Paranormalny thriller, który pokochają fani powieści w stylu To Stephena Kinga czy serialu Stranger Things!
W upalne wakacje 1982 roku Sep, Arkle, Mack, Lamb i Hadley zostają połączeni przez więzy przyjaźni... oraz mroczny sekret, który po latach powraca, aby ich nawiedzać.
Kiedy nastolatkowie znajdują w lesie starożytną kamienną skrzynię, pod wpływem sennej wizji postanawiają złożyć w niej ofiary. Każde z nich oddaje skrzyni coś wyjątkowo bliskiego swojemu sercu. Zawierają przy tym pakt: nigdy nie powrócą do skrzyni nocą, nigdy nie przyjdą do niej samotnie i nigdy nie zabiorą z niej swoich darów.
Cztery lata później losy dawnych przyjaciół ponownie łączy ze sobą seria przerażających, krwawych wypadków, która może oznaczać tylko jedno - któreś z nich złamało złożoną skrzyni przysięgę. Jaką cenę przyjdzie im za to zapłacić?
Wydawnictwo: Ya!
Data wydania: 2019-09-18
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 400
Tytuł oryginału: The Sacrifice Box
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Helena Skowron
Sięgając po "Skrzynię ofiarną" nastawiałam się na lekturę, która wywoła we mnie emocje, zaskoczy. Myślałam, że poczuję lekki powiew grozy. Opis zdecydowanie sugerował, że będzie to powieść pełna tajemnic i napięcia. Niestety trochę się rozczarowałam.
Generalnie przyznać muszę, że pomysł na książkę był oryginalny i intrygujący, jednak samo wykonanie całości rozczarowuje. Cała historia miała ogromny potencjał, zadatki na powieść z nutką grozy, ale niestety, autor dość mocno popsuł wszystko. Mamy tutaj do czynienia z wieloma niespójnymi elementami, a także nieco płytkimi bohaterami. Rozczarował mnie to, ponieważ miałam nadzieję, że spotkam tutaj oryginalne postacie, które będą miały wyraźnie zarysowane charaktery, a jednak są nijakie. Do tego nie grzeszą inteligencją.
"Maszerując tam, Roxburgh zrozumiał, co znaczy strach. Nie zwykłe wzdrygnięcie się na niespodziewany odgłos, ale prawdziwy, pierwotny strach – przeżuwanie rozumu przez pożółkłe zęby instynktu."
Humor, który występuje w książce, nie do końca mi odpowiada, czasami miał być to czarny humor, ale nie wychodzi to autorowi dobrze. Również sam styl autora nie przemawia do mnie. Zabrakło mi w nim lekkości, jakoś nie mogłam się wciągnąć w całą lekturę. Bardzo mocno nudziły mnie opisy życia bohaterów, były monotonne i mdłe.
Plusem i jednocześnie minusem tej powieści są elementy fantastyczne i różnego rodzaju byty, które nieco urozmaicają całość. Chociaż są wykreowane w zabawny sposób np. straszne lalki czy też misie, to jednak przyznać trzeba, że są powiewem świeżości. I to jest jedyny ich plus, bo generalnie zamysł jest komiczny. Jakoś nie przerażają mnie zabawki, które mają chęć mordować dzieci.
"Skrzynia ofiarna" miała być paranormalnym thrillerem, jednak jak dla mnie jest nieco komediową powieścią dla młodzieży. Nie ma tutaj dla mnie nic z thrillera, jakoś nie poczułam napięcia czy nutki grozy. Według mnie krwiożercze zabawki nie wzbudzają emocji. Zauważyłam również, że autor mocno wzorował się na innych książkach czy też filmach i serialach, co niestety jest dość smutne. Ja bardzo doceniam własne pomysły, a jednak tutaj ich nie spotkałam.
Jeśli macie ochotę poznać tę książkę, to sięgnijcie po nią i wyróbcie swoją opinię na jej temat. Dla mnie niestety jest to kiepska powieść, która nie przypadła mi do gustu. Oczekiwałam zdecydowanie więcej.
Lato 1982 roku było dla Sepa, Arkle’a, Macka, Hadley i Lamb wyjątkowe – zostali najlepszymi przyjaciółmi i przeżyli niezapomniane wakacje. Jednak poza więzami przyjaźni połączył ich pewien mroczny sekret. Gdy odnaleźli w lesie porzuconą skrzynię, prowadzeni tajemniczą wizją niewiadomego pochodzenia, zdecydowali się złożyć w niej ofiarę z przedmiotów, które miały dla nich największe znaczenie. Jednocześnie zawarli pakt, który składał się z trzech zasad:
• Nigdy nie powracaj do skrzyni nocą.
• Nigdy nie przychodź do skrzyni samotnie.
• Nigdy nie wyciągaj ze skrzyni swoich darów.
Cztery lata później losy nastolatków przeplatają się ponownie za sprawą serii krwawych, niepokojących wypadków, które zaczynają mieć miejsce w życiu każdego z nich. Jedynym powodem tych zdarzeń może być to, że któreś z przyjaciół złamało złożoną przysięgę. Jak wysoką cenę przyjdzie im za to zapłacić?
Po powieść Stewarta Martina sięgnęłam zachęcona obiecująco brzmiącym sloganem z okładki książki zapowiadającym „paranormalny thriller, który pokochają fani powieści w stylu To Stephena Kinga i serialu Stranger Things”. Przed rozpoczęciem lektury, nieświadoma jeszcze niczego, czułam się całkiem podekscytowana myślą o zdarzeniach godnych serialu Netfliksa, w który niegdyś wpatrywałam się tak namiętnie. Również po pierwszych kilkunastu stronach moje zaciekawienie nie malało, a wręcz przeciwnie – stawało się coraz większe, ponieważ to, co widziałam na kartkach książki, wydawało się odpowiadać moim oczekiwaniom. Okazało się jednak, że zasób tego, co dobre, autor wyczerpał już na samym początku, a przez kolejne 380 stron praktykował wałkowanie na okrągło jednych i tych samych tematów, co szybko sprowadziło mnie na ziemię.
Elementów niegodnych pochwały jest w tej książce tak wiele, że zanim przejdę do narzekania warto byłoby zacząć od czegoś wywołującego względnie neutralne wrażenia emocjonalne, czyli do opowiedzenia pokrótce, czym w ogóle jest Skrzynia ofiarna. Historia zaczyna się latem 1982 roku, gdy piątka jedenastolatków, niewiele myśląc, postanawia zwieńczyć pełen wrażeń czas wakacji złożeniem cennych przedmiotów w znalezionej w lesie skrzyni. Wypowiadają słowa przysięgi, zamykają wieko i przez kolejne cztery lata nie poświęcają temu zdarzeniu wielu myśli do czasu, gdy wokoło zaczynają dziać się niecodzienne rzeczy. Nastolatkowie, choć od lata 1982 roku podążyli zupełnie różnymi ścieżkami, w sytuacji zagrożenia momentalnie nabierają podejrzeń co do przyczyny tajemniczych zdarzeń – ktoś musiał wrócić do lasu, w którym cztery lata wcześniej zostawili skrzynię, i złamać dane słowo.
Teraz, po zakończeniu lektury, posiadam pewne przypuszczenia, jakoby autor (1) odrobinę za bardzo zainspirował się wspomnianym serialem Stranger Things lub też (2) dziwnym trafem wykorzystał dużą część głównych motywów tej produkcji (z beznadziejnie miernym efektem). Choć żaden z bohaterów nie przejawia zdolności paranormalnych i nie został w związku z tym poddany w przeszłości eksperymentom naukowym, wiele elementów się zgadza: od umieszczenia akcji w XX wieku, przez walkę grupy dzieciaków z nierzeczywistymi siłami w postaci potworów pragnących ich śmierci, aż do takich drobnostek jak to, że bohaterowie poruszali się na rowerach. Mam przeczucie, że Stuart Martin bardzo pragnął stworzyć coś na wzór Stranger Things, nieco przekształcając tylko motywy tego serialu lub kładąc nacisk na inne kwestie. Było to jednak odwzorowanie, które – choć serial uwielbiam – wzbudzało we mnie jedynie uczucia mieszczące się gdzieś pomiędzy politowaniem i irytacją.
Mam wrażenie, że w dzieciństwie autor przejawiał niepokojące fascynacje ożywającymi zwierzętami i morderczymi zabawkami, a fascynacje te – niewyleczone wcześniej – w dorosłym życiu ujawniły się w tej książce. Może z opisu powieści nie można tego wyczytać, ale Skrzynia ofiarna w 80 procentach składa się z opętańczych ucieczek bohaterów przed goniącymi ich zastępami marionetek, laleczek i pluszowych misiów, w których zabawkowych oczach lśni chęć mordu. Urocze, prawda? Być może za pierwszym razem było w tym nawet coś intrygującego, ale czytanie Skrzyni ofiarnej szybko zaczęło przypominać zwyczajną rutynę – za każdym razem, gdy sięgałam po książkę, wiedziałam, że powinnam spodziewać się takiej a nie innej sceny i nie myliłam się. Maskarady w stylu krwiożerczych pluszaków mogłyby mi się podobać, gdybym miała 10 lat i lubiła okołohorrorowe klimaty, ale niestety czasy podstawówki mam już dawno za sobą, a tego typu groteskowe paranormalne zjawiska nie poruszają mnie już w żaden sposób.
Najgorsze jednak były nie zastępy misiów, lalek i ożywających zwierząt, lecz bohaterowie, których zniesienie przerastało moje możliwości. Można by pomyśleć, że wiek 15 lat zobowiązuje do posiadania mniejszego lub większego rozumu, ale niestety kwestią martwiącą jest to, że u niektórych bohaterów Skrzyni Ofiarnej taki twór się nie wykształcił. Właściwie niedojrzałość ujawnia się u nich w najgorszy możliwy sposób – w szczeniackich odzywkach, nieznośnych żartach i ogólnym zachowaniu, które stawia pod znakiem zapytania prawidłowość ich rozwoju umysłowego. W porządku, może część z wypowiedzi tych postaci miała na celu rozbawienie czytelnika (choć w moim przypadku śmiech był tak odległy jak Polska i zwycięstwo na Eurowizji) ale gdy Arkle – bohater prezentujący najgorszy upadek władz umysłowych – postanawia uznać zakrwawione truchło wiewiórki za swoje nowe zwierzątko domowe lub w sytuacji zagrożenia życia wyjeżdża z tekstem: „Kupicie mi obwarzanka?”, to ja nie mam pytań. Na dodatek we wspomnianych już momentach, gdy bohaterom groziło szczególne niebezpieczeństwo, wciąż nie rezygnowali oni z idiotycznych docinek i głupich komentarzy, które widocznie w ich mniemaniu wcale nie pojawiały się w nieodpowiednim czasie. Ciężko było to czytać. Bardzo. Z czasem irytacja w stosunku do zachowania postaci przerodziła się w obojętność, ale nie zmienia to faktu, że kreacja bohaterów w tej książce jest całkowicie dramatyczna.
Nie zaprzeczam, że doszukanie się w tej powieści pozytywnych aspektów było nie lada wyzwaniem, ale udało się. September Hope, główny bohater, z którego perspektywy przez większość czasu prowadzona jest narracja, z trudem, ale ratuje tę powieść. Ten inteligentny i bystry chłopak jest właściwie jedyną postacią, o której myślę z jakąkolwiek sympatią. Również morał płynący z całej tej chorej historii od biedy można by uznać za plus – miłość i przyjaźń są najcenniejszymi wartościami w życiu. Wprawdzie nijak nie wzruszyło mnie do bólu słodkie zakończenie książki, a jedynie cieszyłam się, że po długiej batalii w końcu do niego dotarłam, ale idea autora stojąca za wszystkimi zdarzeniami Skrzyni ofiarnej, choć mocno naciągana, jest ważna.
Mam wrażenie, że w tej recenzji wylałam całą swoją irytację i żal zebrany w ciągu dwóch tygodni czytania Skrzyni ofiarnej i że ostatecznie wyszła ona dużo bardziej krytyczna, niż zamierzałam, ale… może nawet moja opinia jest dzięki temu jeszcze bardziej szczera. Nie mam pojęcia, jakiej grupie czytelników książka Stewarta Martina mogłaby się spodobać – mnie zdecydowanie nie przypadła do gustu. Spodziewałam się trzymającej w napięciu historii, która wzbudziłaby we mnie podobne emocje co serial Stranger Things, a jedyne, co dostałam, to słaba opowiastka dla młodszych czytelników z elementami horroru, którą z braku innego określenia można by nazwać thrillerem. Przykro mi to mówić, ale nie warto tracić czasu na tę lekturę – sztuką jest doszukać się w niej zalet, za to wady posiada niezliczone.
booksofsouls.blogspot.com
Nigdy nie wracaj do skrzyni samotnie.
Nigdy nie otwieraj jej po zmroku.
Nigdy nie zabieraj z niej swojej ofiary.
Książka Stewarda Martina zaintrygowała mnie zarówno tytułem, jak i okładką. Choć zazwyczaj do wyglądu okładek nie przywiązuję uwagi. Ta jest inna, magiczna. I ta odrobina magii była mi w tym momencie potrzebna. Co prawda książkę przeczytałam już dawno, ciągle nie mogę się wygrzebać ze sterty opowieści do zrecenzowania. Długie przerwy spowodowane chorobą i pobytami w szpitalu sprzyjały tylko czytaniu; z pisaniem było gorzej. Ale może w końcu uda mi się zmniejszyć czekający na opinię stos.
Każdy z nas pamięta, gdy był młody i miał głowę pełną pomysłów. Nie jest inaczej z pięciorgiem przyjaciół, których połączyły pewne wakacje upalnego lata w 1982 roku. Nastolatkowie Sep, Arkle, Mack, Lamb i Hadley znajdują w lesie dziwną, starą, kamienną skrzynię. Pod wpływem sennej wizji postanawiają złożyć w niej ofiary, aby przypieczętować zawarte więzy przyjaźni. Każde z nich oddaje skrzyni coś, co jest bliskie swojemu sercu. Oczywiście bez przysięgi nie miałoby to sensu, więc zawierają pakt że: nigdy nie powrócą do skrzyni nocą; nigdy nie przyjdą do niej samotnie; nigdy nie zabiorą z niej swoich darów. Artur Weasley w jednej z części o Harrym Potterze (Harry Potter i komnata tajemnic) powiedział: nigdy nie ufaj niczemu i nikomu, jeśli nie wiesz, gdzie jest jego mózg. Może nastoletni przyjaciele też powinni zastosować się do tej rady. Tylko szkoda, że nikt nie mógł im tego powiedzieć zanim postanowili podjąć decyzję.
Podobno nic nie trwa wiecznie. Przyjaźń zawarta w leniwe wakacje okazała się bardzo krucha i nie wytrzymała próby czasu. I choć młodzi ludzie wpadają na siebie w szkole czy gdzieś poza nią, to niestety nie utrzymują już bliższych kontaktów. Tak mijają cztery lata. I coś niepokojącego zaczyna się dziać. Pojawiają się dziwne sny i przerażające wypadki i wrony, które zdecydowanie mają związek z kamienną skrzynią. Czy te wypadki mogą świadczyć o tym, że ktoś z nich złamał przysięgę? Jeśli tak, to jak wysoką cenę przyjdzie im za ten czyn zapłacić?
Po czterech latach nasi bohaterowie muszą zewrzeć szyki, by dowiedzieć się jaki jest sekret starej skrzyni. Nie będzie to łatwe. Nie wierzą sobie i nikt nie chce przyznać się do złamania paktu. Za to świetnie wychodzi im obwinianie za wszystko każdego po kolei, oddalając od siebie winę. Z pomocą przyjdą im dorosłe osoby, które z rzeczoną skrzynią miały styczność dawno temu. Czy razem uda im się zapobiec dziwnym, strasznym i krwawym wydarzeniom, które jak plaga, spadły na miasto?
Paranormalny thriller, który pokochają fani powieści w stylu „To” Stephena Kinga… Taki napis na okładce obiecuje niezłą rozrywkę, oczywiście jeśli ktoś lubi się bać. I faktycznie jest to historia niesamowita i choć można mieć pewne zarzuty do toporności stylu autora, to jednak książka warta jest poznania. Bo oprócz okropieństw, które próbują wychynąć z wielu stron, jest to książka z przesłaniem. Uczy czym powinna być prawdziwa przyjaźń i jak zaufać innym, nawet wtedy gdy samemu we wszystko się wątpi.
Stewart Martin napisał naprawdę niezłą historię. Taką, która wciąga od pierwszej strony i nie odpuszcza do samego zakończenia. Skrzynia ofiarna funduje czytelnikom sporo grozy i niesamowitego, chwilami bardzo mrocznego klimatu. Thriller dla młodzieży? – Owszem. Ale uważam, że książka zadowoli także dorosłych wielbicieli gatunku. Mnie przekonała i będę wypatrywać kolejnych powieści Martina.
Jeśli was nie przekonałam, to dodam jeszcze tylko kilka słów, które zrobią to za mnie. Zwierzaki zombie, mordercze zabawki, stada krwiożerczych wron… Teraz macie już ochotę?
Należę raczej do osób strachliwych i unikam horrów, ale pomimo to sięgnęłam po „Skrzynię ofiarną”. Dlaczego? Odniosłam wrażenie, że jest skierowana dla młodzieży, czyli wcale nie musi być aż tak przerażająca. Stwierdziłam też, że pora, aby w końcu przełamać swój lęk przed horrorami – w końcu kiedyś zaczytywałam się w takich powieściach, a i od filmów nie stroniłam.
Lato 1982 r. Drogi kilkorga nastolatków schodzą się ze sobą. Gdy jeden z nich odnajduje w lesie dziwną skrzynię, postanawiają włożyć do niej ofiary, które są bliskie ich sercu, oraz wypowiedzieć słowa przysięgi: nigdy nie powrócą do skrzyni nocą, nigdy nie przyjdą do niej samotnie, nigdy nie zabiorą z niej swoich darów. Niestety, wraz z rozpoczęciem roku szkolnego wszyscy wracają do swoich starych przyjaciół.
Z wyjątkiem Sepa, który nigdy nie był lubiany. Mijają cztery lata. Coś dziwnego zaczyna się dziać z dawnymi przyjaciółmi chłopaka. Sep, Mack, Hadley, Lamb i Arkle wiedzą, że ktoś złamał przyrzeczenie. Grozi im poważne niebezpieczeństwo. I nie tylko im – życie wszystkich mieszkańców Hill Ford jest zagrożone.
Przyznam, że autor skutecznie budował napięcie. Już od pierwszej strony czytelnika owija lęk, strach i jeszcze to charakterystyczne uczucie oczekiwania, aż wydarzy się coś strasznego. Jednak w tym przypadku nie można zamknąć oczu i przeczekać – gdy bohaterowie się boją i uciekają, mamy ochotę zrobić to samo. Autor już od samego początku narzucił szybkie tempo akcji – nie ma tutaj przydługich wstępów, a wszystkiego o bohaterach dowiadujemy się w trakcie lektury. W wyniku tych zabiegów literackich nie można się od „Skrzyni ofiarnej” oderwać. Stewart Martin już na samym początku daje do zrozumienia, że książka nie będzie pozbawiona brutalności i okropieństw, jednak wszystko to jest wyważone i nie obrzydza, ani nie odstrasza.
Spodobał mi się również klimat książki, jej tło. Akcja rozgrywa się w latach 80 XX wieku. Jak wiadomo, w Ameryce żyło się trochę inaczej niż w Polsce. Nasi rodzice, gdy byli w wieku bohaterów mieli inne wyobrażenie świata, a nowe pokolenie inaczej zerka w przeszłość; nadal ciągnie się za nami echo komunizmu, przekazywane w opowieściach przez naszych dziadków i rodziców. Przyznam, że czas, w którym autor osadził akcję „Skrzyni ofiarnej” również mnie zaintrygował. Czytając, przenosiłam się do przeszłości. Wróciły kasety, walkmeny, przewijanie ich długopisem i ołówkiem (ha, to jeszcze pamiętam z własnego dzieciństwa), brak komputerów, ale to wszystko rozgrywało się w Stanach Zjednoczonych.
Bohaterowie bardzo różnią się od siebie. Sep jest wyrzutkiem, nie ma znajomych, a tamto lato, kiedy wraz z innymi wrzucił swoje dary do skrzyni, wspomina jako to najlepsze w swoim krótkim życiu. Stewart Martin stworzył postacie, które bardzo różnią się od siebie. Są jak typowi nastolatkowie, którzy dojrzewają, w ich ciele szaleje burza hormonów. Każde z nich ma inny charakter, a jednak coś ich ze sobą połączyło i na ten krótki okres, stali się swoimi przyjaciółmi. Ich paczka jest dziwna, ale i intrygująca. Ich rówieśnicy w czasie lektury na pewno ich polubią, ale i starsi czytelnicy nie będą czuć się dziwnie, czytając o młodszych bohaterach.
„Skrzynia ofiarna” to książka, od której nie można się oderwać. Przeraża, ale ciekawość, która zżera podczas lektury, zmusza do poznania całej historii do końca. Powieść Martina pochłania się ekspresowo. Idealnie sprawdzi się podczas wrześniowych wieczorów.
Przeczytane:2019-12-02, Ocena: 4, Przeczytałam, Mam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2019 roku,
Akcja powieści rozgrywa się w latach 90. kiedy to grupka młodzieży postanawia zawrzeć pakt przyjaźni. Składają ofiarę, wrzucając do starożytnej skrzyni cenne osobiste przedmioty. Ten w pewnym
sensie rytuał rządzi się pewnymi zasadami, które każde z nich bierze sobie do serca. Mijają cztery lata i ścieżki niegdysiejszych przyjaciół znów zostają pokrzyżowane w skutek złamania dawnej przysięgi. Zaczynają dziać się straszliwe rzeczy i żadnemu z młodych ludzi nie jest wcale do śmiechu.
Bohaterowie to Arkle, Mack, Lamb, Hadley i Sep. To ten ostatni jest jakby główną postacią, wokół której kręci się cała reszta. Miejsca akcji to głównie szkoła, domostwa wspomnianych, las, gabinet weterynaryjny i frytkarnia.
Początek książki to scena ofiarowania przedmiotów z osobistym znaczeniem. Dla Sepa jest to przedmiot (nie zdradzę co to takiego), który przywodzi mu na myśl chwile bliskości z matką.
Poznajemy codzienność Sepa, który do szkoły udaje się na desce ze słuchawkami na uszach, w których leci muzyka z walkmana, często się też spóźnia. Ze strony nauczycieli padają też uwagi odnośnie jego odizolowania się i sugestie, żeby zwyczajnie się z kimś zakolegował. Tutaj przed oczyma pojawia się nam pamiętna scena ofiarowania, w której udział brała zgrana paczka przyjaciół. Co się z tym stało?
Przed Sepem stoi również pewne zadanie -napisanie podania. Tym sposobem mógłby przenieść się na ląd. Czy coś nie jest jasne? Nie ma być, a jeśli pojawiła się intryga, o co dokładniej chodzi, to odpowiedzi tutaj nie będzie. W książce jak najbardziej.
A jako ukoronowanie problemów towarzyszy chłopakowi ból zęba.
Któregoś razu Sep odbywa rozmowę z dyrektorem szkoły. To z niej dowiadujemy się, że chłopak jest niezłym uczniem, a nawet dumą głowy szkoły. Nie bez przyczyny przytaczam te zwykłe wydarzenia, gdyż doskonale nakreślają klimat i okoliczności pozostałych wydarzeń.
Zatem kontynuując, pewnego razu na korytarzu szkolnym dochodzi do awantury pomiędzy kolegami. Jest mnóstwo agresji, padają wyzwiska, nawet w kierunku nauczycielki. Wzajemne obwinianie się o zaczepki i wytykanie kompleksów również są częścią sceny.
Na początku padły słowa o przyjaźni bohaterów. Zgadza się, ale w książce jest ona ukazana również w innej relacji niż ta między tą piątką.
Mario to drugoplanowa postać, przyjaciel Sepa. Notabene, Sep to skrót imienia. Mario prowadzi frytkarnię i jest też weterynarzem. Lubią się z Sepem. Właśnie w lokalu Maria Sep dowiaduje się od byłych przyjaciół straszliwej rzeczy. Padają też słowa oskarżenia pod jego adresem. Sytuacja i reakcja Sepa na to wszystko wprawia pozostałych w osłupienie.
I tak to mniej więcej wygląda przynajmniej jeśli chodzi o sam początek, który nie zwiastuje nic w związku z zapowiadanym paranormalnym thrillerem. Spokojnie. Na rozwój wydarzeń nie trzeba długo czekać. W międzyczasie poznajemy też analogiczne wydarzenia z tą tylko różnicą, że miały miejsce dekady wcześniej. Kim byli uczestnicy rytuału sprzed lat? Odpowiedź znajdziecie w książce.
Ciekawym zabiegiem było umiejscowienie akcji w latach 80. W pewnym momencie co ciekawe jest nawiązanie do prawdziwego tragicznego zdarzenia, które było w... Nazwa czy rok jednoznacznie wskazałoby, o czym mówię.
A teraz wytknę parę rzeczy, które nie do końca przypadły mi do gustu.
Motyw odwożonego ucznia do szkoły radiowozem? Już gdzieś to kiedyś czytałam, tyle że była to uczennica. Autor pewnie nie miał pojęcia, że ktoś już gdzieś to wykorzystał, ale mnie to nie powaliło. Wiem, to taka drobnostka a ja mimo to się czepiam. W tamtym przypadku zabieg się sprawdził, tu zakrawał na kiepską kopię.
Stajemy przed sytuacją, w której nastolatkowie, delikatnie mówiąc, za soboą nie przepadają. Wcześniej byli najlepszymi kumplami, przyjaciółmi, składającymi dar skrzyni. Czy tylko ja nie wyłapałam przyczyn tak diametralnego pogorszenia się ich relacji, co nastąpiło w ciągu tych kilku lat, że teraz są sobie tak dalecy? Czy coś mnie ominęło? Czy czegoś nie zrozumiałam lub przeoczyłam?
Pod koniec jasne jest, że horror przeplata się z komedią. Gdybym wcześniej wiedziała, że nastąpi taka fuzja gatunku, inaczej nastawiłabym się na czytanie. W tym przypadku niespodzianka mnie nie zadowoliła. Czułam jakiś niesmak, może rozczarowanie, że tak się toczy akcja i tak właśnie wyglądają dialogi, bo to w nich właśnie wystąpił ten element komediowy. Może to miał być sarkazm, który tak lubię, ale w tej wersji do mnie nie trafił.
Najładniej przedstawiała się jednak kwestia przyjaźni. To duży atut, ale trzeba ją umiejętnie wyłapać z treści.
Nie gorzej wypadło zjawisko bullyingu, które może w dużej dawce nie zostało podane, raczej w pigułce, ale ładnie wplotło się w treść książki.
Nie bardzo zachwycił mnie motyw miłości. Nie była ona wiarygodna, ale co sprawiło, że tak ją postrzegłam? Za mało porywająca, może tak to powinnam ująć.
A jeszcze słówko o straszności w książce. Zombie-zwierzaki. Nie dla mnie. Bardziej bałam się tych wron niż tych zwierzów.
Interesujący był motyw z lisem, ale tylko do pewnego momentu. Tak powiedzmy do 98%. W dwóch pozostałych, gdy ten lis... to już tak sobie.
Polecam młodzieży. Polecam dorosłym. Czemu nie polecić skoro lektura mimo wszystkich większych czy mniejszych defektów była jednak zajmująca? Fabuła przecież jednak była zwarta i na swój sposób logiczna. I nie odkładałam jej czytania w nieskończoność.