Zaginął, wyszła z domu, znaki szczególne, miała na sobie – codziennie widujemy takie ogłoszenia.
Zwykle nie zwracamy na nie uwagi, bo przecież nie dotyczą nas. Jednak wystarczy chwila, by nasze spokojne dotąd życie nagle wywróciło się do góry nogami. Wydawałoby się, że w czasach wszechobecnego monitoringu i smartfonów tropionych przez stacje przekaźnikowe zjawisko zaginięć w ogólenie ma prawa bytu. A jednak z policyjnych danych wynika, że rocznie znika w Polsce około 20 tys. osób.
To także niewyobrażalna tragedia rodzin, które latami czekają na swoich najbliższych.
Bez jakiejkolwiek informacji.
Bez nadziei.
Pozostawione same sobie.
Niestety, sporo zaniedbań ma na swoim koncie policja, która często bagatelizuje problem. Najważniejszy jest tu czas. Nikt bowiem nie ginie bez śladu. Ślady są zawsze, tylko czasami gwałtownie się urywają…
Do lektury publikacji Urwane ślady zaprasza Wydawnictwo Harde. Dziś w naszym serwisie prezentujemy jej premierowe fragmenty, poświęcone bardzo głośnej sprawie Ewy Tylman:
Zbierając materiały do tego reportażu, dotarłem też do nagrania rozmowy Adama Z. z Piotrem Tylmanem, który nakłania Adama do zlikwidowania konta na Facebooku. Namawia go także do spotkania sam na sam. Adam jednak odmawia i o tej propozycji powiadamia policjanta, który odradza mu bezpośrednie kontakty z bratem Ewy.
Zapytałem o tę rozmowę Piotra Tylmana. Tłumaczy to tak:
– Rozmawialiśmy z nim i chcieliśmy, żeby się z nami spotkał i pomógł nam odtworzyć drogę Ewy, chodziło o retrospekcję. Ale bał się pewnie, że mu coś zrobimy, zasłaniał się tym, że jedzie do rodziny do Piły.
– A o co chodziło z prośbą o likwidację jego konta na Facebooku? – dociekam.
Początkowo Tylman twierdzi, że nie pamięta takiej rozmowy. Gdy mówię, że mam jej nagranie, jednak sobie przypomina:
– Na początku nie braliśmy pod uwagę tego, że Adam może mieć coś wspólnego z zaginięciem siostry. Wiem, że to naiwne, ale żyliśmy nadzieją, że ona jednak żyje i została uprowadzona, a nie zamordowana. Chcieliśmy nawiązać dobry kontakt z Adamem, rozmawiać z nim i wydobyć od niego jakieś informacje. Chcieliśmy, żeby czuł, że zależy nam na jego bezpieczeństwie. Dostawał pogróżki na Facebooku, stąd też zapewne ta prośba.
Opinie na temat winy Adama Z. od początku były podzielone. Niektórzy byliby skłonni skazać go, jeśli nie za zbrodnie, to choćby za to, że nie udzielił pomocy tonącej Ewie:
„OK, wszystko się zgadza, upiła się, wpadła do Warty i utonęła. Moim zdaniem kolega powinien wezwać policję, straż, a nie kręcić i motać. Należy mu się kara” – twierdzi Olga K. we wpisie pod jednym z moich artykułów na ten temat. Nie wiem, skąd autorka tego komentarza wie, że Adam widział, jak Ewa tonie. Być może powinna się tą wiedzą podzielić ze śledczymi.
„Skazanie kogokolwiek na tej podstawie, że szedł ulicą z osobą, która potem utonęła, oznaczać będzie, że każdy z nas może zostać zbrodniarzem »mimo braku woli i braku czynu«. Co najwyżej można mu więc przypisać odpowiedzialność za nieudzielenie pomocy z art. 162 kk, biorąc pod uwagę czas tymczasowego aresztowania i maksymalną możliwą do orzeczenia karę, powinien on oznaczać natychmiastowe zwolnienie z aresztu. Sprawa śmierci Ewy Tylman nie jest i nie będzie najpewniej nigdy jednoznaczna” – stwierdza Kazimierz Turaliński, ekspert ds. bezpieczeństwa gospodarczego i przestępczości. Adam Z. przebywał w areszcie od grudnia 2015 roku.
20 lutego 2017 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu podjął decyzję o uchyleniu tymczasowego aresztowania. Podczas rozprawy 21 marca 2017 roku oskarżony odpowiadał już z wolnej stopy. Początkowo proces wywoływał ogromne emocje i zainteresowanie nie tylko mediów. Wydawano specjalne wejściówki dla dziennikarzy oraz publiczności, wśród której było wielu studentów prawa. Proces odbywał się w największej sali poznańskiego sądu. Pierwsze dni relacjonowało około 60 dziennikarzy i fotoreporterów. Z czasem zainteresowanie procesem słabło. Sala rozpraw ponownie zapełniła się dziennikarzami i publicznością dopiero 10 kwietnia 2019 roku. Nie mogło tam zabraknąć również mnie, bowiem w tym dniu strony wygłosiły mowy końcowe.
Adam Z. był cały czas opanowany, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Towarzyszył mu jedynie adwokat Ireneusz Adamczak. Po przeciwnej stronie sali siedzieli ojciec i brat Ewy Tylman, ich pełnomocnicy oraz prokuratorzy.
– Zamiast wezwać pomoc i ratować ją, Adam Z. ze strachu wepchnął Ewę do rzeki, uznając, że nie poniesie odpowiedzialności.
W tej sytuacji nie ma żadnego innego motywu jak tylko strach przed odpowiedzialnością za przebieg wypadków, których oskarżony był uczestnikiem. Adam Z. z pewnością godził się na to, że Ewa Tylman utonie – twierdziła prokurator Magdalena Mazur-Prus.
– Oskarżony zasłonił się tarczą niepamięci, to brudna i cyniczna gra – grzmiał Mariusz Paplaczyk, pełnomocnik rodziny, posiłkując się obrazkowym aktem oskarżenia, który być może robił wrażenie na osobach nieznających dokładnie sprawy, lecz przypominał bardziej szkolną prezentację niż solidnie przygotowane dowody winy.
Pełnomocnicy rodziny wnosili o uznanie Adama Z. Za winnego zarzucanego mu przestępstwa. Nie wnieśli jednak o konkretny wymiar kary. O dożywocie wnioskował natomiast Andrzej Tylman, ojciec Ewy:
– Nie wyobrażacie sobie państwo, jakie emocje mną targają. Nie życzę nikomu, żebyście przeżywali kiedykolwiek to, co my przeżywamy. Tyle tu było wniosków i dowodów. To on jest winny śmierci mojego dziecka. Adam Z. jest winny śmierci mojej córki.
– Gdzie są dowody osobowe i rzeczowe na twierdzenia z aktu oskarżenia? Gdzie byli świadkowie, którzy by to powiedzieli lub rzeczy, które by to potwierdziły? Gdzie dowody na zamiar oskarżonego? Spekulacje nie mogą stanowić jakiejkolwiek podstawy wyroku i uzasadnienia – zwracał uwagę Ireneusz Adamczak.
Powoływał się też na opinię biegłych lekarzy medycyny sądowej, którzy nie byli w stanie jednoznacznie ustalić przyczyny śmierci Ewy Tylman oraz jej dokładnych okoliczności.
– Dokonując oceny całego materiału i procesu, obrona stoi na stanowisku, że oskarżony Adam Z. nie dopuścił się zarzuconego mu czynu. Nie dopuścił się też przestępstwa nieudzielenia pomocy, gdyż brak jest dowodów, że Ewa Tylman znajdowała się w sytuacji zagrożenia życia, a Adam Z. zaniechał udzielenia pomocy. Z zapisów monitoringu wynika, że Ewa Tylman i Adam Z. zataczali się. Potem Ewa Tylman znika z monitoringu, a Adam Z. wraca. Z zapisów monitoringu nie wynika, by Ewa Tylman potrzebowała pomocy.
To, co stało się z Ewą Tylman, jest okryte tajemnicą. Taką tajemnicą, której mroków nie da się na razie oświetlić – zauważył mecenas Adamczak, wnosząc o uniewinnienie swojego klienta. Sam oskarżony ograniczył się jedynie do prośby o uniewinnienie.
Po rozprawie zapytałem pełnomocników rodziny Ewy Tylman, czy nie zmierzają do skazania niewinnego człowieka:
– Adam może się okazać drugim Tomaszem Komendą. Czy na ławie oskarżonych nie powinien zasiadać ktoś inny?
– Na razie ten człowiek jest oskarżony – odpowiedział jeden z adwokatów i szybko zbiegli po schodach.
Wyrok, jaki zapadł 17 kwietnia 2019 roku, nie zaskoczył mnie. Sędzia Magdalena Grzybek z poznańskiego Sądu Okręgowego wskazała, że nie ma dowodów, by oskarżony w jakikolwiek sposób przyczynił się do śmierci Ewy Tylman. Tym samym sąd uniewinnił Adama Z. od zarzutu zabójstwa z zamiarem ewentualnym.
Ogłoszeniu wyroku towarzyszyły ogromne emocje. Andrzej Tylman wstał i zażądał, by oskarżony powiedział, co naprawdę wydarzyło się w nocy z 22 na 23 listopada 2015 roku nad Wartą:
– Masz ostatnią szansę powiedzieć, co się tam stało! Co siedzisz i nic nie mówisz?! – krzyczał do oskarżonego.
Sąd wyprosił go z sali.
Co prawda prokuratura i rodzina Ewy Tylman zapowiedziały apelację, jednak nie wydaje się, by sąd drugiej instancji doszukał się w tej sprawie jakichkolwiek dowodów obciążających Adama Z. Poznańska prokuratura poniosła druzgocącą klęskę. Adam Z. został uniewinniony od zarzutu zabójstwa, co nie powinno zaskakiwać nikogo, kto śledził tę sprawę od początku. Bo od początku prokuratura nie miała żadnego stuprocentowego dowodu, że to właśnie on odpowiada za śmierć Ewy. Były poszlaki, przypuszczenia, możliwości. Było posiłkowanie się wyciąganymi z rękawa świadkami – kryminalistami, których wiarygodność okazywała się zerowa. Ale brakowało dowodów. Chyba zatem czas na nowe śledztwo w tej sprawie. Od początku trudno było mi uwierzyć, aby tych dwoje młodych ludzi, którzy przyjaźnili się od dawna, nagle stali się dla siebie katem i ofiarą. 30 sierpnia 2015 roku Ewa napisała do Adama Z.: „I nawet jak już odejdę, to będziemy mieli kontakt”.
Miała wówczas na myśli zmianę miejsca pracy. Dziś brzmi to niczym złowieszcza przepowiednia. Jakby się żegnała i odchodziła na zawsze. Przecież – mimo jej śmierci – nadal złączeni są tą wspólną tragedią.
W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment publikacji. Urwane ślady można już kupić w popularnych księgarniach internetowych: