Do zobaczenia wkrótce. „Jestem Jude. Zniewolony" K.L. Kettle

Data: 2022-03-22 10:02:05 | Ten artykuł przeczytasz w 30 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Jude ma coraz mniej czasu. Raz w roku młodzi mężczyźni znajdujący się w Domu Chłopaków są licytowani wśród żeńskiej elity. Kto nie zostanie wybrany, tego czeka przyszłość w kopalni.

Od śmierci swojego najlepszego przyjaciela z rąk wszechpotężnej Kanclerki Jude desperacko stara się uciec z wyznaczonej mu ścieżki. Zostaje wplątany w spisek mający na celu zamordowanie Kanclerki. Chłopak wreszcie ma szansę pomścić przyjaciela i zdobyć wolność. Ale za jaką cenę?

Obrazek w treści Do zobaczenia wkrótce. „Jestem Jude. Zniewolony" K.L. Kettle [jpg]

Jestem Jude. Zniewolony to spekulacyjny thriller młodzieżowy, który obala tradycyjne role płciowe, dla fanów Malorie Blackman, Louise O’Neill i THE POWER.

Trigger warnings: handel ludźmi, przemoc seksualna, morderstwa i zabiegi chirurgiczne. 

Do lektury powieści zaprasza wydawnictwo Books4YA. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Jestem Jude. Zniewolony. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

3

Nad sceną jest napis, którego nie potrafimy odczytać, ale wiemy, że kiedy rozbłyska, to rozlegają się oklaski. Kobiety klaszczą, gdy okaz numer dwadzieścia, jakiś dzieciak z B-dormu, jest sprowadzany ze sceny. Wszyscy przesuwamy się na przód.

Mimo bólu, który kłuje mnie gdzieś za oczami, zachowuję na twarzy uśmiech: numer jedenaście, mój najlepszy. Walker nazywa go uśmiechem: mina-niewiniątka. Nadaje im imiona, tak jak ty. Czy przejął to od ciebie, czy raczej było na odwrót? Rezerwacje prawie dobiegły już końca. Chłopacy są odprowadzani jeden po drugim na swoje „rozmowy”. Wszyscy wiemy, co to tak naprawdę znaczy.

Z każdą kolejną licytacją węzeł w moim brzuchu zaciska się coraz mocniej. Co jeśli Kanclerka wybierze kogoś innego? Co jeśli Wszy aresztują mnie, zanim się zdecyduję?

Walker dociera do ostatniego rzędu w rekordowym czasie. Mniej niż dwudziestu z nas wkracza w blask reflektorów.

Dziewiętnastu, osiemnastu, siedemnastu…

Jeden z ekipy z twojego dawnego dormitorium występuje naprzód.

– Nazywam się Hector Dent – mówi Toll, w całej swej muskularnej chwale, przejeżdżając dłonią przez pofarbowane na złoto włosy. Uśmieszek połową ust i mrugnięcie jak u profesjonalisty. Sterydziarze dobrze wypadają na aukcjach.

„Sterydziarze” – tak nazywają siebie twoi dawni przyjaciele, nawiązując do pigułek, które dostają w czasie wizyt kobiet, które ich faworyzują.

Nikt nigdy nie dał mi żadnych prochów w czasie wizyt. Każdego dnia, od zapalenia świateł do obiadu, jest zawsze tak samo. Godziny lekcji tańca, dobrych manier, uległości. Z wyjątkiem sytuacji, gdy kobiety płacą Domowi Rozrywki za nasze prywatne usługi. Oczywiście nie wolno nam ich zobaczyć, więc robimy to z zasłoniętymi oczami – po długiej praktyce uczymy się serwować herbatę, tańczyć dawne tańce, pytać je o ich dzień i sprawiać, by czuły się wyjątkowe, piękne, interesujące. Wygląda na to, że spędzanie z nami czasu to prawdziwy przywilej, również kosztowny stać na to tylko kobiety z najwyższego piętra. Luksus. Powiedzcie to chłopakom, którzy wychodzą po tych wizytach z płaczem lub siniakami w miejscach, które Ojcowie Domu mogą łatwo ukryć.

Walker odsuwa się od zapachu wody kolońskiej Tolla.

– To najlepszy dzień mojego życia – rozpływa się Toll. Długo się do niego przygotowywałem, bardzo ciężko, naprawdę ciężko. To będzie dla mnie zaszczyt, prawdziwy zaszczyt, znaleźć się u boku jednej z was.

Założę się, że Kanclerka widzi, że jestem rozkojarzony. Kupi Tolla albo Aye-Aye’a, jednego z mięśniaków. Niezależnie od tego, co Walker mi obiecał, nie ma mowy, żeby mógł jakkolwiek zagwarantować, że Kanclerka mnie zarezerwuje. Nie ma mowy. Powiedziałem mu, że też powinien był dać mi sterydy. Odpowiedział, że ona potrzebuje żywego umysłu, a nie umięśnionej klatki piersiowej.

Połowa kobiet z najwyższego piętra podnosi ręce, zanim Toll skończy mówić. Na balkonach są też oferty od pań. Rezerwacja zamyka się na trzystu wartościach, dla Madam Van Gelder, przełożonej Domu Rozrywki. Toll mruga do Aye-Aye’a, następnego w kolejce, i wchodzi za kulisy, chwytając się w ciemności za krocze, by rozśmieszyć przyjaciół.

Światło świecy na balkonie Kanclerki nawet nie zamigotało.

Zostało tylko dziesięciu. Gdyby nie Walker, między licytacjami nie rozległby się nawet jeden dźwięk. Z Wszami dokoła – co nie było normalne – każdy czegoś oczekiwał.

Dziewięciu…

Zemsta, przypomniałem sobie, nie morderstwo. To różnica, prawda? Wyprowadzę ją na balkon jej Penthouse’u, na sam szczyt wieżowca górującego nad nami, mówiąc, że chciałbym spojrzeć za krawędź. Pokazałbym, że się boję, by poczuła się tak, jakbym był bezbronny, jakbym potrzebował jej pomocy. W porządku, powie, pozwól, że ci pokażę, to nie jest takie straszne. I spojrzy ponad krawędzią, a wtedy ja to zrobię. Tylko jedno pchnięcie. Na sam dół.

Ośmiu…

Coraz bliżej. Gdy Walker przepytuje chłopaków obok mnie, czuję zapach jego olejku do włosów i ciepło bijące od jego ciała.

Siedmiu…

Wyobrażam sobie Kanclerkę z bliska – jej skórę, jej kości, jej oddech, jej krew. Będzie prawdziwa. Jak Walker, jak moi bracia, jak ja. Czy dałbym radę popchnąć Walkera?

Trzech…

Nie. Walker nie zabił mojego najlepszego przyjaciela.

Dwóch…

Mojego jedynego przyjaciela.

Jeden…

Okaz numer sto czterdzieści dziewięć, który przedstawia się jako Paulie, zostaje zarezerwowany przez Madam Cramp, przełożoną Ekspresji. Dzieciak ma szczęście – każdy chłopak wybrany przez Cramp dostaje tyle wolności, ile to możliwe.

Gardło zaciska mi się, kiedy Walker podchodzi do mnie.

Ćwiczyliśmy to. Nie patrz mu w oczy. Skup się na balkonach. Uśmiechaj się. Nie panikuj.

– I ostatni dżentelmen tego wieczoru – ogłasza Walker.

Mogę przysiąc, że Wszy robią krok na przód. Ale nie słyszę już ich oddechów.

Odchrząkuję lekko, przygryzam wargę i patrzę w dół, na tłum. Mózg mi umarł. Tutaj. Teraz.

– Ja… Nazywam się…

Walker dał mi przemowę! Muszę użyć odpowiednich słów! Co to były za słowa?

Cholera.

Na parterze teatru porusza się krzesło, szuranie po podłodze roznosi się echem po sali. Wzdrygam się, spodziewając się ataku policji. I tak, idą, ale nie w moim kierunku. Stają na środku, wśród stolików. Są tu ze względu na kogoś innego. Jest szept, ruch, ktoś się zbliża. Walker spogląda w tamtym kierunku przez blask świateł.

– Odejdź – mówi jakiś głos.

Głos z górnego piętra, szorstki. Kobieta brzmi znajomo. Policja ją otacza. Inna kobieta próbuje pociągnąć dziewczynę z powrotem na jej miejsce. Talerze i kieliszki brzęczą. Kobieta warczy:

– Siadaj!

Ale ta idzie dalej. Coraz bliżej. W świetle reflektorów dostrzegam krwistoczerwony kolor jej włosów. Jest tylko jedna debiutantka z takimi włosami, o której słyszałem.

– Tak szybko pani wychodzi, pani Vor? – pyta Walker. Publiczność wybucha śmiechem. Kropla potu pojawia się na jego idealnym czole. Nigdy, ani razu, nie widziałem, żeby się pocił.

Kiedy kobieta się zatrzymuje, zatrzymują się też Wszy. Walker nie odpuszcza.

– Czy dżentelmeni z dzisiejszej oferty nie byli dość dobrzy dla pani?

Nikt nie zawstydza pani Romali Vor. Wszyscy słyszeliśmy historie na ten temat. O ile się im wierzy. Jedna z tych historii głosi, że jedna z jej matek, ta, która była przełożoną Eksploracji, urodziła ją po spotkaniu z jakimś Histerykiem na pustyni. Spłodzili córkę tak niestabilną, że jej matka wolała zostać na pustyni, niż wrócić do potwora, którego stworzyła. Nie wspominając o tym, że matka, która ją wychowała, jest przełożoną Pokoju, kobietą odpowiedzialną za Wszy. Słyszymy to od pań przychodzących na wizyty. Plotki docierają do naszych dormitoriów niczym ciężkie powietrze.

Odpowiedź pani Vor jest stłumiona przez maskę. Silne mięśnie na jej szyi napinają się niczym naciągnięte sznury, jest zła. Jakie ma prawo, by się złościć? Poruszam się na swoim miejscu, gorąco napływa mi do uszu.

– Chce pani złożyć ofertę? – pyta Walker wolno, jakby każde kolejne słowo miało popchnąć ją z powrotem na jej miejsce. Ale tak się nie stanie. Żadnej damie nie będzie rozkazywał jakiś mężczyzna. Nawet pan Walker.

Jest już na krawędzi zalanej światłem sceny. Wszy chcą się poruszyć, ale ona wystawia dłoń i znowu się zatrzymują. Nawet oni się jej boją!

W nagłym przebłysku przypominam sobie swoją przemowę, nachylam się do mikrofonu i zaczynam dukać.

– Nazywam się Jude Grant i… – Rozkojarzam się na jej widok, bo nie przypomina wcale potwora, o którym mówią plotki.

Aż zapominam słów. Przestań. Ogarnij się! – I… – Przełykam. Zacznę jeszcze raz. – Nazywam się…

Pani Vor przerywa mi, bez tchu, niemalże z paniką.

– Czekaj!

Rozpoznaję ten głos. Czuję, jakbym wpadł na ścianę. Nie zapomina się jedynej rzeczy, którą poznaje się u kogoś.

– Pani Vor? – zachęca Walker.

Czuję w ustach lepką ślinę, więc przełykam. Ten głos nie może należeć do Romali Vor, prawda?

Zza jej jaskrawobiałej maski patrzą oczy zielone niczym szkło rozbitych butelek. Patrzy na mnie.

– Słyszałeś mnie. Czekaj – mówi, teraz bardziej zdecydowanie. Dziki i zmienny. Znam ten głos z jej wizyt. Co tydzień, w każdym tygodniu tego roku.

Pospiesznie sięga za głowę, ciągnąc za splecione węzły swoich włosów – włosów, które czesałem w koki, warkocze i sploty.

To nie może być ona, prawda? Dziewczyna, która przychodziła co tydzień? Dziewczyna, która nigdy nie płaciła za jedzenie, picie czy rozrywkę, tylko za mój czas. Na wizytach rozpoznawałem ją zawsze po zapachu perfum, które sprawiały, że wirowało mi w głowie. Powiedziała mi, że to świeży deszcz z burz Na Zewnątrz. Rozmawialiśmy, ale oczywiście nigdy jej nie widziałem, ani centymetra jej ciała. Nawet jeśli nie wierzę w plotki o przełożonej Eksploracji, Romali Vor nadal jest córką przełożonej Pokoju. Madam Vor, przywódczyni Wszy. Funkcjonariuszek, które cię złapały; które biją chłopaków przyłapanych w ciemnoczasie poza dormitorium; które oślepiają chłopaków łamiących przysięgi; i które wprowadzały w życie wszelkie przejawy „łaski” Kanclerki.

– Ro… – zaczyna Walker, ale jego słowo przerywa krzyk, gdy coś leci przez ciemność w moją stronę.

Odsuwam się z drogi, przedmiot wpada w krąg światła. Kulisy drżą, gdy uderza w nie rzucony przedmiot, a następnie odskakuje i rozbija się o scenę. Odłamki porcelany rozpryskują się w różnych kierunkach.

Stoję wśród ciszy. Odnajduję swoje miejsce w świetle. Staram się, żeby nie widzieli, jak się trzęsę.

Roztrzaskany przedmiot na ziemi to maska.

Romali Vor wpatruje się we mnie, a cała publiczność wstrzymuje oddech. Deszczowa Dziewczyna opowiadała mi, jak bardzo nienawidziła procesu aukcyjnego, jaka to była kpina. Powiedziała, że rozbije swoją maskę, wyśmieje to wszystko…

Jej duże zielone oczy mrugają.

Biorąc pod uwagę plotki o jej narodzinach, nie mogę się powstrzymać od gapienia się na nią, spodziewając się jakiejś bestii.

Nigdy nie wiedziałem, co właściwie powinienem widzieć, wyobrażając sobie twarz kobiety. Myślałem, że pod tymi maskami będą wyglądać inaczej, ale nie różnią się tak bardzo od nas. Więc po co się ukrywać?

Poniżej jej oczu widzę tępo zakończony nos. Ciemne piegi pokrywają jej skórę. Niżej – jej uśmiech. Szczelina między przednimi zębami i uśmiech numer dwanaście: wygląd-osoby-która-wygrała-walkę. Zrelaksowany. Zadowolony z siebie. Z odrobiną dumy.

Złamałem pierwsze prawo.

Jej oblicze to twarz pierwszej kobiety, którą w życiu widziałem. Powinienem się bać. Powinienem się obawiać Kanclerki, Wszy, Walkera, tego, że wtrącą mnie do więzienia, miliona innych rzeczy. Mężczyźni nie potrafią się kontrolować, mówiono nam: kiedy spojrzymy na kobietę, tracimy naszą niewinność. Ale nie czuję się inaczej. Szukam znajomego lęku, który czułem przez cały rok, skrytego gdzieś w głębi brzucha, ale nie ma go tam.

Walker wchodzi między nas, odcinając mnie od publiczności. Zerkam mu przez ramię, by nadal ją widzieć.

Zgłupiałeś?

– Teraz musicie go aresztować – mówi Romali Wszom.

Nie mruga, oczy ma dziko rozszerzone. Wskazuje na mnie, a głos jej drży. Patrzy na balkony i woła w stronę, gdzie musi być Madam Vor.

– Już! Aresztujcie go!

Zalewa mnie złość i strach, nie mogę się ruszyć. Przez cały ten czas Deszczowa Dziewczyna to była Romali Vor… i teraz chce mnie aresztować?

Rój Wszy za kulisami nieco się przybliża. Z kolei otaczające ją Wszy odwracają się i zaczynają wspinać się na scenę w moją stronę.

– Nie, czekajcie, ja… – zaczynam i gryzę się w język. Nie ma potrzeby, bym łamał kolejne prawo. Nie mów, kiedy do ciebie mówią, Jude.

Romali wykrzykuje rozkazy raz za razem, a Walker w tym czasie mówi coś bardzo szybko, próbując uciszyć publiczność. Nie rozumiem, co mówi, bo serce zaraz mi eksploduje, bo Wszy, które stały przy niej, teraz idą do mnie. Umrę, niezależnie od tego, co teraz zrobię. Będę uciekać, umrę. Nie będę uciekać, też umrę. Wszy Madam Vor kopią i miażdżą stopami potrzaskane kawałki maski. Z każdym ich kolejnym krokiem wszystko, co słyszę, to dźwięk, jaki moje kości będą wydawać pod ich butami.

Ciche westchnienie gdzieś z góry. Ten dźwięk przyprawia mnie o przerażenie, sprawia, że krew stygnie mi w żyłach. Odgłos palca uderzającego o świszczący mikrofon.

Nawet Walker milknie. Nie ma żadnych gwałtownych wdechów. Żadnego pokasływania. Żadnego kręcenia się na fotelach czy szurania stopami. Cisza, jaka zapada, sprawia, że zaciskam szczękę.

Westchnienie znowu rozlega się w głośnikach. Długie i zmęczone.

Publiczność pełna pozbawionych twarzy kobiet podrywa się, jakby rażona prądem. Potrącają kieliszki i sztućce. Stoliki szurają po podłodze. Cały teatr drży, jakby starożytna Wieża prostowała się z przygarbionej pozycji.

Trzecie westchnienie i wszystkie kobiety siadają z łupnięciem. Smuga reflektora porusza się szybko po krokwiach. Plama światła przejeżdża po kolejnych twarzach w górę, wyżej i wyżej, aż dociera do loży Kanclerki.

Jest zbyt daleko, by ją dokładnie zobaczyć. Zaledwie pełen krzywizn kształt, niestały i poruszający się niczym dym w świetle.

Walker odchodzi krok w bok, rzucając mi ostatnie spojrzenie swoich płonących, błękitnych oczu, po czym z powrotem wpada w rolę showmana, którego te kobiety znają. Pamiętam jego instrukcje co do tego, co mam zrobić, kiedy Kanclerka wstanie.

Chcę, żeby mnie chciała. Chcę tego, przypominam sobie, starając się nie patrzeć na Romali Vor i na sposób, w jaki się na mnie gapi.

Nie. Skup się na Kanclerce. Kłaniam się, przywołując cały swój urok, tłumiąc przerażenie w swoich wnętrznościach. Chodzi tu o ciebie, Vik.

Słodki, przeciągły głos Kanclerki. Składa ofertę.

– Jedna wartość – mówi.

Cisza jest wystarczająco głośna: nikt nie będzie jej przelicytowywał.

Wygląda na to, że kobieta, którą miałem zabić, właśnie uratowała mi życie.

4

Wijąca się wstęga dymu odpływa w dal, a krąg światła reflektora staje się nagle pusty.

Walker był pewien, że Kanclerka mnie kupi. Zna jej gusta, jak powiedział: bezbronni, drodzy i mili dla oka.

Nie słyszę już własnego serca, tylko aplauz. Dzika burza oklasków, jakby każda z kobiet na widowni chciała, żeby to jej dłonie bijące brawo dało się słyszeć za murami, za drzwiami, na najwyższych poziomach Wysokiego Domu.

Klik, światła gasną. Szuuu, zaciąga się kurtyna, oddzielając mnie od grzmiącej publiczności i jedynej osoby w całym teatrze, która nie odwróciła się, by spojrzeć na Kanclerkę: Romali Vor. Kiedy Wszy podchodzą i ciągną mnie za kulisy, wciąż czuję na sobie jej wzrok, niczym błyszczące kocie oczy, jakby przebijała spojrzeniem ciężki materiał kotary i wciąż patrzyła wprost na mnie.

Walker biegnie za Wszami, jego długie nogi doganiają ich w kilka kroków.

– Mogę go przejąć – nalega.

Największa z Wszy się śmieje i parska za swoją maską.

– Nie masz wstępu do pokojów Kanclerki. Wiesz o tym, starcze. Walker powiedział mi, że Kanclerka zabroniła mu wstępu na swoje piętro.

– Paranoja – roześmiał się. – Czasem uzasadniona.

Oficerki ciągną mnie wąskimi korytarzami za sceną, mijamy Ojców Domu, którzy wycofują się przed rojem Wszy. Walker idzie za nami, między starymi elementami scenografii i zakurzonymi pudłami, nad wijącymi się kablami, obok praktykantów, którzy stoją z miotłami w dłoniach i patrzą na nas z rozdziawionymi ustami.

Jedna z Wszy otwiera z hukiem drzwi wyjściowe na przód domu. To tu po raz ostatni widziałem cię żywego.

Ciebie – kopiącego i wrzeszczącego.

Ciebie – wołającego moje imię.

Ciebie – jak zamilkłeś.

Trzymając mnie wtedy, Walker powiedział:

– Uciekał. Nic na to nie poradzimy. On odszedł.

Ale to było wtedy. Teraz ciepło i blask zalewają korytarz.

– Porozmawiamy rano! – woła Walker, podczas gdy policja ciągnie mnie dalej, do atrium.

Gdy się odwracam, szukam spojrzeniem Walkera i jego twarzy ozdobionej uśmiechem typu wszystko-będzie-dobrze. Nie widzę go.

5

LEKCJE OPANOWANIA

Słyszeliście kiedyś historię o chłopcu, który tańczył? Cały czas opowiadają ją w dormitoriach. Nikt nigdy go nie widział, więc wielu chłopaków nie wierzy w tę historię.

Mówią, że zaczęło się to jeszcze w Surogacji. Nawet jako niemowlę chłopiec nie potrafił leżeć spokojnie, podrygując i podskakując do dźwięków muzyki płynącej z radia. Chłopacy potrzebują dyscypliny, stwierdzono, więc Madam Hyde zabrała wszystkie radia. Ale w miarę jak dzieciak rósł, bezustannie postukiwał stopą. Bezustannie się ruszał. Potrafił nucić i wirować przez całe godziny i ciągle się śmiał, tak mówią. Ciężko było sprawić, żeby się przestał ruszać, żeby zaczął się zachowywać, jak należy, żeby był grzeczny i cichy. Nie ruszaj się, mówili mu. Ale chłopiec umiał wszędzie znaleźć muzykę.

Potrafił wyczuć ją, jak przesączała się przez rury z Wielkiego Teatru. Tańczył do nucenia Ojców Pielęgniarzy, podskakiwał do odgłosów stóp sprzątających praktykantów, wystukiwał rytm, słuchając popiskiwania myszy. I to wystarczało, ruszał, biegł i śmiał się, tańcząc i skacząc na ściany, waląc w stoły, pstrykając palcami, machając nogami, póki go nie złapali.

Um-pa-pa, um-pa-pa.

Potem przyszły kobiety z najwyższego piętra. Te, które żyły nad chmurami, które były dla nas niczym mit: madam, wysoce zasłużone i ich córki. Postacie z Góry, z obcymi głosami i dziwnymi twarzami, których nigdy nie widział.

– Tańczy? – cmokały z dezaprobatą, kiedy słyszały o chłopcu. – To przerażające! Pomyślcie tylko. W co przerodzi się ta pasja, kiedy chłopiec osiągnie wiek męski? Nie, nie, nie możemy mieć takich niebezpiecznych odmieńców.

Surogacja będzie musiała się upewnić, że chłopiec nigdy więcej nie zatańczy. Byłby bezwartościowy jako praktykant dla każdego z domów, jeśli nie robiłby tego, co by mu kazali.

Nie pamiętam, ile miałem lat, pewnie mniej niż pięć. Mimo to wystarczająco dobrze pamiętam Ojców Pielęgniarzy w Surogacji; jak uciekałem, jak mnie złapali, jak to, że mnie gonili, wydawało się zabawą. A potem były ciosy i siniaki. To dla twojego dobra, mówili. Powykręcane nadgarstki i kostki, kiedy próbowali to ze mnie wypędzić. Musisz być grzeczny, mówili. Kopałem, broniąc się. Mocno. Mocniej. Ojcowie Pielęgniarze dostaliby niewiele wartości za chłopca, który nadawał się tylko do kopalni. Miałem potencjał, jak mówili, potrzebowałem tylko trochę dyscypliny.

Pamiętam też ciemność. Moje oczy szybko się do niej przyzwyczaiły. Kiedy nie mogli powstrzymać mnie przed kopaniem, gryzieniem i wrzeszczeniem, szukali miejsc, gdzie mogliby mnie zamknąć. Brudnych, zagraconych schowków, pudeł, skrzyń poczerniałych ze starości. Miałem gnić w mroku, aż nauczę się być grzecznym chłopcem.

W końcu sam zamknąłem tego chłopca w ciemnym pudełku, pogrzebałem go głęboko. Chłopak, w którego mnie zmienili, robił to, co mu kazano. Miał być ich grzecznym chłopcem. Ale bezustannie czułem ten ucisk w głowie, który czasem wybuchał. Zdarzyło się to kilkakrotnie po tym, kiedy sprzedali mnie do kuchni. Im dłużej z tym walczyłem, tym gorszy był ten ból i w końcu zaczynałem bić, nie mogłem się powstrzymać. Biłem któregoś z kucharzy, ścianę, własną głowę, cokolwiek, byle tylko pozbyć się tego hałasu we własnych kościach. Ale uczyłem się szybko – uczyłem się, jak nad tym panować.

Moi bracia opowiadają, że chłopiec, który tańczył, trafił w końcu do Domu Chłopaków. Uczą tam kroków dawnych, starożytnych tańców, jeszcze z czasów Świętych. Tańców powolnych, eleganckich, pełnych szacunku. Każdy ruch ma w nich znaczenie. Tańczymy i jednocześnie opowiadamy historie kobietom w czasie wizyt. A one nas oklaskują.

Chłopiec nigdy nie tańczył dla tych kobiet tak, jak tańczył, kiedy był sam – tak głoszą historie. Ale może, leżąc bezsennie w ciemnoczasie, usłyszysz, jak tańczy po korytarzach. Usłyszysz odgłos kapci na drewnianych podłogach albo świst ciała wirującego w powietrzu.

Tak opowiadają i nie zamierzam psuć im zabawy. Już od dawna ten chłopak nie tańczy, jeśli nikt mu nie każe. Ale zawsze istnieje opowieść i jest też prawda, czyż nie, Vik? I nie zawsze muszą być identyczne. 6

Jesteśmy sami, Wszy i ja. Mijamy obszerne atrium przed domem, a muzyka kończąca rezerwacje coraz bardziej cichnie. Przechodzimy za wysokie, białe ściany i opadające roślinne kotary.

Czy naprawdę zaledwie rok temu widziałem, jak Wszy cię aresztowały?

Szelest moich kapci na marmurowych podłogach wydaje się odbijać echem aż na samą górę świata i z powrotem. Wieża Wysokiego Domu jest do księżyca, a przynajmniej tak się mówi. Za potężnymi filarami są balkony, niezwykle wysokie, aż po ciemny punkt w górze, dalej niż zdołam wytężyć mój wzrok.

Moją uwagę przykuwa wyrwa w barierce jednego z balkonów. Czuję, jak do gardła podchodzi mi żółć.

Poniżej wyrwy, za szemrzącą fontanną sięgającą aż po żyrandole, znajduje się obszar poznaczony niemożliwymi do pomylenia plamami. Wybielacze, których używają praktykanci, mogą zamaskować metaliczny zapach krwi, ale nie są dość silne, by pozbyć się cieni, jakie zostawiają po sobie ciała. Mężczyźni, którzy złamali przysięgi. Atrium nimi spłynęło.

Jedno małe pchnięcie.

Zamykam oczy, zaciskam powieki. Niemalże widzę cię na krawędzi balkonu, jak twoje ciało spada, skręca się w powietrzu, a oni patrzą; prawie słyszę dźwięk, z jakim uderzyłeś o kamień. Cichy. Zepsuty.

Zastanawiam się, ile lat mieli sprzątacze, którzy zbierali twoje ciało i zmywali twoją krew.

Zgodnie z prawem mężczyźni, którzy złamali swoje przysięgi, mieli być wysyłani przez Dom Pokoju do kopalni albo musieli się „poświęcić”, zależnie od powodu, dla którego ich zatrzymano – oko za niewłaściwe spojrzenie, dłoń za zakazany dotyk, język za niewłaściwe słowo – ale teraz nawet to nie jest wystarczające dla Kanclerki. Chce nas strzaskać niczym maskę Romali Vor. I nazywa to łaską.

Gdyby to była łaska, to Kanclerka nie zapraszałaby swoich dam, żeby na nią patrzyły.

Nie minie dużo czasu od chwili, gdy zabiję Kanclerkę, do momentu, kiedy trafię na ten balkon. Spojrzę wtedy w dół na nową publiczność. Wykonam ostatni ukłon. Może z drugiej strony jest w tym coś w rodzaju wolności.

Najwyższa z Wszy zaciska dłoń na moim ramieniu, prowadząc mnie przez plamy na posadzce.

– Sprzątanie zajmuje teraz bardzo dużo czasu – rzuca i śmieje się, wbijając mi palce w ramię, aż się krzywię, po czym zmienia uścisk na coś w rodzaju masażu, choć nie sądzę, że ma mi to poprawić nastrój. To raczej taki dotyk, jakim kucharz rozmasowuje mięso, żeby było delikatne.

Z nerwów uderzam kciukiem o palce i podkulam palce u stóp, gdy tak idziemy. Czuję, jak ucisk za moimi uszami narasta. Odór wybielacza sprawia, że łzy napływają mi do oczu.

Staram się odwrócić własną uwagę, patrząc na ogromne murale na każdej wolnej ścianie. Farba jest tak stara i wilgotna, że miejscami spłynęła, pokryła się pęcherzami albo plamami pleśni. Nie wolno nam malować na ścianach dormitoriów, ale tu, na górze, obowiązują inne zasady. Są tu słowa, kolory i malowane postacie wielkie jak dwadzieścia kobiet. Wyglądają, jakby śmiały się i wytykały palcami, a ich oczy śledzą nas, gdy tak idziemy.

Wysoka Wesz pociąga nosem za maską.

– Można by pomyśleć, że nigdy nie widziałeś Filarów. Niczego was nie uczą?

Oczywiście, że wiedziałem o Filarach, ludziach, którzy strzegli Wieży Wysokiego Domu podczas wojny. Kucharze kazali nam modlić się do nich, kiedy byliśmy dziećmi. Nie żebym mógł powiedzieć to tej Wszy – nie powinienem się odzywać.

– No już. – Prowadzi mnie bliżej do murali. Słyszę śmiech pozostałych oficerek za swoimi plecami. – To Konstrukcja.

Ojcowie Domu uczą nas historii w czasie cotygodniowych zajęć, ale to, co wiem, pochodzi głównie od ciebie. Pracowałeś jako praktykant w wentylacji, więc miałeś okazję podsłuchać madam z Domu Wiedzy. Filary nie byli bogami, mówiłeś, to byli zwykli ludzie. Naukowcy, artyści, politycy. Kobiety, oczywiście, ale również mężczyźni.

Wysoka oficerka pokazuje na murale i mówi wolniej, jakbym był głupi.

– Tu widzisz Przybycie.

Święci: ludzie, którzy zbudowali Wieżę, którzy rozpoczęli swoje wojny za bogów, których czcili. Ropę Naftową, Gaz, Pieniądze i Prędkość.

Nie odwracaj się. Poślij jej ależ-jestem-zainteresowany, uśmiech numer dziewięć. Nie zastanawiaj się, ilu mężczyzn zepchnęła z balkonu ta dłoń zaciśnięta na twoim ramieniu…

– Zamknięcie – kontynuuje. – Ostatnia Wojna. Życie w tunelach…

Opowieści namalowane farbami. Potwierdzenie tych historii, które opowiadałeś mi, kiedy byliśmy dziećmi, jeszcze przed Domem Chłopaków.

– A tu przybycie uchodźców. – Malowidło przedstawia szare twarze kobiet i mężczyzn, małych, chorych, szukających schronienia pod Wieżą. – Plan „Licznych Łon” – ciągnie. Żeby odrodzić rasę ludzką, potrzebowali więcej kobiet niż mężczyzn, tak nam mówiono. – Eksploracja. To wtedy przodkowie Filarów wyszli na świat, by odnaleźć to, co zostało.

Zawsze kochałem historie o ekspedycjach. Deszczowa Dziewczyna opowiadała je najlepiej, mówiła i mówiła. Oczyma umysłu widzę triumfalny uśmiech Romali Vor. Próbuję wypchnąć go z pamięci, a tymczasem dłoń wysokiej oficerki zsuwa się z mojego ramienia w dół pleców.

Wszystko wewnątrz mnie zamarza; podkurczam palce u stóp w kapciach, a jej dłoń przesuwa się coraz bardziej.

– Poszli na krańce ziemi i nie znaleźli nic – mówi. – Jesteśmy sami.

Sami.

Nie reaguj. Zimna dłoń kobiety zjeżdża niżej i niżej.

– Twój rodzaj… wy, mężczyźni… wy to wszystko zniszczyliście – mówi, a jej palce sięgają już mojej talii. I nie zatrzymują się tam. Próbuję nie reagować, gdy jej urękawiczniona dłoń maca mnie po tyłku.

To nie jest coś, co się nie zdarza. Dotknięcie tu. Uścisk tam. Uprzedmiotawiające momenty, które musimy przetrwać, bo dziewczyny tak mają. Czyż nie powinniśmy być wdzięczni? Czy nie powinno nam to schlebiać? A skoro nawet nie sądzą, że zrobiły coś nie tak… Czy to my mamy przepraszać?

Ktoś za nami odkasłuje. Kobieta cofa rękę i chwyta mnie za ramię z taką siłą, że mogłaby mi je wyrwać.

– Przepraszam, Spinny. Ale my… hmm… musimy iść do windy sześć E – piszczy jedna z mniejszych kobiet. Pokazuje na rząd lśniących, miedzianych drzwi. – A tylko ty masz kartę dostępu do tej szybkiej do Penthouse’u. W każdym razie pozostałe nie działają.

– To cholerne zamglone miejsce – przeklina moja przewodniczka. – Wszystko się sypie. – Chrząka za maską i ciągnie mnie w stronę swojego roju Wszy. – Czy ktoś wzywał Konserwację?

Piszcząca oficer nie patrzy na mnie, kiedy zbliżamy się do brudnych złotych drzwi.

Nigdy nie jechałem windą. Nigdy nawet żadnej nie widziałem. Mówi się, że te najszybsze mogą zabrać cię w minutę na sam szczyt Wieży. Spinny znowu przeklina, przejeżdża kartą po ścianie, wciska przycisk i czekamy.

Za każdym razem, kiedy Spinny porusza palcami, serce podchodzi mi do gardła. Wzdrygam się – choć nie chcę tego. Wszy wyczuwają słabość. Nie wolno im pokazywać, że jest się zdenerwowanym. Myśl o czymś innym…

Nad nami właśnie przemalowywany jest jeden z murali. Myślę, że kiedyś pokazywał narodziny Pierwszej Córki Filarów, Pallai Dunn, ale obecnie go przerabiano. Teraz widnieje tam pozbawione twarzy, niedokończone malowidło przedstawiające odzianą na srebrno kobietę, wysoką na dziesięć pięter. Jest na wpół wykończone. Wokół jej stóp setki maleńkich, uśmiechniętych kobiet patrzą na nią, w górę. Wszystko w namalowanym świecie wydaje się ciepłe. Przyjazne. Jasne. I nie ma tam ani jednego mężczyzny.

– Nasza szlachetna Kanclerka – mówi Spinny, przyciskając pysk swojej maski do mojego ucha. Bębni palcami w moje ramię, a niedokończone, puste oczy srebrnej figury patrzą na mnie z góry. – Masz z nią dziś randkę.

Winda porusza się za drzwiami z ogłuszającym łoskotem. Drzwi otwierają się, odsłaniając małe pomieszczenie z metalu. W środku brzęczą lampy. Instynkt wbija mnie w ziemię, ale Spinny ciągnie mnie z dużą siłą i wkrótce czuję, jak kratownica metalowej podłogi wbija mi się w podeszwy stóp.

Wszy zapełniają przestrzeń za mną ścianą czarnych pleców, zamykając mnie w klatce odoru znoszonych ubrań, potu, kurzu i tłuszczu. Drzwi windy zamykają się ze zgrzytem, a serce mi wali. Każda z nich mogłaby mnie zabić, tu i teraz, gdyby tylko wiedziały, po co mnie wysłano. Ale może nie wiedzą. Może się myliłem. Ale Romali Vor wiedziała. Musiała, prawda? Bo w przeciwnym razie, czemu chciałaby mnie aresztować? Czy powiedziała swoim wszawym przyjaciółkom, czy raczej chciała sama mnie aresztować? Żeby zabłysnąć w oczach Kanclerki…?

Winda szarpie i jęczy. Tracę równowagę. Ruszamy w górę. Spinny nie przestaje mnie obserwować. Przekrzywia głowę i mierzy mnie z góry na dół. Szacująco. Patrzę na swoje odbicie w okrągłych szkłach jej gogli. Próbuję się uśmiechać uśmiechem wszystko-jest-okej-i-nie-ma-się-czego-obawiać.

Kobieta podnosi gogle, by lepiej mi się przyjrzeć. Mogę zobaczyć jej ciemne oczy. Ciemnobrązowe, okrutne. Może po prostu zatrzyma tę maszynę na tyle wysoko, żeby zafundować mi długi lot w dół przed szybką śmiercią.

– No, dalej! – warczy jedna z Wszy, waląc pięścią w starą ścianę windy, jakby chciała ją ponaglić.

Jedzie tak szybko, że kości mi grzechoczą, jakby świat próbował wciągnąć mnie w podłogę. Dźwięki rozpływają się w ciszy i mam wrażenie, że za chwilę eksploduje mi głowa.

Czuję, że zaraz zwymiotuję, więc ściskam dłońmi uszy. Mam wrażenie, jakby miał mi przez nie wycieknąć mózg.

Spinny parska.

– To ciśnienie – wyjaśnia ostro. – Zatkaj nos i dmuchnij.

Z jakiegoś powodu cały rój Wszy uznaje to za bardzo zabawne.

Na zewnątrz cały świat grzechocze i grzechocze, a my mijamy kolejne piętra. Świat opada, a my się wznosimy.

Uszy mi pękają, więc zaciskam zęby, aż… Ping. Zatrzymujemy się. Ziemia przestaje mnie przyciągać tak nagle, że mam wrażenie, że uderzę w sufit. Ale tak się nie dzieje, jedynie drzwi się otwierają, a Wszy wywlekają mnie w mrok. Mam wrażenie, że mijają wieki, zanim odnajduję podłogę pod stopami.

Penthouse, słyszę komunikat z windy.

Spinny macha mi dłonią.

– Do zobaczenia wkrótce.

Drzwi zamykają się i wszystkie Wszy odjeżdżają ze śmiechem, zostawiając mnie samego w ciemności.

Powieść Jestem Jude. Zniewolony kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Jestem Jude. Zniewolony
K.L. Kettle0
Okładka książki - Jestem Jude. Zniewolony

Jude ma już mało czasu. Raz w roku młodzi mężczyźni znajdujący się w Domu Chłopaków są licytowani wśród żeńskiej elity. Kto nie zostanie wybrany, tego...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
A kiedy nadejdzie dzień
Ewelina Maria Mantycka
A kiedy nadejdzie dzień
Pokaż wszystkie recenzje