Gada do ptaków! Co za dziwoląg! Fragment książki „Strata"

Data: 2020-03-19 11:25:16 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Kiedy Alfie Turner traci matkę, jego świat rozpada się na tysiąc kawałków. Bez niej chłopak i jego ojciec nie potrafią już być rodziną. Nie umieją poradzić sobie z tą startą. I wtedy Alfie spotyka Alice. Dziewczyna ma swoje problemy, ale dopiero przy niej Alfie zapomina o własnych. Czy przyjaźń da tym dwojgu skrzywdzonych przez los młodych ludzi taką siłę, żeby mogli pomóc sobie nawzajem pozbierać się po trudnych doświadczeniach?

Obrazek w treści Gada do ptaków! Co za dziwoląg! Fragment książki „Strata" [jpg]

Strata" to przejmująca do głębi opowieść o śmierci. O przeżywaniu utraty najbliższej osoby i trudnym powrocie do zwykłego życia po stracie.

- recenzja książki „Strata"

Do lektury powieści Eve Ainsworth Strata zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zamieściliśmy premierowy fragment książki Strata. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

ROZDZIAŁ DRUGI

Poszedłem do szkoły tą samą drogą, co zawsze. Nawet nie zawracałem sobie głowy pukaniem po Bena. On i tak wiecznie się spóźnia. A poza tym nie przeszkadzała mi samotność. Wciąż byłem zmęczony i nie miałem nastroju do rozmów. Spotkanie z tamtą dziewczyną mnie zdenerwowało. Żałowałem, że przyłapała mnie na tym, jak mówię sam do siebie. Nie widziałem jej tu wcześniej, ale to małe miasteczko. A co, jeśli właśnie się tu przeprowadziła i zacznie rozpowiadać plotki na mój temat? Tylko tego było mi trzeba.

Hej, słyszeliście? Alfie gada do siebie.

Co gorsza, gada do ptaków. Co za dziwoląg.

Pokręciłem głową, odpychając od siebie te myśli. Przy odrobinie szczęścia dziewczyna nie okaże się nikim ważnym. Może już nigdy jej nie zobaczę. Właśnie przekraczałem bramę szkoły, gdy zabrzęczał mój telefon. Zwyczajowy, przewidywalny esemes od taty.

Miłego dnia. Do zobaczenia o 4. Idziesz potem pograć w piłkę?

Nie, tato, nie idę potem pograć w piłkę. Nie grałem w piłkę od miesięcy. Wciąż ci to powtarzam…

Nie odpisałem – nie było sensu; on i tak nigdy mnie nie słucha. Wyłączyłem telefon i wszedłem do budynku ze zwieszoną głową, przygotowując się do starcia z kolejnym dniem. To nie jest tak, że nienawidzę szkoły. Kiedyś naprawdę ją lubiłem. I chyba pod pewnymi względami wciąż ją lubię, chociaż jest tu paru idiotów. Całkiem sporo idiotów, jeśli mam być szczery. Ale teraz znacznie trudniej jest mi się skoncentrować. Wciąż wracam do przeszłości i nachodzą mnie różne myśli, chociaż z nimi walczę. Gdy robi się źle – naprawdę źle – wcale nie chcę tam być. Wszystko wydaje mi się takie nieistotne. Jaki sens ma chodzenie do szkoły, skoro życie i tak jest beznadziejne? Ludzie wciąż powtarzają, że można je naprawić, tymczasem w rzeczywistości zazwyczaj nie mamy nad nim kontroli.

Trudno jest to wszystko ciągnąć. Udawać, że jest się normalnym jak reszta, chociaż tak daleko mi do normalności. Idioci zostawili mnie w spokoju, ale tylko dlatego, że jest im mnie żal. Pod pewnymi względami to nawet gorsze, prawda? Bo nigdy nie prosiłem o ich litość.

Nigdy jej nie chciałem.

Na matematyce usiadłem z tyłu i gapiłem się na rzędy cyferek, które zamazywały mi się przed oczami. Zawsze byłem mocny z matmy, ale teraz wydaje mi się, że to okrutny żart. Ledwie pamiętam, jak się dodaje.

Słyszałem, jak za moimi plecami Cole i Kayden szepczą o piłce nożnej albo o dziewczynach, albo o innych bezsensownych sprawach. Właściwie to nawet nie szeptali, praktycznie krzyczeli, ale nikomu to najwyraźniej nie przeszkadzało. Miała z nami zastępstwo jakaś potulna nauczycielka, blondynka o drobnej twarzy i załzawionych oczach. Wciąż zerkała w naszą stronę, jakby chciała ich w ten sposób powstrzymać, ale to tylko jeszcze bardziej rozbawiło Cole’a. Zaczął się bujać na swoim krześle, jednak w końcu stracił równowagę i kopnął w oparcie mojego. Uderzenie wstrząsnęło całym moim ciałem. Z trzaskiem odłożyłem długopis na blat i odwróciłem się.

– Serio? – syknąłem.

Cole zrobił wielkie oczy. Potrafi być naprawdę irytujący, zawsze zachowuje się, jakby cała szkoła należała do niego. Tak samo jest na boisku. Pochylił się w moją stronę i posłał mi jeden z tych swoich szerokich, nieszczerych uśmiechów.

– Sorry, stary. Potrąciłem cię?

– Owszem. Potrąciłeś.

Kayden wciąż chichotał. Wyglądał, jakby czerwone policzki miały mu za chwilę eksplodować. Wydaje mu się, że jest równie przystojny jak Cole, ale dziewczyny lubią go tylko z powodu jego reputacji. To żałosne.

– Alfie! Wyluzuj! – powiedział, unosząc dłonie w obronnym geście i z uśmieszkiem zerkając na Cole’a.

– Nie mogę się skupić, gdy robicie tyle zamieszania  -odparłem.

Wtedy to zobaczyłem. Błysk złośliwości w ich oczach. Cole szturchnął Kaydena i prychnął. Obaj mieli ochotę mi dogryźć. Powiedzieć, że jestem małym, płaczliwym kujonem.

Ale nie zrobili tego. Tylko popatrzyli na mnie z niewinnymi minami. Miałem ochotę przywalić im obu.

Cole znowu się odchylił i przybrał neutralny wyraz twarzy.

– Przepraszam, stary – rzucił cicho.

Gapiłem się na nich, próbując ich sprowokować, żeby powiedzieli, co naprawdę myślą.

No dalej, chłopaki. Nigdy wcześniej nie traktowaliście mnie tak łagodnie. Pamiętacie, jak sobie dogryzaliśmy? Wyzywaliście mnie w najlepsze. Wyśmiewaliście się ze mnie. Nie odpuszczajcie teraz.

Ale oni tylko dalej patrzyli na mnie ze spokojem. Próbowali być mili. Próbowali postępować, jak należy. Odwróciłem się i wbiłem wzrok w rozmazane cyfry na kartce przede mną.

Wiedziałem, że dzisiaj już nic nie zdziałam. I wciąż uważałem, że byli skończonymi idiotami.

Gdybym mógł, rozerwałbym ten kokon, którym mnie owinęli, porwał go na strzępy i wepchnął komuś do gardła. Nie prosiłem o to. Nie chcę specjalnego traktowania. Chcę być taki jak wcześniej. Dlaczego oni myślą, że mi w ten sposób pomagają? Tata, moi nauczyciele, Cole i cała reszta, wszyscy traktują mnie jak chore zwierzę. Z jednej strony mnie unikają, a z drugiej są mili w sytuacjach, w których nigdy wcześniej nie byli.

Traktowanie mnie w ten sposób nie pomaga – nie powstrzymuje tego, co się we mnie dzieje. Oznacza tylko, że wszyscy zachowują się inaczej niż zwykle. A to jest gorsze. Znacznie gorsze.

Przestańcie być dla mnie mili.

Proszę.

Naprawdę tego nienawidzę.

Bycie miłym to najgorsze, co możecie robić.

Jak mam żyć dalej, gdy mam wrażenie, że wszyscy mnie przed tym powstrzymują.

Na szczęście jest jedna osoba, która traktuje mnie jak zawsze i na którą mogę liczyć. Jedna osoba, która sprawia, że pozostaję przy zdrowych zmysłach, chociaż zazwyczaj jednocześnie doprowadza mnie do szału.

Ben.

– Wszystko w porządku, frajerze? – zapytał, rzucając plecak na stół, i usiadł naprzeciwko mnie w stołówce. Westchnął ciężko, na wypadek gdybym nie zauważył jego obecności.

– Moje życie się skończyło, serio – oznajmił rzeczowym tonem, jakby właśnie przekazywał mi prognozę pogody.

Wlepiłem w niego wzrok. Wyglądał dziwnie, nawet jak na niego: nastroszona czupryna była jaskrawofioletowa i jakimś cudem sterczała jeszcze bardziej niż zwykle. Wydawało mi się też, że podkreślił oczy kredką, chociaż nie mogłem być tego pewien.

– Człowieku, twoja fryzura! Co to ma być?!

Uniósł dłoń i dotknął włosów, jakby zapomniał, co z nimi zrobił, a potem się zaśmiał.

– A tak, podwędziłem Larze farbę do włosów. Zabije mnie. Co myślisz?

Popatrzyłem na niego uważniej.

– Niezły fryz. Nauczyciele nic nie powiedzieli? Ben wzruszył ramionami.

– Malone widział mnie dziś rano, ale jest zbyt zajęty swoim rozwodem.

– Rozwodzi się?

– Tak. Wszyscy to wiedzą. W zeszłym tygodniu popłakał się na lekcji muzyki. Najwyraźniej piosenka, którą przerabiali, przypomniała mu o żonie. – Ben zachichotał, otwierając plecak. – Słuchali kawałka Lady Gagi, więc było to trochę żałosne. Aż człowiek zaczyna się zastanawiać…

Wgryzłem się w swoją kanapkę.

– A więc dlaczego twoje życie się skończyło?

Ben uderzył pięścią w pustą paczkę po czipsach, żeby podkreślić powagę sytuacji.

– Alf, człowieku, naprawdę się skończyło. Chyba się zakochałem.

– Czyżby? W kim tym razem?

Mógłbym przysiąc, że Ben uwielbia się zadręczać, bo zazwyczaj jest w kimś „zakochany”. Potem coś mu się odmienia i dostaje obsesji na punkcie nowej dziewczyny. Ma zakres uwagi na poziomie robaka.

– Becky Collins. Przerwałem jedzenie.

– Co? Z jedenastej klasy? Chyba żartujesz?

– Nie, nie żartuję. Jest naprawdę ładna i…

– I jest starsza od ciebie. I spotyka się z Samem Jarvisem.

– Nieee, podobno rzuciła go w zeszłym tygodniu. W każdym razie dziś się do mnie uśmiechnęła.

Westchnąłem.

– Ona uśmiecha się do wszystkich, stary. Po prostu taka już jest.

– Cóż… lubię ją – wyznał, pochyliwszy się w moją stronę. – I czuję, że powinienem się spotykać ze starszą kobietą. Jestem tego rodzaju człowiekiem.

– Mimo wszystko byłoby lepiej, gdybyś zachował tę obsesję dla siebie – poradziłem, wbijając w niego wzrok.

Zmiął torebkę po czipsach i wcisnął ją z powrotem do plecaka.

– To nie jest obsesja. Ale pewnie masz rację. Nie chcę, żeby wszyscy wiedzieli…

Ben przyjrzał mi się z poważną miną, ale potem tylko pokiwał głową.

– Jak było dzisiaj? – zapytał w końcu.

– W porządku, jak zawsze.

– A z tatą?

– W porządku. Jak zawsze.

***

Ruszyłem do wyjścia równo z dzwonkiem, żeby przedrzeć się przez tłum, zanim ktoś zdąży mnie zatrzymać. Nie chciałem się angażować w żadne zajęcia pozaszkolne. Po prostu chciałem wrócić do domu. Moją głowę wypełniały myśli, ale nie miały związku ze szkołą. Może właśnie na tym polegał problem. Nie miałem w niej już wolnego miejsca na inne sprawy. Ciążyła mi, jakby samo jej unoszenie wymagało wysiłku. Wychodząc, zerknąłem przez ramię na recepcję. Lubię Susan, kobietę, która tam pracuje – zawsze jest dla mnie miła. Właśnie gawędziła z Becky Collins. Przyjrzałem się nowemu obiektowi westchnień Bena. Nie wiem, czy poczuła na sobie mój wzrok, ale się odwróciła.

– Hej, Alfie! Wszystko okej? Miłego dnia!

Zupełnie nie rozumiałem, dlaczego Ben w ogóle zawraca nią sobie głowę. Była totalnie poza jego zasięgiem.

– Dzięki, Becs – wymamrotałem, nie patrząc na nią. Zerknąłem za to w stronę zaplecza recepcji, gdzie goście zazwyczaj czekali na spotkanie z dyrektorką.

Zwolniłem i niemal się zatrzymałem, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

Siedziała tam t a dziewczyna. Ta, którą spotkałem rano. Blada i chuda, tkwiła na krześle obok kobiety z chłopcem na kolanach i niemowlęciem w głębokim wózku. Kobieta głośno przemawiała do chłopca, próbując go czymś zająć.

Dziewczyna podniosła wzrok i przyłapała mnie na tym, że się na nią gapię, ale hardo wytrzymała moje spojrzenie.

Jej matka wciąż zajmowała się synkiem, robiąc strasznie dużo hałasu, ale dziewczyna nie odwróciła wzroku.

Ja to zrobiłem.

Książkę Strata kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Strata: Gdy świat sie kończy
Eve Ainsworth0
Okładka książki - Strata: Gdy świat sie kończy

Kiedy Alfie Turner traci matkę, jego świat rozpada się na tysiąc kawałków. Bez niej chłopak i jego ojciec nie potrafią już być rodziną. Nie umieją poradzić...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje