Świeża, szczera i - o dziwo - podnosząca na duchu książka o końcu świata. Elizabeth Kay, autorka Siedmiu kłamstw.
KONIEC WSZYSTKIEGO DLA NIEJ STAŁ SIĘ POCZĄTKIEM
Jest grudzień 2023 roku i nasz świat właśnie przestaje istnieć.
Ludzkość wymiera za sprawą wirusa o nazwie 6DM - ,,sześć dni maksimum" - najwyżej tyle przeżywa zakażony nim człowiek.
W Londynie udaje się jakimś cudem przetrwać jednej kobiecie. Całe życie spychała własne pragnienia na dalszy plan, ukrywała uczucia i rozpaczliwie próbowała dopasować się do innych. Jest zupełnie nieprzygotowana na to, by samotnie stawić czoło przyszłości.
Mając za towarzysza jedynie psa, wyrusza w podróż, by upewnić się, że poza nią nikt nie przeżył. Mija apokaliptyczny krajobraz, opustoszałe płonące miasta, stosy trupów, i przechodzi przyspieszony kurs przetrwania. A przy tym szczerze przygląda się sobie i swojemu życiu.
Kim się stanie teraz, gdy nie ma już dla kogo żyć i jest sama jak palec?
Błyskotliwe, momentami zabawne, emocjonalne i krzepiąco odmienne ujęcie tematu postapokaliptycznego świata.- Lisa Hall, autorka Beetwen You and Me i The Party
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2022-04-12
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 440
Tytuł oryginału: Last One at the Party
Gdybym siebie nie znała, pomyślałabym, że to obraz szczęśliwej i zadowolonej z życia kobiety. Możliwe, że wreszcie staję się szczęśliwą i zadowoloną z życia kobietą.
Nie wiem dlaczego, ale patrząc na okładkę, bo opisu nigdy nie czytam, czytając ją byłam w nie małym szoku. Po pierwsze, nie sądziłam, że będzie to książka o wirusie. Sami przeszliśmy piekło, kiedy i nas on opanował, więc wtedy ogólne czytanie o nim bardzo mnie denerwowało. Ale nie tutaj. Niby nie dużo czasu minęło, a jednak wszystkie te sytuacje z zamykaniem nas w domu wydawały mi się bardzo odległe. Czytając, czułam się jak młoda dziewczyna, która pochłaniała dawną opowieść o tym jak wirus niszczył całe społeczności, nie tylko pojedyncze osoby. Oczywiście tutaj nazywa się on 6DM, co tłumaczyłam sobie na sześć dni mordu, bo tyle najdłużej chory był w stanie wytrzymać. Musicie zwracać uwagę tutaj na przeskoki w czasie, gdyż wpierw mamy opowieść po chorobie, a później w nagłówku jest opisane jak w czasie wstecznym całe piekło dopiero się rozpoczynało. Oj nie był to łatwy czas, gdyż bohaterka wszystko nam opowiada po kolei, jak ludzie zaczęli znikać, niektórzy wyjeżdżali, inni uciekali za granicę i tak naprawdę ona nie wie co się z nimi stało, jednak braki w mediach, do których doszło, uniemożliwiały jej dalszą obserwację. Opisuje jak inni starali się znaleźć na wirusa lekarstwo i jak szybko sami padali podzielając los innych. Niby to są tylko opisy, ogólniki, ale naprawdę potrafią zmrozić krew w żyłach. Wszystko przeżywamy jakbyśmy czytali o tym, co działo się u nas i dopiero, kiedy postać sama zwróciła uwagę na to, że ona żyje, że jej nic nic nie jest, zauważyłam to. Tak bardzo mnie pochłonęła historia, że nie zadałam sobie tego najważniejszego pytania, dlaczego jej nic nie było? Żyła sobie spokojnie nadal i cały świat, wszystko wokół niej było już tylko jej. Reszta w końcu nie żyła. Jak sądzicie, co takiego w tym czasie robiła? Jak zakończyła się jej historia, skoro nie miała nawet co do kogo powiedzieć?
W całej opowieści zwróciłam uwagę na słowa jej przyjaciółki, które powiedziała do niej zanim wyjechała. Zapytała się jej, co potrafi robić? Czy umie hodować zwierzęta? Czy wie jak się zakłada ogród warzywny? Czy potrafi zrobić cokolwiek, jeśli innych ludzi by zabrakło? Tak się składa, że żywioły wokół nas naprawdę szaleją, a ona jedna zadała bardzo ważne pytania. Teraz siedzi się tylko w internecie, co nie wiemy, to Google wie. Ale jeśli go nie będzie? Czy potrafilibyście przeżyć w warunkach polowych? Czy potraficie znaleźć wśród natury naturalne leki? Jeśli nie, to może pora się tym zająć. Jestem zdania, że zawsze warto wiedzieć więcej. Dlatego doszkalam się w zielarstwie:-)
Szczerze polecam książkę, bo jest takim efektem przebudzenia, daje do myślenia i pokazuje, że pieniądze nie są nic warte, jeśli nikt nie wyprodukuje rzeczy, które moglibyśmy za nie kupić:-)
Z jednej strony bardzo ciekawie było obserwować wymarły Londyn, miasto pełne trupów. Te obrazy naprawdę robiły wrażenie i potrafiły wywołać ogromne emocje. Bohaterka odwiedza mnóstwo miejsc, bo zyskała swego rodzaju przygnębiającą wolność. Włamać się do drogiego butiku? Czemu nie, tylko po co, skoro nikt nigdy nie zobaczy cię z drogą torebką pod pachą. Cudowny fragment dotyczył wycieczki do Muzeum Historii Naturalnej... ta para ojca z synkiem, którzy ostatnie chwile chcieli spędzić na podziwianiu dinozaurów, to było coś pięknego.
Z drugiej strony formuła z czasem robi się trochę nużąca. Jak długo można obserwować kobietę, która snuje się z kąta w kąt, analizuje swoje dotychczasowe życie i nie ma pojęcia, co dalej ze sobą począć? Jest egoistką, nie da się zaprzeczyć. To plus, bo w warunkach, w których się znalazła, musi przede wszystkim dbać o siebie, by przetrwać za wszelką cenę. Dlatego według mnie to było mądre, że w obawie przed głodnymi szczurami, wpuściła do sklepu najpierw psa, żeby zrobił zwiad. Jednak kiedy egoizm idzie w parze z roztrzepaniem, to zaczyna to już trochę drażnić… I tak w innym miejscu musiała psa spakować do plecaka, żeby go bezpiecznie przenieść, ale potem o nim zapomniała. Dziewczyno, kurczę, zacznij myśleć!
Niestety bohaterka często jest roztrzepana, zagubiona, kręci się w kółko zamiast uformować jakiś plan. Odpowiednie zapasy robi dopiero w okolicach połowy książki, nie zwraca uwagi na poziom paliwa w samochodzie, którym jedzie, odurza się alkoholem i narkotykami bez opamiętania – oczywiście, że ktoś w tak nietypowej sytuacji mógłby tak postępować, jest to w pełni wiarygodne, tylko czy czytelnik właśnie o tym chce czytać?
Podsumowując to wszystko wystawiam ocenę średnią z plusem. „Ostatnia na imprezie” z pewnością daje do myślenia, wywołuje wiele emocji, ma sporo trudnych do przełknięcia scen, ale dla mnie okazała się… no nie wiem, jak to określić, za mało przebojowa? Trochę szkoda, że w tej apokalipsie nie towarzyszymy komuś innemu. Polecam mimo wszystko do samodzielnego zapoznania się z lekturą!
Egzemplarz do recenzji otrzymałam od wydawnictwa.
Ostatnia na imprezie to powieść postapokaliptyczna, która wbrew pozorom niewiele odbiega od naszego świata. Tytuł to pewien element humorystyczny, gdy myślimy o końcu świata jako największej imprezie. Jaką historię przygotowała dla nas Bethany Clift w swoim debiucie, który został już doceniony za granicą? Dlaczego ludzie giną? Czy naprawdę nasza główna bohaterka została ostatnim żyjącym człowiekiem na ziemi? Jesteście gotowi na koniec świata?
„Tańcz, głupia, tańcz, swoim życiem się baw!”
Pandemia się skończyła, tak jak teraz staramy się powrócić do szarej codzienności bez obostrzeń i przymusu pracy zdalnej. Nasza główna bohaterka wiedzie normalne życie, ma pracę, dom, męża. Nagle w wiadomościach pada komunikat, którego wszyscy się bali. Powrót wirusa, ale nie tego z koroną na głowie. Nowy, szybciej mutujący, gdy organizm zostanie zakażony, człowiek ma tylko 6 dni życia, i to jeszcze w męczarniach. Pierwsza wymiera Ameryka, Europa modli się, aby ta straszna choroba nie trafiła na nasz kontynent. Wracają maski, wracają kombinezony. Wtem kolejny komunikat: uciekajcie, póki możecie, pojawiają się pierwsze przypadki zakażań wirusem 6DM Anglii. Zaczyna się wyścig z czasem, tylko ludzkość nie ma jak się bronić. Nie istnieją szczepionki ani złote rady. Do aptek zostaje wprowadzona substancja, która umożliwi szybsze i raczej bezbolesne odejście ze świata. Jedyną osobą, która obserwuje śmierć milionów ludzi, jest ona: nasza główna bohaterka.
„Było zupełnie inaczej niż w 2020. Towarzyszyło nam przeświadczenie, że to swego rodzaju koniec. Wiedzieliśmy, że gdy tym razem wszystko się zamknie, już nie zostanie ponownie otwarte.”
Ostatnia na imprezie!
Nastaje koniec świata, czy ktoś z nas potrafiłby zachować stoicki sposób? Narracja pierwszoosobowa pozwala nam odczuwać historię bardziej emocjonalnie. Ciekawym zabiegiem jest brak imienia głównej bohaterki, a naprawdę ze wszystkich sił próbowałam je znaleźć. Czyżby Bethany Clift wyciągnęła asa z rękawa i chciała pokazać: to mógłbyś być Ty, czytelniku. Przedstawiany jest nam obraz okrutny, przerażający, zwalający z nóg, naruszający wszelkie granice komfortu czytelniczego. Podczas czytania Ostatnia na imprezie nie mamy się relaksować, przytłacza nas cierpienie, tułaczka głównej bohaterki, która stara się uporać z wieloma traumami: śmierć bliskich, uzależnienie od leków, pragnienie przeżycia kolejnej doby. Początkowo może nam się wydawać, że to nic wielkiego, zostajemy we własnym domu, mamy ciepło, pełną lodówkę, może nawet piwnicę. A co byście zrobili, gdyby nie było prądu, gazu, telewizji, internetu, świeżego jedzenia? Odrażający widok zwłok w trakcie zaawansowanego rozkładu, tysiące trupów na każdym kroku. To powieść drogi, do lepszego świata, walki o własne ja, przeżycia w trudnych warunkach, gdzie jedyne, co słyszymy to echo własnego głosu. Zwierzęta budzą swoje krwiożercze instynkty, każdy chce żyć, tylko nie każdemu było to dane. Snująca się akcja potrafi uśpić naszą czujność, w pewnym momencie przestałam lubić książkę, bo nie podobał mi się ten świat. Pusty, odrażający, śmierdzący, zabójczy.
„Czy taki miał być ten nowy świat? Pełen szczurów, które rozsmakowawszy się w ludzkim mięsie, polują hordami i nie sposób przed nimi umknąć. Zastanawiałam się, czy ofiary ich ostatniej uczty były martwe, nim gryzonie przystąpiły do jedzenia.”
Mocna, bezkompromisowa.
To są chyba najlepsze dwa słowa, które opiszą Ostatnia na imprezie. Nie jest to opowieść dla ludzi o wrażliwych nerwach. Na kartach powieści każdy czytelnik raczej zada sobie pytanie, jak on by się zachował. Czy też by uciekał, szukał, a może wziąłby T600 i umarł w spokoju? Nagle rozkładające zwłoki stają się dla czytelnika normalne, a z każdą kolejną stroną wstrząsają mroczniejsze wydarzenia. Jest to powieść o upadku człowieczeństwa, o mętnych zakamarkach ludzkiej psychiki, ale także o odrodzeniu się jak feniks z popiołów. Pomimo całej brutalności, dosadności i przestrogi dla czytelnika Ostatnia na imprezie kończy się z nadzieją w sercu. Odważysz się zobaczyć koniec świata?
„Ostatnia na imprezie” Bethany Clift to powieść osadzona w postapokaliptycznym świecie. Biorąc pod uwagę fakt, że książka opowiada o ostatniej kobiecie w Londynie, która przeżyła pandemię, tytuł brzmi dość ironicznie.
„Jest grudzień 2023 roku i nasz świat właśnie przestaje istnieć.”
Za sprawą pewnego wirusa zaczynają umierać ludzie, niestety nie są to pojedyncze jednostki, ale całe dzielnice, miasta, a nawet państwa. Jedyna ocalała z Londynu zaczyna prowadzić dziennik/pamiętnik, który czytamy. Opisuje tam swoje przeżycia, śmierć najbliższych oraz to, jak poradziła sobie będąc sama w opustoszałym świecie. Rozlicza się ze sobą z przeszłości, analizuje swoje życie, małżeństwo, przyjaźnie i pracę. Przypatruje się z dystansu relacjom z innymi, ale także z sobą samą.
„Nie mogę się zdecydować, czy chcę prowadzić dziennik czy pamiętnik.
Nie wiem nawet, co dokładnie je różni – ani czy taka różnica w ogóle istnieje – a nie mogę tego wygooglować. Nie ma już Internetu.”
Narracja bez większego ostrzeżenia przechodzi z opisów apokaliptycznej teraźniejszości do retrospekcji, co sprawia, że powieść jest dynamiczna i intrygująca. Autorka umiejętnie podsyca ciekawość dotyczącą wcześniejszego życia głównej bohaterki. Eksponuje coraz to nowe fakty, ale małymi porcjami. Nie bez znaczenia jest także przemiana głównej bohaterki, która na pewno uczy się samodzielności, polegania na samej sobie i przyjaźni, dzięki psu, którego przygarnęła. Niejednokrotnie ma przy tym ciekawe przemyślenia.
„Ludzie nie zmieniają się z dnia na dzień ani fizycznie, ani psychicznie.
Dobiegając trzydziestki, nie obudziłam się nagle któregoś ranka jako zupełnie inna osoba.
Przemiany zachodziły we mnie codziennie – tak subtelne, że początkowo ich nie zauważałam – przesunięcia o ułamek ułamka stopnia w stronę czegoś nowego, co do mnie nie pasowało. I gdy wreszcie zwróciłam uwagę, że coś się zmieniło – że ja się zmieniłam – było za późno. Zaczęłam już zapominać jaka byłam wcześniej.”
Autorka nie lukruje rzeczywistości głównej bohaterki. Pokazuje, że ona nadal musi dbać o wiele swoich fizjologicznych potrzeb, a wcale nie jest to takie proste, kiedy nie ma wokół innych, a nie wszystkie sprzęty codziennego użytku funkcjonują. Wielokrotnie wspominane są wizyty w toalecie, łazience czy też przygotowywanie/poszukiwanie jedzenia i miejsca do spania. Nadaje to powieści realizmu. Pokazuje, o jak wiele rzeczy trzeba się zatroszczyć, gdy inni nie mogą tego zrobić za nas. Jednocześnie bohaterka nie zyskuje wiedzy w „magiczny” sposób, wiele umiejętności zdobywa metodą prób i błędów, pewne informacje pozyskuje także z bibliotek. Niewiele rzeczy przychodzi jej bez wysiłku.
Być może dla niektórych powieść ta będzie przytłaczająca. Zawiera ogrom trudnych tematów, podjętych w różnym stopniu. Mówi o śmierci (dość oczywiste, skoro ZNACZNA większość populacji umiera), zaburzeniach psychicznych, uzależnieniu, zdradzie. Porusza temat myśli samobójczych i samobójstwa. Zawiera także liczne opisy rozkładających się martwych ciał czy ich bezczeszczenia. Pokazuje, że krzywdy doświadczają także zwierzęta, a zniknięcie ludzi nie poprawia ich bytu. Ukazane zostało także poronienie, ale i poród, który został dość dokładnie opisany, co momentami aż fizycznie mnie bolało. Jeśli ktoś jest wrażliwy na którykolwiek z tych tematów, musi przemyśleć, czy jest w stanie przez nie przebrnąć. Mimo wszystko jest to świetnie przemyślana i napisana książka, która porywa czytelnika w podróż po życiu głównej bohaterki i pozwala na chwilę refleksji.
Dziękuję Wydawnictwu za egzemplarz do recenzji.
Tłum. Agnieszka Jacewicz
„Ostatnia na imprezie” to przerażająca i jakże realna wizja przyszłości, która nie wydaje się aż tak odległa, jak wydawałaby się jeszcze przed pandemią COVID-19. Na taką przyszłość, niezależnie od podjętych środków nie jesteśmy przygotowani. Chociaż wydaje się, że może nie jest najlepszym pomysłem czytać o kolejnej pandemii akurat teraz, kiedy jeszcze nie uporaliśmy się z obecną, jak już się sięgnie po tę książkę, nie można przestać czytać. Jest tak bardzo wciągająca, że zwyczajnie nie da się jej odłożyć. Przysiadłam do niej dosłownie na chwilę, kiedy do mnie przyszła. Chciałam tylko sprawdzić, o czym w ogóle jest. Już od przeczytania opisu kotłowało mi się w głowie wiele pytań, a najpilniejszym było chyba to, o czym można pisać przez 440 stron, skoro na świecie pozostała jedna osoba. Jedna bezimienna kobieta i pies, który towarzyszy jej w podróży. Tę odpowiedź chciałam poznać od razu i w ten sposób połknęłam tę powieść migiem, przysiadając do niej, jak już wspomniałam, tylko na chwilę. W trakcie oczywiście pojawiły się kolejne pytania, bo to jest taka lektura, która zmusza do zastanowienia się. Cały czas czytelnik zastanawia się, co zrobiłby na miejscu bohaterki, jakie decyzje by podjął. I w ogóle, co byłoby, gdyby został na świecie sam. Musicie wiedzieć, że wprawdzie leku ani szczepionki na 6DM nie wynaleziono, jednak istniało coś takiego jak T600 – pigułka śmierci, którą można było zażyć, aby skrócić cierpienie. Wirus 6DM zabijał powoli, ludzie umierali w niesamowitych męczarniach, ich organy dosłownie się rozpadały. Taka tabletka była w ostatnich dniach tych wszystkich ludzi najcenniejszym towarem. Bohaterka powieści również mogła ją zażyć, bo pozostała z niczym. Nie było już niczego i nikogo. Żadnych perspektyw na dalsze życie. Jak w takim świecie przetrwać? I w ogóle po co starać się przetrwać?
Książka ma ciekawą konstrukcję. Napisana jest w formie pamiętnika, a pierwszy wpis pochodzi z 8 lutego 2024 roku, kiedy bohaterka jest już całkiem sama. Narracja pierwszoosobowa umożliwia wgląd w jej myśli i przeżycia, a tych nie brakuje, odkąd kobieta wyrusza w podróż. Podczas tej wędrówki, kiedy mija apokaliptyczny krajobraz, opustoszałe płonące miasta, stosy trupów, szczerze przygląda się sobie i swojemu życiu. Mimo że się tego nie spodziewałam, atmosfera powieści napięta jest do granic możliwości, a akcja pędzi szybko. Klimat książki również jest wyjątkowy, a niewielka ilość dialogów, mnogość opisów i wspomnień nie przeszkadzają, a są tu atutem (czego też się nie spodziewałam). Akcja nie toczy się linearnie. Pojawiają się wpisy z przeszłości, retrospekcje, dzięki którym możemy poznać tę bezimienną kobietę i jej wcześniejsze życie trochę lepiej i skonfrontować z tą osobą, którą stała się po tych strasznych wydarzeniach. Narracja bohaterki jest niezwykle szczera, dzięki czemu i ona i jej relacja wypadają wiarygodnie. Pies, który jej towarzyszy jest dla niej ostoją, nie pozwala jej się poddać i załamać. W tak trudnym czasie wykazuje się niesamowitą wręcz lojalnością i miłością do kobiety. Kobiety, która walczy, chociaż nie wie, czy ma po co i o co walczyć. Wykazuje się niezłomnością, hartem ducha i inicjatywą. Chociaż sama siebie by o to nie podejrzewała, potrafi zdobyć się na rzeczy wcześniej dla niej niewyobrażalne. Jest silniejsza niż jej się wydawało, sprytna, zaradna i odważna. Zakończenie powieści mocno zaskakuje i jest tak bardzo niespodziewane, że długo jeszcze siedzimy z rozdziawioną z wrażenia buzią.
„Ostatnia na imprezie” to błyskotliwe, oryginalne, świetnie napisane, przerażające, ale i pokrzepiające, niezwykle emocjonalne postapo, które trzeba przeczytać. Zachwyciła mnie ta powieść i z całego serca ją Wam polecam!
Literackie debiuty są jedną, wielką zagadką. Kompletnie nie wiemy jaki jest styl i język autora oraz jak prowadzi fabułę. "Ostatnia na imprezie" to literacki debiut Bethany Clift, a dla mnie była całkowitym zaskoczeniem. Tytuł, okładka ani opis wydawcy kompletnie nie przygotowuje na to co znajdziemy w środku.
Koniec 2023 roku okazał się końcem ludzkości i świata jaki do tej pory znaliśmy. Ludzi atakuje niezwykle śmiercionośny wirus 6DM (6 Dni Maksimum - tylko tyle przeżywają zarażone nim ofiary). Dystans, dezynfekcja, maseczki na niewiele się zdają. Choroba rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie, a naukowcy zamiast pracować nad szczepionką czy lekiem produkują tabletkę śmierci, by skracać cierpienie zarażonych. W ciągu kilku tygodni epidemia prowadzi do uśmiercenia niemal całej ludzkości. W Londynie przeżyła jedna kobieta. Postanawia wyruszyć w podróż, by upewnić się, że nikt więcej nie ocalał.
Główną bohaterką jest trzydziestokilkuletnia bezimienna kobieta. Nie nadanie imienia głównej bohaterce to niecodzienny, ale uważam, że akurat w przypadku tej książki kożystny zabieg. Autorka wykreowała ciekawą i intrygującą postać, szczególnie pod względem psychologicznym i emocjonalnym. Nasza bohaterka to kobieta, która pomimo ogromnej miłości i zainteresowania przekazanej przez rodziców nie umiała odnaleźć się w dorosłym życiu. Dręczą ją stany depresyjne, ataki paniki i ciągłe poczucie, że nie jest sobą tylko kogoś udaje co potęguje jej nieszczęście. Czy taka osoba będzie potrafiła odnaleźć się i przetrwać w nowym świecie? A może koniec świata okaże się dla niej nowym początkiem? Autorka zapewnia nam niesamowite przeżycia podczas śledzenia poczynań bohaterki, która wywołuje co chwilę nowe emocje od współczucia, smutku, zdenerwowania, zniecierpliwienia po szacunek i podziw. Mamy zagwarantowany instny rollercoster emocji.
Książka nawiązuje do trwającej jeszcze epidemii COVID-19, a jej akcja toczy się w niedalekiej przyszłości przez co jej treść wydaje się bardziej realistyczna i prawdopodobna. Wszyscy doskonale pamiętamy jaką panikę, załamanie gospodarcze i ile restrykcji wywołała pandemia koronawirusa. Ta powieść również pokazuje jakie zniszczenia poczynił 6DM i są one przerażające. W powieści znajdziemy makabryczne sceny umierania, opisy zwłok w różnym stadium rozkładu i wiele opisów budzących grozę, strach i obrzydzenie. Sceny te opisane są bardzo realistycznie, bezpośrednim językiem, bez żadnego upiększania i koloryzowania, dlatego osoby wrażliwe powinny dobrze się zastanowić zanim sięgną po tą pozycję.
"Ostatnia na imprezie" jest książką z gatunku postapo. Powieść przedstawia świat po pandemii wirusa - całkowicie pusty (nie licząc bohaterki i zwierząt) i zdziaczały, budzący strach i niepokój. Książka jest swego rodzaju pamiętnikiem/dziennikiem głównej bohaterki, która próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Jednocześnie opisy wydarzeń po apokalipsie przeplatane są wspomnieniami z przeszłości. Dzięki temu lepiej poznajemy bohaterkę, motywy jej postępowania, ale to również sprawia, że opowieść jest bardziej ciekawa i wciągająca. Akcja powieści nie toczy się jakimś brawurowym tempem, jednak z każdym kolejnym rozdziałem dzieje się co raz więcej. Fabuła jest ciekawa i intrygująca do tego stopnia, że ciężko ją odłożyć nie doczytawszy do końca. Pomimo, że książka jest powieścią o zagładzie ludzkości, zakończenie jest powiewem nadziei i optymizmu.
"Ostatnia na imprezie" to powieść mroczna, przerażająca, momentami brutalna i makabryczna jednak z lekką nutą nadziei i optymizmu. To powieść o śmierci, miłości, przyjaźni i odkrywaniu siebie. Fabuła jest wciągająca i intrygująca, jednak nie jest to powieść dla każdego. Odradzam czytanie bardziej wrażliwym osobom, ale polecam wszystkim, kogo nie przerażają brutalne opisy.
Akcja zaczyna się w grudniu 2023 roku. Świat stara się podnieść po pandemii covid 19. A już przyszło zmierzyć mu się z czymś o wiele gorszym. Ludzkość zaczyna umierać za sprawą wirusa 6MD. Dlaczego taka nazwa? Bo chory przeżywa maksymalnie 6 dni od zakażenia. Wirus jest w stu procentach śmiertelny. Zaczyna się od zwykłego kataru, a później chorzy umierają w strasznych męczarniach na wskutek rozpadu organów wewnętrznych. Rząd, żeby uśmierzyć cierpienia obywatelom w Londynie, udostępnił lek, po zażyciu którego chorzy umierają spokojnie we śnie. Głowna bohaterka, imienia jej nie znamy, przeżywa i musi odnaleźć się w innym świecie. Świecie pełnym trupów, wygłodniałych szczurów i mew. W świecie, w którym będzie musiała walczyć o życie i będzie cierpiała na samotność. Co zrobi osoba, która została ostatnia na ziemi? Ostatnia na imprezie zwanej życiem?
Temat książki jest niesamowicie ciekawy, a zarazem przerażający. Świat po pandemii widzimy oczami jedynej ocalałej. Kobieta straciła bliskie osoby, straciła też sens życia, ale mimo wszystko nie starcza jej odwagi żeby się zabić. Zaczyna korzystać z życia, dosłownie. Wszystkie sklepy stoją przed nią otworem. Może mieć każdą, najdroższą rzecz, może mieszkać w najwspanialszej willi. Może mieć wszystko oprócz towarzystwa drugiego człowieka. Muszę przyznać, że zachowanie bohaterki często mnie irytowało. Podejmowała głupie i lekkomyślne decyzje. Do końca nie wzbudziła mojej sympatii. W czasie całej historii poznajemy wcześniejsze życie kobiety, jaka była, jej małżeństwo, pracę, rodzinę. Bohaterka wraca do wspomnień. W towarzystwie psa rusza w podróż, szukając ocalałych osób, jednak znajduje tylko trupy w różnych fazach rozkładu. Czasami opisy są dość drastyczne. W końcu odkrywa coś, co sprawia, że jej życie nabiera sensu. Wreszcie się ogarnia i zaczyna myśleć poważnie o przyszłości.
Książkę czyta się bardzo dobrze, a tematyka zaciekawia. Co byś zrobiła, gdybyś została sama na ziemi? To pytanie często pojawia się w trakcie czytania. Chociaż nie polubiłam do końca jedynej ocalałej, to książka warta jest uwagi.
Już sam tytuł tej książki jest dość intrygujący, ale treść wręcz niesamowita. Nie spodziewałam się takiego przebiegu akcji, jestem bardzo mile zaskoczona.
Tak się wciągnęłam w czytanie, że trudno było mi się rozstać z lekturą. I szkoda, że już się skończyła ta książka.
"Sześć dni maksimum. Tyle najwyżej przeżywały osoby, u których pojawiły się pierwsze symptomy, i stąd właśnie wzięła się nieoficjalna nazwa: 6DM."
W październiku 2023 roku zaczął rozprzestrzeniać się na świecie nowy wirus o tajemniczej nazwie 6DM. Okazało się, że jest tak groźny i nie ma na niego żadnego lekarstwa. Poza tym nie wiadomo w jaki sposób się roznosi. Jego zasięg jest tak ogromny, ze już w grudniu ludzie właściwie przestają istnieć, umierają bardzo szybko i w męczarniach. Aby nieco ulżyć ludziom, władze Londynu umożliwiły mieszkańcom darmowy dostęp w aptekach do leku, który pozwoli szybciej i względnie bez bólu odejść.
"Wirus był wszędzie, nie dało się przed nim umknąć. Przez pół godziny nieprzytomnie wędrowałam ulicami, zdumiona tym, że Londyn zmienił się w wymarłe miasto."
Może wydawać się to dziwne, ale w całym Londynie cudem udaje się przeżyć jednej kobiecie. Gdy opłakała już śmierć swojego męża, postanowiła ruszyć w podróż, że by sprawdzić czy pozostali jej bliscy i znajomi jeszcze żyją. Czy rzeczywiście została sama. Po drodze zabiera ze sobą zagubionego psiaka, który od tej pory będzie jej towarzyszem i przyjacielem. To co mija po drodze jest miażdżąco przerażające. Człowiek nawet sobie nie wyobraża i nie bierze pod uwagę tego, że wystarczy mały wirus aby ludzkość wyginęła...
"Oczywiście nie mogę wykluczyć, że jestem wybrykiem natury - jedyną osobą na świecie odporną na 6DM. Może nawet jestem lekarstwem."
Ten wirus to jak apokalipsa, dosłowny koniec świata, chociaż może tylko dla ludzi, gdyż zwierzęta takie jak szczury bardzo dobrze czują się w takim świecie. Zresztą nie tylko one, zdziczałe domowe zwierzęta grasują wśród zgliszczy i ludzkich ciał. Nasza bohaterka zawsze była w centrum zainteresowania, wszyscy o nią dbali, lecz teraz sama musiała zadbać o siebie, o życie swoje i przygarniętego pieska, nawet nie podejrzewała siebie o tyle siły, jednak potrafiła poradzić sobie sama, po swojemu i nawet jej to dobrze wychodzi. Lecz co dalej? Jak długo można żyć samemu? A może nie jest sama? Co stanie się w nadchodzącym czasie? I co jeszcze czeka samotną bohaterkę?
Emocje sięgają zenitu, zwłaszcza teraz, gdy nie skończyliśmy jeszcze wali z jednym wirusem a może się okazać, że za rogiem czeka następny, bardziej podstępny i niemożliwy do zwalczenia.
Może się wydawać, że jest to smutna książka o przyszłości jaka czeka ludzkość, lecz nie zgodzę się z tym, gdyż znajdziemy tu wiele zabawnych momentów oraz dających nadzieję, że nie zawsze wszystko jest stracone. Ciągle trzeba mieć nadzieję i wierzyć w lepsze jutro. Mam nadzieję, że nie będą nas czekać takie kłopoty opisane przez autorkę. Chwilami to nawet ciarki przechodziły mi po plecach. Nie wiem, czy ja miałabym tyle samozaparcia aby tak dobrze sobie radzić w trudnym okresie. Mogę jej zazdrościć pomysłowości i radości z małych rzeczy.
Książkę polecam wszystkim. Myślę, że skłoni nas do pewnych refleksji nad własnym życiem i postępowaniem.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Rebis za możliwość przeczytania tej książki.
O ile lubię filmy z gatunku postapo, to nie miałam pewności, czy polubię pisemne formy przedstawiania alternatywnego świata. Nie żałuję jednak, że sięgnęłam po tę książkę.
Gdybym musiała określić tę opowieść jednym słowem, brzmiałoby ono: miażdżąca. Tak, taka właśnie jest ta książka. Zabierając się za czytanie, zasugerowałam się tytułem. Spodziewałam się lekkiej i trochę nastolatkowej opowieści, nawet jeśli wiedziałam już, że ta lektura nie jest obyczajówką.
,,Ostatnia na imprezie" to rzeczywiście opowieść o ostatniej osobie na imprezie...ale imprezie życia. Postapokaliptyczna wizja świata widziana oczami kobiety, która w niewyjaśnionych okolicznościach po prostu nie umarła wraz z wybuchem pandemii. W niewytłumaczalny sposób była odporna na śmiercionośne działanie wirusa 6DM. Może miała w sobie przeciwciała, z których powstałaby szczepionka chroniąca ludzkość. Niestety wirus zabijał w niecałe sześć dni, co uniemożliwiało wykonanie jakichkolwiek badań.
Pokonując z przygarniętym psem puste, wyludnione obszary Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu żywej duszy, bohaterka dokonuje równolegle podróży w głąb samej siebie.
Całą historię jej życia poznajemy w formie dygresji, wspomnień, między opisami drastycznych widoków opanowanego wirusem świata. A te opisy były naprawdę porażająco obrazowe i wgryzające się w umysł tak, że nawet mi się to śniło.
Z treści, wyłania się nam bohaterka, która mimo wielu osobistych problemów, potrafi znaleźć w sobie siłę do walki i zadbania o to, by jakoś jej się udało przetrwać. Nawet jeśli ona sama czuła się słaba i niegotowa na takie życie, jej wewnętrzny instynkt pozwolił jej zbudować odporność i wyzwolić siły do walki o życie. Nie tylko swoje.
Czytając tę książkę, miałam momenty gdy zwyczajnie cieszyłam się, że pandemia, która ogarnęła nasz świat, nie przybrała takiej formy jak w powieści. Nie jestem w stanie określić, czy ,,Ostatnia na imprezie" jest opowieścią z klasyki gatunku, czy powiela schematy, czy jest świeża i oryginalna, bo gatunek science-fiction nie jest mi jeszcze znany. Z całą pewnością jednak mogę powiedzieć, że to dobrze nakreślona historia, która wciąga. Dzięki bardzo obrazowemu językowi wypowiedzi i lekkości stylu przeczytałam tę pozycję w dosłownie dwa dłuższe wieczory.
Oceniam tę książkę na 8/10. Zachęcam Was do przeczytania. Ja się nie zawiodłam, a nawet nabrałam ochoty na inne opowieści z tego gatunku.
Serdecznie dziękuje Domy Wydawniczemu Rebis za egzemplarz do recenzji.
Końcem świata straszono nas już wielokrotnie. Uderzenie meteorytu, wzrost temperatury Słońca, wojna nuklearna- możliwości jest całe mnóstwo. Dodatkowo do tego dołożyć należy szereg różnych wierzeń religijnych, a także ryzyko rozprzestrzenienia się śmiertelnego dla ludzkości wirusa. I właśnie na tym ostatnim opiera się cała książka. Nieznany wirus 6DM zabija wszystkich i nikt nie jest w stanie go powstrzymać. Maksymalny czas życia od zachorowania to sześć dni, które zwiastują niemal nieustanne cierpienie. Ludzie wolą masowo popełniać samobójstwa, niż skazywać się na wszechogarniający ból, który i tak prowadzi do nieuchronnego. Świat jaki znamy przestaje istnieć i przypomina odrobinę scenariusz "The Walking Dead" z tą różnicą, że ludzie nie powstają z martwych i zdaje się, że nikt nie przetrwał oprócz jednej, bardzo pogubionej kobiety.
"Ostatnia na imprezie" to swoisty pamiętnik głównej bohaterki, która uparcie szuka śladów innych ludzi- bezskutecznie. Dosadnie i w sposób pobudzający wyobraźnię przedstawia nam nowy porządek świata, w którym się znalazła. Przytłoczona sytuacją, utratą najbliższych, a także większością dóbr, które uważała za naturalne, przechodzi przez różne fazy. Bywa zrozpaczona, wściekła, przerażona. Najpierw pochłania ogromne ilości alkoholu, potem zamienia go na narkotyki i mija trochę czasu, zanim otrząśnie się z przymusu otumanienia się używkami i weźmie się w garść. Oczywiście, jeśli w takiej sytuacji w ogóle można o tym mówić. Przypadkowy pies, będący na skraju śmierci, staje się jej towarzyszem i choć to ona uratowała mu życie, to on także nie pozostał jej dłużny i wielokrotnie, samą swoją obecnością, sprawił, że nie zdecydowała się na samobójstwo. Pomiędzy relacjami z kolejnych dni w postapokaliptycznej rzeczywistości udaje nam się poznać historię życia głównej bohaterki, bliskie jej osoby i to, jak jej życie wyglądało na przestrzeni lat. Czy była szczęśliwa, z jakimi problemami się borykała, kto był dla niej ważny, jakie błędy popełniła. I choć w rzeczywistości, w której się znalazła nie ma to już najmniejszego znaczenia, to jednak uatrakcyjnia lekturę i sprawia, że możemy poznać ją jeszcze lepiej. Zawsze była ostatnią, która wychodziła z imprezy i tak też się stało w przypadku tej najważniejszej- dotyczącej jej życia.
Nie jestem fanką powieści sci-fi, bardzo rzadko po nie sięgam, jednak ta książka dosłownie mnie pochłonęła. Zarwałam dla niej noc, wprost nie mogąc się oderwać od lektury i wizji, którą kreuje Autorka. To naprawdę świetnie napisana książka, która mogłaby stanowić doskonały materiał dla filmowców i z chęcią obejrzałabym jej ekranizację. Bethany Clift pisze naprawdę genialnie, spójnie i potrafi stworzyć jedyny w swoim rodzaju klimat, który udziela się podczas czytania. Dużym plusem tej książki jest szeroko zakrojony wątek obyczajowy dotyczący przeszłego życia kobiety, stanowiący ciekawy portret kobiety poszukującej siebie, a jednocześnie uciekającej pod parasol ochronny wszystkich bliskich osób, by uniknąć odpowiedzialności, także za siebie. Gdy zostaje zupełnie sama, nie ma nikogo, kto by się o nią zatroszczył, dużo większym wyzwaniem staje się dla niej stawienie czoła własnym demonom aniżeli stertom trupów i hordom wygłodniałych zwierząt. Jak dla mnie ta książka to mistrzostwo świata i mam ogromną nadzieję, że doczekamy się jeszcze jakiejś pozycji spod pióra Autorki.
ZOSTAŁA LEGENDĄ
Ta powieść już z opisu przypomina niezliczone dzieła postapo. Są tu nawet elementy z miejsca kojarzące się z ,,Jestem legendą". A jednak debiutancka powieść związanej z branżą filmową Bethany Clift jest całkiem niezłym reprezentantem gatunku, w sam raz dla fanów.
Koniec roku 2023. Światem wstrząsa najbardziej zabójcza pandemia z jaką kiedykolwiek miał do czynienia. Nazwa 6DM mówi wszystko: sześć dni maksimum, tyle wynosi czas życia zarażonej osoby. A zaraża się niemal każdy...
Początek roku 2024. W Londynie przy życiu pozostał jedynie jedna kobieta. Cały jej świat uległ zmianie, a ona absolutnie nie jest przygotowana na to wszystko. Dotąd dostosowywała się do innych, teraz musi radzić sobie sama i po swojemu. Nie ma dla kogo żyć, samotność atakuje ją ze wszystkich stron, a mimo to wraz z psem rusza w podróż, żeby sprawdzić, czy naprawdę jest jedyną ocalałą. Czy wśród trupów, pustki i śmierci zdoła odnaleźć jakąkolwiek nadzieję? A może w końcu sama się nią stanie?
https://ksiazkarniablog.blogspot.com/2022/04/ostatnia-na-imprezie-bethany-clift.html
Później zaczęłam moje nowe życie. Sama. Ostatnia na imprezie. Tym razem pożegnalnej. Okazuje się, że Xav i Harry mieli rację. Naprawdę jestem silniejsza, niż sądziłam. I lubię siebie taką.
Więcej