Abigail ma za sobą trudne dzieciństwo. Tylko dzięki własnej determinacji płynnie przechodzi przez proces edukacji i dostaje się na upragnione studia kryminologiczne w Chicago. Kiedy wszystko zdaje się układać szczęśliwie a obrona pracy dyplomowej zbliża się wielkimi krokami, dziewczyna zostaje porwana. Jej życie zmienia się w koszmar.
Niespodziewanie na drodze Abigail, pojawia się zespół komandosów, którego kapitan traci dla niej głowę. Żeby ją chronić, razem ze swoją ekipą wplątuje się w intrygę grupy przestępczej o niekonwencjonalnych preferencjach seksualnych, działających pod przykrywką kultu religijnego.
Jak potoczą się losy nieznanej nikomu dziewczyny, której wszyscy pragną?
Do lektury powieści A. November Nieznana zaprasza Wydawnictwo Dlaczemu. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
2
Wolnym jest ten, kto nie został zniewolony przez żadną nikczemność… Cyceron
ABIGAIL
Z mocno naciągniętym na głowę kapturem szybkim krokiem przemierzałam trasę ze Starbucksa do kampusu. Byłam już w połowie drogi do domu. Układałam sobie w głowie, co najpierw zrobię po wejściu do mieszkania.
Pierwsze – jestem głodna, drugie – prysznic, trzecie – pusta lodówka.
Cholera, zwolniłam tempo marszu. Zapomniałam wejść do warzywniaka kupić parę rzeczy. A dlaczego zapomniałam? Bo w głowie miałam tylko tych mężczyzn, a w szczególności jednego, K. Uśmiechnęłam się na wspomnienie jego oczu, niesamowitych… ale zaraz, powiedział do mnie „blue”? Dlaczego?
Nie miałam pojęcia. Zostawiłam tę myśl na potem. Postanowiłam wejść do domu i od razu wskoczyć pod prysznic. Później zajmę się lodówką i tym, żeby nie paść z głodu.
Weszłam do mieszkanka, które znajdowało się na piętrze starej kamienicy należącej do najstarszej części kampusu. Kiedyś to miejsce zamieszkiwali kolejni dozorcy tej konkretnej klatki schodowej.
Lokal składał się z jednego pokoju i kuchni, teraz połączonych ze sobą w nawet dość schludny salon z aneksem kuchennym. Mebelki kuchenne w cytrynowym kolorze i zadbane urządzenia z nierdzewki. W łazience, o dziwo, była mała wanienka i wiszący nad nią prysznic. Całość dopełniały białe kafelki i sanitariaty. Byłam zachwycona tym mieszkankiem. Nigdy nie myślałam, że trafią mi się tak świetne warunki do mieszkania przy uczelni. To było moje pierwsze w życiu miejsce na ziemi, gdzie czułam się bezpiecznie.
Gdy brałam prysznic, zrobiło mi się smutno na myśl o tym, że do września będę musiała się pożegnać z moją małą oazą spokoju. Ale kończyłam uniwersytet i musiałam „iść na swoje”. Miałam już parę opcji, łącznie z wyszukaniem odpowiedniej pracy. Nie mogłam działać na ostatnią chwilę, to nie wchodziło w rachubę.
Praca? Oczywiście w policji.
Mój wykładowca, emerytowany major chicagowskiej policji, Sam Andrews, miał oko na moje poczynania. Był przemiłym starszym panem o niesamowitej wiedzy. Kilka razy werbowano go do FBI, ale nigdy się nie skusił. Twierdził, iż „ci panowie” to żółtodzioby, nieznające się na prawdziwej robocie.
Po prysznicu ubrałam się w babciny, bawełniany czarny komplet bielizny, wciskając w stanik moje cycki w dość obfitym rozmiarze C. Wrzuciłam szybciutko białą podkoszulkę, szare legginsy i obszerny granatowy sweterek w serek. Mój ulubiony. Związałam włosy w wysoki kucyk na czubku głowy, napaćkałam kremu nawilżającego na twarz i wskakując w moje wysłużone granatowe conversy, poszłam po żarcie.
Po drodze wystukałam SMS-a do Doris, co u niej i czy chata cała. Wrzuciłam telefon do tobołu i weszłam dziarsko do sklepu. Ogarnęłam wszystko, co potrzebowałam, czyli ryż po chińsku, surowe piersi z kurczaka i mrożoną mieszankę warzywną. Teraz kierowałam się już w stronę kampusu, a moje myśli znowu zahaczyły o mężczyznę o imieniu K.
Zdecydowanie analizowałam od początku moje spotkanie z fajnymi facetami. Przypomniałam sobie wzrok, jakim obdarzył mnie Pan Burczymucha, uśmiechnęłam się sama do siebie na ksywkę, jaką mu dałam. Byłam już pod domem, przeskoczyłam krawężnik i weszłam na chodnik prowadzący do mojej klatki schodowej.
Byłam tak pogrążona w myślach, że nie zauważyłam zbliżającej się do mnie blondynki z telefonem w ręce. W ostatniej chwili zobaczyłam, jak telefon wypada jej z ręki po zderzeniu ze mną…
Schyliłam się, aby go podnieść, jednocześnie przepraszając za moją niezdarność. Kiedy mój wzrok powędrował na chodnik, zobaczyłam telefon w rozsypce. Zaczęłam zbierać pospiesznie baterię i obudowę w jedną dłoń, a paznokciami drugiej próbowałam złapać kartę SIM. Nie było to łatwe, więc oddałam jej resztki urządzenia i już miałam sobie pomóc drugą ręką zebrać z chodnika tę cholerną kartę, kiedy za plecami usłyszałam hamujący z piskiem pojazd. Poderwałam się wystraszona i odwróciłam, żeby zobaczyć dowcipnisia, który tak zaszalał.
W tym momencie nieznajome ręce złapały mnie w pasie i pociągnęły do tyłu, odrywając moje stopy od chodnika. Zobaczyłam twarz kobiety o blond włosach, która była niewzruszona, nie przypominała już tej rozhisteryzowanej przed chwilą na widok roztrzaskanego telefonu kobiety. Jej obraz przesłoniła mi narzucona na głowę szmata, poczułam uderzenie o podłoże pojazdu i dźwięk zasuwanych drzwi. Ktoś szarpnął silnie moje ramię i odchylił moją głowę w bok. Ukłucie w szyję wzdrygnęło mną, zdążyłam jeszcze usłyszeć:
– Wypierdalamy stąd!
I zanim zdałam sobie sprawę, że trzymałam w dłoni zaciśniętą kartę SIM…ogarnęła mnie ciemność.
Po tym jak ocknęłam się, trzęsąc z zimna na betonowej podłodze, zorientowałam się, iż jestem w jakiejś piwnicy i ktoś właśnie otwierał do niej skrzypiące drzwi. Dźwięk przypominał pękanie metalu i uderzył w moją bolącą głowę jak rozpędzona lokomotywa. Skrzywiłam się na to doznanie, ale pomimo to włączyłam myślenie, ponieważ wiedziałam już, że zostałam porwana.
Co powinnam zrobić w tym momencie? Nie umiałam walczyć, nie miało to zresztą sensu, bo nie dałabym rady, byłam związana. Musiałam sprawdzić swoją sytuację, a tylko spokój w tej chwili mógł mnie uratować. Położyłam się szybko na betonie i przestałam ruszać, udając, że się jeszcze nie ocknęłam. Trwało to jakąś chwilę i gdy tak leżałam, zorientowałam się, że ściskam coś w dłoni…mały kwadracik? Karta SIM z telefonu blondyny!
Usłyszałam kroki. Osoba, która się zbliżała, stawiała je szybkie i krótkie.
Dziecko?
Czułam, że ten ktoś się nade mną pochylił i zaczął mi się przyglądać. Nie poruszyłam się w dalszym ciągu i spowolniłam swój oddech. Nagle z mojej głowy została zerwana szmata i poczułam powiew zimnego powietrza na mojej twarzy, ale pomimo tego nie otworzyłam oczu. Bo tak naprawdę to bałam się je otworzyć i umierałam ze strachu. Wyczułam szturchanie w żebra, raz, drugi, ale nie zareagowałam. W pewnym momencie usłyszałam gruby męski głos, który powiedział coś w nieznanym języku.
Francuski? Do cholery, gdzie ja byłam… i na tym moje pytanie stanęło, ponieważ dostałam w twarz lodowatą wodą!
– Jezu Chryste! Przestańcie! – krzyczałam w przerwach, łapiąc powietrze jak karp, kaszląc i plując wodą. – Proszę, nie! Tylko nie zimna woda! – łkałam.
Już wcześniej było mi diabelnie zimno, a teraz ta lodowata woda spływała po mojej twarzy, mocząc moje ubranie na piersiach. Nienawidziłam zimna i moje udawanie nieprzytomnej wcale mi nie pomogło.
Otworzyłam oczy i ku mojemu zdziwieniu zobaczyłam, że stała przede mną mała, drobna kobieta. Jednak to nie było dziecko, więc mi trochę ulżyło. Patrzyła na mnie, mierząc mnie wzrokiem, po czym odwróciła się i oddała wiadro stojącemu obok mężczyźnie, którego w pierwszej chwili nie dostrzegłam.
W pomieszczeniu było ciemno, jedynie snop światła z korytarza za drzwiami oświetlał ich sylwetki. Nie widziałam dokładnie przez zalane wodą oczy, ale miałam wrażenie, że kobieta była w podeszłym wieku. Nie mogłam również się przyjrzeć mężczyźnie, bo ten gwałtownie kucnął nad moimi nogami, wyciągnął nóż zza pasa i rozciął moje więzy. Kiedy sznur opadł, mężczyzna spojrzał na mnie, jednak i tak nie widziałam go dostatecznie dobrze. Kobieta zbliżyła się z prawej strony, a mężczyzna wstał i podszedł z lewej, po czym oboje złapali mnie za ramiona i szybkim szarpnięciem postawili mnie na nogi, natychmiast kierując się w stronę drzwi.
– Gdzie mnie zabieracie?! – Zaczęłam się szarpać i stawiać opór.
– Nous allons! – krzyknął mężczyzna, pokazując wolną ręką w stronę drzwi.
Aha, wychodzimy.
Wyprowadzili mnie na korytarz, który przypominał swoją budową stare tunele z Europy, które widziałam w niejednym filmie z okresu drugiej wojny światowej. Słabo oświetlony korytarz miał po obu stronach drzwi. Starałam się je policzyć, choć sama nie wiedziałam po co. Naliczyłam osiem, zanim doszliśmy do kraty zamkniętej na skobel z kłódką. Kobieta puściła moje ramię i wyciągnęła z kieszeni spodni pęk kluczy. Otworzyła kratę i mężczyzna szarpnął mnie w nieznanym kierunku. Wyszliśmy z tunelu i zorientowałam się, że na dworze było ciemno. Kobieta do nas dołączyła i ponownie złapała mnie za ramię, kierując nas ścieżką pomiędzy niskimi krzakami.
Na miłość boską, gdzie ja byłam?! Myśli kaskadą zalewały moją głowę.
Rozglądałam się gorączkowo dookoła, wytężając wzrok, ale oczy miałam nadal pełne kropelek wody, która cały czas kapała mi z włosów. Przeszliśmy jakiś kawałek i zauważyłam nad głową wiszące na drzewach pojedyncze żarówki. Prowizorka, ale było choć odrobinę widać, gdzie postawić stopy. Ścieżka była jednak wyboista i było ciemno jak w dupie, ponieważ potykałam się bezustannie. Na szczęście silne ręce mężczyzny utrzymywały mój ciężar, w innym przypadku zaryłabym twarzą w te wyboje.
Nagle doszliśmy do schodów, zrobiło się jaśniej. Doszliśmy do ich szczytu i moim oczom ukazał się wysoki mur, a pośrodku kolejna metalowa brama, którą ktoś już dla nas otwierał. Gdy przez nią przechodziliśmy, zerknęłam na człowieka, który przy niej stał, i dostrzegłam wysokiego mężczyznę w kominiarce na głowie z karabinem w dłoniach.
Jezus, nie było dobrze. Za cholerę nie było. Byłam przerażona.
Odwróciłam głowę przed siebie i moim oczom ukazał się dom z kamienia w stylu chyba wiktoriańskim. Podeszliśmy z jego boku i kobieta zapukała trzy razy w drewniane masywne drzwi. Słychać było przekręcany zamek i po chwili weszliśmy do środka, gdzie było już jaśniej i cieplej. Kolejny mężczyzna, widząc mnie, naciągnął szybko na twarz kominiarkę. Kurczę, nie chciał, abym go widziała, czyli była szansa, że może mnie nie zabiją. Zaczynałam się znowu trząść.
Korytarz się kończył i weszliśmy na klatkę schodową. Tym razem zeszliśmy w dół po kamiennych schodach i albo mi się wydawało, albo było coraz cieplej. Boże kochany, tak pragnęłam ciepła!
Zeszliśmy do dużego pomieszczenia, zarówno podłoga, jak i ściany z sufitem, wyłożone były starą cegłą, a na ścianach wisiały przeróżne i przedziwne przyrządy z drewna i metalu. Nie miałam pojęcia, do czego mogły służyć, ale wyglądały dość niebezpiecznie. I nagle mnie olśniło – narzędzia tortur! Spięłam się, kobieta dostrzegła w moich oczach strach. Zrozumiała, co mnie przeraziło.
– Nie bój się – powiedziała po angielsku, czym mnie kompletnie zaskoczyła, i wytrzeszczyłam na nią oczy.
– Tobie akurat nic tutaj nie zrobią – dodała i wyczułam w jej mowie wyraźnie obcy akcent.
Francuzka! Byłam we Francji. Zalała mnie fala paniki i byłam w szoku, ponieważ byłam w Europie!
Jak mnie wywieźli tak daleko od domu?! Łzy przesłaniały mi oczy. Nie musiałam pytać jej, gdzie byłam, bo już to wiedziałam, ale zapytałam ją o coś innego, co wydawało się dotyczyć tylko mnie.
– Skąd to wiesz, że nic mi nie grozi?
Uśmiechnęła się do mnie złośliwie, ukazując wstrętne żółte zęby. Dopiero teraz przyjrzałam jej się dokładnie. Była stara i brzydka, nie patrzyłam na nią dłużej, jednak ona, nie przestając się śmiać, odpowiedziała mi:
– Nie powiedziałam ci, że nic ci nie grozi… powiedziałam, że akurat tutaj nic ci nie zrobią.
Co takiego?
– Dużo chcą za ciebie zapłacić.
Chryste!…
Książkę Nieznana kupicie w popularnych księgarniach internetowych: