Do zniszczonej po wojnie Warszawy powoli powraca życie. Wśród ruin i zgliszczy dochodzi do serii tajemniczych zbrodni. Ludzie szepczą między sobą, że to sprawka wampira. Jakub Korngold, łowca wampirów, podąża jego śladem i trafia do taniego hotelu robotniczego. Hotel, z zaminowaną piwnicą i przerwami w dostawach prądu, skrywa mroczną tajemnicę. Korngold, chcąc złapać krwiożerczą istotę, będzie musiał ją rozwiązać. Nie słyszeliście o Korngoldzie? Nic dziwnego. Komunistyczna bezpieka i Klub Wampirów zrobiły wiele, by jego imię zostało zapomniane...
Korngold to wielowątkowa i wielopoziomowa powieść o pojedynku wampirzycy Niny, dzięki której poznajemy całą historię, i łowcy wampirów. W tym starciu wygrywają zło i mrok. Ale dobro nie powiedziało jeszcze ostatniego słowa.
Przynajmniej taką mamy nadzieję...
Do lektury nowej powieści Macieja Paterczyka zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Korngold. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
3
Ukryłeś się na szczycie wieży. Widziałeś z jednej strony zaśnieżony dziedziniec, a z drugiej ciemniejący, martwy las. Świat wyglądał, jakby wyszedł spod pędzla malarza północnych krajobrazów. Stalowe i puste niebo. Drzewa uginające się pod ciężarem śniegu. Ale na dole, pod zamkiem, wszystko wyglądało inaczej. Widziałeś nieruchome ciała, a śnieg barwił się na czerwono od przelanej krwi. Potyczka? Bitwa? Coś innego, gorszego. Dostrzegłeś ruch. Ktoś przeżył, wspierając się na łokciach, próbował dopełznąć do lasu.
Na wieżę prowadziły wąskie, spiralne schody. Każdy stopień przedstawiał się długim trzeszczącym imieniem. Na dole zastawiłeś pułapkę, której nauczył cię Zweig. Pułapka niewiele pomoże, ale spowolni bestię.
Będziesz wiedział, kiedy nadejdzie. Przynajmniej taką miałeś nadzieję.
To było pierwsze twoje wspomnienie, jakie poznałam. Opuszczony zamek, ciemniejące niebo i ukrywająca się gdzieś bestia. Martwi ludzie. Strach. Ponownie spojrzałeś na surowy krajobraz. Słońce przykryte woalką z popołudniowej mgły przybrało barwę zimnego fioletu. Schowało się już za czubkami wysokich świerków i opadało coraz niżej. Obsypane śniegiem gałęzie były nieruchome, a z głębi lasu wylewał się półmrok. Tylko rosyjski malarz Isaak Lewitan mógłby należycie oddać ten widok za pomocą pędzla ściśniętego w zmarzniętej dłoni. Ty nie widziałeś w tym żadnego piękna. Bałeś się nadchodzącej ciemności, tego, co się z niej wyłoni. A raczej wybiegnie. I to bardzo szybko.
Rosyjski malarz Lewitan albo Fin Gallen-Kallela. Chwalę się.
Łatwo mi to mówić. Leżę bezpieczna w łóżku. Jest mi ciepło, niewygodnie i nudno. Przed chwilą opuściłam Bibliotekę Pamięci, a jedna z bibliotekarek przyniosła mi wspomnienie, które teraz oglądam. Słyszę namolną muchę latającą pod sufitem i ciche buczenie lodówki w kuchni. Nikt teraz nie nazwie mnie wariatką, choć w nocnej szafce przechowuję listy, w których tak mnie nazwano. Nie myślę o tych listach. Wspominam.
Bałeś się. Słyszałeś ogłuszające uderzenia własnego serca, pompującego krew, która w każdej chwili mogła rozlać się i wsiąknąć w śnieg na dole lub wprost na mury nieświeskiego zamku. Może powinna? Czy ci wszyscy nieszczęśnicy nie przelali krwi z twojego powodu? Odsunąłeś się do okien. Na szczycie wieży znajdowała się biblioteka rodziny Radziwiłłów. Księgozbiór wcale nie był okazały, większość półek stała pusta. Zostały powieści, notatki, rodzinne dokumenty i kilka encyklopedii, którymi od lat interesowały się tylko mole. Księgi ważniejsze i cenniejsze wywieziono już dawno w bezpieczniejsze miejsce. Jeśli gdziekolwiek takowe jeszcze istniało.
Znów wyjrzałeś na zewnątrz. Czy miałeś nadzieję na ratunek? Wierzyłeś, że niecelne wystrzały z broni, które poniosły się echem po okolicy, zaalarmują mieszkańców pobliskiego Nieświeża i sprowadzą pomoc? Nie, nie miałeś złudzeń. Dziś, w moim teraz, słysząc wystrzał z broni, ktoś na pewno chwyciłby za telefon komórkowy i zadzwonił po policję. W twoich czasach ludzie chowali się w domostwach. Przyjdą, owszem, następnego dnia, gdy będzie po wszystkim. Będą się skradać, z widłami i grabiami. Zabiorą to, na co nie zwracały uwagi wrony. W pozostawionych trupach każdy znajdzie coś dla siebie — ludzie i zwierzęta. Oczywiście nie wiem, czy tak było w tym przypadku, ale sądzę, że tak. Pewne rzeczy są niezmienne.
Wiedziałeś, że nie masz szans na ratunek z zewnątrz.
Śledziłeś krawędź lasu — słusznie. Nie dostrzegłeś wampirzycy ukrytej między drzewami, ale ja tak. Ranny człowiek nie ustawał w swoim wysiłku, choć przepełzł zaledwie kilka metrów, zostawiając za sobą wyraźny ślad krwi. Człowiek? Tylko tyle? Przecież znałeś jego imię.
Muszę przerwać raz jeszcze. Chcę, żebyś zrozumiał, czym jest pamięć. To ważne, Jakubie. Ludzką pamięć można porównać do taśmy filmowej. Zaczyna się w chwili narodzin i rwie wraz ze śmiercią mózgu. Zapewne uśmiechasz się pod nosem i myślisz, że opowiadam rzeczy powszechnie wiadome. Więc teraz słuchaj uważniej. Pamięci wszystko jest obojętne. Ona tylko nawija się na metafizyczną szpulę. Nigdy nie przyspiesza ani nie zwalnia. Żadne wydarzenie nie ma dla niej szczególnego znaczenia. Gdy człowiekowi wydaje się, że sięga po jakieś wspomnienie z przeszłości, tak naprawdę dostaje tylko marną kopię. Wspomnienia przechodzą metamorfozę. Wyobrażamy sobie, jak dana scena wyglądała, niż rzeczywiście do niej wracamy. Mózg jest cwany i przebiegły. Dba o dobre samopoczucie człowieka. Prawdziwa pamięć niczego nie fałszuje i, co najważniejsze, zapisuje się w niej dosłownie wszystko. Każdą rzecz, jaką w życiu widziałeś i jakiej doświadczyłeś. Wszystko to przepadłoby wraz z twoją śmiercią, gdyby nie ja. Nie dziękuj.
Zapytasz, po co ten przydługi wykład? Ty, Jakubie, z pobytu na szczycie wieży zapamiętałeś strach. A ja, poznając twoją pamięć, zauważyłam znacznie więcej. Bo czy zajęty wypatrywaniem bestii dostrzegłeś, że nie wszystkie ciała na dole były pozbawione życia? Nie mówię o tym nieszczęśniku, który próbował doczołgać się do lasu. Byli inni. Nie mogli się ruszać, bo bestia okaleczyła ich znacznie bardziej. Zostawiła ich sobie na później. Część ludzi jęczała cicho z bólu. Część modliła się, ładnie, powoli, nie gubiąc wersów. Nikt nie wzywał Boga na pomoc. Wiedzieli, że nawet on nie uchroni ich od bestii. Jeszcze cicho padały żeńskie imiona, zapewne przyjaciółek, żon lub kochanek. Niektórzy wołali matki, by ich przytuliły. Tych ostatnich było mi nawet szkoda.
Wracam do teraźniejszości. Do mojego bezpiecznego schronienia i najgrubszej muchy świata uderzającej w szybę. Widzę dwie muchy. Dwie czy trzy. Będę czasem przerywała wspomnienia, ponieważ bezpieczeństwo jest bardzo ważne. Muszę dbać o tak wiele rzeczy! Jeżeli much będzie za dużo, będę musiała się dowiedzieć dlaczego? Skąd się wzięły? Jaki zapach ściągnął je do mieszkania? Kilka much to nie problem, ale rzecz warta zapamiętania. Wszystko inne wydaje się na razie w porządku. Mogę wrócić do Nieświeża.
A nie, jeszcze jedno. Wiem, co chcesz powiedzieć. Skoro pamięć przypomina nagrany film, to dlaczego w Bibliotece Pamięci są książki, a nie tysiące rolek taśmy? Odpowiedź jest prosta: gdyby leżały taśmy, nie wszedłbyś do środka. Pochodzisz z pierwszej połowy dwudziestego wieku i jednym z bezpieczniejszych i przyjemniejszych dla ciebie miejsc była biblioteka. Gdybyś pochodził z początków dwudziestego pierwszego wieku, wyobraziłabym sobie jakąś jasną przestrzeń ozdobioną roślinnością. Z ukrytych głośników dobywałaby się relaksująca muzyka. Młoda atrakcyjna dziewczyna zaprosiłaby cię do środka. Nie jest trudno wyobrazić sobie młodą atrakcyjną dziewczynę. Trudniej jest czasami wyobrazić sobie chmurę na niebie. Pośrodku pomieszczenia stałyby komputery z zapisanymi na dyskach wspomnieniami. Czym są komputery? Kiedy indziej ci opowiem. Ważne, że o wszystkim pomyślałam. Wracam.
Patrzyłeś na rannego, który pełzał w stronę lasu. Podziwiałeś jego upór. Nie rozumiałeś, dlaczego wybrał las. Lepiej było ukryć się w zamku. Tak jak ty. Nie zauważyłeś, że krew, którą nieszczęśnik zostawiał za sobą, wypływała z jego twarzy i zasłaniała mu pole widzenia. Na tym powinnam poprzestać. Ale postanowiłam być z tobą zupełnie szczera. Posłuchaj, jak było naprawdę: szpony bestii pozbawiły nieszczęśnika oczu. Z pustych zakrwawionych oczodołów ludzki mózg nie jest wstanie stworzyć żadnego obrazu. Człowiek pełzł przed siebie. Nie wiedział gdzie.
Ja widzę wszystko — to jest dar, a czasem przekleństwo.
Powieść Korngold kupicie w popularnych księgarniach internetowych: