkiego futerka i kruchość drobnego ciałka sprawiły, że przez całe ciało kobiety przebiegł przyjemny dreszczyk. Bogusławie przez myśl nie przeszło, że mały rudzielec właśnie ją przysposobił, „mówiąc”: „Cześć, mój człowieku”, a innym kotom przekazał informację: „Uwaga, to mój człowiek”. Bogusława westchnęła. Kocię odeszło o krok, usiadło na tylnych łapkach i z lubością smakowało językiem zapach, myjąc się po skończonym rytuale ocierania. „Miauuu, mój człowiek, mrauuu, tylko mój”.
Też mi coś. Kot mi zawrócił w głowie, niesłychane – przeleciało jej przez myśl. Bogusława schyliła się, pogłaskała sierściucha, po czym delikatnie objęła go dłońmi i podniosła, oglądając dokładnie malca.
– Ładny z ciebie pan kotek – szepnęła mu do ucha. Ten potrząsnął łebkiem, zamruczał i fuknął. Na twarzy Bogusławy pojawił się uśmiech, a oczy błyszczały, jakby delektowały się widokiem ogromnego brylantu. – O nie, nie, przecież ja nie lubię kotów – ostudziła swoje zapały. – Chyba mnie zamroczyło – zbeształa się, patrząc w małe oczy. W bursztynowym spojrzeniu zobaczyła błaganie. – Ty mały gogusiu, chcesz mnie zaczarować? Co to, to nie – mówiła, stawiając kotka ostrożnie na ziemi. – Ty zostajesz tu, gdzie cię zastałam, ja idę dalej. Pewnie zaraz ktoś będzie cię szukał, bo chyba się zgubiłeś mamie? – mówiła, oddalając się od mruczka.
Koty mają szósty zmysł, wpisany w swoje istnienie. I teraz ten zmysł poprowadził rudego malucha wprost do człowieka. Jego osobistego człowieka.
– Miauuu, nie oddam cię nikomu – zamiauczał i ruszył za oddalającym się człowiekiem. – Miauuu, miauuu, miauu. – Kocie nawoływanie wdrapywało się po plecach, wdzierało do uszu i trafiało wprost do serca.
– Nie, nie, nie. Nie lubię kotów. Rozumiesz? – mówiła Bogusia, nie odwracając się za siebie.– Przestań, bo pomyślę, że nasłała cię Rzepkowa, choć to niedorzeczne.
– Miauuu. – Kocie nawoływanie dotarło do niej i ukłuło niczym wyrzut sumienia.
Bogusława stanęła, odwróciła się. Na widok człapiącego za nią rudozłocistego nieszczęścia stanowcze „nie” utkwiło jej w gardle. Kot podszedł, zatrzymał się, zadarł łebek i spojrzał bursztynowozielonym spojrzeniem na człowieka, po czym powtórzył rytuał ocierania się o jego nogi.
Bogusława przykucnęła.
– Nie wierzę, sama w to nie wierzę – podgadywała pod nosem, biorąc go na ręce. – Naprawdę ktoś cię nasłał? Czy może jesteś czarodziejem?
Kot trącił ją pyszczkiem w twarz, liznął. Bogusława krzyknęła.
– Co ty robisz? – Zaskoczona dotykiem ciepłego, szorstkiego języka, zaśmiała się w głos, po czym postawiła malca na trawie i ruszyła przed siebie.
Kot stał bez ruchu, jakby czekał na zaproszenie.
– Ryszard, na co czekasz? Idziemy do domu – zarządziła.
Kot jakby od zawsze znał swoje imię, podniósł się i łapa za łapą wędrował za człowiekiem.
– Teraz już będę musiała wybudować dom, no bo gdzie ty się podziejesz, maluchu? – Czuła, jak jej serce mięknie, ulegając urokowi małego rudzielca. – Na razie zabiorę cię do Basi. Tylko nie wiem, co na to powie Merdek. Ostrzegam, to pies, bardzo groźny pies. – Zerknęła przez ramię na kotka i zaśmiała się pod nosem, wyobrażając sobie zdziwienie Merdka i jego trzepoczący z radości ogon… – Chodź. – Stanęła i schyliła się po maleństwo. – Przecież nie będziesz szedł, to kawał drogi, maluchu.
Ryszard miauknął i wtulił się w ramiona swojego człowieka.
W naszym serwisie przeczytacie też kolejny fragment książki To nie koniec świata. Możecie ją też kupić w popularnych księgarniach internetowych: