Najpierw była Albina. Skończyła parę klas w wiejskiej szkole, na więcej nie pozwolił jej ojciec. Potem Hanka - już z maturą, pracowniczka biurowa kopalni, w młodości nawet sportsmenka. A po Hance - Maciek, absolwent dobrych studiów, miejska inteligencja. Pozornie brzmi to jak modelowa historia awansu na tle XX wieku. Jednak przez kolejne strony tego autobiograficznego eseju przewija się niepokojące pytanie: czy to rzeczywiście był awans? Bo przecież żeby mówić o swoim lepszym życiu, trzeba założyć, że poprzednie było gorsze. A kiedy uznaje się, że wreszcie zostało się kimś, to zakłada się przy tym milcząco, że poprzednicy w sztafecie pokoleń byli nikim.
Maciej Jakubowiak na warsztat bierze swoją rodzinę, ale własna historia jest dla niego punktem wyjścia do przyjrzenia się awansowi społecznemu w szerszym ujęciu. Jaką rolę naprawdę odgrywają w nim edukacja, państwo, praca? Co nam po nim zostaje: opowieści rodziców i dziadków, stosunek do pieniędzy i podróży, a może brzuch? I jak opisać to, że choć jest lepiej, to może nie do końca się udało?
,,Jeśli tak jak ja czekaliście na polskiego Eribona, oto on. Ten pięknie napisany esej opowiada losy zwykłej rodziny, wyjaśniając, w jaki sposób bieda i wykluczenie przeorały kilka pokoleń Polaków. Hanka, która czuła się nikim, miała szczęście: utalentowanego syna, który dostrzegł w niej wspaniałą bohaterkę literacką. Ale to on jest jej dłużnikiem i o tym także jest ta książka. Błyskotliwa, wzruszająca i ważna." Joanna Kuciel-Frydryszak
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2024-02-14
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 328
Fantazje o końcu świata towarzyszą nam od samego początku. ,,Skończone, skończyło się, kończy się już, to chyba się już kończy", powtarzamy bez przerwy...
Przeczytane:2025-02-22, Ocena: 3, Przeczytałam, 2025,
W sporej ilości recenzji porównuje się książkę Pana Jakubowiaka do Didiera Eribona. To jest wielce niesprawiedliwe dla Eribona. To nie jest też Annie Ernaux, Tove Ditlevsen ani Edward Louis. To nie jest nawet Michał Witkowski, na którego tak bezprecedensowo napadał. Ambicje autor może i miał, ale w tym chaosie widać pogubienie. Ani nie jest to opowieść o Albinie i Hance, ani wnikliwy esej o awansie społecznym, ale średniej jakości memuar sfrustrowanego człowieka, który chyba tak naprawdę nie lubi robić tego, chce robi. A dobitnym tego przykładem jest cytat: ,,Albina miała życie, które całe było pracą. Hanka miała pracę, która była całym życiem. A ja od każdej kolejnej pracy uciekam do życia, które właśnie wtedy staje się kolejną pracą."
Awans społeczny w dużej mierze zależy od zmiany w sposobie myślenia. Akurat w PRL-u zdobywanie wykształcenia, jak ktoś tylko chciał, było łatwe i całkowicie darmowe. Nic nie stało na przeszkodzie, żeby Albina skończyła 8 klas, a Hanka chociażby szkołę pomaturalną. Ale nawet im to w głowie nie postało. Albina jak tylko mogła przestała pracować, niosąc w sobie frustrację i złość, którą obdarzyła swoją jedyną córkę.
Zaskakuje mnie stwierdzenie: "Latami słuchaliśmy, że jak się będziemy uczyć, to wszystko będzie lepiej. Nagle zdaliśmy sobie sprawę z tego, że zostaliśmy oszukani" A na czym to oszustwo polegało? Na tym, że nie wystarczy zdobyć papierek z tytułem magistra, ale potem trzeba naprawdę pracować na swoją pozycję? Na tym, że po studiach nie zajmuje się od razu kierowniczego stanowiska, ale trzeba pokazać też swoje kompetencje społeczne, a nie roszczeniową postawę? Trzeba było nie studiować. Wtedy by Pan Jakubowiak zobaczył, jak inaczej by wyglądało jego życie.
Nie podoba mi się też ten wyższościowy ton wobec starań Hanki, aby zaszczepić dzieciakom chęć do nauki. Ta niemalże wprost wyrażana pogarda, że gruba, że leży na kanapie czyta Harlequiny i ogląda głupie seriale. Nie przeczytałam w tej 300-stronicowej książce ani słowa, że dzieci coś jej proponowały, coś podsunęły innego do czytania, zaprosiły do kina, teatru, na wystawę. Po prostu - "głupia Hanka". Ale odniosła sukces, bo zdała maturę. No, awans społeczny.
Nie rozumiem wplecenia tych znikąd wziętych przypuszczeń, że być może Hanka jest owocem gwałtu. To znalazło się w książce chyba tylko po to, żeby w ogóle nadać jej jakiejkolwiek dynamiki.
Gdybym kiedyś o sobie przeczytała taką książkę napisaną przez mojego syna, to płakałabym całą noc.