Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2016-09-19
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 288
Kiedy rok temu zobaczyłam zapowiedź publikacji "Okupacja od kuchni"wiedziałam, że muszę koniecznie przeczytać ten tytuł. Fascynował mnie temat, którego podjęła się pisarka, a po lekturze wiedziałam, że to był strzał w dziesiątkę. Równie wielkie zainteresowanie zdobyło u mnie "Piękno bez konserwantów". Interesowało mnie, jak pisarka podeszła do tematu i czy udało się jej wyciągnąć esencję przedwojennych zabiegów. Teraz, po lekturze tej pozycji, mogę podzielić się z moimi przemyśleniami.
"Piękno bez konserwantów" to pozycja dość niezwykła: połączenie historii i przepisów, co bardzo ciężko zakwalifikować do jednego gatunku. W poprzedniej książce autorki przepisy na wojenne jedzenie również się pojawiały, mam jednak wrażenie, że tam były uzupełnieniem, tu grają zaś równorzędną rolę do wspomnień i opisów pielęgnacji.
Czytając tę pozycję odkrywałam jak bardzo zmieniło się pokolenie międzywojenne. Kobiety wyszły ze swoich ról, zaczęły aktywnie pracować, a to zmieniło ich życie, ale również zmusiło do zmian codzienności. Ubranie, włosy, a także pielęgnacja ciała i makijaż, przeszły przemianę. Był to również okres, w którym powstawało coraz więcej firm kosmetycznych i pielęgnacyjnych. Jedne z nich upadały, inne do dziś znajdziemy na półkach w naszych łazienkach i toaletach.
Kobiety stawały się wyzwolone, pozwalały sobie na coś, co było nie do pomyślenia jeszcze kilka, kilkanaście lat wcześniej, w czasach młodości ich rodziców i dziadków. Znikały gorsety, długie pukle włosów lądowały na ziemi, a twarz, często za przykładem gwiazd filmowych, stawała się o wiele wyraźniejsza, a momentami wręcz przerysowana.
Jak to wszystko wpływało na pielęgnację i makijaż? Muszę przyznać, że opisy mazideł, które kobiety bardzo często wytwarzały w domach, lekko mnie przeraziły. Nie chodzi tu wcale o ciężkie i niebezpieczne metale, niezwykle niezdrowe dla zdrowia i życia, a raczej o czas wytworzenia takich produktów i poświęcenie, które temu towarzyszy. Oczywiście nie każdy specyfik potrzebował aż tyle czasu, przecież do dziś używamy do pielęgnacji ciała sposobów naszych babć i mam, jednak niektóre z nich były skomplikowane i potrzebowały pewnej dozy zdolności.
Ta książka potrafi zaskoczyć. Niezwykle ciekawy wątek drogerzystów i drogerzystek, którzy posiadali własny wydział studiów zmusił mnie do zmiany podejścia do tego zawodu. Kiedyś był niezwykle szanowany, a wiedza, potrzebna aby w nim pracować wymagała wysiłku i poświęcenia. Wielokrotnie odkrywałam również przepisy które do dziś, lekko zmodyfikowane, pamiętam z dzieciństwa.
Książka podzielona jest na działy pod względem części ciała: twarz, włosy, ręce... do każdego rozdziału przyporządkowana jest historia zmian, a także przepisy, które można zrobić w domu, choć potrzeba do tego wytrwałości i dużo chęci. Przepis na mydło, preparaty pozwalające pozbyć się trądziku, czy nawilżyć zbyt przesuszone włosy, to tylko jedne z wielu, które tu znajdziecie.
Tego typu publikacje czyta się z zainteresowaniem. Autorka zrobiła bardzo dogłębne badania w dziedzinie pielęgnacji ciała w przedwojennej Polsce, co owocuje książką bogatą w ciekawe, niespotykane, ale i zaskakujące wiadomości. Tego typu lektury są ciekawą formą odkrywania przeszłości, dodatkowo pozwalają porównać kobietom, jak dbały o siebie wcześniejsze pokolenia i ile nie raz poświęcały na to czasu i energii. To lektura dla każdego, kto lubi tego rodzaju publikacje.
Jeśli chodzi o przepisy na kosmetyki, to się zawiodłam. Ale za to historia dbania o urody w przedwojennej Polsce jest fascynująca! W okresie międzywojnia kobiety chodziły do salonów piękności ,regulowały brwi, farbowały włosy, malowały paznokcie, goliły nogi i robiły wiele innych zabiegów pielęgnacyjnych, o których w czasie PRL-u jakby zapomniano. Urzekły mnie rękawiczki z dziurkami na paznokcie - by móc pochwalić się nowym lakierem. Książka pełna jest ciekawych rycin, zdjęć, reklam z tych lat, które doskonale wzbogacają i umilają lekturę.
W dworze ziemiańskim zamieszkałym przecież przez dużo osób, zużywano mydło na potęgę. Zdecydowanie taniej niż zakupy, wychodziło samodzielne go przygotowywanie. I dziś też wracamy do domowego robienia mydeł:) W zasadzie niewiele nowego dowiedziałam sie z lektury tej książki i z większością zagadnień spotkałam się już wcześniej, ale czytało się przyjemnie.
Wyobrażając sobie lata przedwojenne (już nawet nie wojnę, bo ona rządzi się swoimi prawami), mam przed oczami mniejsze dbanie o higinę niż dzisiaj, stosowanie bardzo dziwnych i niebezpiecznych specyfików, jeden krem NIVEA do wszystkiego... ogólnie niezbyt fajny zarys. Po lekturze biografi Maxa Factora (który jest tutaj również wspomniany) wiedziałam, że kosmetyki, takie jak płynny podkład, istnieją dłużej niż mogłabym się spodziewać, jednak przed oczami miałam Amerykę, ewentualnie Francję, z pewnością nie pozostającą pod zborami Polskę. Moja babcia wspominała czasem, że chodziła do fryzjera, dażyła niezrozumiałą dla mnie miłością pończochy (które potrafiła nosić nawet w największy upał, nigdy nie widziałam u niej gołej nogi) i rajstopy, nigdy nie nosiła spodni, zawsze spódniczki za kolano, miała też nietypowe nawyki, np: zawsze kiedy wyskoczył mi pryszcz, biegła po ocet... Upływ czasu jej nie oszczędził, dlatego miałam wrażenie, że kiedyś stawiano tylko i wyłącznie na naturalność. Moja babcia przecież nie znała nawet depilacji, a jej podejście do pewnych spraw było dla mnie niezrozumiałe...
Ta książka pokazuje, że dział kosmetyków był już wtedy rozbudowany, że znano coś więcej niż kostkę mydła i szampon. Szminki do ust, powiek, oczy (czyli dzisiejsze "cienie"), perfumy w pięknych flakonikach, a po I wojnie zaczęła prosperować chirurgia plastyczna, na którą ja osobiście (szczególnie w tamtych czasach) nigdy bym się nie zdecydowała. Jednak oprócz tego, że coś w tamtych czasach istniało, najbardziej zaskoczyły mnie listy składników potrzebnych do wyrobu niektórych kosmetyków w domu. Często pojawiał się łój, czy smalec, ale też dostrzec można (o ile te przepisy nie zostały zmodernizowane) oliwę z oliwek, czy olej kokosowy.
Pozycja ciekawa, chociaż nie sprawiająca, że chciałabym się dowiedzieć więcej. Dużo przepisów, porad. Dość krótka, połowę miejsca zajmują zdjęcia specyfików i reklam. Rażącym niedopatrzeniem jest dla mnie również pomylenie narodowości Baty, w książce jest napisane, że był polskim producentem obuwia (nie wiem, czy to błąd autorki, czy niedopatrzenie w późniejszych etapach). Był Czechem!
Fascynująca i bezkompromisowa panorama II Rzeczpospolitej: państwa wielkiego sukcesu, jeszcze większych wyzwań i wprost nieprawdopodobnych kontrastów...
W Polsce w czasie okupacji głód był powszechny, lecz budził w Polakach niesamowite pokłady kreatywności. Pustym brzuchom próbowano zaradzić gotując praktycznie...
Przeczytane:2018-01-05, Ocena: 5, Przeczytałam, Wyzwanie - wybrana przez siebie liczba książek w 2018 roku,
Książka ciekawa, zawierająca wiele przydatnych dla nas współczesnych kobiet XXI wielku porad i ciekawostek dotyczących dbania o urodę. Kiedyś czytałam nagatywną opine o tej książce, ale po lekturze jestem miło zaskoczona. Ta krytyka była zbędna. Z niej dowiedziałam się wielu szczegółów w jaki sposób kobiety tamtego okresy dbały o urodę ( szczerze powiedziwaszy niektóre kosmetyki były niezbyt zdrowe, ale inne robione domowym sposobem można wykorzystywać do dziś dzień). jestem zazkoczona zachowaniem kobiet, które nawet w niebyt sprzyjających warunkach wyglądały dobrze. Teraz pewne często odpuściły. I to była fajne w książce. Takie pokazanie, że one wcale nie było od nas gorsze.