Kentaro miał w życiu jedno zadanie: chronić swoją Panią. Zawiódł.
Dostał drugą szansę i powinien wykorzystać ją mądrze. Chronić swoją nową rodzinę. Stanąć przeciwko dzikim najeźdźcom niszczącym kraj, wszak jeden Duch wart jest więcej niż setka samurajów. Poniechać zemsty na jedynym człowieku zdolnym ocalić Nippon przed barbarzyńską nawałą.
Tak, Kentaro powinien postąpić właśnie w ten sposób.
Niestety, o czym nie wspominają legendy, Duchy pozostają ludźmi. I potrafią i kochać i nienawidzić. Jak każdy, tylko znacznie mocniej.
Czerwony Lotos to najnowsza powieść autorstwa Arkadego Saulskiego, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa Fabryka Słów. Jeśli jeszcze nie posiadacie własnego egzemplarza, koniecznie musicie to zmienić! Ostatnio mieliście okazję przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy Was do lektury kolejnej jego części:
Na to pytanie nie uzyskał już odpowiedzi – Duch zabił go dwoma błyskawicznymi cięciami miecza, jeszcze zanim jego stopy dotknęły podestu na murze.
Teraz wyraźnie widział, gdzie jest. Po prawej miał zewnętrzny mur i ostatnią, największą, dwudziestą bramę, sam znajdował się na środkowym murze, a po lewej miał główne obwarowania Żelaznego Pałacu i jego wielki, górujący nad wszystkim masyw.
Ta twierdza była prawdziwie monstrualna, o wiele potężniejsza niż zamek rodu Sekai, w którym Kentaro spędził przecież niemal całe życie! Zaiste Nobunaga był wielkim panem.
Wydawało się, że wszędzie panował ruch! Krzyki na górze i na dole, dzwony bijące zewsząd na alarm. Ruch na umocnieniach, w okienkach strzelniczych, nawet, jak się zdawało, coś brnęło po dachach wysokich partii zamku – dziwne, ciemne kształty.
Kentaro jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Pognał po murze, słysząc strzały z obu stron.
To strzelcy dawali ognia z rusznic, lecz nawet oni nie zdołali trafić Ducha, ich kule łupały kamienie tuż za nim.
„Nie mogę się zatrzymać, nie mogę!”
„Biegnij, Kentaro!”
Wpadł do wieży wzniesionej na narożniku umocnień, w ciemnościach zakotłowało się, błysnęła stal, krzyki!
Kentaro ciął raz, drugi i trzeci, zabijając ukrytych wewnątrz ludzi szybkimi ciosami katany, wypadł na zewnątrz, znowu gnając po murze. Wiedział, że w końcu go trafią, że ołowiana gorąca kula w końcu zwali go z nóg, więc zeskoczył w dół.
Wylądował w błocie.
U stóp giganta.
Nigdy nie widział ogra i inaczej wyobrażał sobie te istoty. Spodziewał się groźnego olbrzyma o wielkich kłach i strasznym obliczu. Tylko rozmiar się zgadzał. Ogr istotnie górował nad Duchem, czubek głowy Kentaro sięgał najwyżej do jego krocza, ale reszta? Żadnych kłów, żadnych pazurów. Ogr miał zaskoczoną, głupawą twarz niemowlaka. Odziany w ubranie będące większą wersją umundurowania wartownika, ściskał wielką, nabijaną żelazem maczugę kanabō. Krzyknął coś nieartykułowanego i zamachnął się.
Maczuga świsnęła w powietrzu, gigant używał jej, jakby to była leciutka pałka. Kentaro zanurkował między nogami olbrzyma, ciął raz i drugi. Ogr załkał żałośnie i zwalił się na kolana, gdy katana przecięła mu ścięgna. Duch wskoczył na jego plecy, obrócił miecz i pchnął, celując tam, gdzie, jak mu się zdawało, powinno być serce potwora.
Czy trafił istotnie w ten organ, nie wiedział, ale ogr zapłakał, gdy stal przeszyła jego ciało, trysnęła krew, a on upadł naprzód, ryjąc twarzą w błoto. Duch wyrwał broń w ostatniej chwili, bo oto biegło ku niemu kolejnych dwóch ogrów – jeden wyglądał jak brat bliźniak tego, którego chwilę temu zabił, drugi był starszy, brodaty, o chudszym, żylastym ciele.
Zaatakowali jednocześnie, mimo rozmiarów szybcy i tylko minimalnie niezgrabni. Ale ogry były też istotami prymitywnymi, marnie wyszkolonymi i ich ataki nie były skoordynowane.
Duch uniknął ciosu kanabō pierwszego, zanurkował pod uderzeniem brodacza. Ciął go w nogę, celowo niegroźnie, po to by rozjuszyć giganta. Ten istotnie się wściekł, zamachnął znowu swoim kanabō, ale Kentaro był na to gotowy. Cofnął się nieco, słysząc za sobą dyszenie drugiego giganta. Czekał do ostatniej chwili, by wreszcie umknąć w uniku. Usłyszał, jak maczuga trafia... w kolano drugiego z olbrzymów. Ogr upadł, gdy broń zgruchotała mu kość, i załkał tak żałośnie, że Duchowi niemal było go żal. Nie miał jednak czasu na wyrzuty sumienia, odbił się znów od ziemi, wbiegł po drzewcu kanabō i ramieniu brodatego, obrócił miecz, stając na barkach giganta.
Ten puścił broń, zasłonił twarz dłonią, jakby chciał osłonić oczy przed słońcem. Katana przebiła rękę, weszła w oczodół. Kentaro poczuł opór, ale pchnął dalej, przebijając się głębiej i głębiej.
Powieść Czerwony lotos już teraz kupić możecie w popularnych księgarniach internetowych: