Kochała swoją córkę. "Fałszywy świadek"

Data: 2021-11-17 06:00:01 | Ten artykuł przeczytasz w 22 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Czasem wystarczy jedna chwila, by na zawsze odmienić czyjeś życie. Leigh Collier ciężko pracowała, żeby zbudować swoje pozornie normalne życie. Jest dobrze opłacaną adwokatką, ma nastoletnią córkę, która świetnie radzi sobie w szkole, nawet jej rozwód przebiega w miarę kulturalnie. O takiej zwyczajności marzyła.

Pewnego dnia na jej biurku lądują akta dobrze sytuowanego młodego mężczyzny oskarżonego o gwałt. Leigh nigdy dotąd nie miała do czynienia ze sprawą takiego kalibru – jeśli ją wygra, jej kariera zawodowa nabierze rozpędu. W trakcie spotkania z oskarżonym uświadamia sobie jednak, że nieprzypadkowo wybrał ją na swojego obrońcę. Leigh zna podejrzanego. Podejrzany zna ją. W dodatku doskonale wie, co zdarzyło się dwadzieścia lat temu i dlaczego Leigh od tamtego czasu ucieka.

Obrazek w treści Kochała swoją córkę. "Fałszywy świadek" [jpg]

Do lektury najnowszej książki Karin Slaughter Fałszywy świadek zapraszamy wraz z HarperCollins Polska. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment , tymczasem już teraz zapraszamy do sięgnięcia po kolejny fragment pochodzący z pierwszego rozdziału powieści:

Pasażerowie, którzy przylatywali do Atlanty i spoglądali przez okno samolotu na miasto, uważali zwykle, że dzielnica Buckhead leży w śródmieściu, ale skupisko wieżowców na lepszym końcu Peachtree Street nie powstało dla uczestników konferencji, agencji rządowych czy poważnych instytucji finansowych. Piętra zajmowali drodzy prawnicy, spekulanci giełdowi i doradcy finansowi, oferujący swoje usługi klientom z najbardziej zasobnymi kieszeniami na Południowym Wschodzie.

Siedziba Bradley, Canfield & Marks górowała nad biznesową Buckhead. Była szklanym potworem, którego sylwetka zwężała się ku górze, przypominając kształtem falę przyboju. Leigh, która znalazła się w brzuchu bestii, wspinała się po schodach z poziomu parkingu. Zapora przed parkingiem dla gości była opuszczona. Pierwsze wolne miejsce, które znalazła, leżało na poziomie minus trzy. Betonowa klatka schodowa przyprawiała ją o dreszcz przerażenia, ale windy były zamknięte, a ochroniarza nigdzie nie wypatrzyła. Jednocześnie układała sobie w głowie to wszystko, co przez telefon przekazała jej Octavia Bacca, gdy jechała do biura.

I czego nie powiedziała.

Andrew Tenant zwolnił Octavię dwa dni temu. Nie, nie wyjaśnił powodu. Tak, do tamtej chwili była przekonana, że Andrew jest z niej zadowolony. Nie, nie domyśla się, dlaczego Tenant postanowił zmienić obrońcę, ale dwie godziny temu dostała polecenie, że ma przekazać akta sprawy Leigh Collier z BC&M. Stąd uwaga o „gównianej sprawie” umieszczona w esemesie. Była czymś w rodzaju przeprosin za zwalenie jej na głowę sprawy na osiem dni przed początkiem procesu. Leigh nie miała pojęcia, dlaczego klient zrezygnował z jednej z najlepszych adwokatek w mieście, skoro w grę wchodziło jego życie. Założyła, że facet jest idiotą.

Jeszcze większą zagadkę zawierało w sobie pytanie, skąd Andrew Tenant w ogóle znał jej nazwisko. Leigh wysłała pytanie do Waltera, który też nie umiał tego wyjaśnić. Do nikogo innego nie mogła zwrócić się po informację, ponieważ obecnie Walter był jedynym człowiekiem w jej życiu, który znał ją z czasów sprzed ukończenia studiów prawniczych.

Przystanęła na górze schodów. Pot płynął jej po plecach. Szybko przeanalizowała swój wygląd. Nie wystroiła się na ten wieczór w teatrze. Związała włosy w staromodny kok, włożyła wczorajsze dżinsy i spraną koszulkę ze zdjęciem zespołu Aerosmith i napisem NIEGRZECZNE CHŁOPAKI z BOSTONU tylko po to, żeby wyróżnić się na tle wrednych jędz dumnie obnoszących się z torebkami Birkin. To znaczyło, że w drodze na najwyższe piętro musi wpaść do swojego biura. Jak cała reszta, Leigh trzymała w pracy strój na salę sądową. Kosmetyczkę miała w szufladzie biurka. Myśl, że musi zrobić makijaż dla oskarżonego o gwałt, zamiast spędzić niedzielny wieczór z rodziną, tylko wzmogła jej irytację. Nienawidziła tego budynku. Nienawidziła tej pracy. Nienawidziła swojego życia.

Kochała swoją córkę.

Zajrzała do torebki w poszukiwaniu maseczki. Walter nazywał tę torbę karmnikiem, ponieważ nosiła w niej drugie śniadanie do pracy, ale w obecnych czasach trzymała w niej podręczny zestaw pandemiczny. Płyny do dezynfekcji rąk. Chusteczki odkażające. Maseczki. Rękawiczki nitrylowe na wszelki wypadek. Firma testowała ich dwa razy w tygodniu, Leigh już swoje przechorowała, ale ponieważ pojawiły się nowe warianty koronawirusa, lepiej dmuchać na zimne.

Sprawdziła czas, zakładając troczki maseczki za uszy. Miała jeszcze chwilkę, którą mogła wykorzystać dla córki. Sięgnęła po prywatny telefon w etui z niebiesko-złotymi barwami Hollis Academy. Jako tapetę w tle wybrała zdjęcie Tim Tama, ich rodzinnego psa, ponieważ czekoladowy labrador okazywał jej ostatnio więcej miłości niż własna córka.

Popatrzyła na wyświetlacz i westchnęła. Maddy nie odpisała na jej esemesa z długimi przeprosinami za wcześniejsze wyjście z przedstawienia. Leigh zajrzała na Instagram i zobaczyła córkę tańczącą z przyjaciółmi na kameralnej imprezie w miejscu, które wyglądało na suterenę Keely Heyer. Tim Tam spał w rogu na pufie sako. To tyle w kwestii bezwarunkowego oddania.

Przebiegła palcami po klawiaturze. Napisała do Maddy następną wiadomość:

Przykro mi, że musiałam wyjść, skarbie. Bardzo cię kocham.

Jak głupia czekała na odpowiedź, zanim otworzyła drzwi.

W rozległym holu owiał ją chłód stali, marmurów i klimatyzowanego powietrza. Skinęła głową ochroniarzowi siedzącemu w boksie z pleksi. Lorenzo garbił się nad miseczką zupy. Od skulonych ramion po uszy, z miską przy ustach, wydał się Leigh podobny do sukulenta, który matka trzymała na kuchennym oknie.

– Pani Collier.

Leigh spanikowała na widok Cole’a Bradleya w holu przed windami. Odruchowo dotknęła dłonią koka i wyczuła włosy sterczące we wszystkich kierunkach. Logo NIEGRZECZNYCH CHŁOPAKÓW na podniszczonej koszulce było afrontem wobec szytego na miarę włoskiego garnituru Bradleya.

– Przyłapała mnie pani na gorącym uczynku. – Wsunął paczkę papierosów do kieszonki na piersi. – Wyszedłem na dymka.

Leigh poczuła, że unosi brwi. Bradley był współwłaścicielem tego budynku, więc nikt nie mógł zabronić mu czegokolwiek.

Uśmiechnął się, a przynajmniej uznała, że to zrobił. Był dobrze po osiemdziesiątce, ale miał skórę tak napiętą, że poruszyły się tylko koniuszki jego uszu.

– Ze względu na klimat polityczny lepiej pokazywać, że przestrzega się zasad.

Sygnał dźwiękowy zaanonsował przyjazd windy dla wspólników. Brzmiał jak dzwoneczek, którym dama wzywała kamerdynera, by podał popołudniową herbatkę.

Bradley wyjął z kieszeni na piersi maseczkę. Leigh przypuszczała, że znowu chodzi o pozory, przecież z racji wieku był w pierwszej grupie do zaszczepienia. Z drugiej strony nawet szczepionka nie dawała gwarancji bezpieczeństwa, póki nie zostanie zaszczepiona prawie cała populacja.

– Pani Collier? – Bradley czekał przy otwartych drzwiach windy.

Leigh zawahała się. O ile dobrze zrozumiała panujące tu zasady, podwładni nie mieli prawa korzystać z uprzywilejowanej windy.

– Chciałam wpaść do biura, żeby włożyć coś bardziej stosownego.

– Niepotrzebnie. Oni są świadomi okoliczności i późnej pory. – Dał jej znak, żeby weszła pierwsza.

Nawet z jego przyzwoleniem Leigh czuła się w eleganckiej windzie jak intruz. Przycisnęła łydki do wąskiej czerwonej ławeczki pod ścianą. Tylko raz miała okazję zerknąć z pewnej odległości do wnętrza tej windy. Z bliska przekonała się, że czarne ściany są wyłożone skórą strusia, a na podłodze leżała płyta z czarnego marmuru. Sufit i przyciski były obramowane czernią i czerwienią. Jeśli ktoś skończył Uniwersytet Georgii, to prawdopodobnie największym wydarzeniem jego życia było ukończenie studiów na Uniwersytecie Georgii.

Lustrzane drzwi się zasunęły. Bradley stał prosto jakby kij połknął. Jego czarna maseczka była obwiedziona czerwoną lamówką. W klapie marynarki miał przypinkę z buldogiem Ugą, maskotką uniwersyteckiej drużyny futbolowej Georgia Bulldogs. Dotknął przycisku GÓRA na panelu i winda ruszyła.

Leigh patrzyła prosto przed siebie, ciągle niepewna obowiązującej etykiety. W windzie dla plebsu wisiały znaki nakazujące zachowanie dystansu i unikanie rozmów, w tej windzie ich nie było. Brakowało też informacji o ostatnim przeglądzie technicznym. Łaskotało ją w nosie od zapachu wody po goleniu Bradleya zmieszanego z dymem papierosowym. Nienawidziła palaczy. Otworzyła usta, żeby ułatwić sobie oddychanie pod maseczką.

Bradley odchrząknął.

– Pani Collier, zastanawiam się, kto z pani kolegów i koleżanek z liceum w Lake Point ukończył z wyróżnieniem Uniwersytet Northwestern.

Kiedy ona pędziła tu na złamanie karku, Bradley odrobił lekcję. Wiedział, że wychowała się po złej stronie miasta, a potem ukończyła najlepszą szkołę prawniczą.

– Uniwersytet Georgii wpisał mnie na listę oczekujących – wyjaśniła, specyficznie artykułując to zdanie.

Wyobraziła sobie, że gdyby nie botoks, Cole Bradley uniósłby brwi. Nie przywykł, że jego podwładni wyrażają swoją osobowość czy że w ogóle ją mają.

– Odbyła pani staż w kancelarii prawnej dla ubogich w Cabrini Green. Po Northwestern wróciła pani do Atlanty i dołączyła do stowarzyszenia udzielającego pomocy prawnej. Pięć lat później rozpoczęła pani własną praktykę adwokacką. Specjalizowała się pani w sprawach karnych. Nieźle pani szło, póki pandemia nie spowodowała zamknięcia sądów. Pod koniec tego miesiąca minie rok pani pracy w BC&M.

Leigh czekała na pytanie.

– Pani wybory wydają mi się nieco wywrotowe. – Urwał, dając jej okazję do zabrania głosu. – Przypuszczam, że ten luksus dały pani kolejne stypendia, więc kwestie finansowe nie decydowały o przebiegu pani kariery.

Leigh nadal czekała.

– A teraz pracuje pani w mojej firmie. – Kolejna przerwa. I kolejna zignorowana przez Leigh szansa. – Czy będzie nieuprzejmością z mojej strony, jeśli zauważę, że bliżej pani do czterdziestki niż większości naszych nowych pracowników?

Nie odwróciła wzroku, gdy spojrzał jej prosto w oczy.

– To trafne spostrzeżenie.

Bradley otwarcie taksował ją wzrokiem.

– Skąd pani zna Andrew Tenanta?

– Nie wiem. I nie mam pojęcia, skąd on mnie zna.

Bradley wziął głęboki wdech.

– Andrew jest potomkiem Gregory’ego Tenanta, jednego z moich pierwszych klientów. Poznaliśmy się tak dawno, że to Jezus nas sobie przedstawił. On też był na liście oczekujących Uniwersytetu Georgii.

– Jezus czy Gregory?

Uszy Bradleya drgnęły nieznacznie, co dla Leigh było oznaką uśmiechu.

– Tenant Automotive Group zaczęła się od jednego przedstawicielstwa handlowego Forda w latach siedemdziesiątych. Jest pani za młoda, żeby pamiętać tamte reklamy, ale mieli wpadający w ucho dżingiel. Gregory Tenant Senior był ze mną w bractwie. Po jego śmierci interes odziedziczył jego syn, Greg Junior, i rozwinął go w sieć trzydziestu ośmiu salonów samochodowych na Południowym Wschodzie. Greg zmarł w zeszłym roku na wyjątkowo złośliwego raka, a biznesem zajęła się jego siostra. Andrew to jej syn.

Leigh podziwiała każdego, kto używał jeszcze słowa „potomek”.

Zadźwięczał dzwonek windy i drzwi się rozsunęły. Znaleźli się na najwyższym piętrze. Leigh poczuła powiew chłodnego klimatyzowanego powietrza stawiającego tamę upałowi z zewnątrz. Przestrzeń miała rozmiar hangaru lotniczego. Oświetlenie sufitowe było wyłączone. Jedyne źródło światła stanowiły lampy na biurkach ze stali i szkła stojących niczym strażnicy pod zamkniętymi drzwiami biur.

Bradley zatrzymał się pośrodku holu.

– Za każdym razem zapiera mi dech – powiedział.

Leigh wiedziała, że mówi o widoku. Znajdowali się w najniższym miejscu gigantycznej fali na szczycie budynku. Potężne tafle szkła strzelały w górę na co najmniej dwanaście metrów, tworząc grzebień fali. Na tej wysokości zanieczyszczenie świetlne generowane przez miasto nie przeszkadzało w obserwacji migotliwych gwiazd na wieczornym niebie. Daleko w dole samochody jadące po Peachtree Street tworzyły czerwono-biały szlak wiodący ku rozjarzonemu światłami śródmieściu.

– Wygląda jak śnieżna kula – zauważyła Leigh.

Bradley odwrócił się twarzą do niej i zsunął maseczkę.

– Jak zapatruje się pani na gwałt?

– Jestem zdecydowanie przeciw. – Mina Bradleya zdradziła jej, że szef szefów przeszedł na tryb oficjalny. Musiała więc wyjaśnić coś, co było oczywistością: – Przez lata miałam do czynienia z dziesiątkami spraw o napaść. Natura oskarżeń jest nieistotna, a większość moich klientów faktycznie jest winna. Z tym że oskarżyciel musi to udowodnić ponad wszelką wątpliwość. Pan płaci mi wielkie pieniądze, żeby tę wątpliwość znaleźć.

Bradley skinął aprobująco głową.

– Wybór przysięgłych odbędzie się w czwartek, rozprawa od jutra za tydzień, a żaden sędzia nie zgodzi się na odroczenie sprawy z powodu zmiany adwokata. Proponuję dwóch asystentów do pani wyłącznej dyspozycji. Czy napięty termin to dla pani problem?

– Problem – nie, wyzwanie – tak.

– Andrew dostał propozycję złagodzenia kwalifikacji prawnej czynu w zamian za rok w zawieszeniu pod stałym nadzorem.

Leigh też opuściła maseczkę.

– Bez wpisania do rejestru przestępców seksualnych?

– Bez. I oskarżenie ulegnie zatarciu, jeśli przez trzy lata Andrew nie wpakuje się w kłopoty.

Mimo tylu lat w zawodzie Leigh ciągle nie mogła się nadziwić uprzywilejowanej pozycji białych bogatych mężczyzn.

– Świetny interes po znajomości. Czego mi pan nie mówi?

Bradley skrzywił się, co było trudne przy napiętej skórze policzków.

– Poprzednia firma zatrudniła prywatnego detektywa, żeby trochę powęszył. Widocznie przyznanie się do winy w przypadku złagodzenia zarzutów prowadziłoby do ujawnienia innych zdarzeń.

Octavia o tym nie wspomniała. Może nikt jej o tym nie poinformował przed zwolnieniem, a może zobaczyła w tej sprawie potencjalne bagno i ucieszyła się, że nie będzie musiała w nim grzęznąć. Jeśli prywatny detektyw miał rację, prokurator próbował skłonić Andrew Tenanta, żeby przyznał się do jednego gwałtu, by wykazać wzorzec zachowania i powiązać go z innymi napaściami.

– Ilu? – zapytała Leigh.

– Dwóch, może trzech.

Kobiety, pomyślała. Jeszcze dwie, może trzy kobiety zostały zgwałcone.

– W tych sprawach brak DNA – powiedział Bradley. – Wnioskuję, że istnieją poszlaki, ale niezbitych dowodów brak.

– Alibi?

– Jego narzeczona, ale… – Bradley skwitował to lekceważącym wzruszeniem ramion, jak zrobiłaby to ława przysięgłych. – Jakieś uwagi?

Leigh miała dwie: albo Tenant jest seryjnym gwałcicielem, albo prokurator okręgowy chce zrobić z niego seryjnego gwałciciela. Widziała takie prokuratorskie numery, kiedy prowadziła własną kancelarię, ale Andrew Tenant nie był pomocnikiem kelnera, który przyznawał się do winy z braku pieniędzy na dobrego adwokata.

Czuła, że Bradley ukrywa coś jeszcze, dlatego starannie dobrała słowa:

– Andrew to potomek bogatej rodziny. Prokurator okręgowy wie, że nie strzela się do króla, jeśli człowiek boi się, że spudłuje.

Bradley nie odpowiedział, ale nagle stał się czujniejszy. Leigh zadźwięczało w głowie niedawne pytanie Waltera. Czyżby sprowokowała niewłaściwą osobę niewłaściwymi słowami? Cole Bradley zapytał ją, co sądzi o sprawach o gwałt. Nie zapytał, co sądzi o niewinnych klientach. Sam przyznał, że zna rodzinę Tenantów od czasów niepamiętnych. Przypuszczała, że może być chrzestnym Andrew Tenanta.

Najwyraźniej nie zamierzał komentować jej odpowiedzi. Wyciągnął rękę, wskazując ostatnie zamknięte drzwi po prawej.

– Andrew siedzi w sali konferencyjnej z matką i narzeczoną – zakomunikował.

Leigh naciągnęła maseczkę na twarz. Przestawiła się mentalnie z bycia żoną Waltera, matką Maddy i hardą kobietą, która żartowała z ludzkim szkieletem w prywatnej windzie. Andrew Tenant poprosił konkretnie o nią. Zanim zatrudniła się w BC&M, szła za nią fama, że jest kimś między kolibrem a hieną. Teraz musiała znowu stać się kimś takim. Inaczej mogła stracić nie tylko klienta, lecz także pracę.

Bradley otworzył drzwi.

Sale konferencyjne na niższych piętrach były mniejsze niż toalety w Holiday Inn i działały na zasadzie: kto pierwszy, ten lepszy. Leigh spodziewała się zobaczyć większą wersję tego samego, ale osobista przestrzeń konferencyjna Cole’a Bradleya bardziej przypominała apartament w Waldorf-Astoria, z kominkiem i barkiem włącznie. Na postumencie stały kwiaty w ciężkim wazonie ze szkła. Tylną ścianę zdobiły zdjęcia buldogów Uga z różnych lat. Nad kominkiem wisiał portret Vince’a Dooleya. Na czarnej marmurowej komodzie leżały notatniki i pióra. Puchary za prawnicze dokonania wyparły rzędy butelek z wodą. Stół konferencyjny, długi na prawie cztery metry i szeroki na prawie dwa, był zrobiony z drewna sekwojowego. Krzesła pokrywała czarna skóra.

Na drugim końcu stołu siedziały trzy osoby z odsłoniętymi twarzami. Leigh rozpoznała Andrew Tenanta ze zdjęcia w artykule, chociaż na żywo prezentował się lepiej. Kobieta uczepiona jego prawego ramienia była przed trzydziestką. Miała wytatuowane ramię i arogancki grymas na twarzy. Wymarzony materiał na synową.

Matka siedziała sztywno na krześle z rękami założonymi nisko na piersi. Jasne krótkie włosy były przetykane białymi pasemkami. Miała na sobie bladożółtą koszulkę polo z aligatorem, a na szyi cienki naszyjnik obrożę ze złota. Podniesiony kołnierzyk koszulki sprawiał wrażenie, jakby jej właścicielka właśnie zeszła z pola golfowego, by popijać Krwawą Mary przy basenie.

Innymi słowy, taki typ kobiet Leigh znała wyłącznie z powtórkowych odcinków Plotkary oglądanych z córką.

– Przepraszam, że czekaliście. – Bradley przesunął plik akt na drugą stronę stołu, w ten sposób sugerując Leigh, gdzie powinna usiąść. – To Sidney Winslow, narzeczona Andrew.

– Sid – dodała panna Winslow.

Na widok mnóstwa kolczyków, grubej warstwy tuszu do rzęs i postrzępionych kruczoczarnych włosów, Leigh spodziewała się właśnie czegoś w stylu Sid, Punkie albo Katniss.

– Przykro mi, że poznajemy się w takich okolicznościach – powiedziała uprzejmie. Musiała być miła dla drugiej połowy swojego klienta.

– To był koszmar. – Leigh nie zaskoczyło, że Sidney mówi schrypniętym głosem. Odgarnęła włosy, pokazując paznokcie pomalowane ciemnoniebieskim lakierem i skórzaną bransoletkę nabitą metalowymi ćwiekami. – Andrew prawie zamordowali w więzieniu, a był tam tylko cztery dni. Jest niewinny, to oczywiste. Ale nikt już nie jest bezpieczny. Jakaś stuknięta suka może wskazać placem i…

– Sidney, daj kobiecie zorientować się w sytuacji. – Doskonale kontrolowana wściekłość w głosie matki Andrew Tenanta przypominała jej ten specyficzny ton głosu, jakim upominała Maddy w obecności innych ludzi. – Leigh, nie spiesz się.

Odparła jej uśmiechem, a potem przybrała pokerową twarz.

– To potrwa chwilę. – Otworzyła akta. Liczyła, że jakiś szczegół odświeży jej pamięć i nareszcie będzie wiedziała, co to za ludzie. Pierwsza strona to był formularz z zatrzymania Andrew Tenanta. Trzydzieści trzy lata, sprzedawca samochodów, prestiżowy adres. Oskarżony o porwanie i napaść seksualną trzynastego marca dwa tysiące dwudziestego roku, kiedy nadchodziła pierwsza fala pandemii.

Leigh nie wczytywała się w detale, ponieważ trudno potem o obiektywizm. Najpierw chciała wysłuchać wersji zdarzeń według Andrew. Jedno wiedziała na pewno: Andrew Trevor Tenant wybrał sobie zły czas na proces. Z powodu wirusa kandydaci na przysięgłych po sześćdziesiątym piątym roku życia byli generalnie wyłączeni, więc decyzja, czy ten elegancki młody mężczyzna o miłej powierzchowności jest seryjnym gwałcicielem, leżała w gestii osób poniżej sześćdziesiątego piątego roku życia.

Podniosła wzrok znad papierów. Zastanawiała się, od czego zacząć. Matka i syn ewidentnie uważali, że ona ich zna, jednak nie miała pojęcia dlaczego. Jeśli Andrew Tenant chciał, żeby była jego adwokatką, okłamywanie go przy pierwszym spotkaniu spełniało warunki definicji działania w złej wierze.

Nabrała powietrza w płuca, by przyznać, że ich nie kojarzy, kiedy głos zabrał Bradley:

– Przypomnij mi, Lindo, skąd znacie panią Collier?

Linda…

To imię poruszyło jedną ze strun w pamięci Leigh. Dotknęła głowy, jakby chciała wydrapać z niej jakiś konkret. Ale to nie Linda zaczęła przywoływać bardziej uchwytne wspomnienia. Już nie patrzyła na nią, tylko na jej syna.

Gdy Andrew Tenant posłał jej uśmiech, jego usta wykrzywiły się lekko w lewą stronę.

– Kopę lat, prawda? – rzucił.

– Dekady – dodała Linda, spoglądając na Bradleya. – Andrew zna te dziewczyny lepiej ode mnie. W tamtych czasach pracowałam jeszcze jako pielęgniarka. Na nocne zmiany. Leigh i jej siostra były jedynymi opiekunkami, którym ufałam.

Leigh poczuła, że jej żołądek zaciska się w pięść, która wali ją od środka w gardło.

– Co u Callie? – zapytał Andrew. – Co porabia?

Callie…

– Leigh? – Ton głosu Andrew wskazywał, że dziwi go jej zachowanie, jakby wydało mu się nienormalne. – Gdzie teraz mieszka twoja siostra?

– Ona… – Leigh urwała. Była zlana zimnym potem, dłonie jej drżały. Splotła palce i zacisnęła je z całych sił pod stołem. – Mieszka z dziećmi w Iowa. Jej mąż ma farmę mleczną.

– Brzmi przyjemnie – odparł Andrew. – Callie kochała zwierzęta. To dzięki niej zainteresowałem się akwariami. – Tę ostatnią uwagę rzucił do Sidney, a potem w paru zdaniach opowiedział o pierwszym słonowodnym zbiorniku.

– A tak, była czirliderką – powiedziała Sidney.

Leigh udawała, że słucha. Zaciskała mocno zęby, żeby nie krzyczeć. To nie mogła być prawda. Wszystko było nie tak.

Spojrzała na etykietkę z nazwiskiem w aktach.

TENANT, ANDREW TREVOR.

Wszystkie straszne i ukrywane od dwudziestu trzech lat szczegóły wróciły do niej z taką intensywnością, że zabrakło jej powietrza.

Przerażający telefon od Callie. Szaleńcza jazda do siostry. Straszliwy widok w kuchni. Znajoma woń wilgoci, dymu papierosowego, szkockiej i krwi. Mnóstwo krwi.

Musiała się upewnić. Musiała usłyszeć to głośno i wyraźnie.

– Trevor?

Sposób, w jaki wargi Andrew skrzywiły się w lewo, powiedział jej wszystko. Leigh poczuła gęsią skórkę. Była jego opiekunką, a kiedy podrosła i znalazła prawdziwą pracę, scedowała tę fuchę na młodszą siostrę.

– Teraz używam imienia Andrew – powiedział. – Tenant to panieńskie nazwisko mamy. Oboje uznaliśmy, że dobrze będzie wszystko zmienić po tym, co stało się z tatą.

Co stało się z tatą…

Buddy Waleski zniknął. Porzucił żonę i syna, nie zostawił listu, nie przeprosił. Leigh i Callie postarały się, żeby tak to wyglądało i tak zeznały policji. Buddy zrobił wiele złych rzeczy, był dłużnikiem wielu złych ludzi. To miało sens. W tamtym czasie to wszystko miało sens.

Andrew z przyjemnością obserwował, jak Leigh wraca pamięć. Uśmiech mu złagodniał, a wykrzywione usta powoli zaczęły się wygładzać.

– Minęło tyle czasu, Harleigh.

Harleigh…

Tylko jedna osoba nadal zwracała się do niej tym imieniem.

– Myślałem, że całkiem o mnie zapomniałaś.

Leigh pokręciła głową. Nigdy o nim nie zapomniała. Trevor Waleski był słodkim dzieckiem, trochę kłopotliwym i bardzo przylepnym. Kiedy widziała go ostatni raz, był odurzony do nieprzytomności. Patrzyła, jak jej siostra delikatnie całuje go w czubek głowy.

Potem wróciły do kuchni, by skończyć mordować jego ojca.

Książkę Fałszywy świadek kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Fałszywy świadek
Karin Slaughter 4
Okładka książki - Fałszywy świadek

Czasem wystarczy jedna chwila, by na zawsze odmienić czyjeś życie. Leigh Collier ciężko pracowała, żeby zbudować swoje pozornie normalne życie. Jest dobrze...

dodaj do biblioteczki