Wydawnictwo: Runa
Data wydania: b.d
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 330
Z nią zdradzicie nawet swój komputer! Są rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się internautom... Jak choćby upierdliwa ciotka w...
Nazywam się Biały Róg, mam piętnaście lat i jestem Tkaczem Iluzji. To lepiej, niż być Obserwatorem, bo ludzie nie lubią, jak im zaglądać do głów...
Przeczytane:2022-07-24, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2022 roku,
Ewa Białołęcka jest często określana mianem pierwsza dama polskiej fantastyki. Jako że trochę za dużo w literaturze „narodziło się” tych pierwszych dam, nie podchodzimy do tego aż tak poważnie. Ot, taki chwyt marketingowy. Czy aby skuteczny? Można to stwierdzić na drodze licznych badań naukowych, ale tych chyba nikt nie prowadzi, a nawet jeśli, to nigdzie nie opublikował ich wyników.
Ewa Białołęcka posiada również Nick: Toroj i bardzo długą historię na jednym z forum internetowych Mirriel, gdzie młodzi adepci pióra uczą się, między innymi, jak należy poprawnie pisać, nie popełniając przy tym podstawowych błędów. A osobiście, mając możliwość przyjrzenia się dziecięcej ortografii, można śmiało powiedzieć, że leżymy i kwiczymy, jeśli dziecko nie wie, jak napisać „góra”, czy „Kraków”. Dołączyłabym tu stosowne zdjęcia, ale nim zdążyłam je zrobić, uprzątnięto już wakacyjną galerię dziecięcych prac. Nie jest to wszakże odwołanie do jednego z opowiadań, gdzie jeden z bohaterów z troską pochyla głowę nad dziecięcą ortografią, choć słowo jest znacznie bardziej wulgarne.
Ewa Białołęcka jest bardzo znaną pisarką w gronie fantastycznych twórców Głównie z powodu „Kronik…”, jednak na nich nie poprzestała, bo zajmowała się różnorodna tematyką, co wyraźnie widać w wydawanych przez nią dziełach.
Była nominowana do kilku nagród. Ośmiokrotnie do nagrody im. Janusza Zajdla, a statuetkę odebrała dwukrotnie za: Tkacza iluzji i Błękit Maga. Jej utwory zostały przetłumaczone na wiele języków i wydawane za granicą. Obecnie mieszka w Gdańsku i zajmuje się tworzeniem wiraży.
Historia wydania „Róży Selerbergu” , zacnego zbioru krótszych i dłuższych opowiadań, zaczyna się w miejscu, gdzie kończy się historia z Harrym Potterem w tle, które autorka stworzyła w formie fan fiction i chciała wydać, za zgoda twórczyni świata Harry’ego Pottera J.K.Rowling, ale owa autora się na to nie zgodziła. I wtedy, chcąc nie chcąc, autorka wydała „Różę…”, która jest podzielona na trzy części: część pierwsza „Selerbergiada” (najobszerniejsza z nich wszystkich), część druga Przyczajony rycerz, ukryty smok”, cześć trzecia „Saga o ludziach MOD-u”.
Cześć pierwsza opowiada o latoroślach noszących nazwisko „von Selerberg”, które wiecznie rozkojarzony ojciec zapisał do instytucji madame Flageolet, szkoły powszechnej, gdzie uczęszczały dzieci z różnych środowisk, także urzędników, kupców i młynarzy, a także aktorów i muzyków. W dalszej części możemy się przekonać, że dorastanie, nawet będąc szlachcicem, wcale nie jest takie proste, bo oprócz problemów z rodzicami (którzy próbują cię wydać za monstra, nie rozumieją dobrej muzyki i zachęcają do „skoków w bok”), pojawiają się również takie z rówieśnikami (którzy chcą albo nie chcą z tobą chodzić, nabijają się z ciebie, a kiedy przekroczysz granicę, nie potrafią nawet wytłumaczyć, czy zrobiłeś coś złego, a jeśli tak, to co, ale za to świetnie nadają się do założenia klubu, wspólnych ćwiczeń w siłowni, czy zawiązywania interesów i spisków). Oprócz tych grup nacisku pojawia się jeszcze jedna: obcy z innego wymiaru, którzy również, nie potrafiąc się opanować, potrafią narobić niezłych tarapatów(zakochują się w tobie szaleńczo obłąkaną miłością, ale potrafią być również przydatni, kiedy próbujesz się kogoś pozbyć).
Część druga, to znacznie krótsza historia, dotycząca zaczynających się jak baśń zmagań między smokami i rycerzami, które powinny się były zakończyć ucięciem strasznej bestii ogromnego łba. Okazuje się, że u Ewy Białołęckiej nic nie jest aż tak proste. Smoczyca, przyjmując postać napotkanej wcześniej dziewki, zatruwa życie rycerzowi, na zewnątrz od środka, ale kiedy trzeba, naprawdę potrafi pomóc. Oura i Eril, mimo początkowej niechęci, oraz kompletnego braku zrozumienia i porozumienia, potrafili się polubić, a nawet współdziałać, bez względu na to, czy chodziło o skarby ukryte przez niebezpiecznego smoka, czy zlecenie, które należało sprawnie zrealizować. Żeby jakoś odróżnić jedno od drugiego, części tekstu należące do dziewczyny, pisane są pochyłą czcionką.
I choć połączył ich los – wspólne zlecenie – z którego jasno wynikało, że Eril ma przynieść głowę należącą do jednego z przedstawicieli gatunku Ouri, to w końcu jakoś się dogadali. Otwarte zakończenie obiecuje dalszy ciąg tej sympatycznej historii. Oby!
Część trzecia, zarazem najkrótsza. W MOD- zie pracuje niejaki Mikel, który może nie ma za dobrej ręki do smoków, ale za to uwielbia śpiewać, choć za grosz tego nie potrafi. Zostaje on wynajęty do zabicia smoka i w końcu mu się to udaje. Choć łatwo nie jest. Po latach się żeni i płodzi synów, których imiona pochodzą od smoków, ale – ku utrapieniu ojca – żaden nie chce zostać smokobójcą. Ojciec wysyła ich na misje, która ma to zmienić. Inaczej żaden z nich nigdy nie zobaczy spadku na oczy. Osiąga jedynie tyle, że chłopcy: Drakon, Wyweron, Alwaid i najmłodszy, Cellofan Pol – Morane zacieśniają więzi, przy wypełnianiu wspólnej misji, w której koniec końców pomagają im magowie.
I ta historia, jak wszystkie pozostałe, mocno przemawia do czytelnika, rozwija jego wyobraźnię i pozwala szybko zżyć się z bohaterami, nawet, jeśli niektórzy z nich wydają się nader irytujący, próbując zaprzyjaźnić się ze smokami (jak najmłodszy Cellofan).
Ewa Białołęcka ma rękę do tworzenia bohaterów, którzy na długo zapadają w pamięci czytelnika. I o których czytelnik chciałby przeczytać dwa albo nawet trzy razy więcej. I ma niesamowitą lekkość pióra oraz olbrzymie poczucie humoru, które nie pozwala się czytelnikowi ani chwili nudzić.
Wróciłam do tych historii po latach i odkryłam, że mój stosunek do nich absolutnie się nie zmienił. Dalej je się po prostu znakomicie i bardzo płynnie czyta i trzeba się hamować, by nie połknąć wszystkich tych historii na raz. W końcu czytelnik to ssak, ale z pewnością nie jest aż tak zachłanny jak smok.
Opowiadania są skierowane do młodszych czytelników, przechodzących katusze wieku dorastania, ale i starszy czytelnik znajdzie w nich coś dla siebie. I nie będzie się czuł staro, czytając je.