Prawdziwe życie w kamienicy. Fragment książki „Chłopiec z ulicy Wschodniej"

Data: 2019-02-11 10:55:42 | Ten artykuł przeczytasz w 12 min. Autor: Patryk Obarski
udostępnij Tweet
News - Prawdziwe życie w kamienicy. Fragment książki „Chłopiec z ulicy Wschodniej

Mały Gabriel, żyjący wraz z rodzicami w jednej z łódzkich kamienic, nierzadko miewa koszmary. Koszmary, spowodowane ojcem tyranem i cichym przyzwoleniem na przemoc. Środowisko, w którym przychodzi dorastać chłopakowi, uczy go, czym jest strach i upokorzenie.

Najnowsza książka Anny Stryjewskiej Chłopiec z ulicy Wschodniej to nieprawdopodobna, trudna powieść obyczajowa. Powieść, która poruszy wielu czytelników. Książkę wygrać można w naszym konkursie, a dziś macie okazję przeczytać jej premierowe fragmenty:

Z notatnika pani Kornelii

25 lutego 2002

 

5:45

Gruba Kaśka znów zaspała. Powinna być w piekarni od piętnastu minut. Nie zdążyła nawet rozczesać włosów i zapiąć płaszcza. Pewnie Józek został u niej na noc. Ludzie mówią, że z tej mąki to już chleba nie będzie, ale kto to wie…

5:50

Heniek Konecki wyszedł w towarzystwie takich jak on nierobów. Okropny typ: zarośnięty, niechlujny i gburowaty. Wczoraj znów pobił żonę. Głupia kobieta! Biedny ten ich dzieciak!

6:27

Małgośka z trzeciego spod dwunastki wygląda, jakby szła na randkę, a nie do biura. W tym kapeluszu to jakby się urwała z planu filmowego. Nieźle się trzyma jak na czterdzieści pięć lat. Wszyscy mówią, że wygląda na dziesięć mniej. Podobno zadurzył się w niej sam dyrektor firmy. Nic dziwnego, że zadziera nosa jak mało kto.

6:30

Po podwórku kręcą się dwa podejrzane typy. Szukają szczęścia po śmietniku. To chyba złomiarze. Oby tylko czegoś nie ukradli. Ostatnio zginął rower sąsiadów. Stary grat, ale jeszcze na chodzie.

6:45

Pani Helena wychodzi ze swoją Danią na spacer. Śmieszny ten piesek. Ciągle szczeka. Ma nowe ubranko. Sąsiadka jak zwykle elegancka. W tym futrze jeszcze jej nie widziałam. Co za szyk i klasa!

6:55

Zdzira spod ósemki znów wyskoczyła w szlafroku po piwo. Pewnie ją suszy po nocnej libacji. Papieros w zębach! Wstydu nie ma!

8:50

Zawadzka odprowadza dzieci do szkoły. Dwoje. Widocznie jedno się rozchorowało. Wciąż chorują, ale nie ma się co dziwić. W domu wilgoć, zimno, ledwie wiążą koniec z końcem.
O, właśnie się zaczął mój serial. Który to już odcinek Mody na sukces? Ciekawe, co się tam dzisiaj wydarzy.

12:45

Gabryś wraca ze szkoły. Pewnie znów głodny. Wy-łączyli im prąd. Jak ten dzieciak wygląda… Żal serce ściska.

13:05

Pod trzepakiem znów narada. Ciekawe, kogo tym razem obrobią. Boże, widzisz i nie grzmisz!

13:10

Gabryś gdzieś idzie. Zaczepiają go, ale dają mu spokój. Biedny ten chłopaczek! Uwzięli się na niego, bandyci jedni. Wiecznie mu dokuczają. Nawet nie ma go kto obronić.
Ziemniaki się pewnie dogotowały. Czas na obiad!

22:45

Ta zdzira Tereska nie ma wstydu! Znów prowadzi innego chłopa na noc. To jakiś bezrobotny lump. Wino jej wystaje z torby. Tfu! I ten papieros w zębach… Czas spać.

* * *

Po dwóch godzinach poszukiwań klucza Gabryś wracał powłóczystym krokiem, gdy między nogami przewinął mu się mały, biały pudelek w czerwonej kamizelce i z kokardką na szyi w takim samym kolorze. Szczeknął donośnie na widok chłopca, jakby chciał dać do zrozumienia, że to spotkanie bardzo go ucieszyło.

– Dania! Co ty tutaj robisz? Gdzie twoja pani?

Suczka nie przestawała szczekać i obskakiwać znajomego. Kucnął więc i pogłaskał pieska z czułością.

– Gabryś! Wracasz ze szkoły? – Starsza elegancka pani z laską i lakierowaną torebką na pasku przerzuconą przez ramię zatrzymała się obok chłopca. Miała na sobie beżowy płaszcz z norek i filcowy kapelusz na głowie, który kształtem przypominał podgrzybka. Jej zapewne niegdyś ładną, szczupłą twarz pokryły drobne zmarszczki i ciemne plamki. Przyglądała mu się badawczo. Jej usta przypominały kolor dojrzałych malin, a policzki kojarzyły mu się ze skórką brzoskwini. Sąsiadka miała też białe jak mleko włosy, które zwykle upinała z tyłu w niewielki, kształtny koczek. Była niewysoka, drobnej budowy, nosiła skórkowe rękawiczki w różnych odcieniach beżu i złotą biżuterię w uszach.

– Zgu… biłem kklucz i nie mmogłem wejść ddo domu… – odparł, tuląc Danię do siebie. – Wróciłem do szkoły, ale nie znalazłem.

– Jadłeś coś? – zapytała starsza pani z niepokojem w głosie.

– Ra… rano jadłem śśniadanie, ppani Heleno – odparł z nagłym skurczem żołądka.

– Biedactwo… – jęknęła, przyglądając mu się ze współczuciem. – Chodź do mnie. Odgrzeję zupę. Mam też świeże pączki z budyniem, a wiem, że je uwielbiasz!

Pani Helena od lat mieszkała na pierwszym piętrze kamienicy pod numerem czwartym na osiemdziesięciu kilku metrach, na które składały się trzy duże pokoje, przestronna kuchnia i łazienka z toaletą. Mieszkanie to znacznie różniło się od tego, które Gabryś zajmował z rodzicami na poddaszu. Przede wszystkim było obszerne, jasne i wysokie. Chłopcu kojarzyło się z muzeum pełnym pięknych, drewnianych mebli w miękkich obiciach. Nie mógł oderwać oczu od kolorowych obrazów, figurek, eleganckich naczyń i innych przedmiotów podobnych do tych, które kiedyś widział na wystawie podczas wycieczki z klasą. Tam też było czysto, ciepło i przytulnie. W tym mieszkaniu zazwyczaj pachniało ciastem. W oknach wisiały przepięknie marszczone zasłony i haftowane firany. Zupełnie jak w jakimś pałacu. Drewniana podłoga trzeszczała pod nogami przy każdym stąpnięciu. Milkła dopiero wtedy, gdy weszło się na puszysty dywan w kolorowe desenie.

Z kuchni dolatywały zapachy smakowitych potraw, powodując kolejny silny skurcz pustego żołądka chłopca.

– Idź do łazienki, Gabryś, i umyj ręce! Podgrzeję obiad.

Łazienka pani Heleny była kolejnym miejscem, w którym nastolatek ulegał niezwykłej fascynacji. Przypominała mu studnię odwróconą do góry dnem, ponieważ jej sufit wyłożono lustrami. Mógł przypuszczać, a wręcz był pewien, że po drugiej stronie istnieje inne życie. Widział małego, brudnego chłopca z potarganymi włosami na tle błyszczącej, marmurowej podłogi i nie mógł zrozumieć, skąd się tam znalazł. Jego miejsce było przecież na ulicy, na obsikanym, zawalonym nieczystościami podwórku, po którym uganiały się wychudzone jak on koty, na schodach pod odrapanymi drzwiami mieszkania na poddaszu albo w czterech ciasnych ścianach rodziców, gdzie zwykle nie chciał być. Tymczasem w łazience u pani Heleny, gdzie wszystko lśniło i było perfekcyjnie uporządkowane, czas się zatrzymywał i nic już nie miało większego znaczenia.

– Gabryś, jesteś tam?!

Donośne pukanie do drzwi wyrwało go z zamyślenia. Posłusznie umył ręce w umywalce w kształcie morskiej muszli, nabrawszy mydła z eleganckiego dozownika o kremowym zabarwieniu, i wytarł je w różowy, mięciutki ręcznik. Spojrzał w lustro. Zobaczył wylęknione oczy patrzące gdzieś daleko poza jego własne wyobrażenie, aż wystraszył się tego spojrzenia.

– Gabryś, zupa stygnie!

Na stole w kuchni na koronkowym obrusie stała malowana w kwiaty porcelanowa waza przykryta pokrywką z fikuśnym uszkiem. Po wydobywającym się cienką smużką intensywnym aromacie poznał, że zje ogórkową. Obok naczynia w wiklinowym koszyczku wyściełanym białą serwetką czekały równo pokrojone cienkie kawałki pulchnego chleba, natomiast na eleganckiej, kremowej paterze piętrzyły się równo poukładaną piramidką tłuściutkie pączki polane lukrem.

– Siadaj, chłopcze. Dziś ogórkowa. Lubisz?

– Uuwielbiam! – prawie krzyknął, siadając we wskazanym miejscu. – Przepraszam! – Zmieszał się, gdy odsuwane krzesło głośno jęknęło.

– Nic nie szkodzi, Gabrysiu. Ono tak zawsze. – Starsza pani uśmiechnęła się życzliwie, spoglądając znad ramienia w trakcie parzenia herbaty.

Chłopak, niewiele już myśląc, chwycił lśniącą łyżkę i opróżnił talerz w błyskawicznym tempie.

– Twój ojciec w pracy o tej porze?

Skinął w odpowiedzi głową i łapczywie spoglądał na pączki.

– Sstróżuje na pparkingu niedaleko.

– A mama gdzie pracuje?

– W szpiitalu. Jjest saalową.

– W którym?

– Na Spoornej – odparł, przełykając ślinę gromadzącą mu się pod językiem.

– O której wraca?

– Wieczorem.

– A tata o której będzie w domu?

Gabryś nagle drgnął, jakby ktoś poraził go prądem. Właśnie w tej chwili uświadomił sobie, że ojciec może zjawić się w każdej chwili, a on w dalszym ciągu nie posiada klucza do mieszkania.

– Boisz się go? – zapytała starsza pani zaniepokojona jego zachowaniem. – Może zrobić ci krzywdę?

– Zzgubiłem kklucz… Może mnie za to zbić. Poo-winienem już iść.

– Nie tak szybko. Właśnie zaparzyłam herbatę, a ty miałeś obiecanego pączka. Coś wymyślimy.

Pani Helena była kobietą, która zdumiewała chłopca z dnia na dzień coraz bardziej. Taka dostojna i elegancka niczym hrabina, a przy tym wielkoduszna, dobra i mądra. Jej biblioteka uginała się od ciężkich tomów zawierających tyle ciekawych informacji, ile on nie był sobie w stanie nawet wyobrazić. Posługiwała się niezwykle pięknym językiem, używając wyrafinowanych słów, których on często wcześniej nawet nie słyszał. Wstyd mu było pytać, co znaczą, więc zwykle milczał, zapisując je w pamięci. Potem, gdy tylko miał okazję, sprawdzał ich znaczenie: pytał mamę bądź panią od języka polskiego. Zapisywał wszystko skrzętnie w notatniku, tworząc własny słownik wyrazów obcych. Z dumą myślał o tym zbiorze. Po każdym spotkaniu z tą kobietą był bogatszy o co najmniej jedno słowo. Niesamowite!

Sąsiadka z dołu była kiedyś solistką baletu Teatru Wielkiego w Łodzi. Jeszcze niedawno udzielała lekcji, ale – jak smutno stwierdziła – choroba ją pokonała. Cierpiała na reumatyzm, który z czasem dokuczał jej coraz mocniej. Nie miała dzieci, a jej mąż zmarł kilka lat temu. Wspomniała kiedyś o starszej siostrze, która jeszcze w młodości wyjechała na stałe za granicę. Podobno odeszła w ubiegłym roku w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat. Nieźle! O innych bliskich nie mówiła. W życiu codziennym towarzyszyły artystce jej suczka Dania oraz pani Stasia – pomoc domowa, otyła, radosna kobieta po sześćdziesiątce, pełna dziewczęcego wigoru i optymizmu. Gotowała świetnie. Pracowała u pani Heleny już od dobrych trzydziestu lat. Przychodziła trzy razy w tygodniu, a oprócz pichcenia zajmowała się także zakupami, sprzątaniem, praniem i myciem okien. Zawsze rozśpiewana, szybka i zwinna, dumnie stawiająca czoło problemom codzienności. Nie miała łatwego życia, aczkolwiek nigdy nie biadoliła i nie skarżyła się na los jak inni. Dla pani Heleny ważna była przede wszystkim uczciwość Stasi. Miała do niej pełne zaufanie, a to stanowiło największą wartość w obecnych czasach.

Gabryś często zastanawiał się nad tym, co taka kobieta jak pani Helena robi w kamienicy przy Wschodniej. Nie była to przecież ulica ciesząca się dobrą sławą. Piotrkowska, Sienkiewicza, aleja Kościuszki czy nawet Jaracza to co innego. Ale Wschodnia? Kiedyś zapytał o to. Odpowiedź wydała mu się banalna. Otóż przed wojną mieszkał tu mąż pani Heleny – Antoni. Podobno był niezwykle zacnym, światłym człowiekiem.

– Panie, świeć nad jego duszą! Wtedy też i ulica była inna, i ludzie. Bardziej pryncypialni, przywiązani do ojczyzny. Dziś to już nie to samo… – wzdychała sąsiadka ze smutkiem, choć już przyzwyczaiła się do tego miejsca i do zmian, jakie nastąpiły w miarę upływu czasu.

Jej interesami zajmowali się ludzie, którzy się na tym znali. Czasem musiała przeczytać umowę, podjąć decyzję, coś podpisać. Choć mąż zostawił jej spory majątek, pieniądze nigdy nie były dla niej najważniejsze, a to miejsce po prostu darzyła sentymentem. Tutaj przeżyła najlepsze chwile.

Kolejny fragment powieści Chłopiec z ulicy Wschodniej przeczytacie w naszym serwisie już wkrótce! 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Chłopiec z ulicy Wschodniej
Anna Stryjewska8
Okładka książki - Chłopiec z ulicy Wschodniej

Nieśmiały Gabriel wychowuje się w starej łódzkiej kamienicy w dzielnicy, która nie cieszy się dobrą opinią. Przemoc domowa i strach przeplatają...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy