Głęboko w lasach stanu Maine znajduje się mroczny państwowy obiekt, gdzie uprowadza się i więzi dzieci z całych Stanów Zjednoczonych. W Instytucie poddawane są one testom i zabiegom wykorzystującym ich szczególne dary – telepatię i telekinezę – dla osiągnięcia pewnych celów.
Ostatnim rekrutem jest 12 letni Luke Ellis, który nie jest po prostu mądrym chłopcem – jest super mądry. Posiada jeszcze jeden dar, który Instytut chciałby wykorzystać…
Daleko od tego miejsca, w małym miasteczku w Południowej Karolinie były gliniarz przyjął robotę u lokalnego szeryfa. Na co dzień po prostu patroluje ulice, ale lada dzień zmierzy się z największą sprawą w swojej karierze.
Podczas gdy korytarze Instytutu obwieszone są plakatami reklamującymi „kolejnym dzień w raju”, Luke, jego przyjaciółka Kalisha i reszta dzieciaków nie mają wątpliwości, że nie są tutaj gośćmi, a więźniami, i nie mają szans na ucieczkę.
Ale nawet mały trybik może poruszyć wielką maszynę. Luke połączy siły z nowym, jeszcze młodszym rekrutem, Averym Dixonem, który ma zdolność czytania w myślach rozwiniętą jak nikt inny. Podczas gdy Instytut chce zaprząc ich zdolności do własnych, tajnych celów, połączone siły Luke’a i Avery’ego dadzą rezultaty, których nie mogą się spodziewać nawet ci, którzy przeprowadzają eksperymenty, włączając w to nawet cieszącą się złą sławą Panią Sigsby.
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2019-09-11
Kategoria: Horror
ISBN:
Liczba stron: 672
Tytuł oryginału: The Institute
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Rafał Lisowski
Wielkie wydarzenie poruszają się na małych zawiasach ;
Cześć czołem ❤
Zakonczyłam thiller @stephenking @wydawnictwoalbatros z iście mieszanymi uczuciami, jakby powieść nie miała puenty, zakończenia i w cale nie spodziewałam się morału. Ot przekonanie że historia mogła potoczyć się inaczej dla tych co zorganizowali INSTYTUT. Spodziewałam się kary dla zwyrodnialców dokonujących eksperymenty na dzieciach posiadających telepatię, telekinezę która dla zorganizowanej grupy miała cel eliminować niewygodne osoby w kraju, a także za pomocą parapsychologicznych uzdolnień leczyć na przykład glejaka. Dzieci u których występował czynnik zdolności trafiały bedąc wcześniej uprowadzone, badania które przeprowadzano na nich miało zwiększyć ich moc, niestety dzieci te w ostateczności trafiały do krematorium. Miejsce INSTYTUTU było społecznością zamkniętą, dzieci wystraszone i otumanione zastrzykami nie potrafiły się bronić, karą za nieposłuszeństwo był paralizator. Kiedy pewnego dnia Luke dwunastoletni chłopiec trafia do ośrodka pod wpływem uśpienia, jego rodzice giną od strzałów z broni, akcja powieści nabiera tempa. Tam chłopiec poznaje takich jak ON, zaprzyjaźnia się, buduje więzi, zwłaszcza z jedną sprzataczką Mo. Ona odkrywa przed nim swoje sekrety, aż któregoś dnia...Luke postanawia uciec. Kim jest Tim Jamieson? Czy chłopcu uda się poszukać schronienia? Co z resztą innych dzieci?
Koncówka powieści mało oryginalna, jakby szybko pisana na kolanie z obawy że ktoś zabierze książkę lub z braku czasu. Obrysowane postacie, momenty w ktorych odnajdywałam poprzednie powieści tego autora jak WŁADCA MUCH, dla mnie to przywiodło na myśl mieszankę popkultury, którą tylko mistrz horrorów mógł tak profesjonalnie zagwarantować. Mimo wszystko polecam.
Mniej więcej 20 lat temu, dzięki książkom Stephena Kinga miałam pierwszy kontakt z thrillerami i horrorami. Potem od Kinga zrobiłam sobie dłuższą przerwę (około 10 letnią) na rzecz lżejszych dzieł – kryminałów i książek obyczajowych. Kiedy dostałam propozycję recenzji Instytutu od Wydawnictwa Albatros nie wahałam się długo. Stwierdziłam, że może to już czas aby wrócić do Mistrza?
Głęboko w lasach stanu Maine znajduje się ośrodek, w którym prowadzone są badana nad dziećmi, które obdarzone są umiejętnościami telekinezy lub telepatii. Dzieci te porywane są z domów rodzinnych, a ich rodzice zabijani. W Instytucie prowadzi się badania nad udoskonaleniem ich zdolności. Głównym bohaterem jest Luke Ellis. Bystry i uzdolniony dwunastolatek, który właśnie dostał się na dwa kierunki studiów. Zostaje on poddany szeregowi testów, doświadczeń oraz kar cielesnych.
„ – Powiedziałem: siadaj.
- Co to jest? Chce mi pan zrobić tatuaż?
Luke’owi się przypomniało, że Żydom trafiającym do obozów w Auschiwtz i Bergen-Belsen na ramionach tatuowano numery. Taka myśl powinna być kompletnie niedorzeczna, ale…
Tony miał przez chwilę zaskoczoną minę, a potem się roześmiał.
- Jejku, nie. Zaczipuje ci tylko ucho. To będzie jak przedziurawienie do kolczyka, nic wielkiego. Wszyscy nasi goście mają coś takiego.
- Nie jestem gościem – zaprotestował Luke, cofając się. – Jestem więźniem. I nie dam sobie nic wbić w ucho.
- Dasz – odparł Tony, nadal się uśmiechając. Wciąż wyglądał jak facet, który pomaga małym dzieciom na stokach dla początkujących, a potem próbuje zabić Jamesa Bonda zatrutą strzałką. – Posłuchaj, poczujesz tylko lekkie uszczypnięcie. Więc ułatw nam obu życie. Siadaj na fotel i za siedem sekund będzie po wszystkim. Glads przy wyjściu da ci całą garść żetonów. Jak będziesz komplikował sprawę, to i tak dostaniesz czip, ale nie żetony. Co ty na to?
- Nie usiądę w tym fotelu. – Luke czuł, że cały drży, ale jego głos brzmiał dość mocno.
Tony westchnął. Ostrożnie odłożył na blat urządzenie do wczepiania czipów, podszedł do Luke’a i oparł dłonie na biodrach. Teraz był poważny, prawie smutny.
- Jesteś pewien?
- Tak.
Luke’owi zadzwoniło w uszach od ciosu otwartą dłonią, jeszcze zanim na dobre się zorientował, że prawa ręka Tony’ego oderwała się od biodra. Chłopiec zatoczył się do tyłu i spojrzał na mężczyznę.”
Luke wspierany przez swojego młodszego kolegę Averego podejmuje próbę ucieczki. Chce wyzwolić z tego piekła swoich przyjaciół i pozostałe dzieci. Pomaga mu w tym przypadkowo spotkany mężczyzna, były policjant.
Instytut to kolejna niepokojąca wizja świata, w którym dobro nie zawsze zwycięża. Tematyka eksperymentów medycznych budzi we mnie wiele emocji. Nie ukrywam, że kilkukrotnie przemknęło mi przez myśl pytanie - czy gdzieś na świecie nie są prowadzone podobne eksperymenty i badania?
Pomimo tego, że moim zdaniem nie jest to najlepsza książka autora, cieszę się, że mogłam ją przeczytać. A może się od niego po prostu odzwyczaiłam? Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Albatros.
King jest wielki! Kiedy dostałam do ręki „Instytut”, przeraziłam się „kingowską” ilością stron (tym razem 672). Jednak kiedy zaczęłam czytać to… przepadłam. Czytałam tę książkę w każdej wolnej chwili! Pierwsza część, „Nocny strażnik”, może wydawać się oderwana od kontekstu. Czytając opis z tyłu książki otrzymujemy informację, że głównym bohaterem będzie Luke Ellis, dzieciak, który trafił do tajemniczego Instytutu, a tymczasem czytamy o Timie Jamiesonie, którego los pokierował w różne zakątki Ameryki. Wiele osób zarzuca tej części wolne tempo oraz nudę – ja też się z tym zgadzam. Jednak w stylu Stephena Kinga jest coś takiego, że i tak miałam ochotę to czytać (ale może to wynikać z mojej tęsknoty do niego, jak ja dawno nie czytałam niczego spod jego pióra!). Kolejna część nabiera rumieńców. „Bystry chłopak” jest już o opisywanym wcześniej Luke'u, genialnym dzieciaku, któremu czasem zdarza się poruszać tackami od pizzy, szczególnie gdy odczuwa silne emocje. Pewnego dnia budzi się w pokoju, który łudząco przypomina jego własny. Na korytarzach Instytutu dowiaduje się, że nie jest jedynym więzionym dzieciakiem i nie porwano go ze względu na inteligencję. Okazuje się, że zgromadzone dzieci obdarzone są umiejętnościami telekinezy lub telepatii, a Instytut dzięki eksperymentom może wzmocnić ich parapsychiczne zdolności. Wtedy trafiają do Tylnej Połowy z której nikt nie wraca. Luke obmyśla plan ucieczki, ale jak uciec z miejsca, którego położenia się nie zna i które jest tak pilnie strzeżone? Zapomniałam już o tym, że Stephen King uwielbia opisywać postaci i dokładnie zarysowywać stronę obyczajową powieści. Poznane dzieciaki znamy na tyle, na ile potrzebujemy. Nie ma przesytu informacji, ale każda z nich jest charakterystyczna. Z Instytutu tworzy się mała społeczność, którą poznajemy z Lukiem. Wspólnie z nim przeżywamy to, co tam się dzieje i powiem Wam, że naprawdę się wciągnęłam w jego historię! Właśnie ta część, która przybliża sytuacje, które miały miejsce w Instytucie (zarówno w Przedniej i Tylnej Połowie), podobała mi się najbardziej. King sprawia, że współczujemy dzieciakom i trzymamy za nie kciuki. Pozycja obowiązkowa dla fanów oraz fajna książka na pierwsze spotkanie z tym autorem. Nie spodziewając się horroru możecie naprawdę spędzić miło (sic!) czas w Instytucie.
Każda nowa książka Kinga staje się powodem do rozważań, czy stary dobry King powrócił, czy jest klimat, czy jest strasznie, czy może to już koniec króla 😉 Nie jestem wierną fanką mistrza, lubię to jak pisze, niekoniecznie to, o czym pisze – taki ze mnie dziwny przypadek. Uwielbiam kingowskie opisy ludzi, ich zachowań, męczy mnie fabuła, a zakończenie zwykle sprawia, że mam ochotę znaleźć i ukatrupić mistrza.
Sięgnęłam po „Instytut”, ponieważ dawno już nie czytałam Kinga, trochę mi go brakowało i choć mam ogromne zaległości w jego „starych dobrych” powieściach, postanowiłam poczytać „nową i nieznaną”.
Początek mnie oczarował, środek odrobinę znudził, a druga połowa pochłonęła całkowicie. Zakończenie znakomite – jakby nie King je pisał 😉
Wierni fani mistrza i krytycy literaccy odnajdują w „Instytucie” wiele motywów już przez Kinga wykorzystywanych. Jako że nie jestem ani wierna fanką, ani krytykiem, wszystko było dla mnie nowe i znakomite! Kupuję tę historię w całości. Trochę magii i fantastyki (chociaż nie jestem pewna, czy to wszystko nie mogłoby się wydarzyć naprawdę), znakomite postaci dzieciaków i fenomenalna druga połowa, w której tyle się dzieje, że nie mogłam odłożyć czytnika!
Polecam!
„Instytut” Kinga był tak szeroko reklamowany przed premierą, że miałam wrażenie, iż jest wszędzie: na przystankach, na stronach internetowych księgarń, na FB czy IG wydawnictw, blogerów, zwykłych „książkomaniaków”. Skusiłam się i ja, bo bardzo lubię tego autora. Często zdarza się jednak, że tak bardzo polecana i reklamowana książka okazuje się co najwyżej średnia – może oczekiwania rosną, kiedy widzi się aż taką promocję? Przełyka się wtedy rozczarowanie i obiecuje sobie, że nigdy więcej nie dam się skusić… Tak bywa często – ale to nie ten przypadek – naprawdę warto było czekać na „Instytut”!
Książka bardzo mi się podobała i czytało się ją po prostu rewelacyjnie. Niebanalny temat, jak zawsze świetny styl opowiadania, no i bohaterowie, którzy budzą wielkie emocje. A do tego jeszcze – to coś, co mają wszystkie powieści Kinga: zagadka, aura niesamowitości, coś tajemniczego, co skrywa się pod powierzchnią pozornie zwyczajnej rzeczywistości. Wciąga od pierwszej strony – i nie pozwala się oderwać do końca.
Stephen King potrafi wspaniale budować klimat – i tak jest także tutaj. Powieść zaczyna się leniwie, spokojnie, od Tima, byłego policjanta, który jedzie sobie autostopem i wybiera małe miasteczko, gdzie akurat szukają do pracy nocnego strażnika. I Tim do tej pracy się zgłasza, powoli wnikając w struktury miasteczka, poznając jego zwyczajnych-niezwyczajnych mieszkańców, wchodząc w jego niespieszny rytm. Niby niewiele się dzieje – a trudno się oderwać. Tak potrafi tylko King! Potem poznajemy niezwykłego chłopca – Luke’a: małego geniusza pełnego marzeń o nauce, odkryciach, kształceniu. Te marzenia ktoś postanowi zniszczyć i zawłaszczyć geniusz chłopca dla sobie tylko znanych celów. Przyznam, że ta część książki – to, co rozgrywa się w tytułowym instytucie – jest wizją przerażającą, ale i… fascynującą. I niepokojąco prawdopodobną. I przywodzącą na myśl coś, co już się wydarzyło – bo nie sposób nie dostrzec podobieństw Instytutu i tego, jak traktowane są zgromadzone w nim dzieci, do tego, co działo się w obozach podczas II Wojny Światowej… Zresztą autor w kilku miejscach odwołuje się do tej analogii – i to jest dla mnie na minus – uważam, że spokojnie mógł to sobie darować i pozostawić skojarzenie inteligencji czytelniczek i czytelników: plakat z napisem „Kolejny dzień w raju” jest podobnym zabiegiem jak napis „Praca czyni wolnym”; strażników Instytutu dzieci nazywają Sługusami Sigsby (skojarzenie z SS od razu się nasuwa); zamiast tatuowania numerów – jest czipowanie... Upokarzające badania, bolesne testy i bezwzględne podejście personelu do dzieci – to coś, o czym czyta się w literaturze obozowej: tutaj mamy to w warunkach nowoczesnego laboratorium XXI wieku – i jest tak samo okrutne, podłe i przerażające. Może nawet bardziej – bo wyrosło na gruncie wiedzy o tamtym czasie.
Ta wizja budzi w czytelniku wielkie emocje i bunt wobec tych bezdusznych ludzi, którzy skazują dzieci na taki los. Przy czym nie ma tutaj jakiejś górnolotnej narracji, epatowania złem w celu przyciągnięcia czytelników – Instytut widzimy przez pryzmat przeżyć Luke’a – a więc dwunastolatka, który – choć ponadprzeciętnie inteligentny – jest jednak dzieckiem. Dzieckiem, które wrzucono w tryby potwornej machiny i któremu odebrano marzenia. Stephen King każe nam patrzeć na krzywdę, jaka dzieje się dzieciom i skłania nas do refleksji nad tym, gdzie są granice nauki, czy można poświęcać kogoś w imię „wyższego dobra” (i kto decyduje, co jest tym wyższym dobrem) i jak może spokojnie patrzeć w lustro człowiek, który robi coś takiego.
„Instytut” silnie trafia w emocje czytelnika – właśnie dlatego, że bohaterami są dzieci. Ich cierpienia, ich przeżycia dotykają nas bardziej, niż gdyby chodziło o dorosłych. I tym bardziej mamy nadzieję, że ci, którzy za tą potworną instytucją stoją, zapłacą za to, co zrobili. Nadzieję tę podsyca mały Luke, który jest tak dzielny, że kibicujemy mu całym sercem. Świetnym zabiegiem jest wprowadzenie tego uderzającego kontrastu: dzieci (już z racji wzrostu, wieku, doświadczeń – skazane na bycie zależnymi) – kontra bezwzględni dorośli, którzy na dodatek posiadają nad nimi nieograniczona władzę i pozbawieni są wszelkich zasad moralnych. Sprawy Instytutu i tego, co stanie się z dziećmi, sprawiają, że w sumie niewiele zastanawiamy się nad tym, po co ktoś to robi. Po co te wszystkie testy, zabiegi, badania, eksperymenty – a to pytanie kluczowe i odpowiedź na nie jest właściwie najważniejszą kwestią.
I tutaj jeszcze ostrzeżenie dla wszystkich, którzy zamierzają sięgnąć po tę książkę: kiedy już zacznie się właściwa akcja – to o oderwaniu się od lektury nie ma mowy – musisz czytać, aż skończysz. Dlatego przestrzegam przed tą książką – bo jest gruba i grozi to zawaleniem różnych obowiązków. A przy tym – jest przerażająca i miejscami przygnębiająca… I wzbudza gniew – o tak, Stephen King potrafi nami wstrząsnąć! A zakończenie – wbija w fotel.
Komu ta książka może się spodobać? Nigdy nie stawiam takich tez, ale w tym przypadku zaryzykuję: chyba wszystkim, którzy mają otwarte umysły. Książka jest po prostu świetna.
Podsumowując: jak dla mnie to najlepsza książka Stephena Kinga – po prostu kawał mocnej lektury, która wstrząsa czytelnikiem i nie pozwala o sobie zapomnieć. Polecam!
Stephen King zalicza się zdecydowanie do grona moich ulubionych pisarzy, choć długo sądziłam, że literatura grozy nigdy nie znajdzie miejsca w kręgu moich zainteresowań. King jednak potrafi zaskoczyć i robi to z każdą kolejną powieścią. W "Instytucie" mocno dawkuje nadprzyrodzone umiejętności i zjawiska, które mają eksplodować w odpowiednim momencie i choć, zgodnie z zakończeniem, King stara się uwiarygodnić to, co niemożliwe, to w powieści nieco zawodzi niewiarygodny wręcz ciąg pozytywnych dla głównego bohatera zdarzeń. Zdarzeń następujących po sobie akurat w momencie, kiedy ten postanawia działać.
Jedna z lepszych pozycji Kinga; na pewno z tych wciągających. Kiedyś zaczytywałam się w jego książkach, potem przez kilka słabszych porzuciłam jego lekturę; ta była pierwsza po dłuższej przerwie i chyba od nowa przepadłam. Motyw telepatii zawsze mi się podobał, tutaj jest według mnie ciekawie użyty i jak pisze sam autor, uczynił niemożliwe prawdopodobnym, co sprawia, że możnaby wyobrazić sobie, że mogłoby tak być naprawdę.
Stephena Kinga albo się kocha albo nienawidzi.
Przez kilka lat ubóstwiałam napisane przez niego książki i pochłaniałam je, bez wcześniejszego wczytywania się w opis na okładce. Kilka słabszych pozycji spowodowało, że zrobiłam sobie przerwę nie tylko od autora, ale w ogóle od powieści grozy.
Wznowione wydanie "Instytutu" popchnęło mnie w stronę biblioteki, a po wypożyczeniu pozycji, nie mogłam się od niej oderwać.
Tym razem Stephen King zatopił się w temat telepatii i telekinezy. W owianym tajemnicą ośrodku, dzieci posiadające wyjątkowe umiejętności poddawane są torturom i bolesnym eksperymentom. Byli żołnierze bez skrupułów wykorzystują nieletnich do nikczemnych celów, obdzierając ich z poczucia bezpieczeństwa i niewinności. Całości dopełnia spisek na międzynarodową skalę.
Jak to u Stephena Kinga bywa w "Instytucie" nie zabrakło klimatu grozy, dusznej atmosfery i dreszczyku emocji. Mimo, że akcja rozkręca się powoli, mnożą się tajemnice, niedopowiedzenia i wątpliwości, czy stanęliśmy po właściwej stronie. Znajdziemy tu także obrazowe, szczegółowe opisy, przez co bez trudu przeniesiemy się na wybrany poziom ośrodka, by stanąć oko w oko z ofiarą, czy też katem.
Niesamowicie hipnotyzująca opowieść.
Moja relacja z Kingiem bywa skomplikowana. Od pełnego zachwytu ("Misery", "Dallas'63", "Pan Mercedes"), poprzez istną drogę przez mękę ("To", "Ręka mistrza") aż do książek przez które nie zdołałam przebrnąć ("Worek kości"). "Instytut" to solidna pozycja, choć bez jakiś fajerwerków. Jest to wciągająca historia, którą się zaskakująco szybko czyta, mimo obszernych gabarytów. Cały czas miałam jednak wrażenie, że gdzieś już to było, a King pisze coraz bardziej podobne książki do siebie. Niemniej jednak to całkiem dobra książka, choć miejscami przegadana, no i trochę za mało w niej straszyło, a ja lubię horrory.
Zawsze warto sięgać po Stephena Kinga, również po "Instytut". Nie stanie się on moją ulubioną książką autora, ale oceniam tę pozycję zdecydowanie pozytywnie.
"Trzeba zostać uwięzionym, żeby w pełni zrozumieć, czym jest wolność"
"Instytut" wciągnął mnie w całości, wessał, przeżuł i wypluł, na szczęście, zanim stałam się "warzywkiem". Jest to historia bardzo inteligentnego dwunastolatka, który trafia w dość specyficzny sposób, do dość dziwnego miejsca. Przeżywa tam prawdziwy horror i nie są to przygody z gatunku tych, jakie uwielbiają dwunastoletni chłopcy.
"Wielkie wydarzenia poruszają się na małych zawiasach"
Powyższy cytat doskonale oddaje to co się dzieje w książce. Wielkie wydarzenia o zasięgu wręcz ogólnoświatowym, poruszają się na małych zawiasach. Tutaj dosłownie i bez przenośni na barkach, a raczej mózgach małych chłopców i dziewcząt.
"Piekło czeka, tam się z wami spotkam"
Tym razem King pyta, czy niewielkie jednostki można, a nawet trzeba, poświęcić dla tak zwanych wyższych, nadrzędnych celów ? Jak to się ma do etyki moralności i przede wszystkim do "Człowiek to brzmi dumnie"??.
Mnie się podobało ?
Devin Jones, student college'u, zatrudnia się na okres wakacji w lunaparku, by zapomnieć o dziewczynie, która złamała mu serce. Tam jednak zmuszony jest...
To była miłość od pierwszego wejrzenia. Siedemnastoletni Arnie Cunningham zobaczył Christine i zdecydował, że musi ona należeć do niego. Zafascynowany...
Wielkie wydarzenia poruszają się na małych zawiasach
Więcej