Giselle Morin, paryska intrygantka, bryluje na dworze Ludwika XIV. Gdy wchodzi w konflikt z samym kardynałem Mazarinem, by ratować własną głowę zmuszona jest opuścić ojczyznę. Jej mocodawczyni wysyła ją na koniec świata w towarzystwie Jeana, porucznika królewskich muszkieterów. Francuska piękność ku swemu niezadowoleniu ląduje w Warszawie, gdzie zostaje przyjęta przez królową Ludwikę Marię, żonę Jana Kazimierza, i staje się jedną z jej dwórek.
Okazuje się, że intrygi na warszawskim dworze są tak samo porywające i niebezpieczne, jak na francuskim, do tego wśród dworaków roi się od przystojnych rycerzy, równie nieokrzesanych, co fascynujących. Giselle poznaje nowy kraj i przez polskich przyjaciół rychło zostaje przemianowana na Żiselkę Morowiankę. Kiedy z trudem udaje się jej awansować w hierarchii dworskiej, Rzeczpospolita zostaje najechana przez potężną armię szwedzką. Żiselka rusza na prawdziwą wojnę w obronie przybranej ojczyzny
Powieść Weroniki Wierzchowskiej Francuska dwórka to prawdziwa gratka dla Czytelniczek lubiących historie z ikrą, odrobiną dowcipu i lekkiej pikanterii. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira.
„Francuska dwórka" Weroniki Wierzchowskiej daje masę radości z czytania. Wszyscy bohaterowie są charakterni, zapadają w serce.
- recenzja książki „Francuska dwórka"
– Giselle, główna bohaterka mojej książki, została od początku do końca wymyślona. Nie jest jednak postacią nieprawdopodobną, na dwór królowej Ludwiki przybywało mnóstwo francuskich dam – i to z różnych powodów. Większość znajdowała się w desperacji, czy to finansowej, czy towarzyskiej, a czasem pewnie i politycznej, skoro decydowały się na wyjazd na koniec świata, czyli do Polski – mówi w naszym wywiadzie Weronika Wierzchowska, autorka powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Francuska dwórka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Dla zmylenia gwardii kardynalskiej użyliśmy przebrań. Ucharakteryzowałam się na młodzieńca, niezbyt wytwornego i nieobnoszącego się z bogactwem. Założyłam zatem portki i buty jednego ze sług księżnej, do tego bury kubrak, pelerynę i za duży kapelusz, który opadał mi na oczy, ale przynajmniej ukrywał twarz. Porucznik Duvoni pozostawał sobą, choć oczywiście nie mógł już używać ukochanego munduru królewskiego muszkietera. Wyglądał zatem jak typowy najemnik, rapier do wynajęcia. Taka nieprzyciągająca uwagi para, zbój i jego młody kompan, musiała podróżować, rzecz jasna, konno. Wcześniej siedziałam w siodle może ze dwa razy w życiu i nie byłam w tym dobra. Trzeba mi zatem było szybko się doszkolić, a nic tak nie uczy jak życie, znaczy praktyka. Przez cały dzień tylko raz spadłam, a właściwie zsunęłam się z siodła, gdy mój konik się czegoś wystraszył i gwałtownie zatrzymał.
Jechaliśmy wzdłuż Sekwany. Właściwie moglibyśmy wsiąść na jakiś kuter lub barkę, po czym odbyć tę podróż wygodnie i bez wysiłku, ale księżna stwierdziła, że bezpieczniej dla nas będzie poruszać się konno i w razie czego rzucić galopem do ucieczki. Gwardziści z pewnością mieli wyruszyć za nami w pościg i na ospale płynącej barce szybko by nas dopadli. Gnaliśmy zatem konno, podskakując i trzęsąc się w siodłach. Zanim dojechaliśmy do Mantes-la-Jolie, tyłek mnie bolał, jakby mnie po nim sprano, otarłam sobie uda, rwało mnie w krzyżu i od wstrząsów rozbolała głowa. Jan próbował wesoło mnie zagadywać, ale chciało mi się wyłącznie płakać. Z bólu i z żalu, że oto zostawiam za sobą dworskie życie, wygody, wytworne toalety, salony i pięknych kawalerów. Czekały mnie już tylko niewygody, zimno i życie z dala od cywilizacji.
Bez przeszkód dotarliśmy do Vernon, gdzie zatrzymaliśmy się na nocleg w zajeździe pełnym podróżnych kupców, wędrownych rzemieślników i jakichś szemranych typów. Zakazałam Janowi pić i bratać się z chamstwem, w ogóle wdawać z rozmowy z kimkolwiek. Dostaliśmy pokoik na poddaszu, gdzie natychmiast się zwaliłam, jęcząc z bólu, na pryczę i to w ubraniu, zdjęłam tylko kapelusz i buty. Owinęłam się w koc i natychmiast zasnęłam. Mój przyboczny głupek coś tam gadał, ale tylko swoim gadulstwem ukołysał mnie do snu.
Rankiem znów chciało mi się płakać, bo kiedy próbowałam wstać, okazało się, że boli mnie każdy mięsień i nie mogę się ruszyć. Jak ci mężczyźni spędzali w siodłach całe dnie? To wszak jakiś koszmar! Nie dość, że bolały mnie nawet wytrzęsione trzewia, to jeszcze cała śmierdziałam końskim potem. Przesiąkłam koniem całkowicie i pewnie już zawsze będę pachniała jak stajenny.
— Panno Giselle, domyślam się, że cierpi pani od zbyt długiej jazdy wierzchem — zagaił Jean, który wstał rześki i wesoły. Jak to głupek, takim jak on niewiele potrzeba do szczęścia. — Służę pomocą. Wiem, które mięśnie należy wymasować, by przynieść nieco ulgi i pozwolić pannie normalnie funkcjonować. Proszę się położyć na brzuchu.
To nie brzmiało głupio, może muszkieter nie był takim cymbałem, za jakiego go miałam? Obróciłam się na brzuch i pozwoliłam mu się dotykać. Była to sytuacja nieobyczajna, ale przecież nikt nie widział, poza tym znajdowaliśmy się w niezwykłym położeniu i wszelkie konwenanse uznałam za zawieszone.
Jean usiadł na moim łóżku i bez ostrzeżenia złapał moją stopę i zaczął ją ściskać. Dłonie miał duże, mięsiste, o silnych palcach. Uciskał mi śródstopie najpierw jednej, a potem drugiej nogi. Jęknęłam z rozkoszy, okazało się to bowiem niezwykle przyjemne. On tymczasem zajął się moimi łydkami. Każdą obejmował oburącz i uciskał mięśnie kciukami. Westchnęłam i zadrżałam cała, przeszły mnie ciarki od czubka głowy do końcówek palców. Bolało, ale jednocześnie to całe masowanie było diabelnie miłe. W zesztywniałe, obolałe mięśnie napływała gorąca krew, zagryzłam wargę, by nie sapać i nie dyszeć. On bowiem zabrał się za moje uda, a kiedy ucisnął ich wewnętrzne strony, omal nie zaczęłam się wić z rozkoszy. Nie odważył się, niestety, złapać za pośladki, zaczął uciskać moje plecy. Ależ żałowałam, że robi to przez ubranie. Jeszcze przyjemniej byłoby poczuć dotyk jego gorących rąk na nagiej skórze. Zastanawiałam się nawet, czy go nie poprosić, by ściągnął ze mnie te ciuchy. Byłam już tak napalona, że wyobrażałam sobie dotyk nie tylko jego rąk i nie tylko na plecach.
Zagryzłam wargę do bólu, by pohamować te zapędy. Jean był dużym, umięśnionym chłopcem, dotyk miał jednocześnie silny i delikatny, wspaniale byłoby sprawdzić, jak się sprawuje w łóżku w zabawie na całego. Ale dotarło do mnie, że nie pora i nie miejsce na to. Gwardziści mogli być na naszym tropie, powinniśmy wyruszać czym prędzej w dalszą drogę, a nie gzić się na poddaszu. Pozwoliłam jeszcze, by wymasował mój kark i ramiona, po czym podziękowałam mu uprzejmie i nagrodziłam jednym z przećwiczonych uśmiechów. Może niezbyt szczerym, ale w moim mniemaniu okazującym sympatię. Miałam jeszcze w zanadrzu uśmiechy zalotne, kpiące, wesołe, tajemnicze i obiecujące niezwykłe doznania. Uśmiechy i miny były obowiązkowym wyposażeniem damy i służyły do dworskiej szermierki, dyplomacji i flirtów. Zgodnie z oczekiwaniem Janowi uśmiech wystarczył, zabrał łapy i wycofał się grzecznie, nie próbował posunąć się dalej, choć pewnie się domyślał, że dzielił go krok od zdobycia mnie całej. Spojrzałam tylko, z ciekawości, na jego krocze i z zadowoleniem zauważyłam, że portki miał tam napięte. Znaczyło to, że nie byłam mu obojętna, nawet śmierdząca koniem. Miałam tylko nadzieję, że nie z powodu tego zapachu się podniecił. Niektórzy mieli wszak dziwne upodobania.
Nie stołowaliśmy się w sali biesiadnej, kupiliśmy u karczmarza rogaliki i ser, po czym zjedliśmy w siodłach, jadąc stępa na północ. Cały dzień kiwania się w siodle tym razem zniosłam nad podziw dobrze. Ewidentnie ręce Jana zdziałały cuda, czułam się całkiem znośnie. Uda i plecy znów mnie co prawda rozbolały, ale ciało chyba zaczynało się przystosowywać do jazdy wierzchem. Jeszcze kilka dni takiej podróży i mój tyłek stałby się twardy jak kamień. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy taka jazda rzeczywiście nie ma pozytywnego wpływu na ciało poprzez kształtowanie mięśni. Zgrabny tyłeczek zawsze był wszak w cenie, dobrze byłoby go mieć. Może w Polsce będę miała więcej okazji na jazdę konną?
Do Hawru jechaliśmy już po zmroku i od razu pognaliśmy do portu, który zresztą był głównym obiektem w tym mieście. Właściwie powstało właśnie jako królewski port i miało zapewnić Francji ważny punkt oporu przed morską dominacją Anglii. Ujrzeliśmy zatem oświetlone latarniami wielkie królewskie liniowce z trzema rzędami armat i rufami wysokimi jak wielkie kamienice, do tego zdobione w piękne płaskorzeźby, herby i galiony. Aż poczułam dumę, patrząc na tę naszą morską potęgę. Przestałam nawet zerkać przez ramię, czy przypadkiem nie jadą za nami gwardziści kardynała. Pozbyliśmy się koni, odsprzedając je handlarzowi za boleśnie niską kwotę. Zabrałam tylko swój podróżny kuferek, a Jean worek z rzeczami.
Książkę Francuska dwórka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: