Wydawnictwo: Sine Qua Non
Data wydania: 2016-11-09
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 448
„Przez Stany PopŚwiadomości” to książka, której autorzy są jednocześnie głównymi bohaterami. Kreska_, Radek, Bartek, Patryk oraz Kuba Ćwiek postanowili wsiąść w kampera i udać się w miejsca, które znane są na przykład z ekranów telewizorów czy książek. Do miejsc, które ich ukształtowały. Niektóre z owych miejsc istnieją nadal, a niektóre zniszczył czas a nawet ludzie. Było tego potwornie dużo i dlatego każdy czytelnik znajdzie coś dla siebie. Nie przepadacie za zombie? W porządku. Oferta odwiedzonych miejsc jest tak obszerna, że każdy znajdzie coś dla siebie. W dwóch słowach – full wypas!
Warto również wspomnieć, iż książka zawiera liczne zdjęcia, porady, ciekawostki czy sugestie. Relacja z podróży odpowiada na wiele pytań, ale odpowiada przede wszystkim na pytanie: Jak radzi sobie rzeczywistość w zderzeniu z książką, filmem i muzyką.
„Przez Stany PopŚwiadomości” z opisu jak i okładki, obiecuje smakowitą ucztę dla fanów filmów, książek jak i muzyki, jednakże dla mnie było to wiele kilometrów przez dżunglę, by na końcu kupić kefir. I nie wynikało to z braku zainteresowania klasykami, ale z samej treści. Ciężko opisać tę książkę w kilku słowach. Ale jeszcze gorzej czytało mi się sam początek. To trochę tak, jakby ktoś zmieszał mąkę, mak, ziarna pszenicy i kokos, po czym wysypał wszystko na podłogę. Jeden wielki chaos. Autorzy chcieli przekazać zbyt wiele treści naraz i dla mnie to było nie do ogarnięcia. Jakby wszyscy mówili naraz i tylko oni sami byli w temacie. Nie, nie i jeszcze raz nie. Dopiero nieco później zapanował względny porządek, a treść stała się zrozumiała, jednak niesmak pozostał.
Czytałam o rzeczach, które lubię, a nie miałam z tego takiej frajdy, jak się spodziewałam. Czy tak powinno być? Bo bohaterowie bawili się znakomicie. Chwilami miałam wrażenie, że będą sikać ze szczęścia, ale czego ja wymagam? Nie mogę porównywać ich do siebie, bo ja poznawałam te miejsca na kanapie, a oni naprawdę. Niemniej podekscytowanie zbyt często miało wpływ na jakość ich relacji i chyba tu tkwi problem. Nie pomogły nawet zdjęcia. Szkoda, bo naprawdę oczekiwałam wiele. Niestety. Ale nie powiem, dowiedziałam się paru rzeczy, za które powinnam dziękować. Nie zdradzę co, zachowam to dla siebie.
Fani filmów, książek oraz muzyki powinni sięgnąć po tę książkę, bo książka mimo wszystko zawiera sporo ciekawych informacji, które warte są uwagi. Poza tym pisana jest chaotycznie, co bardzo przypomina relacje znajomych, którzy byli i widzieli na żywo. Różnica jest więc zasadnicza, w porównaniu na przykład z przewodnikiem. Nie należy jej skreślać, jeśli jest się fanem „The walking dead”, Kinga czy innych znanych ludzkości wspaniałościom. Świat stworzył je dla człowieka i trzeba z tego korzystać. Bo nic tak nie odpręża jak muzyka, dobry film czy ciekawa książka.
Uwielbiam Jakuba Ćwieka i wręcz przepadam za jego poczuciem humoru. Właśnie dlatego, gdy tylko pojawia się na konwencie, koniecznie muszę się wybrać na jego prelekcję! Nie jest więc dla mnie żadnym zaskoczeniem, że autor kocha popkulturę całym sercem, a co za tym idzie, Stany Zjednoczone. Nie raz słuchałam jego prelekcji na podobne tematy, założyłam więc, że książka również będzie świetna. Tymczasem... hm... nie było tak różowo.
Tematem książki jest podróż autora oraz jego grupki znajomych przez Stany Zjednoczone. Trasa zaplanowana została wokół punktów w różnym stopniu związanych z popkulturą. I w teorii pomysł brzmi naprawdę nieźle. W praktyce jedna wszystkiego jest... za dużo.
Autor zawsze ma zawsze rację
Na początku (i wiele razy później) Ćwiek uprzedza nas, że książka jest zbyt obszerna, chaotyczna, rozwlekła. Cóż, w pełni się z nim zgadzam! Tak naprawdę ciężko powiedzieć czym są Przez stany POPświadomości. Jak na historię podróży za dużo tutaj osobistych refleksji, jak na opis kluczowych miejsc dla kultury popularnej, za mało opisów, jak na pamiętniczek... a nie, w sumie to pasuje.
Przede wszystkim zabrakło pomysłu. Czytając książkę, miałam wrażenie, że autor pisze, co mu akurat przyjdzie do głowy. W momentach, które uznawałam za dygresje, nagle okazywało się, że to początek kolejnej anegdotki. Brak ładu i składu, a chronologia opowieści często skacze w tył i w przód.
A potem ni z tego, ni z owego otrzymujemy opis rodem z przewodnika National Geographic. Tak, informacja o tym, jak kupować bilety bez wątpienia jest przydatna, ale zupełnie nie gra mi to z ogólną kompozycją, a dokładniej... jej brakiem.
Od szczegółu... do szczegółu
Jedno pozostaje bez zmian, lekka i dowcipna narracja. Nie tak dopracowana, jak w przypadku powieści, ale nadal Ćwiek to Ćwiek. I może to wszystko świetnie by się sprawdziło przy kuflu piwa, jednak spisane w formie całkiem obszernej książki nie wygląda już tak dobrze.
Najbardziej jednak całość zgubiły szczegóły i zupełne zignorowanie kwestii tego, co jest istotne dla czytelnika. Autor na równi rozwodzi się nad posiadłością Kinga, dyskryminacją i spożywaniem przez jednego z towarzyszy niesmacznych hot-dogów. A tych ostatnich kwestii jest niestety najwięcej.
Ciąg dalszy na:
STANY, ACH TE STANY…
Wyobraźcie sobie, ze ktoś proponuje wam podróż za granicę. Ale nie jest to byle jaka podróż. Jej szlak wiedzie przez miejsca z waszych ukochanych filmów, przez sceny, które znacie na pamięć kadr po kadrze, przez miasta, w których dzieje się akcja książek, które czytaliście do zdarcia stron i oczu… Kto za was nie chciałby przeżyć takiej atrakcji?! Pytanie jest retoryczne, odpowiedź tylko jedna – każdy by się na to pisał… Taka podróż zrodziła się w pełnej pomysłów głowie Jakuba Ćwieka. Razem ze swoją ekipą – blogerem Radkiem Teklakiem, fotografką Agatą Krajewską, dziennikarzem Bartkiem Czartoryskim, reżyserem Patrykiem Jurkiem i własnym, rodzonym ojcem (zwanym czule Ojczenaszem) ruszył w podróż śladami swoich fascynacji. Jej efektem jest książka „Przez stany POPświadomości”.
Moi znajomi już to wiedzą, resztę czuję się w obowiązku poinformować: jestem pożeraczem, przeżuwaczen, a czasem wypluwaczem tak zwanej popkultury. Przez te ileś tam dziesiątek lat życia nagromadziłam sporo filmów, komiksów i książek, które uważam za kultowe. I zabawna sprawa – kilka z nich znalazło się na „liście marzeń” radosnej ekipy Ćwieka. Lektura tej książki staje się radośniejsza, jeśli czytacie te same książki, wielbicie te same seriale albo po raz setny oglądacie ten a nie inny film (i co z tego, że znacie dialogi na pamięć?! ). Nie będę wyszczególniać tu wszystkich miejsc, w których jedli, pili drinki i cykali sweet focie, ale o kilku wspomnieć wypada, bo to miejsca kultowe po trzykroć. Po pierwsze: schody. Jak schody to koniecznie te z „Egzorcysty” i te z filadelfijskiego muzeum, na które wbiegał Rocky Balboa. (Dygresja taka: mój świr na punkcie schodów powinien chyba być jakoś specjalistycznie zbadany. Schody i mosty, mój prywatny bzik). Po drugie: wizyta w biurze samego Stephena Kinga i spacer śladami postaci z „To” (przyznaję – zazdrość zżerała mnie przez cały rozdział, a nawet podgryza mnie teraz, kiedy to piszę). Po trzecie: Nowy Jork, miasto wydawałoby się filmowo zgrane do cna; gdzie nie spojrzysz, coś ci się kojarzy, jakaś scena przypomina, jakiś dialog czy choćby mignięcie żółtej taksówki… Zainteresowani? Nie dziwię się.
Każdy, kto jakąkolwiek książkę Ćwieka przeczytał wie, czego się może spodziewać. Tym, którzy nie czytali wyjaśniam: jest po męsku, ale zabawnie. „Przez stany POPświadomości” (wydawnictwo SQN, 2017) jest naszpikowane anegdotami jak lumpeks bawełną w dzień dostawy. Jedna zabawna sytuacja goni drugą, a wszystko to przeplatane niezliczonymi dygresjami, wtrąceniami i różnymi „zbaczam z tematu”. Pewnie dlatego zostałam tak wielką entuzjastką tej książki – ja też za często zaplątuję się w dygresje i zjeżdżam z tematu na ścieżynki poboczności. Do tego dostajemy w pakiecie całkiem sporą dawkę zdjęć dokumentujących całą tę radosną wycieczkę. Chociaż… Trzeba wspomnieć, że nie zawsze jest radośnie, nie zawsze świeci słońce i nie takie te Stany cool. Widać jak na dłoni, że zderzenie filmowej rzeczywistości z realem nie zawsze wychodzi na plus. Kiedy zaczynałam czytać wydawało mi się, że będzie to hołd złożony Ameryce- stolicy popkultury. Tymczasem okazało się, że w miarę czytania nieco ten pomnik odbrązawiamy, a miejsca dla nas kultowe wcale takowymi nie są dla „lokalsów”. Czy uwierzycie, że w Providence studenci nie wiedzą kim był H. P. Lovecraft?! A przecież pisarz, znany dziwak, prawie się z miejsca swego urodzenia nie ruszał! A w Baltimore niszczeje dom, w którym mieszkał E. A. Poe. Mało tego: widzimy drożyznę, niesmaczne jedzenie, sterty śmieci, ludzi bez pracy i nadziei. To u nich też?! Też. I tylko ludzie zupełnie inni: uśmiechnięci, pomocni, życzliwi. Można? Chyba można…
Podsumowując i nie odpływając w meandry dygresji: każdy zjadacz popkultury powinien tę książkę przeczytać. A potem zazdrościć, że komuś zamarzyła się taka wycieczka i co więcej, udała. To jak pielgrzymka po miejscach świętych dla każdego kinomana ( względnie czytacza albo oglądacza seriali). Czytajcie, zazdrośćcie, a jak już przeczytacie, stwórzcie sobie swoją listę miejsc świętych. Ja mam właśnie taki zamiar. I tak, oczywiście, będą na niej schody. I mosty.
Przeczytane:2019-03-10,
"Przez Stany POPświadomości" to książka opisująca podróż grupy: pisarza, dziennikarza, blogera, reżysera i fotografki (chociaż także kilku innych osób) kamperem przez Stany Zjednoczone śladami popkultury. Są to osoby całkowicie zafascynowane popkulturą, które chcą odnaleźć miejsca z nią związane i poczuć ich klimat. Chcą przejść śladami filmowych bohaterów, poznać świat, w którym powstają ich ulubione książki...
Bez wątpienia przygoda Kuby, Bartka, Radka, Patryka i kreski_ była dla nich wspaniałym przeżyciem. No właśnie, dla nich... Być może nie jestem osobą, dla której ta książka była skierowana. Oglądam mało filmów, nie czytam Kinga... Niby nieistotne? Jednak dało się we znaki. Myślę, że znając te wszystkie konteksty, mając przed oczami filmy, o jakich wspominają bohaterowie - lektura byłaby znacznie przyjemniejsza. Nie zmienia to jednak faktu, że książka ta przybliżyła mi nieco same Stany Zjednoczone. Pozwoliła mi stworzyć sobie ich pewien obraz, nieco inny niż ten, z którym możemy spotkać się na co dzień, nie odwiedzając ich.
Czytając "Przez Stany POPświadomości" miałam wrażenie, jakby główny autor chciał się pochwalić swoją przygodą. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Jednak jego styl, poszczególne zdania... Sprawiały, że w kilku momentach chciałam rzucić telefonem (który stanowił mój czytnik), zostawić tę książkę i więcej do niej nie wracać.
Ćwiek bardzo dużą część książki przeznaczył na przygotowanie do podróży. Część, którą pisał główny autor to około trzystu stron, przy czym ten "wstęp" zajmuje ponad sto - chyba coś nie tak z proporcjami. Sam zresztą o tym wspomina pod koniec opisu przygotowań. Dlaczego tego nie zmienił? Nie wiem. Co jakiś czas, wśród rozdziałów napisanych przez Ćwieka pojawiają się krótsze wstawki od Bartka Czartoryskiego. Zwięzłe uwagi, informacje dodatkowe, bez zbędnych wywodów - czego u Jakuba Ćwieka było zdecydowanie za dużo.
Po części Ćwieka przychodzi kolej na zdjęcia - i znowu. Dlaczego tu a nie w trakcie? Poznajemy historię podróży od nowa, tym razem w zdjęciach. Czytając wcześniej opisy miejsc, tworzyłam sobie pewne wyobrażenia, które... Ze zdjęciami okazały się mieć naprawdę mało wspólnego.
Po zdjęciach czas na relację z punktu widzenia Radka Teklaka. I co? Znów historia od początku do końca. Czy nie lepiej byłoby stworzyć wspólnie całość? Czytamy o wydarzeniach, które już poznaliśmy jeszcze raz. Fakt, Radek zwraca uwagę na nieco inne rzeczy, czasem jest w innych miejscach niż Kuba. Ale to mimo wszystko w dużej części to samo. Te same miejsca, te same zdarzenia... Ale muszę powiedzieć, że jeśli miałabym wybrać kto bardziej do mnie przemówił - wybrałabym właśnie Radka. Mniej anegdot (naprawdę wiele było u Kuby zbędnych), mniej lania wody. Treściwie i w lepszym stylu. Po prostu.
Podsumowując, jeśli jesteście zafascynowani popkulturą, ta książka na pewno wam się spodoba. Mam na myśli jej treść, opisy miejsc, do których zwykli turyści nie mają wstępu, bo jeśli chodzi o formę - nie wiem. To samo, jeśli chcecie dowiedzieć się nieco więcej o Stanach. Znajdziecie tu wiele wskazówek, opinii, opisów, bardzo przydatnych, jeśli na przykład chcecie wybrać się tam po raz pierwszy. Jeśli natomiast nie za bardzo interesujecie się popkulturą, wydaje mi się, że nie ma sensu po nią sięgać.