Przerażająca wizja świata bez wody.
San Bernardino w Kalifornii dotyka susza w samym środku wyjątkowo upalnego lata. Skorumpowani politycy cynicznie wykorzystują sytuację dla własnych celów i odcinają wodę najuboższym dzielnicom, w których mieszkają podopieczni Martina Makepeace'a (byłego żołnierza marines, a obecnie pracownika opieki społecznej). W mieście wybuchają zamieszki, których policja nie jest w stanie opanować. Na dodatek córka Martina jest bardzo chora, a jego syn zostaje niesłusznie aresztowany za gwałt i zabójstwo. Martin nie ma wyboru i musi uciec się do drastycznych środków, żeby ratować swoją rodzinę.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2021-07-13
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 352
Tytuł oryginału: Drought
Poprzednia powieść Grahama Mastertona, czyli Dzieci zapomniane przez Boga, niezwykle przypadła mi do gustu. Z ogromnym zainteresowaniem więc postanowiłam sięgnąć po kolejną pozycję autora, a mój wybór padł na jego nową premierę - Suszę. Choć o tym temacie już ostatnio czytałam, postanowiłam dać szansę i temu autorowi. Czy ta książka mnie zachwyciła? O tym w recenzji.
W San Bernardino susza zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Politycy, którzy z przyjemnością poddają się korupcji, robią wszystko by w tej sytuacji przyciągnąć dla siebie jak najwięcej. Odcinają więc wodę we wszystkich najuboższych dzielnicach, w których mieszkają podopieczni pracownika opieki społecznej, Martina Makepeace’a. W mieście zamieszki wybuchają jedna po drugiej, a policja nie jest w stanie ich opanować. Na dodatek córka Martina zaczyna ciężko chorować, a syn zostaje niesłusznie oskarżony o gwałt i morderstwo. Ojciec nie ma więc innej możliwości i musi uciec się do drastycznych kroków, dzięki którym uratuje swoją rodzinę. Jednak czy na pewno mu się to uda?
Zacznę od plusów i zalet, jakie udało mi się zauważyć przy lekturze tej powieści. Przede wszystkim główny bohater i jego kreacja. Martin Makepeace jest silnym, odważnym i powiedziałabym nawet, że niezwykle pewnym siebie mężczyzną. Z racji tego, że kilka lat wcześniej był żołnierzem, wydaje się również silnym i nieprzejednanym przeciwnikiem. Podejrzewam, że podobnie mogliby powiedzieć o nim właśnie jego potencjalni wrogowie. Podczas lektury niejednokrotnie czułam zaciekawienie i jednocześnie zdziwienie tym, do czego jeszcze jest w stanie poruszyć się ten bohater.
Kolejnym plusem powieści jest oczywiście samo pióro Grahama Mastertona. Autor po raz drugi już udowodnił mi, że potrafi pisać dobrze, wciągająco i dość przerażająco, ale jednocześnie lekko. Myślę, że to właśnie ten aspekt sprawił, że lektura tej pozycji zajęła mi raptem kilka godzin. Momentami nie potrafiłam się po prostu oderwać i tylko przewracałam kolejne strony z coraz mocniej otwartymi oczami.
Kolejną zaletą Suszy jest przedstawienie aspektu politycznego całej tej sytuacji. Autor pokazał, że w momencie takiej katastrofy, politycy będą patrzeć tylko na siebie i tylko na swoje bezpieczeństwo i komfort, a tych, którzy sobie nie będą radzili - spiszą na straty. Straszne to wyobrażenie, ale niezwykle prawdziwe (niestety).
Powyższy punkt mogę przypisać i do minusów. Dlaczego? No przede wszystkim dlatego, że zabrakło mi tutaj szerszego zarysowania całej tej fatalnej sytuacji. Była tytułowa susza, był brak wody i zamieszki z tym związane, lecz co dalej? Graham Masterton dał mi tylko i wyłącznie tę sytuację, jednakże w żaden sposób nie przedstawił jej szerzej. Moją uwagę skupił na kilku bohaterach, którzy musieli się z tym mierzyć i koniec.
Końcówka niestety też dość mocno kuleje. Całość była satysfakcjonująca - owszem, z tym nie mogę się nie zgodzić. Jeden wątek został jednak tak szybko zakończony i potraktowany tak płasko, że aż szkoda. W tym kontekście jednak liczyłam na coś więcej.
Ogólnie Suszę mogę ocenić dobrze. Nie była to pozycja idealna, ale z całą stanowczością dobrze się ją czytało i spędziłam przy niej po prostu przyjemnie czas. Do twórczości pana Mastertona oczywiście będę wracać, ale chyba tylko do jego grozy - tam mam wrażenie, że wypada on o wiele lepiej.
Serdecznie dziękuję Domu Wydawniczemu Rebis za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.
Napiszę to od razu. „Susza” Grahama Mastertona to moja „książka lipca”. Wystawiam ocenę 8/10, a egzemplarz ląduje na półce lektur ulubionych.
Dlaczego? Ta książka trzyma w napięciu od początku do końca i jeśli tylko czas by mi na to pozwolił, przeczytałabym ją przy jednym podejściu. Jestem zadowolona przede wszystkim dlatego, że tak ważne tematy zostały w niej poruszone.
Na okładce widnieje zapowiedź: „przerażająca wizja świata bez wody”. Zabrzmiało to jak obraz z filmów postapokaliptycznych (które zwyczajnie uwielbiam). Tego też się spodziewałam. Interesowało mnie, jak ta wizja będzie opisana w książce. I tutaj trochę się zaskoczyłam, bo nie było w niej nic z moich wyobrażeń zagłady świata, a pokazano „jedynie” do bólu brutalna rzeczywistość czasów współczesnych. Okrutna i przerażająca, tym bardziej że w samym sercu katastrofy klimatycznej, pierwsze i najgłośniejsze tony zagrały bezwzględne polityczne rozgrywki, w akompaniamencie ludzkiego dramatu.
Graham Masterton bardzo dosadnie pokazał, jak działa psychologia tłumu w obliczu zagrożenia komfortu codziennego funkcjonowania. Ale przede wszystkim pokazał, co się dzieje, gdy wizja utraty życia staje się bardzo realna. Opisał również to, co przecież każdy z nas obserwuje, przeglądając codzienne informacje ze świata. W przypadku załamania jakichkolwiek wartości tłum działa jak dzikie stado, gdzie główną rolę odgrywa chęć szybkiego wzbogacenia się, irracjonalne zdobycie zapasów, bez wyrzutów sumienia i bez odpowiedzialności za swoje czyny. Nie ma wtedy sumienia, nie respektuje się prawa, nie ma litości. To ponura, ale niestety prawdziwa wizja.
Drugą sprawą jest to, jak dobitnie opisano bezwzględność zachowań polityków, którzy w optymistycznym założeniu, powinni przecież działać tak, by wszystkim (to bardzo ważne!) wyborcom żyło się lepiej. Masterton idealnie pokazał, że to wielka utopia a słabo ukrywana korupcja jest na porządku dziennym.
Warto również pokusić się o chwilę refleksji. Co „ja” bym zrobiła w sytuacji, gdy bez ostrzeżenia odcięto by wodę? Co zrobiłaby moja rodzina, jak żylibyśmy wszyscy? Im dłużej nad tym myślę, tym bardziej rozumiem głównego bohatera. Martin wykazał się niezwykłym, momentami bezwzględnym 23
instynktem, ale też pokazał, że ma wielkie serce i uczucia na swoim miejscu, mimo traumy, jaką przeżył w Afganistanie. Sytuacja, w której się znalazł, pokazała też, że potrafi radzić sobie z zespołem stresu pourazowego, a jego „dżiny” czasem nawet mu pomagają.
Myślę, że każdy z nas powinien zastanowić się jak zacząć szanować zasoby, jakimi obdarowuje nas natura, bo jak to idealnie w „Suszy” pokazano – te zasoby są ograniczone. Zachęcam do przeczytania tej książki. To gwarancja dobrze spędzonego czasu. Ja polecam.
Brutalność. Właśnie brutalność wylewa się od pierwszych stron tej przerażającej historii. I nie, to wcale nie chora wyobraźnia pisarza jest przyczyną, a podły i chory świat. A przynajmniej ta część świata.
Przemoc domowa. Brutalny zbiorowy gwałt. Zabójstwo. Rozboje. Kradzieże. Zamieszki. A w tym wszystkim ludzie, którzy po prostu chcą żyć. Tak zwyczajnie. Dzień za dniem.
Wielkie pieniądze. Wielka polityka. Bezduszne decyzje. Podział społeczeństwa na równych i równiejszych. Tak było od zawsze. Ale gdy sytuacja jest wyjątkowa te podziały pogłębiają się jeszcze bardziej.
Odcinanie wody ludziom, gdy miasto trawi susza jest nieludzkie. Nawet względy ekonomiczne powinny stracić znaczenie. Bo woda to życie. A o każde życie należy się troszczyć. Każde życie zasługuje na szacunek. Każdy człowiek ma prawo do zaspokajania podstawowych potrzeb.
Jednak skorumpowani politycy z San Bernardino w Kalifornii są innego zdania. Gdy dysponują bardzo ograniczoną ilością wody bez skrupułów pozbawiają jej dzielnice najbiedniejsze, a zostawiają dla tych, którzy regularnie płacą rachunki i wspierają odpowiednią partię polityczną. Do czasu…
Bo sprawy wymkną się spod kontroli. Zasoby wody nieustannie się kurczą. Nikt z zarządzających nie przyzna się do wielce nieudolnego gospodarowania dostępną wodą. Wszak są sprawy ważne i ważniejsze. Nawet teraz, w obliczu katastrofy. Nikt z nich nie przejmuje się, że tysiące rodzin z małymi dziećmi zostały pozbawione wody, przecież trzeba nawadniać elitarne pole golfowe. Nikt tych ludzi także nie uprzedził, że woda będzie odłączona. Nie byli w stanie nawet zrobić sobie zapasów… Mają czekać. Gdy już mleko się rozlało komunikat władz był jasny: woda będzie wyłączana rotacyjnie na 48 godzin tak, aby każda (!) dzielnica była traktowana tak samo. Gdy ludzie zorientowali się, że to mydlenie oczu doszło to starć. Całe miasto zostało sparaliżowane...
Dopóki jedna osoba ma coś, czego chce kto inny zawsze będziemy w stanie wojny, a na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone. To twierdzenie Martina Makepeace’a, głównego bohatera. Nie sposób się z nim nie zgodzić. W tym przypadku gra toczy się o naprawdę wysoką stawkę, bo o wodę, o życie. Ale susza to nie jedyne zmartwienie Martina. Ten były żołnierz marines, który obecnie jest pracownikiem opieki społecznej czuje się odpowiedzialny za swoich podopiecznych. Nie godzi się z niesprawiedliwym podziałem wody, ale … nie wszystkich przecież można uratować. Choć rodzinę Santosa tak. Tym bardziej, że Santos jest mu do czegoś potrzebny... Martin musi uciekać z miasta wraz z całą swoją rodziną. Czy uda mu się zrealizować swój plan?
Graham Masterton w swojej najnowszej książce roztoczył przed nami przerażającą wizję świata. Świata borykającego się z brakiem wody. Niech to będzie dla nas przestrogą. Problem jest palący i coraz głośniej się o nim mówi, ale mam wrażenie, że wciąż za mało. Czytając tę książkę tak bardzo się w niej zatraciłam, że widząc fontannę w mieście moją pierwszą myślą było: cóż za marnotrawstwo! I niech ta refleksja z nami pozostanie. Jak często marnujemy wodę? Czy zdajemy sobie sprawę, że ona kiedyś po prostu może się skończyć. Czy wyobrażamy sobie, że mamy wytyczane limity zużycia wody? Bo to, że bez wody nie ma życia, wie chyba każdy…
Powieści Grahama Mastertona poznałam dopiero kilka lat temu. Jednak od razu je polubiłam. Mają w sobie coś takiego, że z wielką chęcią po nie sięgam. W momencie, gdy zobaczyłam zapowiedź jego książki pod tytułem „Susza”, to wiedziałam, że będzie to książka, którą szybko przeczytam. Bardzo mnie ona zaciekawiła. Zabrałam się za nią najszybciej jak było to możliwe. Jak wypadła?
Bardzo szybko przekonałam się, że książkę „Susza” genialnie czyta się w upalne dni. Opis suszy, upalnych dni, brak deszczu, brak wody jeszcze bardziej na mnie działał, gdy czytałam podczas gorącego dnia, w którym było trudno się nie spocić. Te warunki sprawiały, że książka jeszcze bardziej działa na wyobraźnię i powodowała ciarki. Sama historia jest momentami przerażająca, bo ukazuje do czego zdolni są ludzie, gdy zabraknie im dostępu do wody. Ktoś może stwierdzić, że tego wszystkiego można się było domyślić. Jednak ja uważam, że Masterton świetnie wykorzystał te domysły i stworzył bardzo dobrą historię.
„Susza” to kolejna książka Grahama Mastertona, która mi przypadła do gustu. Idealna lektura na upalny, letni dzień, kiedy opisy suszy i zachowań ludzi z odciętym dostępem do wody jeszcze bardziej pobudzają wyobraźnię czytelnika. Samą książkę pochłonęłam bardzo szybko. Bardzo mnie ciekawiło jak zakończy się ta historia. Zakończenie mimo, że było trochę do przewidzenie, to nie zawiodło. Książkę zdecydowanie czyta się dobrze do ostatniej strony.
,,- Ezzie, posłuchaj mnie-rzekł. -Wszyscy mamy coś, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Jednak przez większość życia tego nie doceniamy. Jak to jest w tej piosence? ,, Nie wiesz co masz, dopóki tego nie stracisz"".
To kolejna niepokojąca książka, jaką udało mi się przeczytać w tym roku. Tą pozycję różni fakt, iż jest nieco bardziej twardo napisana. Tutaj bohaterzy nie grają że sobą w berka, tylko prosto i dosadnie wyrażają swoje zdanie. Karają za zło, wynagradzają za dobro i pocieszają się, gdy jest naprawdę źle. W ogóle książka miała swoją premierę 13 lipca akurat wtedy, kiedy u mnie dawno nie padało. Dwa razy w tygodniu zakręcili nam wodę bez określenia powodu. Wcale zatem nie dziwiłam się bohaterom, że tak groteskowo podchodzili do tematu. Moim zaskoczeniem było, że akcja opisu bohaterów odbywała się w banalny, ale rzadki sposób. Zazwyczaj bywa, że autorzy wplatają je w treśćby nie traktować tego jako charakterystyki postaci. A tutaj właśnie tak było:-) Poznałam osobę, kim jest, co robi i jak wygląda, a następnie funkcję jaką będzie pełniła w książce. Było to zabawne, aczkolwiek później bardzo przydatne, bo jak tylko pojawiała się z imienia, to od razu przed oczami stawał mi jej obraz. Zupełnie jak w filmie:-)
A o czym jest książka?
Otóż deszcze w San Bernardino chyba zapomniały o jego istnieniu. Zaczyna brakować wody, a politycy oprócz napychania sobie kieszeni czymkolwiek się da, zakręcają wodę ludziom biednym. Martin jest z pomocy społecznej i widzi, że nie tylko wody zaczyna brakować tym ludziom, ale i gdzieś zapodziali resztki godności. On sam chciałby pomagać, lecz gdy jego córka zaczyna chorować, nikt nie zamierza mu pomagać. Dodatkowo i jego syn popada w tarapaty z których ciężko w obecnej sytuacji się wydostać. Od zawsze działał zgodnie z prawem, lecz w tym momencie dochodzi do niego pierwotny instynkt by bronić swoje stado. Czy mu się to uda?
Niesamowicie napięta atmosfera. Powieść inna niż wszystkie dotychczasowe. Nie znajdziecie tu fikcji, a jedynie smutną rzeczywistość, która nigdy nie wiadomo, czy i nas nie spotka. Po jej przeczytaniu miałam same koszmary nocne i przyznaję, że bardzo ją przeżyłam.
Stare domostwa, tajemnica i strach. Graham Masterton w najlepszej formie! John, młody chłopak marzący o tym by zostać gwiazdą rocka, rozpoczyna pracę...
Co może się kryć za zwykłą, wyblakłą ze starości tapetą? Jessika odkrywa za nią świat magii. Jednak nawet tam zakrada się zło w najczystszej postaci.Osierocona...
Przeczytałam, Mam,
Okładka jest utrzymana w kolorach szarości, bieli, czerni i żółci. Z czego te trzy ostatnie to głównie napisy, które są wytłuszczone. Cała okładka jest jednak matowa. Widzimy spękaną ziemię, sam tytuł zresztą dużo nam mówi, na czym problem w książce będzie polegał.
Nie posiada skrzydełek, zresztą mało kiedy pozycja wydana w Dom Wydawniczym Rebis ma skrzydełka. Stronice są kremowe, czcionka nie jest jakaś duża, ale też niezbyt mała, nie trzeba mrużyć oczu. Została podzielona na części i rozdziały.
Nie wiem już, które to jest moje spotkanie z autorem. Pamiętam jednak, że moja miłość do jego twórczości pojawiła się w pierwszej gimnazjum. To wtedy zaczęłam czytać jego książki i poznawać tę pokręcone opowieści. Czyta się bez jakichkolwiek przeszkód, dosyć szybko. Ja, gdy zabieram się za jego powieści to jednak je połykam. Zawsze są dla mnie tak interesujące, że staram się nie odrywać od czytania, bo jestem ciekawa, co wydarzy się na kolejnej stronie… I tym razem się nie zawiodłam. Dostałam kawał dobrej lektury, która wzbudziła we mnie wiele różnych emocji. Myśli… i…
Miałam po przeczytaniu pierwszej połowy tak pokręcony sen, że to było dla mnie szokujące. Obudziłam się rano i myślę sobie… wtf… co to było? To na pewno po tej pozycji. I bałam się następnego dnia ją kończyć, bo co, jeśli znowu nawiedzą mnie takie pokichane sny? Ale odważyłam się i całe szczęście, nic mi się już takiego szczególnego nie śniło. Uf, całe szczęście. ;)
Mamy tutaj kilku bohaterów, z którymi spędzimy trochę czasu. Martin jako głównodowodzący był takim aniołem stróżem, pracował w opiece społecznej. Pomagał innym, starał się, by biedniejsi żyli lepiej. Polubiłam go, mimo jego chwilami irytującego zachowania. Zrobił też jeden błąd, za który myślałam, że mu nakopię w cztery litery. Całe szczęście później się poprawił, niemniej jednak rysa została. Pozostałe postacie nie wybiły się zbytnio i nie zdobyły mojej sympatii, no, była taka jedna, którą myślałam że ukatrupię.
Ogólnie postacie są normalnymi ludźmi, których spotkać moglibyśmy w naszym życiu. Każdy ma wady, zalety – jednych polubimy mniej, drugich bardziej, innych w ogóle.
Akcja ma swoje odpowiednie tempo, które pędzi wraz z kolejnymi stronami. Początek to w ogóle mnie zmiażdżył. Scena z synem Martina w sklepie mnie tak obrzydziła, tak zniesmaczyła, tak… zszokowała, że mnie mogłam dojść przez długie chwile do siebie. Nie mogłam tego przetrawić… Mamy tutaj kilka różnych takich mocnych scen, ale ta na początku bije wszystkie.
Czułam wiele emocji, o części już Wam napisałam powyżej. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie ta książka i właśnie za to lubię raz na czas sięgnąć po Mastertona – zawsze czymś mnie zaskoczy, w pozytywnym lub negatywnym aspekcie, bo wymyśli coś tak pokręconego, że aż mowę odejmuje.
Reasumując uważam, że książka zdecydowanie jest warta uwagi. Jednak nie polecam osobom, które nie czują się psychicznie na siłach udźwignąć taką lekturę. Ten początek naprawdę jest tak popieprzony, że głowa mała… Dla czytelników, o mocnych nerwach. Później jest już lepiej, mamy ucieczkę, mamy brak wody, walkę o przetrwanie i kolejne trupy. Jeśli lubicie powieści autora sięgnijcie, jeśli nie jesteście przekonani, może przeczytajcie inną książkę autora, może ona Was zachęci po coś mocniejszego.