Sytuacja Gabriela jest nie do pozazdroszczenia – w jego domu przemoc to codzienność, uzależniony od alkoholu ojciec chłopca wyładowuje swoje frustracje na żonie i na synu. Czy ma szansę, by wyrwać się z takiego środowiska?
Anna Stryjewska akcję swojej powieści osadza pomiędzy piekłem domu rodzinnego chłopca a niebem, wplatając w tę historię elementy realizmu magicznego – piszemy w naszej redakcyjnej recenzji. Do lektury powieści Chłopiec z ulicy Wschodniej zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś macie okazję przeczytać jej premierowe fragmenty:
Do ośrodka przy Aleksandrowskiej, gdzie przebywała jego mama, Gabryś dotarł przed dziewiątą. Miasto zdążyło już na dobre się przebudzić, konsumując kolejny dzień nadjeżdżającymi z każdej strony samochodami, połykając tłumy pasażerów, dławiąc się gigantycznymi korkami, czkając serią klaksonów. Mężczyzna obserwował miasto przez szybę wypełnionego po brzegi tramwaju, mając w nozdrzach mieszaninę różnych zapachów, a w uszach miejski gwar.
Jakaś dziewczyna w czerwonym berecie na tyle pojazdu zakuwała historię. W przeciwieństwie do złodzieja, który korzystając ze ścisku, wsunął rękę do jej plecaka, nie zwracała uwagi na otaczającą ją rzeczywistość. Na szczęście Gabryś był szybszy. Złapał chłopaka za kołnierz, ale zanim pojawiła się pomoc, łobuz wyrwał mu się z uścisku i wyskoczył z tramwaju. Dziewczyna oprzytomniała w jednej sekundzie. Dziękowała mu długo, posyłając spod długich czarnych rzęs zalotne spojrzenia. Nie podjął sygnału. Pouczył ją, jak bezpiecznie poruszać się środkami komunikacji publicznej. Najwyraźniej nie tego oczekiwała. Wysiadła na następnym przystanku, gdzie pomiędzy blokami rysował się kontur jasnego budynku szkoły. Gabryś odprowadził ją wzrokiem, pożegnał na zawsze jej szczupłą, znikającą za betonowym płotem sylwetkę, a potem znów skupił się na otaczającej go rzeczywistości.
Miasto wydawało mu się ponure i zaniedbane: odrapane domy, dziurawe jak po zbombardowaniu ulice, pomazane przystanki upstrzone kolorowymi szczątkami reklam i wszechobecny brud. Na Limanowskiego zamknął się kolejny sklep spożywczy. Markety powoli wypierały drobny handel. Cóż… W dodatku ludzie byli jacyś smutni, zatopieni we własnych myślach, zagubieni w chaosie życia. Czy inne miasta wyglądają tak samo? Zastanawiał się nad tym, a jednocześnie znów poczuł nieodpartą chęć przyjrzenia się kulturom w innych miejscach świata. To musi być fascynujące! – pomyślał i mimo woli uśmiechnął się do siebie.
* * *
Matka siedziała na krześle w pustym pokoju, odwrócona przodem do okna. Słabe słońce ślizgało się po jej siwych włosach.
Podszedł i dotknął lekko jej ramienia. Nawet nie drgnęła. Kołysała się jedynie w rytm muzyki, którą od dawna nosiła w sobie. Ubrano ją w bawełnianą koszulę w kwiatki, z karczkiem obszytym wdzięczną fioletową falbanką. Szlafroka nie lubiła, chociaż podarował jej nowy. Taki ładny: błękitny z haftem na dole. Wyglądała w nim bardzo kobieco, ale wciąż go ściągała i rzucała z niechęcią na łóżko. Zauważył, że kapcie są już rozdeptane i podeszwy w nich się rozklejają. Przyszło mu do głowy, że będzie musiał kupić nowe – ładniejsze i wygodniejsze.
Matka pachniała zupą mleczną.
– Cześć, mamuś! Jak się dziś czujesz?
Odpowiedziała mu cisza przerywana odgłosem wody kapiącej z nieszczelnego kranu. Usiadł na brzegu łóżka, przyglądając się matce z czułością. Spróbował przeciąć to nieobecne spojrzenie, które błąkało się po zaśnieżonym parku. Znów mu się nie udało. Jej oczy wciąż były obce, martwe, a spojrzenie skierowane daleko. Żyła w innym świecie, milcząc jedynie i wsłuchując się w muzykę, którą tylko ona słyszała. Jej krucha, drobna postać wyrażająca wieczne cierpienie skurczyła się jeszcze bardziej. Odniósł wrażenie, jakby znikała z dnia na dzień, zupełnie jak księżyc zmieniający fazę. Targnęło nim współczucie i lęk przed stratą. Chwycił suchą dłoń i przylgnął do niej wargami. Długo pokrywał jej skórę pocałunkami, aż poczuł, że się zupełnie rozkleił. Łzy sunęły po jego policzkach, kiedy wyrzucał z siebie potok słów.
– Już niedługo, mamo. Już niedługo popłyniemy w rejs po Morzu Śródziemnym! Znalazłem ofertę za niewielkie pieniądze! Statek będzie płynął Cieśniną Gibraltarską aż na Atlantyk! Włochy, Francja, Hiszpania, Portugalia! Mamo, czy ty to słyszysz? Cóż to musi być za przeżycie, gdy się jest na pełnym morzu, a co dopiero mówić o oceanie! – Spojrzał na matkę, która jego zdaniem się lekko uśmiechnęła. Ścisnął jej lodowatą dłoń. – Zobaczysz, mamo, że od razu wyzdrowiejesz, gdy to wszystko zobaczysz! – Natknął się na jej nieobecne spojrzenie, ale nie zraził się. – Każdy ma opiekuna w niebie. Prawda? Ty pewnie też, mamo! Bo gdyby nie anioł stróż, czy żyłabyś jeszcze po takim pobiciu? Lekarze powiedzieli, że to cud. Cud cię uratował. A skoro żyjesz, to musi być w tym jakiś cel, prawda? Bóg postanowił wystawić nas na próbę. Jeszcze nie wiem jaką, ale już sama świadomość dodaje mi sił. Bo przecież to może znaczyć tylko jedno: żyjemy dalej! Nieważne jak. Ważne, że żyjemy.
Odniósł wrażenie, jakby matka odwróciła wzrok w jego stronę. Poczuł nawet uścisk jej ręki. Zdumiony dostrzegł łzę na jej policzku.
– Mamo! Mamusiu! Ty mnie zrozumiałaś! – Ze wzruszenia zaczął mówić szybko, nieskładnie to, co akurat przyszło mu do głowy. – Wiesz, że Wiocha siedzi w więzieniu za rozbój? Tym razem prędko nie wyjedzie, bo dostał sześć lat. A Emilka niedługo urodzi piąte dziecko. Wyobrażasz sobie? Co za życie! Kiedyś myślałem, że ja i Emilka… No wiesz. Byliśmy przez chwilę razem. To z nią przeżyłem pierwszy raz. No prawie pierwszy. Liczyłem, że spotka ją lepszy los, a ten jej gruby Wacek to idiota! Do niczego się nie nadaje, jedynie do robienia dzieci! Chociaż w czasach niżu demograficznego to też jakieś osiągnięcie, prawda? – Roześmiał się do własnych słów. – Pani Helena znów się gorzej poczuła. Wczoraj zabrali ją do szpitala i nie jest z nią najlepiej. Jakiś dziwny atak miała. Podobno dopadły ją kłopoty z krążeniem. Wiesz, jak to jest w tym wieku. Jeśli zdążę przed pracą, pojadę do niej. Kilka dni temu pytała o ciebie. Prosiła, żeby cię pozdrowić. Aha, Pampers przedawkował. Jutro pogrzeb. Dasz wiarę? Żal mi go, choć sam się doigrał! Właściwie to żal mi jego matki, bo nie zasłużyła na takie życie. Pani Kornelia dalej pisze. Ostatnio u niej byłem. Poczęstowała mnie herbatą i ciastkami. Jej piesek niestety zdechł, ale ktoś przyniósł jej kotkę syjamską.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Gabryś myślał o czymś intensywnie, a po pewnym czasie znów zaczął nieskładnie mówić:
– Wiesz, mamo… Szef powiedział, że mnie zatrudni na cały etat. Wtedy też dostanę podwyżkę. Pracownicy biura na pełnym etacie zarabiają sporo kasy! Ale najważniejsze są studia. Najpierw muszę je ukończyć, a potem się zobaczy…
Wtem do pokoju weszła pokaźnej tuszy pielęgniarka z zestawem kolorowych tabletek.
– Czas na drugie śniadanie! – zażartowała. – Widzę, że nasza dziewczynka zarumieniła się troszkę!
Chciał odpowiedzieć coś równie zabawnego, lecz zabrakło mu pomysłu, więc przyglądał się tylko, jak kobieta aplikuje leki. Mama poddała się tym zabiegom bez oporu. Pielęgniarka wyszła, a on wziął szczotkę do czesania. Snuł plany, układając mizerne włosy rodzicielki. Splatał je w warkoczyki, spinał po bokach kolorowymi wsuwkami, następnie ponownie rozpuszczał i tapirował. Po pewnym czasie odłożył szczotkę na miejsce, pocałował mamę na pożegnanie i opuścił szpital z wielką nadzieją w sercu.
Kolejny fragment powieści Chłopiec z ulicy Wschodniej przeczytacie w naszym serwisie już wkrótce!