Cyganka nigdy nie zapomina. Fragment książki „Maskarada"

Data: 2022-11-15 06:57:43 | Ten artykuł przeczytasz w 62 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Młoda pisarka nawiązuje niestosowny romans z Cyganem, przez co wplątuje się w sieć sekretów, kłamstw i pożądania. Latem 1976 roku Luz de Rueda powraca do ukochanej Hiszpanii i przyjmuje zlecenie napisania biografii słynnego malarza. Pierwszego dnia po przyjeździe do Kadyksu spotyka czarującego, namiętnego młodego Roma o imieniu Leandro. Mężczyźnie udaje się natychmiast skraść jej serce, choć ich związek nie ma szans na społeczną akceptację. Prześladowana tą zakazaną miłością, Luz poznaje swojego zleceniodawcę, wyrafinowanego Andresa de Calderona. Wycofany, choć tajemniczo pociągający, biznesmen wydaje się przeciwieństwem Leandra, mimo że wyglądają na bliźniaków. I jeden, i drugi wzbudza w Luz nieznane dotąd, ekscytujące emocje, choć w mroku czają się związane z oboma mężczyznami sekrety. Kiedy Luz na powrót zadomawia się w pięknym Kadyksie, pod tajemniczym księżycem, który opromienia go nocami, na wybrzeżu turkusowego oceanu, musi zdecydować, czego pragnie naprawdę.

Dlaczego tak bardzo pociągają ją dzicy Romowie nadmorscy? Co kryje się za złowieszczą przepowiednią starej Cyganki mówiącą o Bliźniętach? Czy w tym labiryncie sekretów i kłamstw Luz znajdzie szczęście... czy poniesie klęskę?

Obrazek w treści Cyganka nigdy nie zapomina. Fragment książki „Maskarada" [jpg]

Maskarada Hannah Fielding to powieść o zakazanej miłości, o prawdzie i zaufaniu. Czy pozory mylą? Aby się o tym przekonać, trzeba sięgnąć po książkę Hannah Fielding.

Najnowsza książka Hannah Fielding to magiczna opowieść o wielkim uczuciu, zrodzonym wbrew całemu światu.

- recenzja książki „Maskarada"

W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Maskarada. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Rozdział 2

Przez następnych kilka dni Luz przygotowywała się do pierwszej rozmowy w sprawie pracy. Przedpołudnia spędzała w muzeum Eduarda Raphaela Ruiza de Salazara, w którym znajdowała się większość surrealistycznych dzieł artysty, oraz w należącej do tej instytucji małej bibliotece.

Muzeum Salazara mieściło się przy jednym z wielu placów Starego Miasta połączonych wąskimi, brukowanymi uliczkami. Budynek zaprojektowano specjalnie pod jego siedzibę. Pod wieżami rodem z makabrycznej baśni znajdowały się wąskie, wysokie okna, a zewnętrzne schody z kutego żelaza łączyły poszczególne piętra. Elewacja jednego z nich składała się ze szklanych wybrzuszeń, które wyglądem przypominały wybałuszone oczy. Było to wspaniałe miejsce i Luz cieszyła się, że znalazła je przed rozmową. Teraz będzie lepiej przygotowana do dyskusji z siostrzeńcem Salazara – o ile dotrze do tego etapu rekrutacji.

Z informacji, które uzyskała od potencjalnego pracodawcy, wynikało, że wstępny egzamin i rozmowa zostaną przeprowadzone przez dyrekcję muzeum. Najlepsi kandydaci będą przedstawieni siostrzeńcowi, a jednocześnie jedynemu spadkobiercy artysty, który dokona ostatecznego wyboru. Luz uznała, że warto dowiedzieć się więcej o hrabim Eduardzie de Salazarze, jego pracy artystycznej i życiu w Kadyksie. Dzięki temu lepiej się przygotuje do rozmowy kwalifikacyjnej.

Zawsze umiała się skupić na tym, co robi, ale tym razem nie potrafiła przestać myśleć o Leandrze. Leandro. A więc tak ma na imię. Cygańska twarz w jej głowie przestała być anonimowa. Niestety, co chwila stawała jej przed oczami, zasłaniając tekst, który właśnie czytała. Piękne rysy jego twarzy były tak wyraziste w jej wyobraźni, że Luz wciąż czuła przyspieszone bicie serca, nie potrafiła odgonić tego wspomnienia.

Po każdym przedpołudniu spędzonym nad książkami i albumami w muzealnej bibliotece Luz szła na plażę, żeby poszukać medalionu, ale i w nadziei, że spotka Leandra. Prawdę mówiąc, na plaży czuła się najbardziej wolna. Mogła tam pojeździć na Zeynie, pobiegać, popływać lub zwyczajnie spacerować kilometrami, czując na twarzy promienie słońca i bryzę morską. Uwielbiała magiczny widok położonego wysoko miasta, którego białe zabudowania odbijały słońce, często oślepiając tych, którzy docierali do niego drogą morską. Luz uwielbiała Kadyks, jego kamienne świątynie i bielone domy lśniące pod jasnobłękitnym niebem jak kępa lilii wodnych na połyskujących wodach Atlantyku. Na uniwersytecie miała okazję poznać prace dziewiętnastowiecznego francuskiego pisarza i podróżnika Théophile’a Gautiera, który opisał miasto jako „tętniące życiem i pełne światła”. Nazywano je Cádiz Joyosa, jakby śmiało się w promieniach słońca.

Podczas długich, samotnych spacerów plażą, a także nocą, przed zaśnięciem, wciąż rozmyślała o niezwykłym, wyrazistym śnie, który nawiedził ją ostatnio, oraz o przepowiedni Carmeli. Nigdy specjalnie nie przykładała wagi do miłości i małżeństwa. Jej rodzice byli ucieleśnieniem prawdziwego uczucia, a ponieważ zawsze utrzymywali, że to los ich związał, Luz była przekonana, że co ma się wydarzyć, to się wydarzy, a jej życie potoczy się dalej wyznaczonym torem.

Nie uciekała przed uczuciem, ale uważała się za kogoś, kto twardo stąpa po ziemi. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że mogłaby zakochać się w kimś, kogo rodzice nie byliby w stanie zaakceptować. A teraz zachowuje się jak jedna z trafionych strzałą Amora bohaterek romansów autorstwa jej własnej matki. Gdzie się podział jej rozsądek? Przecież całe życie starała się być opanowana, jak przystało na pół-Angielkę. Ale Cygan Leandro, tak tajemniczy i ekscytujący pod każdym względem, opanował jej cały organizm jak wirus.

To głupota pozwalać sobie na fantazjowanie o Leandrze, powtarzała sobie stanowczo. Co o nim wiesz? Taki związek nie ma przyszłości. I czy w ogóle można zakochać się w kimś, z kim się nigdy nie zamieniło nawet słowa? To zauroczenie jak u nastolatki.

Jednak nieważne, jak często powtarzała to sobie, nie potrafiła samej siebie przekonać. Rozbudziło się w niej coś nieznanego. Tylko raz spotkali się wzrokiem, a jedyny kontakt fizyczny, jaki z nim świadomie miała, nastąpił w momencie, kiedy podniósł ją po upadku oraz później, kiedy pomógł jej napić się naparu. Jak widać, to wystarczyło. Żaden inny mężczyzna nie rozpalił w niej podobnego ognia. Najgorsze było to, że ilekroć Luz traciła czujność, jej wyobraźnia tworzyła fantazje tak odważne, że wzbudzały w niej przerażenie.

Choć brzmiało to absurdalnie, jakiś szósty zmysł podpowiadał jej, że to z pewnością miłość od pierwszego wejrzenia. Przecież to samo przydarzyło się jej rodzicom. A skoro tak, to nie ma sensu walczyć z urokiem Leandra. Jeśli czegoś nie zrobi, pragnienie, jakie odczuwa, tylko się umocni. Ale teraz musi się skupić na najważniejszym zadaniu, czyli przygotowaniu się do spotkania z dyrektorami muzeum Eduarda Raphaela Ruiza de Salazara.

Podczas jednego z popołudniowych, samotnych spacerów po plaży spotkała po raz pierwszy Cygankę Paquitę.

Luz siedziała na głazie, wpatrując się w podwodną dżunglę wodorostów poruszanych falami uderzającymi o skały. W krystalicznie czystej wodzie widać było też srebrzyste rybki i brązowe kraby. Wśród białych, spienionych grzebieni fal w oddali unosiły się kolorowe żagle sunących powoli łodzi. A na plaży widać było grupkę uzbrojonych w łopatki i siatki zbieraczy pobrzeżków, morskich ślimaków.

Luz zamknęła oczy i wystawiła twarz na słońce. Cieszyła się ciepłem promieni na skórze. Kiedy znów otworzyła oczy, stała przy niej stara wiedźma, mierząc ją spojrzeniem spod krzaczastych brwi. Jej pocięta zmarszczkami twarz, okolona czerwoną chustką, była nieruchoma jak maska. Pojawiła się jakby znikąd, bezgłośnie. Była niewysoka i zgarbiona, a nos miała wydatny i zakrzywiony jak haczyk.

Zaskoczona Luz podskoczyła w miejscu. Cyganka rzuciła jej przebiegłe spojrzenie, a jej wargi ułożyły się w uśmiech, a raczej grymas odsłaniający bezzębne dziąsła.

– Nie bój się, hermosa jovencita, piękna młoda pani, Paquita nic złego nie zrobi – obwieściła chrapliwym głosem.

Luz nagle zdała sobie sprawę, że oprócz nich nie ma tu nikogo. Spacerowicze rzadko zapuszczali się w tak odległe miejsca plaży, a Cyganie byli znani z tego, że wprawnie posługują się nożami

– również stare kobiety, jak ta. Nawet gdyby Luz zaczęła wołać o pomoc, nikt by jej nie usłyszał.

– Proszę odejść – rzekła grzecznym tonem. – Nie mam przy sobie ani pieniędzy, ani nic innego.

– Paquita nie chce od ciebie ani pieniędzy, ani nic innego. Pokaż mi dłoń. Wiem, kto ty jesteś – powiedziała kobieta natarczywie. Z zaskakującą jak na swój wiek zwinnością doskoczyła do Luz i chwyciła ją za nadgarstek cienkimi, zdeformowanymi palcami.

– Skąd wiesz, kim jestem? – spytała zaskoczona Luz. Próbowała wyrwać dłoń z uścisku Cyganki. Jej wzrok padł na długie paznokcie kobiety, wyglądające jak szpony drapieżnego ptaka. Zadrżała.

– Cyganka nigdy nie zapomina. – W jej czarnych oczach zapłonął dziwny ogień. – Masz czarujące oczy swojego ojca i jasną cerę matki. A to śliczne połączenie. Paquita to przyjaciółka rodziny… bardzo stara przyjaciółka. Zapytaj o mnie rodziców, powiedzą ci.

– Wątpię, by cię pamiętali – odparła Luz, uwalniając w końcu dłoń. A nawet gdyby pamiętali, to pewnie nie są to miłe wspomnienia, pomyślała.

Wiedźma zachichotała. Na jej pooranej zmarszczkami twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.

– Na pewno mnie pamiętają. Byłam tam, wszystko widziałam. Gdyby słuchali, usłyszeliby co trzeba, ale woleli zignorować Paquitę – powiedziała szyderczym tonem i wzruszyła ramionami, a na jej twarzy pojawił się wyraz pogardy. – Ale taraz, hermosa jovencita, musisz mnie posłuchać – rzekła, mrużąc oczy.

– A niby dlaczego? – spytała Luz, usiłując przybrać lekceważący ton.

– Bo potrafię spojrzeć w przyszłość i wiem to, czego nie wie nikt – odparła Cyganka. – Dlatego powiedz mi, dziecinko, czego szukasz, albo raczej kogo.

– Skoro wszystko wiesz, po co pytasz? – Luz mierzyła Cygankę zimnym spojrzeniem.

Wiedźma zamrugała oczami i wybuchła obrzydliwym śmiechem, znów odsłaniając paskudne dziąsła. – Nie tylko piękna, ale i inteligentna – zawołała. – Cóż za rzadkość!

Zamilkła i zastanawiała się przez chwilę. Nagle jej oczy rozbłysły dzikim ogniem pod krzaczastymi brwiami. Chwyciła Luz za ramię.

– Chcesz poznać swoją bahi, przyszłość? Powróżę ci. Widziałam znak simachi, księżyca w pełni – wyszeptała, zbliżając twarz tak blisko Luz, że czuć było jej ciepły, woniejący czosnkiem oddech. – Bliźnięta! Szukasz kogoś spod znaku Bliźniąt! On jest twoim sustiri, twoim losem. Pożąda cię wielu mężczyzn, ale twoja przyszłość wiąże się z tym o ciemnej cerze i oczach lwa, zielonych i głębokich jak afrykańska puszcza. Cygan hidalgo de la mas pura ratí, najczystszej krwi. Nie waż się uciekać przed swoim przeznaczeniem, bo dosięgnie cię klątwa. Mówię ci, widziałam w tym miesiącu znak księżyca w pełni. Każde moje słowo jest prawdziwe.

Kiedy jędza skończyła, Luz poczuła się zbita z tropu. Przed oczami pojawiła się jej twarz Leandra i choć opis podany przez Cygankę pasował do niego jak ulał, nic nie miało sensu. Fantazjowanie o przystojnym mężczyźnie to jedno, a co innego, kiedy przerażająca wiedźma opowiada, że jest jej przeznaczeniem i jeśli ona je zignoruje, spadnie na nią klątwa. Luz znów spróbowała wyrwać się z uścisku Cyganki.

– O czym ty mówisz? Jaka klątwa? Nie znam żadnych Bliźniąt. Nie rozumiem nic z tego, co mówisz – zawołała.

Paquita przewróciła oczami i wypuściła Luz ze swoich szponów. Nie odpowiedziała natychmiast. Widać było, że jest myślami daleko, a na jej czole pojawiły się kropelki potu. Zaczęła recytować śpiewnym głosem jakieś dziwaczne zaklęcie, powoli krążąc wokół Luz jak zahipnotyzowana. Znad morza powiał wiatr, który poniósł słowa Cyganki:

Bliźnięta, Bliźnięta… Zwodnicze Bliźnięta.

Myślisz, że je znasz, oślepiona ich sprytem i czarem, Dziś cię kochają, jutro skrzywdzą, Kameleony Zodiaku, twój umysł na manowce zaprowadzą, W głąb mętnych wód jak rekin ofiarę zaciągną.

Jedno ciało, dwoje ludzi, jedno serce, jeden umysł, jedna dusza; Jedno jestestwo, dwie strony tej samej monety, Zło czai się w każdym cieniu, blisko i daleko, Za maską życzliwości, za przyjaznym uśmiechem.

Kłamstwo otacza cię wszędzie, klątwa z którą nie wygrasz.

I będzie trwać na wieki przez błąd, który popełniasz.

Wrony siedzące na pobliskiej skale zerwały się, głośno skrzecząc, wtrącając własne trzy grosze do tej upiornej scenerii. Luz stała nieruchomo, wodząc szeroko otwartymi oczami za staruszką, a dłonie drżały jej lekko, co zauważyła, pocierając miejsce na nadgarstku obolałe od ucisku wiedźmy. Ogarnęło ją poczucie nierealności tej sytuacji. Westchnęła głośno, bezbronna i przerażona. O co chodzi? Nie była w stanie odnaleźć jakiegokolwiek sensu w słowach Cyganki.

Powoli wróciła jej zdolność logicznego myślenia. Luz wytłumaczyła sobie, że to tylko nonsensowna paplanina obliczona na jej zastraszenie. Przecież Cyganki są znane z dramatycznego modulowania głosu. A jeśli chodzi o rzekome przepowiednie, to z pewnością Paquita widziała, jak Leandro przyniósł Luz do obozu, i uznała, że młodzieniec zrobił na niej piorunujące wrażenie – co nie było dalekie od prawdy. Luz sama była świadkiem, jak dziewczyny reagowały na jego urok, pamiętała, jak zgromadziły się wokół Leandra po jego występie w obozowisku. Pewnie stara wiedźma nie potrafiła sobie odmówić przyjemności wykorzystania swych przypuszczeń, by potem domagać się pieniędzy lub jakichś przysług od Luz, a może nawet od jej rodziców.

Z takim przekonaniem Luz stanowczo odgoniła ponure myśli. Ruszyła w stronę L’Estrelli, pod wiatr, z głową lekko opuszczoną, by chronić oczy przed piaskiem, i z rękami w kieszeniach dżinsów.

W domu zastała rodziców, którzy właśnie przyjechali z El Pavón. Powitali ją, jak zawsze, entuzjastycznie. Nieważne, czy nie widzieli się przez wiele miesięcy, czy tylko przez kilka dni, Salvador i Alexandra zawsze za nią tęsknili i niecierpliwie wyczekiwali jej powrotu.

Uwadze matki nigdy nic nie mogło umknąć.

– Jesteś blada – zauważyła, chwytając obiema rękami dłoń córki, kiedy wchodziły do jasnego salonu. – Czy coś się stało?

Luz odziedziczyła po matce jasną cerę i, podobnie jak Alexandra, była wysoka jak na kobietę, a także odznaczała się czymś, co Francuzi nazywają allure, idealnym wyglądem i postawą. Ale na tym kończyły się fizyczne podobieństwa. Po ojcu Luz odziedziczyła kruczoczarne włosy, arystokratyczne rysy twarzy i kobaltowoniebieskie oczy, które w chwilach gniewu potrafiły zmienić odcień na stalowy, podobnie jak u Salvadora.

Luz odeszła w stronę okna, by matka nie dostrzegła nic w jej oczach, które nie potrafiły kłamać.

– Nic mi nie jest. Muszę się porządnie wyspać – odparła.

– Przepracowujesz się – zauważył Salvador. Podszedł do Luz, przytulił ją mocno i cmoknął w policzek. Był wysokim, przystojnym mężczyzną, który kochał córkę tak bardzo, że jej najdrobniejszy problem przyprawiał go o ból głowy. Spojrzał na nią uważnie.

– To przez tę pracę, na której tak bardzo ci zależy. Wiesz dobrze, że wystarczy jeden telefon do Santiaga de Calderóna, ojca tego człowieka, z którym masz rozmowę kwalifikacyjną, i dostaniesz posadę. Nie widzieliśmy się dawno, ale to stary dobry znajomy. Taki telefon bardzo uprości sprawę.

– Tato, nie o to chodzi – przerwała mu Luz. – Wiem, że chcesz pomóc, ale nie możesz cały czas ułatwiać mi życia. Muszę to załatwić sama. Dobrze wiesz, że nie znoszę nepotyzmu – powiedziała stanowczo.

– Nepotyzm. Ciągle opowiadasz o nepotyzmie. Od czego są rodzice, jeśli nie od tego, by pomagać dzieciom? – Salvador pokręcił głową, wciąż obejmując córkę ramieniem. – Jesteś tak samo uparta jak twoja matka – dodał, zerkając na żonę tak samo ogniście, jak wtedy, gdy ujrzeli się po raz pierwszy.

Alexandra zaśmiała się, poprawiając poduszki na sofie.

– Nie patrz na mnie, nie mam z tym nic wspólnego – powiedziała, siadając.

Luz delikatnie uwolniła się z objęć ojca i podeszła do stołu. Oderwała rubinowe winogrono z kiści i włożyła je sobie do ust.

– No właśnie, skoro rozmawiamy o starych, dobrych znajomych. Na plaży spotkałam kobietę, która twierdzi, że do nich należy – powiedziała z ledwie wyczuwalnym wahaniem w głosie.

– Doprawdy? – Salvador uniósł brwi. – O kogo chodzi?

– Cyganka. Przedstawiła się jako Paquita.

Gdy tylko padło to imię, Alexandra zbladła, natomiast Salvador parsknął śmiechem.

– Paquita? Ta stara wiedźma jeszcze żyje? Jest już pewnie po dziewięćdziesiątce. Co knuje tym razem?

– Wpadłam na nią na plaży. Wiedziała, kim jestem. Powiedziała, że mam oczy po ojcu i cerę po matce – rzekła Luz. Uznała, że to dobry moment, by spróbować rozwiązać tajemnicę związków jej rodziców z Cyganami.

– Sprytna – zauważył ojciec.

– Co jeszcze powiedziała? – spytała Alexandra niemal szeptem. Uwadze Luz nie umknął dziwny ton jej głosu i błysk w oku.

Świadoma, że matka przypatruje się jej bacznie, Luz wzruszyła ramionami.

– Nic wartego uwagi – odparła, przyjmując obojętny ton i sięgając po małą kiść winogron. – Czy kiedyś przepowiadała wam przyszłość? – spytała.

Salvador, nagle pochłonięty myślami, sięgnął do kieszeni po papierosa i zapalił go. Zaciągnął się dymem i usiadł na sofie obok żony.

– Niña, musisz pamiętać, że Cyganki dobrze zarabiają, przepowiadając przyszłość. Robią to od pokoleń, ucząc się od matek i babek. Powtarzają te same słowa i nie widzą nic złego w tym, że oszukują. Co gorsza, uważają to za szanowaną profesję. A jeśli trafią na łatwowiernych gajos, jak nas nazywają, to starają się wyciągnąć od nich jak najwięcej. Wolałbym, żebyś trzymała się z daleka od tych ludzi. Oszukiwanie to ich żywioł i potrafią być bardzo niemili.

Luz roześmiała się głośno.

– Nie martw się o mnie, tato. Potrafię sama zadbać o siebie. Wiesz doskonale, że jestem bardzo rozsądna. Poza tym zawsze spadam na cztery łapy.

Już miała spytać, czy ojciec miał okazję doświadczyć na własnej skórze tego, że potrafią być bardzo niemili, ale kątem oka zerknęła na matkę. Nie rozumiała, dlaczego na jej twarzy maluje się silne napięcie i dlaczego tak mocno się rumieni. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby aż tak bardzo się wzburzyła na wzmiankę o Romach. Ale choć Luz czuła, że wspominając Paquitę, zbliża się do rozwiązania jakiejś zagadki, uznała, że to niewłaściwa chwila. Poza tym, gdyby wyszło na jaw, że stara kobieta przewidziała dla Luz przyszłość u boku Leandra… Cóż, wiązałoby się to z dyskusją, na którą nie była jeszcze gotowa. Choć niechętnie, postanowiła zamknąć temat, przynajmniej tymczasowo.

Uśmiechnęła się radośnie, podeszła do drugiej sofy, stojącej naprzeciwko, i usiadła na niej, podwijając gołe stopy pod siebie

– Za dwa dni będę po pierwszej rozmowie w sprawie pracy w muzeum Salazara. Okazuje się, że ten etap przewiduje egzamin pisemny. Jeśli go zdam, czeka mnie jeszcze rozmowa z komisją egzaminacyjną, a na koniec spotkanie z Andrésem de Calderónem, spadkobiercą Eduarda de Salazara. Nie mogę się doczekać! Poznałeś go osobiście, tato?

– Nie, nie poznałem, ale wiele o nim słyszałem. Jego ojciec, Santiago, często o nim wspomina. Ma temperament, mnóstwo podróżuje i niewątpliwie cieszy się ogromnym szacunkiem. Jest prezesem Caldezar Corporación, rodzinnej firmy wytwarzającej oliwę. Znam mnóstwo ludzi, którzy prowadzą z nią interesy. Jest to holding składający się z gajów oliwnych i wytłaczarni rozsianych po całej prowincji Kadyks. Słyszałem, że niedawno wkroczyli na rynki międzynarodowe.

– Hm… widać, że señor de Calderón to człowiek sukcesu – Luz spojrzała na ojca z rozbawieniem. – Najwyraźniej to mężczyzna, którego nawet ty byś zaakceptował, tato – dodała.

Salvador nie zareagował na zaczepkę córki.

– Wrażenie robi też to, że na własny rachunek stworzył laboratorium, w którym testuje się nowe produkty i technologie, zanim zostaną wprowadzone na rynek. Oferuje ono usługi producentom w całej Europie. To tego typu działania innowacyjne, których rynek w tej chwili potrzebuje. Owszem, bardzo przedsiębiorczy młody człowiek, i to pod każdym względem.

Alexandra, która wyglądała już na nieco bardziej opanowaną, sięgnęła po dzbanek stojący na stoliku i nalała sobie wody do szklanki.

– Słyszałam, że nieco ekscentrycznie podchodzi do testowania każdego produktu – powiedziała.

– Ekscentrycznie? – spytała Luz, wkładając sobie do ust kolejne winogrono. Rozmowa nagle ją zaciekawiła.

– Cóż, nie znam szczegółów, ale wygląda na to, że lubi testować każdy produkt sam – powiedziała matka. – A to raczej niezwykłe dla człowieka z jego pozycją, prawda? W biurze ma wszelkie nowinki techniczne. Ponoć wszyscy pracownicy dostali kalkulatory, gdy tylko pojawiły się na rynku. I jestem pewna, że należał do pierwszych osób w Hiszpanii, które miały okazję zrobić zdjęcie aparatem Polaroid, zanim jeszcze przestał być obiektem najwyższego pożądania.

– Nie dziwię się, że człowiek aktywny w dziedzinie sztuki jest tak bardzo zainteresowany fotografią – zauważyła Luz. – Czy słyszałaś o nim coś jeszcze, mamo? Im więcej dowiem się przed rozmową kwalifikacyjną, tym lepiej.

– Jest bardzo przystojny, bardzo pociągający – odparła Alexandra.

– Widuję go czasami. Jest też człowiekiem o wielkim sercu, udziela się w kilku organizacjach charytatywnych. Ale z tego, co słyszałam, korzysta z życia jak mało kto i ma opinię kobieciarza. – Matka uniosła brew w sposób wyrażający lekką dezaprobatę. Mimo wielu lat spędzonych w Hiszpanii, Alexandra wciąż zdradzała cechy charakterystyczne osoby, która otrzymała angielskie wychowanie.

Salvador zachichotał.

– Zupełnie jak jego wuj. Eduardo de Salazar nigdy się nie ożenił. Był zbyt oddany karierze artystycznej. Za to słynął z podbojów miłosnych. My, hiszpańscy mężczyźni, kierujemy się namiętnością dopóty, dopóki nie usidli nas odpowiednia kobieta – powiedział i mrugnął figlarnie do Luz, jednocześnie pochylając się w stronę żony, by ucałować jej dłoń. Alexandra przewróciła oczami, choć widać było, że jest rozbawiona.

Luz się roześmiała.

– Co oznacza, że każdy hiszpański mężczyzna powinien uważać na pejcz kobiety. Z kobieciarzami wcale nietrudno sobie poradzić – powiedziała rozbawiona.

– Moja najdroższa Luz, mądrością przewyższasz wszystkich rzekł Salvador nieco kpiąco i zaciągnął się papierosem. – Zmieniając temat, mam bilety na jutrzejsze przedstawienie Carmen w Gran Teatro Falla – obwieścił. – To nowa inscenizacja, jeżdżą z nią po całym kraju, a recenzje są doskonałe.

Twarz Luz rozpromieniała.

– Genialnie! Już dawno nie byliśmy na żadnym przedstawieniu

– zawołała. – Uwielbiam ten teatr, choć ostatnio nieco podupadł. Czytałam gdzieś, że zamierzają go odnowić do 1980 roku.

– Czas najwyższy, żeby się nim zajęli – rzekł Salvador. – To chyba jeden za najwspanialszych zabytków Andaluzji, doskonały przykład stylu neomudejar w architekturze. Trzeba dbać o naszą mauretańską spuściznę – dodał, gasząc papierosa, i westchnął.

– Może teraz, kiedy mamy nowego króla i zręby nowego rządu, energia władz zostanie skierowana we właściwym kierunku.

– To prawda, choć dziś nic jeszcze nie jest pewne. – Alexandra położyła dłoń na dłoni męża. Kto wie, może to tacy ludzie, jak Andrés de Calderón, przedsiębiorczy i obyci w środowisku międzynarodowym, są przyszłością Hiszpanii. Potrzebujemy takich, by tchnęli nowe życie w nasze piękne miasta.

Luz nie słuchała już rozmowy rodziców. Rozmarzona wpatrywała się w ocean za oknem. Pomyślała, że wyjście do teatru pozwoli jej na chwilę zapomnieć o tym, co teraz ją nurtuje – choć nie umknął jej uwadze fakt, że opera opowiada o czarującym Cyganie.

*

Premiera w Gran Teatro Falla wypadła cudownie. Wspaniały budynek stojący przy Plaza Fragela w północno-zachodniej części Starego Miasta powitał gości swoją tajemniczą aurą, jak magik zapraszający do podróży w czasie. Zbudowany został około sto lat wcześniej z czerwonej cegły, z pomarańczowo-białymi łukami zwieńczającymi trzy wejścia w kształcie dziurek do klucza. Kiedy Luz i jej rodzice przybyli na miejsce, teatr już się zapełniał. Panowała atmosfera niezwykłego wydarzenia, a w lobby słychać było rozmaite języki. Widownia składała się zarówno z Hiszpanów, jak i obcokrajowców, tworząc przyjemne, radosne zbiorowisko eleganckich ludzi złączonych miłością do opery.

Wkraczając do środka głównym wejściem, Luz nie miała nawet pojęcia, jakie wrażenie na obecnych wywiera jej uroda. Kiedy szła, mężczyźni oglądali się za nią, a kobiety rzucały jej zazdrosne spojrzenia. Miała na sobie długą suknię z granatowego jedwabiu, która doskonale uwydatniała jej idealne, smukłe kształty. Głęboki kolor stroju odbijał się w jej oczach, nadając tęczówkom fioletowy odcień i sprawiając, że jej cera, lekko opalona, sprawiała wrażenie jeszcze bardziej rozświetlonej. Suknia miała głęboki dekolt i wiązany gorset, poniżej którego była gęsto plisowana. Luz założyła na ten wieczór cudowny naszyjnik z różnej wielkości złotych paciorków, zakończony u dołu drogimi kamieniami w kształcie winogron. Wybrała do niego pasujące kolczyki oraz szpilki. Rozpuszczone kruczoczarne włosy sięgały jej do pasa, otulając plecy jak peleryna. Nic dziwnego, że wywierała piorunujące wrażenie.

Widownia teatru miała kształt podkowy. Luz stanęła z rodzicami w rozległym foyer na parterze, twarzą w stronę marmurowych schodów prowadzących na parter widowni, do lóż, na balkon i antresolę. Wnętrze foyer było bogato dekorowane, w odcieniach złota i bordo, z mnóstwem draperii i rzeźbień, choć wszystko było nadgryzione zębem czasu.

Salvador i Alexandra znali w Kadyksie niemal każdego, więc natychmiast otoczył ich wianuszek znajomych. Luz znała wielu z nich i wiedziała, jak się nazywają, ale ponieważ przez lata mieszkała daleko od ojczystego kraju, niewiele mogła o nich powiedzieć. Wszyscy witali ją serdecznie, więc uśmiechała się grzecznie i próbowała uczestniczyć w pogawędce.

Nagle, pod przeciwległą ścianą, zauważyła postać stojącą w grupie młodych, elegancko ubranych ludzi. Panowie byli pod krawatami, a panie w wieczorowych sukniach miały na sobie mnóstwo biżuterii. Choć mężczyzna, który przykuł jej uwagę, stał tyłem, było w nim coś znajomego. Czarne włosy miał związane w kucyk, a kiedy odwrócił nieco twarz w stronę Luz, światło bijące z żyrandoli opromieniło jego idealnie wyrzeźbiony profil. Luz zbladła i wzdrygnęła się. Leandro? Czy to możliwe? Co on tutaj robi?

Alexandra położyła córce dłoń na ramieniu, przywołując ją do rzeczywistości.

– Czas zająć miejsca. Teatr jest pełen, a przedstawienie zaraz się zaczyna. Nie chcę stać w kolejce. – Matka zmarszczyła czoło.

– Wyglądasz na spiętą. Czy coś się stało, kochanie?

– Nie, mamo, wszystko w porządku… Denerwuję się trochę jutrzejszym egzaminem. – Luz zmusiła się do uśmiechu. – Wiesz, jak bardzo zależy mi na tej pracy.

Alexandra uścisnęła jej ramię z uczuciem.

– Poradzisz sobie doskonale, jak zwykle. Nie panikuj. Zrelaksuj się i baw dzisiaj dobrze – powiedziała.

– Jasne, mamo. – Luz wzięła głęboki oddech, a kiedy znów podniosła wzrok, grupy młodych ludzi już nie było.

Bileterka zaprowadziła Luz i jej rodziców do loży. Widownia, podobnie jak reszta teatru, była zaprojektowana w stylu neomauretańskim. Odznaczała się zdobnymi łukami nad kremowymi balkonami, a w lożach wisiały czerwone aksamitne kotary. Luz i Alexandra zajęły miejsca z przodu, a Salvador usiadł za nimi.

Luz starała się odprężyć. Zaczęła podziwiać teatr, przekrzywiając głowę, by lepiej obejrzeć dziewiętnastowieczny fresk na suficie pędzla Felipego Abárzuzy, alegorię raju, ale nie mogła się skupić. Miała ochotę wstać i pospacerować, ale ciężkie kotary w wejściu do loży zostały już zaciągnięte, a obite tkaniną drzwi zamknięte.

Musi poczekać do przerwy. Nie mogła zapomnieć o młodzieńcu ujrzanym w foyer. Nie była przekonana, czy to Leandro, bo stał za daleko, i choć przez moment widziała profil jego twarzy, nie miała absolutnej pewności. Poza tym logika podpowiadała jej, że to nie ma sensu – co w takim towarzystwie robiłby cygański chłopak? Przecież ten, którego widziała, zachowywał się tak swobodnie… Na pewno się pomyliła.

Muzycy przystąpili do strojenia instrumentów. Luz lubiła tę kakofonię. Po chwili sięgnęła po małą lornetkę teatralną leżącą na podłokietniku i zaczęła przyglądać się ludziom na widowni. Światła zaczęły przygasać i już miała odłożyć lornetkę, kiedy nagle wstrzymała oddech. Spoglądała wprost w lornetkę kogoś innego, mężczyzny siedzącego po drugiej stronie. Nim zapadła ciemność, zdążyła jeszcze zauważyć jego figlarny uśmiech. Kurtyna poszła w górę, a w teatrze rozbrzmiały pierwsze takty uwertury.

Podczas całego przedstawienia nie była w stanie się skupić, mimo dramatu rozgrywającego się na scenie. Raz czy dwa ośmieliła się spojrzeć na drugą stronę widowni, w miejsce, gdzie siedział mężczyzna, a tętno jej przyspieszało za każdym razem, gdy pomyślała, że ten mierzy ją wzrokiem. Ale kiedy zerknęła tam po raz kolejny, już go nie było. Dopiero wtedy zauważyła, że w jego loży siedzi starsze małżeństwo oraz młoda blondynka, bardzo wytworna i urodziwa.

Luz rozglądała się za nim w czasie antraktu, ale nie znalazła go nigdzie. Po powrocie do loży przez resztę przedstawienia czekała, aż pojawi się znowu, lecz na próżno. Zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie był on tylko wytworem jej imaginacji.

*

Następnego ranka Luz obudziły promienie słońca. Zdała sobie sprawę, że gdy tylko przytknęła głowę do poduszki, zapadła w głęboki sen. Nie pamiętała jednak, żeby cokolwiek jej się śniło. Spojrzała na budzik. Było dopiero wpół do ósmej. Ma mnóstwo czasu, by wziąć gorącą kąpiel i uspokoić nieprzyjemny ucisk w brzuchu, który pojawiał się, ilekroć pomyślała o egzaminie. Pomimo starannych przygotowań nie czuła się zbyt pewnie.

Kiedy odkręciła kurki i wlała do wanny nieco aromatycznych olejków, powędrowała myślami do poprzedniego wieczora i nieznajomego, którego ujrzała w teatrze. Dlaczego wyszedł przed końcem przedstawienia? Czy naprawdę był podobny do Leandra, czy tylko tak wyglądał w elektrycznym świetle? Prawdę mówiąc Luz nigdy nie miała okazji, by dobrze mu się przyjrzeć – wszystko stało się tak szybko, a po chwili widownia spowita była ciemnością. Luz zanurzyła się w gorącej pianie i przetarła twarz gąbką, jak gdyby mogło to zmyć z niej niepokojące myśli. Czas wziąć się w garść i skoncentrować na rozmowie kwalifikacyjnej. Zostało do niej tylko kilka godzin. Dam radę, powiedziała sobie stanowczo. Teraz priorytetem jest to, by zapanować nad myślami, skupić się i zrobić dobre wrażenie. Po wyjściu z łazienki Luz starannie zajęła się ubiorem i makijażem. Z doświadczenia nabytego podczas rozmów kwalifikacyjnych w Londynie wiedziała, że odpowiedni wygląd to połowa sukcesu.

Kiedy Luz zeszła na śniadanie, zastała Carmelę i Alexandrę siedzące w kuchni przy parującej kawie i drożdżówkach. Wyglądała na wyrafinowaną i profesjonalną w dopasowanej, ciemnej garsonce od Givenchy i w szpilkach od Gucciego, z idealnie pasującą do nich torebką, również od Gucciego. Tym razem jej kruczoczarne włosy nie opadały swobodnie na plecy, ale były splecione w warkocz i zwinięte w gustowny kok. W oczach Luz widać było stalowoszary błysk odzwierciedlający jej nastrój – miała zamiar pójść do muzeum i wrócić z tarczą.

Alexandra powitała ją uśmiechem.

– Kochanie, wyglądasz cudownie – powiedziała.

Luz pocałowała mamę na powitanie, łyknęła kawy, ugryzła ciepłe churro świeżo usmażone przez Carmelę i spojrzała na zegarek. Trzeba się zbierać, pomyślała. Nie może spóźnić się na tak ważne spotkanie.

Spacer z L’Estrelli w dół klifu do miasta otoczonego murami był czystą przyjemnością. Dotarła na miejsce dwadzieścia minut przed czasem, więc zdecydowała się na szybki spacer wzdłuż promenady, by przewietrzyć umysł. Obrazy Leandra i mężczyzny z teatru kilka razy usiłowały wedrzeć się do jej głowy, ale zdołała je przegonić i skupić się na tym, co powinna powiedzieć. Jeśli chce zrobić karierę biografki w Hiszpanii, ta rozmowa może okazać się dla niej momentem przełomowym. Musi pokazać się od najlepszej strony i nie stracić weny. Prawdę mówiąc, nie licząc wczorajszego upiornego spotkania z Paquitą, nigdy nie pozwalała sobą dyrygować, szczególnie starym, obłąkanym wiedźmom. Musi zapomnieć o Leandrze i Romach. Nierealne marzenia prowadzą donikąd, więc lepiej zamknąć ten rozdział na zawsze.

Caldezar Corporación miała siedzibę w okazałym, trzypiętrowym budynku z żółtej cegły, który stał na Plaza de España, w sąsiedztwie portu. Miał eleganckie balkony z balustradami z kutego żelaza i wysokie okna z zielonymi okiennicami, a nad nimi zdobne sztukaterie. Luz wzięła głęboki oddech i weszła do budynku z bijącym mocno sercem i uniesioną wysoko głową. W ogromnym lobby ze ścianami wyłożonymi marmurem i kamieniem ujrzała wielkie schody. Podłoga była z terakoty.

Podała nazwisko portierowi w liberii. Ten gdzieś zadzwonił i wkrótce zeszła do niej wytwornie ubrana młoda kobieta, co najwyżej dwudziestoletnia. Przywitała Luz i zaprowadziła ją do windy, którą razem pojechały na trzecie piętro. Znalazły się w rozległej i pełnej światła recepcji o wielkich oknach od podłogi do sufitu, przez które widać było plac, palmy i fontannę, a za nimi port. Pomimo działającej klimatyzacji, drewniany parkiet w kolorze miodu oraz promienie słońca ocieplały pomieszczenie.

Luz poproszono, by poczekała, więc przycupnęła na skraju fotela i rozejrzała się dookoła. Meble – dębowe biurko i fotele obite czarną skórą – wyglądały na bardzo kosztowne. Na ścianach wisiały piękne obrazy olejne znanych malarzy. Rozpoznała większość z nich, ale, ku jej zdziwieniu, żaden nie był pędzla Eduarda de Salazara. Choć urządzeniu pomieszczenia nic nie można było zarzucić, sprawiało ono dziwnie bezosobowe wrażenie. Nie było tu nic, co mogłoby świadczyć o tym, jakiego rodzaju człowiekiem jest Andrés de Calderón.

Nagle otwarły się jedne z drzwi i stanęła w nich kobieta w średnim wieku, o ostrych i nieprzyjaznych rysach twarzy.

– Doña Luz de Rueda? – spytała, bacznie mierząc Luz wzrokiem, i podeszła.

Luz wstała i wyciągnęła dłoń na powitanie.

– Buenos días, señora, tak, jestem umówiona na wstępny egzamin. Asystentka szybko potrząsnęła jej dłonią.

– Proszę za mną – powiedziała i ruszyła korytarzem, prowadząc Luz do pokoju na jego końcu. – Jest pani ostatnia z długiej listy kandydatów rozmaitego sortu. Zdaje się jednak, że żaden nie odpowiada wymaganiom – dodała. Luz uniosła brew zaskoczona jej szczerością, ale przyjęła tę wiadomość za dobry omen.

Pokój był niewielki. Stało w niem biurko, a na nim maszyna do pisania. Asystentka wręczyła Luz kartkę.

– Najpierw proszę przeczytać ten kwestionariusz i odpowiedzieć na pytania. Następnie proszę opisać w mniej więcej tysiącu słów, dlaczego pani uważa, że nadaje się do tej pracy, i co pani wie o Eduardzie Raphaelu Ruizie de Salazarze oraz jego twórczości kobieta zamilkła na chwilę, podeszła do szafki i wyjęła z niej kilka arkuszy papieru i długopis. – Bardzo proszę – rzekła, podając je Luz. – Może pani też pisać na maszynie – dodała z wymuszonym uśmiechem. – Życzę powodzenia – powiedziała na zakończenie i wyszła z pokoju.

Był to wielce dziwaczny kwestionariusz. Na większość pytań dotyczących wykształcenia, doświadczenia, znajomości języków obcych, oczekiwań płacowych i tym podobnych odpowiedziała już w swoim CV, ale były tam też inne, nieco bardziej dociekliwe i mniej dyskretne, o rodzinę, życie, stan zdrowia i znajomości. A nawet o to, czy jest zaręczona. Wydawały się jej nieco nie na miejscu, ale uznała, że nie ma nic do ukrycia. Siadła i zaczęła wpisywać odpowiedzi.

Luz wyszła z pokoju po półtorej godziny, całkiem z siebie zadowolona. Ten etap naboru był znacznie łatwiejszy, niż oczekiwała. Czas spędzony w muzeum Salazara wyszedł jej na dobre, jeśli chodzi o esej na temat malarza, który wypełniła zdobytymi tam fascynującymi informacjami. Teraz pozostało jej tylko cierpliwie czekać na wyniki.

W recepcji kobieta o ostrych rysach twarzy siedziała przy pięknym dębowym biurku, na które Luz wcześniej zwróciła uwagę.

– Nastąpiła drobna zmiana planów – obwieściła. – Don Andrés chciałby zobaczyć się z panią jeszcze dziś, o ile to możliwe. Zaproponował, że przeprowadzi rozmowę z panią przy lunchu i poprosił, bym przeprosiła panią w jego imieniu za tę niedogodność. Czy spotkanie z nim dzisiaj wchodzi w grę? Jeśli ma pani inne plany, don Andrés zrozumie. Chodzi o to, że nie będzie go w Kadyksie do końca tygodnia, więc w innym przypadku trzeba by przełożyć spotkanie na później.

Luz przełknęła ślinę i zamarła, bo ogarnęła ją panika. Andrés de Calderón chce zobaczyć się z nią jeszcze dziś? Nie jest na to przygotowana. Przecież miało być jeszcze spotkanie z komisją egzaminacyjną, której zadaniem było przygotowanie krótkiej listy kandydatów dla siostrzeńca Salazara. Instynkt podpowiadał Luz, że lepiej odłożyć rozmowę na później, kiedy będzie mogła ułożyć sobie w głowie, co powinna powiedzieć. Ale, z drugiej strony, tak bardzo zależało jej na tej pracy. Przestań zachowywać się jak tchórz i zgódź się, powiedziała sobie w myślach. Miej to z głowy. A nuż się uda. Luz zebrała się w sobie i uśmiechnęła uroczo.

– Jakże miło ze strony dona Andrésa – odpowiedziała. – Proszę mu przekazać, że nie mam innych planów na dzisiaj i będę zaszczycona, mogąc zjeść z nim lunch.

Kobieta znów ją zlustrowała od stóp do głów i szybko skinęła głową.

– Doskonale. Jest teraz wpół do dwunastej. Don Andrés będzie czekał na panią o drugiej w jadalni na najwyższym piętrze naszego budynku. Proszę zgłosić się do recepcji na parterze, jak wcześniej. Ktoś po panią zejdzie.

*

Andrés de Calderón siedział przy biurku w swoim ogromnym gabinecie na czwartym piętrze, z którego okien widać było port. Zamknął teczkę z dokumentami, nad którymi ślęczał przez godzinę, i przetarł oczy szczupłą dłonią, rozmyślając o tym, co przeczytał. Były to informacje dotyczące kandydatki, którą wybrał do napisania biografii Eduarda. Jej CV było imponujące. Osiągnięciami znacznie przewyższała pozostałych kandydatów. Wszystko wyglądało tak idealnie, że postanowił sprawdzić, czy gdzieś w jej życiorysie nie kryje się coś, co mogłoby narazić projekt wydania biografii na niepowodzenie, gdyby została wybrana.

Przejrzał odpowiedzi kandydatki na pytania kwestionariusza, które asystentka przyniosła mu pół godziny temu. Podobnie jak w CV, również tu pomijała jeden istotny problem: Luz María Cervantes de Rueda najwyraźniej świadomie przemilczała fakt, że z pierwszego zlecenia zrezygnowała, nie ukończywszy pracy.

Wyszło to na jaw, ponieważ Andrés de Calderón wcześniej ją sprawdził. Dotarł do niego artykuł z angielskiej prasy, którego tytuł obwieszczał: „Rozwścieczona biografka porzuca zlecenie!”. Chodziły słuchy, że przyczyną tego stała się kłótnia kochanków. Raz jeszcze przyjrzał się zdjęciu dołączonemu do CV. Faktycznie, piękna z niej kobieta. A mimo to fotografia nie oddawała pełni jej urody. Uśmiechnął się, wspominając, jak poprzedniego wieczoru ujrzał ją w teatrze. Nawet z daleka, przez lornetkę, wydawała się najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziały jego oczy.  A teraz jest w jego biurze, starając się o pracę biografki. Zerknął na wycinek z prasy i zmarszczył czoło. Luz de Rueda nie sprawiała wrażenia osoby porzucającej bez powodu cokolwiek, nie mówiąc już o pracy, która może stanowić punkt zwrotny w jej karierze. Uznał, że musi to dziś wyjaśnić. Nie, żeby mogło to wpłynąć na cokolwiek. Decyzję już podjął.

Pukanie do drzwi przerwało jego myśli. Odłożył teczkę i podniósł wzrok.

– Proszę! – rzekł głośno.

Asystentka wsunęła głowę przez drzwi.

– Señor de Calderón, la señorita de Rueda przyjęła pana zaproszenie na lunch – powiedziała.

– Doskonale, Gracias, señora Herminia. Proszę odwołać moje popołudniowe spotkania.

Kobieta skinęła głową i zamknęła drzwi.

Andrés de Calderón odwrócił się do okna i spojrzał na rozkrzyczane mewy przelatujące nad placem w stronę portu. Uśmiechnął się bezwiednie. Za kilka godzin będzie miał przyjemność dowiedzieć się więcej o przykuwającej uwagę i skomplikowanej osobie, jaką jest Luz de Rueda.

*

Kiedy Luz dotarła do budynku Caldezar Corporación pięć minut przed drugą, ta sama kobieta, z którą spotkała się rano, zaprowadziła ją na najwyższe piętro.

– Señor de Calderón czeka na panią na tarasie – poinformowała ją, kiedy znalazły się w windzie. Luz zawsze lubiła wyzwania, jakimi są rozmowy kwalifikacyjne z jedną tylko osobą decyzyjną, ale dziś nerwy tłumiły jej normalną pewność siebie. Żałowała, że zamiast polegać na skąpych wzmiankach usłyszanych od rodziców, sama nie poszukała informacji na temat siostrzeńca Eduarda de Salazara. Czy to prawda, że jest kobieciarzem? Z natury była wyjątkowo dokładna, więc w takiej sytuacji z pewnością dołożyłaby wszelkich starań, by dowiedzieć się więcej o kimś, z kim ma się spotkać. Niestety, ostatnio była ciągle roztargniona.

Luz miała wrażenie, że winda porusza się w żółwim tempie. Kiedy wreszcie obie kobiety dotarły na najwyższe piętro, poszły do dużej, pustej jadalni z przeszkolonymi drzwiami prowadzącymi na taras. Młoda asystentka uśmiechnęła się, otworzyła drzwi i uprzejmie skinęła głową.

Luz weszła na taras skąpany w ostrym, hiszpańskim słońcu. Jego ściany były ozdobione sztukaterią i pięknymi płytkami ceramicznymi. Wraz z podłogą ze zwykłej terakoty i dwoma łukami rozdzielającymi taras sprawiały one bardzo spójne i przyjemne wrażenie. Z trzech stron, ponad sąsiednimi budynkami zwieńczonymi tarasami, rozciągały się zapierające dech w piersiach widoki na lśniące bielą miasto.

Andrés de Calderón czekał na nią, siedząc przy stole na wpół ocienionym winoroślą oplatającą trejaż. Wyglądał bardzo szykownie w beżowym lnianym garniturze, białej koszuli i krawacie w złociste konie andaluzyjskie firmy Hermès. Na jej powitanie wstał niespiesznie z szerokim uśmiechem odsłaniającym idealnie równe, białe zęby, lśniące na tle miedzianej cery. Serce Luz zabiło szybciej. Spojrzała na niego, jakby uderzył w nią piorun. To niemożliwe, pomyślała. Wzrok i umysł płatają jej figle. Człowiek stojący przed nią w okularach przeciwsłonecznych, które całkowicie zakrywały mu oczy, wyglądał jak brat bliźniak Leandra, choć Rom był bardziej śniady i wyglądał dziko, natomiast ten mężczyzna był elegancki, a jego twarz wydawała się wyrzeźbiona w krysztale. Czyżby to jego widziała wczoraj w teatrze?

– Doñio Luz, jest pani bardzo punktualna. Gratuluję – powiedział, wyciągając do niej opaloną, wypielęgnowaną dłoń. Głos miał głęboki i ciemny, jak brandy z karmelem. – To pewnie zasługa pani angielskiej krwi. Przykro mi to mówić, ale my, Hiszpanie, jesteśmy notorycznie niepunktualni.

Luz ujęła jego dłoń. Sam jej dotyk sprawił, że poczuła dziwną ekscytację, więc szybko cofnęła swoją, mając nadzieję, że jej zakłopotanie pozostanie niezauważone. Dostrzegła jednak cień rozbawienia na jego wargach, jak gdyby przypomniał mu się jakiś dowcip. Nie widziała jego oczu, ale mogła przypuszczać, że Andrés de Calderón jest wyjątkowo rozbawiony jej zachowaniem i wcale jej się to nie podobało.

Jej oczy nabrały szarego odcienia.

– La puntualidad es la cortesia de los reyes, punktualność jest grzecznością królów – stwierdziła chłodno, zauważając przy tym, że jej rozmówca nie okazał się na tyle grzeczny, by zdjąć okulary przeciwsłoneczne, choćby na moment powitania.

– Owszem – przytaknął i wskazał jej krzesło, po czym sam usiadł. – Czy mogę pani zaproponować coś do picia przed lunchem? Może delikatne białe wino z naszej winnicy? Bardzo orzeźwia w taki upał, jak dziś.

Luz uznała, że biorąc pod uwagę rozwój sytuacji, lepiej powstrzymać się od picia alkoholu. Mimo uprzejmego zaproszenia nie chciała, żeby cokolwiek jeszcze wywołało u niej zakłopotanie. Pokręciła głową.

– Na razie podziękuję – powiedziała grzecznie i usiadła naprzeciwko rozmówcy, tyłem do słońca.

– Może w takim razie sherry? Albo whisky bez lodu? Anglicy lubią taką pić, prawda? – spytał z poważną miną, choć Luz doskonale wiedziała, że robi sobie z niej żarty.

– Nie, señor, do lunchu takiej nie pijają – odparła. Zarumieniła się lekko, przestraszona własną hardością, co próbowała ukryć serdecznym uśmiechem. – Dziękuję za alkohol – dodała.

– Trudno panią zadowolić – rzekł Andrés de Calderón, sprawiając takie wrażenie, jakby nie usłyszał jej komentarza. Widać było, że to przekomarzanie się sprawia mu przyjemność. – W takim razie zaproponuję wodę z lodem – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

Luz odwzajemniła uśmiech.

– Doskonale, z przyjemnością napiję się wody, dziękuję – powiedziała.

– Wreszcie mi się udało! Twarda z pani negocjatorka. –Andrés de Calderón roześmiał się i skinął na kelnerkę, która dyskretnie ukrywała się w cieniu. – Un vaso de agua para la joven por favour, szklanka wody dla młodej pani – poprosił. Lody zostały przełamane.

Przez tę krótką chwilę Luz przyglądała się siedzącemu przed nią mężczyźnie, wciąż zaskoczona. Był wysoki, szczupły i miał lśniące, kasztanowe włosy, starannie zebrane z tyłu w kucyk, oraz idealny profil, którego pozazdrościłby mu nawet Rudolph Valentino. Niepokoiło ją, że nie może oderwać wzroku od zmysłowych warg mężczyzny, które jako jedyne zdradzały wyraz jego twarzy. Uznała, że jest niebezpiecznie przystojny. Miała ochotę zdjąć mu te ciemne okulary, by zobaczyć jego oczy. Logika podpowiadała jej, że Andrés i Leandro to nie jest jedna i ta sama osoba. W końcu ten pierwszy był znacznie bardziej wyrafinowanym człowiekiem, pełnym spokojnej pewności siebie, a nie wybuchowej energii, którą emanował młody Cygan.

– Widziałem panią wczoraj w teatrze – powiedział Andrés, jak gdyby czytając w jej myślach. – Rozpoznałem panią z fotografii, choć jest ona tylko kiepskim odbiciem rzeczywistości. Jest pani wyjątkowo piękna.

Czyli to on był nieznajomym, który wczoraj obserwował ją przez lornetkę. Luz zauważyła, że mężczyzna w zamyśleniu pociera sobie palcem dolną wargę. Ku swej rozpaczy poczuła, że znów się rumieni. To prawda, faktycznie jesteś kobieciarzem, pomyślała.

– Dziękuję, jest pan bardzo uprzejmy – odparła ciekawa, kiedy zakończy się gierka, którą prowadzi jej rozmówca. Trzymał ją w niepewności, co z każdą sekundą powiększało jej zdenerwowanie. Było jasne, że z nią flirtuje, a ona nie miała pojęcia, jak zareagować. W innych okolicznościach wiedziałaby, co zrobić, bo doskonale radziła sobie z mężczyznami, ale biorąc pod uwagę obecną sytuację i to, że musi być uprzejma…

Kelner przyniósł pierwsze danie, medaliony z gotowanego na parze homara podawane z sosem z oliwy, czosnku, kaparów i natki pietruszki. Poczekali, aż naleje wina Andrésowi, a Luz poda szklankę wody z lodem.

– Jestem pod wrażeniem pani referencji – rzekł w końcu Andrés, znów rozpoczynając rozmowę jako pierwszy. Nie patrząc na nią, zaciągnął się aromatem wina, po czym wziął łyk do ust. – Zna się pani na swojej pracy. To, co dziś przeczytałem, jest doskonałe i znacznie lepsze od prac innych kandydatów. Przyszło mnóstwo zgłoszeń, jak może się pani domyślić, ale, na pani szczęście, żadne z nich nam nie odpowiadało – powiedział Andrés rzeczowym, profesjonalnym tonem. Ta zmiana poprawiła nastrój Luz. Poczuła głód, więc z przyjemnością zabrała się za doskonałą przystawkę.

– Zawsze interesowałam się sztuką, w szczególności hiszpańską sztuką współczesną i surrealizmem – powiedziała. – Wiele czytałam o pańskim wuju i od dawna fascynują mnie jego prace – przerwała, by napić się wody. – Mamy dom w Puerto de Santa María i drugi w Kadyksie, ale to już pan pewnie wie. Dlatego jest to dla mnie idealna okazja, biorąc pod uwagę, że większość prac de Salazara znajduje się na Costa de Luz. Łatwo będzie mi zbierać materiały.

Andrés nabił kawałek homara na widelec.

– Spędziła pani większość życia w Anglii. Planuje pani wrócić do Hiszpanii na stałe? – spytał beznamiętnie.

– W Anglii mam wielu przyjaciół z internatu i ciotkę, ale rodzice mieszkają tutaj i tu jest moje serce – wyjaśniła.

Andrés przytaknął z taką miną, jakby spodobała mu się ta odpowiedź.

– Czy dorastanie z dala od rodzinnego domu było trudne? spytał.

Luz spojrzała na niego zaskoczona. Czy to pytanie nie jest zbyt osobiste?

– Pewnie wolałabym zostać w Hiszpanii, ale tam nauczyłam się niezależności i umiejętności zadbania o siebie. – Czy uważa pani, że to dzięki edukacji w angielskiej szkole z internatem? – spytał.

– Po części na pewno. – Luz łyknęła wody i spojrzała na rozmówcę z nieco odważniejszym błyskiem w oku. – Przepraszam, że to mówię, ale sam pan zauważył, że moja pisemna praca była lepsza od prac innych aplikantów, a ja nie mogę przypisać sobie za to całej chwały.

Andrés przekrzywił głowę i przyjrzał się jej uważnie.

– Jak to nie może pani? – spytał.

– Pewnie nie siedziałabym tutaj, gdybym nie mieszkała i nie studiowała zagranicą. Szkoła z internatem nauczyła mnie samodzielności i polegania na samej sobie, a nie na innych. To właśnie temu zawdzięczam dążenie do tego, żeby wszystko robić jak najlepiej.

Uniesiony kącik ust zdradził lekkie rozbawienie Andrésa.

– Nie wątpię, że jest pani dobra we wszystkim, co pani robi stwierdził i, nie odrywając od niej wzroku, napił się wina, znów wywołując rumieniec na twarzy Luz. – Być może ma pani rację, że jedno wiąże się z drugim. Z tego, co wiem, jest pani jedyną kandydatką wykształconą zagranicą.

– Mimo to, powtórzę to jeszcze raz, moje miejsce jest tu, w Hiszpanii – kontynuowała Luz, zadowolona, że ma szansę zapewnić o tym Andrésa. – Dlatego szukałam wymagającej pracy w tym rejonie kraju, w którym czuję się najlepiej.

– Ta biografia jest z pewnością wyzwaniem. Nikt jeszcze nie napisał poważnej pracy o twórczości Eduarda.

– W takim razie będę pierwsza – odparła Luz i wzięła do ust kolejną porcję pysznego, kremowego mięsa homara.

– Czy zawsze jest pani tak bezpośrednia? Bardzo mi się to podoba. – Andrés obdarzył Luz szerokim śmiechem, a ona poczuła, że znów się rumieni, choć jednocześnie odetchnęła z ulgą. Najwyraźniej zrobiła na nim dobre wrażenie.

– Mam na myśli to, że zawsze wiele od siebie wymagałam. Wciąż uśmiechając się, Andrés upił wina.

– We wszystkim? – spytał. Luz zmarszczyła czoło.

– Oczywiście. Jak można żyć, nie wymagając nic od siebie i nie stosując się do pewnych norm?

Słysząc tę banalną odpowiedź, Andrés otworzył szeroko oczy, po czym zachichotał.

– Widać, że ukończyła pani angielską szkołę z internatem skomentował.

Luz uznała, że Andrés wziął jej słowa za dowód szczerości, i uśmiechnęła się nieśmiało.

– Pewnie tak – stwierdziła, zauważając, że jej rozmówca jest nie tylko wybitnie przystojny, ale i inteligentny.

Kontynuowali rozmowę nad talerzami jeszcze przez dłuższą chwilę, a Luz, mimo lekkiego spięcia, czuła się rozbawiona. Wróciła jej pewność siebie, a nawet przestało jej przeszkadzać, że Andrés stroi sobie z niej drobne żarty.

Kelner zebrał talerze i przyniósł drugie danie – małe kurczęta z farszem prowansalskim, bardzo wyrazistym, jak wyjaśnił Andrés, dzięki dodatkowi pikantnej, wyrabianej lokalnie kiełbasy. Andrés de Calderón ewidentnie był smakoszem.

Teraz, gdy Luz rozluźniła się nieco, poczuła, że zbliża się poważniejsza część rozmowy.

Andrés napełnił szklankę Luz wodą.

– Inspiracje surrealistyczne w twórczości Eduarda są powszechnie znane, ale jak, pani zdaniem, wpłynęły na jego projekty architektoniczne? – Andrés powrócił do uprzejmego, profesjonalnego tonu.

– Tak, często mawia się, że wpływ na jego malarstwo wywarli Magritte, Dalí, Ernst i Miró, ale stosowana przez niego wyjątkowa, żywa kolorystyka często jest uważana za echo fowizmu. Bez wątpienia podziwiał też starych mistrzów, szczególnie Velázqueza i Caravaggia, za ich wyrazisty realizm. Nietrudno zrozumieć, jak wpłynęło to na bardziej reprezentatywne aspekty jego stylu. – Luz zdała sobie sprawę, że Andrés przygląda się jej uważnie, i że ona sama nie może oderwać wzroku od jego ust. Oraz że zaczyna odbiegać od tematu.

– A jeśli mówimy o jego architekturze? – spytał z ledwie widocznym uśmieszkiem, jakby doskonale wiedział, o czym Luz myśli.

Luz, zła na samą siebie, wzięła się w garść i skupiła na pytaniu.

– Niektórzy uważają, a ja zgadzam się z nimi, że zarówno jego architektura, jak i malarstwo zawdzięczają najwięcej Escherowi i jego wykorzystaniu w czarno-białych drzeworytach niemożliwych konstrukcji i dziwnych perspektyw oraz poszukiwaniu nieskończoności.

– Na przykład?

– Na przykład nachodzące na siebie schody w rozmaitych zamczyskach i wieżach oraz drzwi umieszczane w dziwnych, sprzecznych z logiką miejscach. Eduardo uważał Eschera za geniusza.

– Luz zagłębiała się w temat, czując, że jednocześnie się rozluźnia.

– Wystarczy spojrzeć na jego muzeum w Kadyksie. To oczywisty hołd złożony Escherowi i surrealistom. Bez wątpienia malarze surrealiści, z których twórczością spotkał się w Paryżu jako student, również zainspirowali go do tworzenia takich budynków oraz krajobrazów parkowych – one także mają fantastyczną naturę.

Andrés, najwyraźniej zainteresowany tym zagadnieniem, przerwał jej, by wtrącić swoje trzy grosze.

– André Breton, który, jak pani wiadomo, był ojcem surrealizmu, powiedział: „To, co wyimaginowane, często staje się rzeczywiste” – dorzucił zaczepnie. – Granica między iluzją a rzeczywistością jest fikcyjna.

Luz spojrzała na niewątpliwie piękną twarz Andrésa. Teraz, gdy była rozpalona entuzjazmem, przypominała twarz Leandra.

– Czy to odnosi się do pana własnego życia? – usłyszała własne słowa.

– Krew wuja płynie w moich żyłach, więc postrzegam świat w dość specyficzny sposób. Życie to maskarada, o czym Eduardo doskonale wiedział. To, co jest prawdą z pewnej perspektywy, z innej okazuje się kłamstwem.

Andrés napełnił usta i przeżuwał, lustrując rozmówczynię.

– Ludzie cały czas tłumią własne wewnętrzne prawdy i pragnienia, prezentując iluzję światu i samym sobie. Nie sądzi pani, że tak jest? – spytał.

Luz spuściła wzrok na talerz, czując, że rozmowa zmierza w takim kierunku, że raczej nie będzie czuła się komfortowo. Choć mogła to być okazja do dowiedzenia się więcej o Andrésie, ten najwyraźniej potrafił narzucać temat rozmowy. Luz zaczęła wiercić się w fotelu. To, że nie widziała jego oczu, było dość onieśmielające. Przez głowę nawet przemknęła jej myśl, że być może założył je specjalnie. Wyprostowała plecy i postanowiła, że za wszelką cenę musi wrócić do rozmowy o Eduardzie.

– Owszem, iluzja i rzeczywistość leżą u podstaw surrealizmu, i to, co pan mówi, pasuje do Eduarda, a jeszcze w większym stopniu do Salvadora Dalí. Przy czym Dalí odcisnął ogromne piętno na Eduardzie w czasach, gdy ten po studiach mieszkał we Francji.

Andrés zamachał widelcem.

– To prawda, ale Eduardo nie przepadał za pretensjonalnym sposobem bycia Dalego i jego zabiegami reklamowymi, które często przysłaniały istotę jego dzieł.

Luz odetchnęła z ulgą, że ich rozmowa wróciła na poprzednie tory.

– I, oczywiście, nie podzielał też jego poglądów politycznych. Ale warto pamiętać, że choć podchodził krytycznie do tego, że Dalí popiera Franco, sam nie wrócił do Hiszpanii, by walczyć o ideały republikańskie.

– Swój protest wyrażał sztuką, podobnie jak Picasso i Miró. I wielu innych surrealistów. –Andrés odłamał kawałek chleba, nie odrywając wzroku od Luz. – Ale widzę, że nie ma pani zamiaru odpuścić mu zbyt łatwo.

– Uważam, że nie można napisać wnikliwej biografii artysty bez jasnego określenia tego, za co można go krytykować… – zawahała się. Ciekawe, co Andrés myśli na ten temat.

– Owszem – pokiwał głową. – Ale życie nie sprowadza się do bieli i czerni, dobra i zła. Okoliczności często tworzą skomplikowane tło, które nieco zakłamuje obraz – powiedział z namysłem, marszcząc brwi.

– Zawsze interesowała mnie ta mroczniejsza strona jego twórczości – stwierdziła Luz. – Wykorzystanie magii i wątków baśniowych może tworzyć zarówno miły nastrój, jak i rozpaczliwą, a nawet groźną atmosferę.

– To prawda. Niektóre obrazy są niepokojące, nawet jeśli przepięknie namalowane. Jego obsesja na punkcie śmierci jest równie silna jak celebrowanie życia. A pani które woli? – spytał.

Luz namyślała się przez chwilę. Wiedziała dokładnie, który lubi najbardziej – obraz Nieśmiertelność Kraba, przedstawiający nagą kobietę siedzącą na plaży w fotelu, z ogromnym motylem zasłaniającym jej twarz, i ze spokojnym morzem w tle. Z głowy wystawały jej dwa długie czułki, a z podbrzusza wyrastał ogromny kwiat lotosu, na którego płatkach widać było fantastyczny, barwny krajobraz. Długa łodyga kwiatu zanurzała się w glebie, z której z kolei wyrastały grube korzenie obejmujące ziemię. Obraz zawsze był dla niej symbolem jej własnego pragnienia czegoś silnie zmysłowego, co w sobie tłumiła. Pewnie dlatego nie miała ochoty omawiać go z Andrésem.

– Te, które mówią o wolności, uwolnieniu i odrodzeniu, na przykład Manekin i księżniczka, Pieśń dla góry, Cygański karnawał, Królestwo feniksa. Uwielbiam ich barwy przypominające kolorystykę drogich kamieni, poczucie magii i ruch. Element zaskoczenia i dzika wyobraźnia dosłownie zapierają dech w piersiach.

– Eduardo był mistrzem zaskoczenia i dzikiej wyobraźni – zauważył Andrés.

Nie tylko Eduardo de Salazar, pomyślała Luz. Czuła, że jego siostrzeniec jest nieprzewidywalną zagadką i była dziwnie tym zaniepokojona. Przyglądała się długim, zgrabnym palcom, którymi sięgnął po kieliszek. Nie rozumiała, dlaczego ten widok wywołał rumieniec na jej twarzy.

– Symbole seksu, śmierci, nadziei i miłości są równie fascynujące… – Luz zawahała się, nie wiedząc, jak zakończyć tę myśl.

– Proszę kontynuować. – Andrés zachęcił ją łagodnym głosem.

– Cóż… to połączenie tradycji, mitologicznej i pogańskiej, ale i odniesienia do średniowiecznej i renesansowej symboliki chrześcijańskiej, używanej po to, by niepiśmienne masy były w stanie zrozumieć znaczenie dzieł… Granat jest symbolem życia wiecznego i zmartwychwstania, figa symbolem utraty niewinności i tak dalej. W tamtych czasach ludziom bezustannie wmawiano, że szatan czeka z widłami wśród płomieni piekieł na każdego, kto oddaje się przyjemnościom cielesnym lub choćby nieprzyzwoitym myślom. – Luz znów się zarumieniła, bo zauważyła, że bezwiednie przygląda się gładkiemu zarysowi jego podbródka. Spuściła wzrok i łyknęła wody.

Andrés odłożył widelec i rozparł się wygodnie na krześle. Na jego twarzy znów pojawił się wyraz rozbawienia.

– I uważa pani, że Eduardo przestrzegał przed konsekwencjami przyjemności cielesnych?

Luz odchrząknęła.

– Nigdy w życiu! Jego obrazy są na to zbyt erotyczne – powiedziała. Dlaczego tak trudno jej o tym dyskutować? Musi skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. – Mam na myśli to, że opisywał ludzkie doświadczenia i wiedział też, jakie są reperkusje naszych działań. Jego symbolizm był też głęboko osobisty. Myślę o wszystkich odniesieniach do upadku matki z konia, którego był świadkiem i który doprowadził do jej śmierci. W jego obrazach roi się od koni – Pani lasu, na przykład, to kobieta jadąca konno wśród drzew, z głową umieszczoną przodem do tyłu na karku.

– O, tak, to jeden z jego najlepszych. Piękny, a jednocześnie niepokojący. – Andrés podparł głowę obiema rękami i zmarszczył brwi. – Jego matka skręciła kark, spadając z konia – dodał.

Luz skinęła głową i odsunęła talerz.

– To musiało być dla niego straszliwe przeżycie. Psychoterapeuta powiedziałby, że utrata matki była przyczyną, dla której Eduardo w swoich obrazach miotał się między rzeczywistością a iluzją, nie przyjmując do wiadomości, co się stało.

– To prawda, nigdy się z tym nie pogodził. Doskonale poznał, co znaczy utrata kogoś bliskiego i samotność. – Andrés znów zmarszczył brwi i przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby chciał coś dodać, ale wtedy pojawił się kelner, by zebrać talerze. Luz przyglądała się przez moment Andrésowi i choć ciemne okulary zasłaniały mu oczy, po raz pierwszy sprawiał wrażenie zakłopotanego. Świadom tego, że jest obserwowany, nerwowo przerwał ciszę. – Moglibyśmy długo jeszcze dyskutować o symbolice w obrazach Eduarda i pewnie do tego wrócimy, ale musimy zająć się innymi sprawami – powiedział.

W trakcie pozostałej część spotkania Andrés przeprowadził drobiazgowy egzamin, zadając skomplikowane, niejednoznaczne pytania dotyczące Hiszpanii i jej pozycji w świecie sztuki. Luz nie miała wątpliwości, że dobrał je tak, by wybadać ją szczegółowo, ale była doskonale przygotowana, dzięki czemu odpowiadała szybko, instynktownie.

Andrés sprawiał wrażenie zadowolonego i kiedy już Luz myślała, że zaraz zaproponuje jej pracę, odczekał, aż kelner zabierze wszystkie naczynia, a następnie sięgnął po teczkę leżącą na sąsiednim krześle. Trzymał ją przez chwilę przed sobą, po czym otworzył.

Jego twarz nagle spochmurniała, a usta, tak ruchliwe w trakcie wcześniejszej rozmowy, zacisnęły się. Pochylił się w stronę podłokietnika, opierając podbródek na kciuku i palcu wskazującym. Przez kilka nerwowych sekund Luz była niepokojąco świadoma tego, że lustruje ją zza ciemnych szkieł.

– Czy pani zdaniem powinienem wiedzieć o czymś, nim panią zatrudnię? O czymkolwiek? – zamilkł na chwilę, a Luz zaczęła nerwowo szukać w pamięci czegoś, co mogłoby stanowić dla niego powód do niepokoju. Nie odpowiedziała.

– Czy w takim razie może mi pani wyjaśnić, dlaczego porzuciła pani swoją pierwszą pracę i nie wspomniała o tym ani w CV, ani w kwestionariuszu, który wypełniła pani dziś rano?

Mówił spokojnie, nienapastliwie, ale dla Luz było oczywiste, że wcale nie bawi go ta część rozmowy kwalifikacyjnej. Pytanie było niespodziewane, to prawda, ale było też pierwszym, które naruszało jej sferę osobistą. Skąd Andrés może o tym wiedzieć? Cóż, w końcu jest doświadczonym przedsiębiorcą, więc nie pozostawia nic przypadkowi. Sprawdził ją dokładnie, a następnie, w trakcie lunchu, po mistrzowsku wyciągał od niej więcej informacji, niż była gotowa ujawnić. W tym momencie Luz dostrzegła wycinek z tabloidu w otwartej teczce. Andrés to zauważył. Zapadła nieprzyjemna cisza.

– Czy uznała pani, że to nieistotne dla przyszłego pracodawcy? To nie jest postawa godna pochwały, chyba zgodzi się pani ze mną?

Luz poczuła się, jakby ktoś wylał jej na głowę wiadro lodowatej wody. Wcześniej zasypywał ja komplementami, więc o co chodzi? Pewnie chciał sprawdzić, jak zachowuje się w sytuacji, gdy ktoś próbuje wytrącić ją z równowagi.

Słowa utknęły jej w gardle. Wzięła głęboki oddech.

– To była moja pierwsza praca. Byłam niedoświadczona… Nie poradziłam sobie w trudnej sytuacji… – Serce biło jej jak młotem, jakby przebiegła maraton.

– Dlaczego nie wspomniała pani o tym? Czy nie uważa pani, że to nieuczciwe? Płacę bardzo dużo za tę biografię, proponuję autorowi prawa autorskie i nazwisko na okładce. Czy nie uważa pani, że mam prawo wiedzieć? – Ton jego głosu był suchy i niewzruszony.

Luz poczuła ucisk w dołku. Na litość boską, czy nie rozumie, że pominięcie tego faktu nie wynika z nieuczciwości, ale z zakłopotania? Jedynym przestępstwem, jakie popełniła w pierwszej pracy, była jej zbytnia naiwność i ufność. Uniosła wyzywająco głowę i rzuciła Andrésowi ostre spojrzenie, choć miała ochotę się rozpłakać.

– Szczerze mówiąc, nie przypuszczałam, że w ogóle będzie to pana interesować – odparła w końcu.

– A i owszem. Bardzo mnie to interesuje. Chciałbym wiedzieć, co sprawiło, że utalentowana, zaangażowana, pełna pasji młoda kobieta porzuca swoją pierwszą pracę.

– Pomiędzy mną a moim zleceniodawcą pojawiły się różnice opinii.

– Tyle że ten człowiek, Cameron Hunt, był też pani kochankiem. Nie brzmiało to jak pytanie, ale jak stwierdzenie faktu. Jednak nim Andrés zdążył wysunąć kolejne oskarżenie, Luz uniosła znacząco dłoń.

– Proszę mi coś powiedzieć. Co daje panu prawo twierdzenia, że był moim kochankiem?

– A nie był? – spytał Andrés cicho.

– Uważam, że to nie pański interes z kim sypiam lub nie sypiam. Luz z trudem zachowała spokój. – Mimo to oświecę pana, z uprzejmości, i ponieważ uznaję, że być może postąpiłam niewłaściwie pomijając informacje o tym zleceniu. Pan Hunt nigdy nie był moim kochankiem. Zlecił mi napisanie biografii swojego przodka. Owszem, kilka razy wyszliśmy razem na miasto. Reszta to tylko bujdy z tabloidu.

– Ale porzuciła pani zlecenie… – Andrés najwyraźniej bawił się nią nadal, co wytrącało ją z równowagi.

Marzyła o tym, by zdjął te okropne okulary i by mogła rozmawiać, patrząc mu prosto w oczy. A czuła się tak, jakby rozmawiała ze ścianą. Znów pomyślała, że założył je specjalnie, by ją onieśmielić. Lekko zacisnęła pięści.

– Zgadza się. Jak już wspomniałam, byłam bardzo młoda i nie potrafiłam sobie poradzić z trudną sytuacją. Nie miałam innego wyjścia, musiałam zrezygnować ze zlecenia i oddać zaliczkę. Nadal jednak nie rozumiem, co moje osobiste życie ma wspólnego z pana osobą lub z tym, czy nadaję się do napisania biografii pańskiego wuja. Być może gdyby uważniej zapoznał się pan z moim CV zamiast rozczytywać się w brukowcach, takich jak „Daily Messenger”, poznałby pan szerszy obraz moich kompetencji – mówiąc to, Luz o mało nie zabiła go wzrokiem.

Uśmieszek, wciąż obecny na jego ustach, nieco przybladł.

– Doñio Luz, proszę się nie denerwować. Jest pani piękną kobietą. Jak sama pani stwierdziła, była wtedy bardzo młoda, świeżo po uniwersytecie. Czy była pani również tak naiwna, by uważać, że człowiek o takiej pozycji, jak Cameron Hunt, dałby pani tak lukratywne zlecenie bez ukrytych motywów?

– Czy w takim razie mam podejrzewać, że jeśli otrzymam od pana tę pracę, a zdaję sobie sprawę, że to dopiero moje drugie ważne zlecenie, będzie pan miał ukryte motywy? – wyrzuciła z siebie Luz i natychmiast pożałowała. Jednak było już za późno.

Andrés uniósł nieco jedną brew. Luz przeraziła się, że być może jej rozmówca zastanawia się, dlaczego zadała to pytanie. Sugestia, jaką ono zawierało, przeraziła ją samą. Przez krótką chwilę widziała jakieś emocje skryte pod przykrywką jego opanowania i eleganckiej powierzchowności. I wtedy Andrés gwałtownie odchylił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem, a jego przystojna, męska twarz ożywiła się nagle.

– W punkt! – zawołał, zamknął teczkę i odłożył ją zamaszystym gestem na stół. – Ma pani tę pracę, o ile wciąż ją pani chce. To prawdziwa przyjemność zmierzyć się z panią w dyskusji – dodał i pokiwał głową z rozbawieniem.

Luz była oszołomiona tym niespodziewanym zwrotem akcji. Targana fascynacją i oburzeniem uznała, że być może powinna wstać i wyjść bez słowa. Byłoby to niezwykle satysfakcjonujące, ale przeraźliwie krótkowzroczne. Spoglądał na nią z rozbrajającym uśmiechem. Andrés de Calderón był niewątpliwie osobą umiejącą oczarować innych i choć Luz nie przyznałaby się do tego, z pewnością zdołał oczarować i ją. Po chwili uleciała z niej złość, a jej miejsce zajęła ulga. Spojrzała na niego uważnie, usiłując przejrzeć maskę z okularów przeciwsłonecznych.

– Dziękuję, señor, dołożę wszelkich starań, by spełnić pańskie oczekiwania. 

Ciepło jego uśmiechu potrafiłoby stopić wszystkie lodowce Alaski.

– Doskonale, właśnie mnie pani uszczęśliwiła – powiedział. Choć nie widziała jego oczu, czuła, że rozbiera ją wzrokiem. Odsunął krzesło i wstał zza stołu. – Poproszę, by przygotowano dla pani umowę. Niestety, muszę wyjechać na kilka dni w sprawach służbowych. Musimy nieco odwlec podpisanie umowy, więc rozumiem, że do tego czasu nie zamierza pani przystępować do pracy. Moja asystentka umówi z panią spotkanie. Mam nadzieję, że to będzie początek bardzo owocnej i miłej współpracy.

Nim skończył, Luz opuścił bojowy nastrój. Andrés de Calderón odprowadził ją do windy i otworzył dla niej drzwi. Luz uścisnęła jego wyciągniętą dłoń, znów czując lekki dreszcz pod jego dotykiem. Na ustach mężczyzny znów zagościł ten sam leniwy, tajemniczy uśmiech, a ona żałowała, że nie może zobaczyć, jaki wyraz oczu mu towarzyszy. I nie mogła się nadziwić, że tak bardzo przypomina Leandra, choć jednocześnie tak bardzo się od niego różni. Bardzo ją zaintrygował i choć opuszczając siedzibę Caldezar Corporación Luz bardzo się przed tym broniła, była już pod ogromnym wrażeniem Andrésa de Calderóna.

Powieść Maskarada kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Maskarada
Hannah Fielding1
Okładka książki - Maskarada

Młoda pisarka nawiązuje niestosowny romans z Cyganem, przez co wplątuje się w sieć sekretów, kłamstw i pożądania. Latem 1976 roku Luz de Rueda powraca...

dodaj do biblioteczki
Recenzje miesiąca
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
A kiedy nadejdzie dzień
Ewelina Maria Mantycka
A kiedy nadejdzie dzień
Pokaż wszystkie recenzje