Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 2016-04-13
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 560
Moja tolerancja dla dziejowych spisków, cudownych zrządzeń losu i niesamowitych teorii jest naprawdę duża. Pan Riddle jednak przesadził. Musiał być świeżo po korespondencyjny kursie: jak pisać bestsellery z filmowym potencjałem. Prezentuje nam zlepek mocno nadinterpretowanych teorii ewolucyjnych i genetycznych. Luźno i wybiórczo traktuje historię i co najbardziej przeraża logikę. Cała fabuła jest nielogiczne, drewniane postacie i ich postępowanie jest nielogiczne. Do tego te pisane na kolanie dialogi.
Możemy odkryć dość sporo teorii na temat ewolucji ludzkości. Historycy od lat uczą nas, że z prostej linii wywodzimy się od małp ze względu na mocne podobieństwa. Zanim nastała era homo sapiens mieliśmy także tylu przodków o dziwacznych nazwach, że ciężko je wymówić, a co dopiero zapamiętać. Religia jednak temu zaprzecza. W Piśmie Świętym jest wyraźnie napisane, że pierwszego człowieka - na swoją podobiznę - stworzył sam Pan Bóg i nie ma mowy, by rasa ludzka była spokrewniona z małpami. Prócz tego, że jesteśmy ssakami nic innego już nas nie łączy.
Mogłabym podać jeszcze inne przykłady, ale każdy z nich kończy się tak samo - na domysłach. W każdym z nich odnajdziemy szczyptę prawdy, dozę fałszu oraz kroplę sprzeczności.
A.G. Riddle idzie o krok dalej i podsuwa nam pod nos kolejną wersję naszej ewolucji.
Już od wielu lat naukowcy próbują rozwikłać zagadkę związaną z genem atlantydzkim. Wszelkie eksperymenty kończą się fiaskiem i zawsze powracają do punktu zero. Aż w końcu nastał czas, kiedy mogą ruszyć o krok dalej. A to wszystko za sprawą inteligentnej pani doktor Katherine Warner, która - na pozór - nie ma nic wspólnego z tamtymi ludźmi. Kobieta jest skupiona na badaniach związanych z próbą zmniejszenia ilości dzieci chorujących na autyzm i to jest jej największym priorytetem.
Tak samo David Vale nie przypuszczał, że jego ,,prawie" ustabilizowane życie zostanie zdmuchnięte niczym domek z kart. Pracujący w tajnej organizacji zwalczającej terroryzm na świecie będzie musiał stoczyć walkę ze swoimi dawnymi sojusznikami, którzy zmienili front działania. Osamotniony próbuje również rozwikłać zagadkę pozostawioną przez pewnego człowieka.
Ziemi grozi zagłada. Czas zdaje się płynąć zbyt szybko, przez co tych dwoje musi zjednoczyć siły i pokonać swoich wrogów. Tylko co może zdziałać żołnierz i lekarka? Ich dwóch kontra tuziny niebezpiecznych oddziałów przeciwnika? To samobójcza misja!
Czy odnajdą kogoś, kto stanie po ich stronie i pozwoli zatrzymać antagonistów przed zrobieniem czegoś naprawdę głupiego? Jakie tajemnice zdążą ujrzeć światło dzienne i zniszczyć skorupę zwaną idealnością? I jak zareaguje Kate, gdy odkryje całą prawdę o swoim istnieniu? Czy odważy się uwierzyć w to wszystko? I co z tym wszystkim mają wspólnego umarli czciciele nauk Hitlera, którzy byli zafascynowani zaginioną Atlantydą?
Bo ludzkość od zawsze stanowiła zagadkę. Nawet dla samej siebie.
Kiedy wzięłam tę książkę w ręce to wypowiedziałam na głos pewne niecenzuralne słowo. Może kobiecie nie wypada, ale zapewne wiele osób tak zareagowało na to tomiszcze. Wcześniej nie spoglądałam na typowaną ilość stron, ale ledwo co utrzymałam tę cegiełkę w dłoniach. I ja miałam to przeczytać? Jednak dałam radę i dziś dzielę się z wami swoją opinią. Czy lektura przypadła mi do gustu? A może tylko [Gen atlantydzki] posłużył jako... papierowy hantel?
,,Ludzka rasa to największy morderca wszechczasów."
Na samym początku nie było tak kolorowo. Chociaż lubię, gdy akcja zaczyna się już od pierwszych stron, ale tutaj przeżywałam istną mordęgę! Wszystko ruszyło z kopyta i pędziło na złamanie karku, a wszelcy bohaterowie mienili się w oczach. Strzelaniny goniły strzelaniny. Zastanawiałam się nad tym, czy aby dobrze trafiłam: czy to thriller a może przykrywka dla papierowego westernu? Nie zliczę, ile osób straciło życie w pierwszej części [Genu atlantydzkiego]. Dopiero co o kimś mówiono... i bum! I już tego człowieka nie ma. Jakoś dopiero przy dwusetnej stronie zaczęłam dostrzegać spowolnienie akcji. Wszechobecny chaos powoli się normował, a ludzie przestali robić za żywe tarcze. Zamiast odkładać książkę - zaczęłam rozkoszować się lekturą. I poddawać się, właściwej dla wspomnianej wcześniej tematyki, scenerii.
Mrożące krew w żyłach tajemnice i wszelakie próby ich rozwikłania przez bohaterów coraz bardziej mnie intrygowały. Ja sama starałam się znaleźć rozwiązania, lecz autor był sprytniejszy, przez co często wodził mnie za nos. Czułam gorycz porażki, ale nie poddawałam się. Walczyłam dalej, wchodząc w to coraz bardziej niebezpieczne rejony wyobraźni pana Riddle. Sam fakt, że dość mocno ukazano skutki decyzji podjętych kilkadziesiąt lat przed właściwą akcją nadaje temu wszystkiemu smaku. Oczywiście są również momenty, gdy możemy odetchnąć od przesytu wrażeń i zaznać odrobiny śmiechu. Chociaż niektóre żarty nie mogłyby na co dzień rozśmieszyć wszystkich, lecz tutaj wszystko się zmienia. Wiem to z własnego doświadczenia! Oczywiście nadszedł też moment rozmyśleń. Bałam się, że autor ponownie obniży poziom lektury i końcówka zrazi mnie do siebie. A tak nie było! Ostatnie rozdziały wręcz połykałam! Tak się wciągnęłam, iż nawet nie dostrzegłam, kiedy nastał koniec. Byłam zła. Wściekła! Jak pan Riddle mógł to skończyć w tak ciekawym momencie? Chyba się pogniewamy...
Chociaż przez karty [Genu atlantydzkiego] przewija się wielu znacznych bohaterów, ja jednak dość szybko wytypowałam swoich ulubieńców. To dzięki nim zdecydowałam się kontynuować lekturę. Po prostu zżerała mnie ciekawość, co się z nimi dzieje. O kim mowa? O agencie Davidzie oraz pani doktor Kate. Ich wątki uważam za najciekawsze i najlepiej opisane. Każde z nich przeżyło coś potwornego w swoim życiu i postanowiło walczyć z przeszłością w całkiem inny sposób. Kiedy David rozmyślał o zemście na ludziach, którzy byli winni śmierci jego ukochanej, tak Kate - po utracie ciąży - skupiła się na pomocy dzieciom chorym na autyzm. Nigdy nie przypuszczałam, że losy tych dwóch mogą się jakoś połączyć, ale jak dobrze wiemy - przeciwieństwa się przyciągają. No i ta para jest tego najlepszym przykładem!
W tak mocnej od nadmiaru akcji i krwi książce nie mogło zabraknąć antagonistów, no bo kto by się przyczynił do tego typu niebezpiecznych sytuacji? Każdy zły charakter został dobrze wykreowany i za nic w świecie nie mogłabym się przyczepić do jakiejkolwiek sztuczności, bo jej nie znalazłam. To samo dotyczyło zwykłych bohaterów. Mogli się nawet pojawić na parę sekund, a ich rola została spełniona. Nie było sztucznych zapychaczy. Nawet ci wspomniani mają w [Genie atlantydzkim] swój określony cel. Tylko jaki? Tego musicie dowiedzieć się już sami!
,,Wielcy przywódcy hartują się w ogniu trudnych decyzji."
Mogłoby się wydawać, że styl pisania A.G. Riddle jest prosty i zrozumiały, ale wystarczy przeczytać parę rozdziałów, aby zrozumieć swoją omyłkę. Ja sama musiałam się zmierzyć z tą prawdą. Wystarczy jednak zawalczyć i wgryźć się w to wszystko. Wtedy człowiek przyzwyczaja się do kunsztu autora i może, bezproblemowo, rozkoszować się fabułą. Wiecie, że nawet przez chwilę możemy utożsamiać się z samym twórcą [Genu atlantydzkiego]? Pan Riddle może ma smykałkę do kreowania genialnej fabuły, ale z początku sam się w niej gubił (co już skomentowałam wcześniej). Potrzebował nieco czasu, aby samemu wyjść z tego chaosu. To tak jakby zżywanie się z czytelnikiem! No dobra... Ja tak to sobie tłumaczę.
[Gen atlantydzki] nakierowuje czytelników na kolejną z wielu teorii ewolucji rasy ludzkiej i pozwala nam zrozumieć tę nieco dziwaczną strukturę. Stawia przed nami kolejne pytania, na które warto szukać odpowiedzi. Ukazuje również fakt, że wszelkie domysły na temat naszej przeszłości mogą mieć wiele wspólnych punktów i dość mocno nachodzić na siebie. Czasami warto przyjrzeć się nie tylko swojemu odbiciu w lustrze, a także zaprzyjaźnić się z historią, która wcale nie jest taka straszna. Nawet nie wiecie, ile ciekawych faktów można w niej odnaleźć!
Podsumowując:
Chociaż początkowy chaos może nieco zaćmić nasze umysły i próbować zniechęcić do dalszej lektury, tak ci wytrwali odkryją drogę do czegoś niesamowitego. [Gen atlantydzki] ma wiele do zaoferowania, a wszechogarniające każdą stronę tajemnice nie pozwalają odłożyć tej książki choćby na chwilę! Dlatego warto przecierpieć żmudny początek, by uzyskać genialną nagrodę i wiele godzin przy trzymającym w napięciu thrillerze! A kto wie - może wy też jesteście nosicielami genu atlantydzkiego.
Zapewne nie raz zastanawialiście się, jak tak naprawdę powstał nasz gatunek. Stworzył nas Bóg takimi, jacy jesteśmy? Wywodzimy się od małp? A może powstaliśmy w całkowicie inny sposób? Na przestrzeni wieków powstało wiele teorii tego, w jaki sposób powstał człowiek. Jedne były bardziej prawdopodobne, inne graniczyły z absurdem. A. G. Riddle w swojej książce przedstawia teorię, która na pierwszy rzut oka wydaje się całkowicie surrealistyczna, jednak wraz z rozwojem wydarzeń zaczyna świtać w naszych głowach pewna myśl... czy aby na pewno historia przedstawiona w Genie atlantydzkim jest aż tak bardzo nieprawdopodobna?
Największa tajemnica wszechczasów… HISTORIA pochodzenia człowieka zostanie ujawniona. 70.000 lat temu ludzkość niemal wymarła. Przeżyliśmy, ale nikt nie wie jak.
Aż do teraz. Odliczanie do następnego etapu ewolucji człowieka właśnie się rozpoczyna. Tym razem ludzkość może tego nie przetrwać…
Po skończeniu tej książki mam istny chaos w głowie. To, co przeczytałam jest niesamowite! Na początku jest spokojnie, może nawet odrobinę zbyt spokojnie. Historia przez pierwszych dwieście stron rozwija się bardzo powoli. Mamy wiele opisów sytuacji i strzępków informacji, których za żadne skarby nie możemy ułożyć w głowie, ponieważ brakuje pewnych elementów układanki. Przez niektóre momenty trudno przebrnąć i po prostu nie czuć klimatu tego „bestsellerowego thrillera”, o którym informuje nas okładka. Jednak z czasem napięcie rośnie. Akcja nabiera tempa. Wszystko staje się jeszcze bardziej zagmatwane. Pojawiają się różnego rodzaju spiski, zaczynamy lepiej poznawać głównych bohaterów i ich historię, w napięciu czekamy na rozwój wydarzeń. W końcu dochodzi do wybuchu, kulminacji wszystkich wątków. I właśnie w tym momencie uświadamiamy sobie, że książka to istna bomba zrzucona na głowy czytelników, która potrzebowała czasu, by w końcu wybuchnąć, bomba rozrywająca umysły i serca na kawałki, zmuszająca do czytania, główkowania nad losem bohaterów. W pewnej chwili wszystko zaczyna się dziać w zastraszającym tempie. Ostatnie sto stron to akcja w czystej postaci. Wołają Ciebie? Mówisz, że przyjdziesz za chwilę. Jesteś głodna? To nic, przecież wiesz, że człowiek wytrzyma bez jedzenia. Jest druga w nocy, a ty jutro masz szkołę? Przecież jeszcze tylko jeden rozdział! Przez tych kilka dni liczy się tylko książka i to, co się w niej dzieje, a dzieje się bardzo dużo. Intrygi sięgające ubiegłego wieku, tajemnice sprzed kilkudziesięciu tysięcy lat, historia pochodzenia człowieka, zakony ukryte wśród szczytów gór, eksperymenty genetyczne i agencje, pragnące władzy nad całym światem – to tylko mała część tego, co znajdziecie w debiucie literackim A.G. Riddle'a! Obok Genu atlantydzkiego nie da się przejść obojętnie!
Historia przedstawiona w książce jest niezwykle skonstruowana. Fakty przeplatają się z fikcją literacką. A.G. Riddle stworzył swoją własną teorię powstania ludzkości, opierającą się na wydarzeniach, które miały miejsce naprawdę. A w to wszystko wplótł historię agenta Davida Vale'a i doktor Kate Warner. Pierwsze dwieście stron to istna mieszanka wydarzeń i postaci, która ma na celu zdezorientowanie czytelnika. Podczas ich czytania są chwile, gdy nie wiadomo o co chodzi, gdyż informacji jest zbyt wiele. Bałam się, że autor sobie nie poradzi i wszystko się posypie. A jednak wybrnął z tego brawurowo! Przy drugiej części książki (Gen... podzielony jest na trzy części i ponad sto czterdzieści rozdziałów) zaczyna się istna jazda rolercosterem, a także odliczanie do wybuchu „bomby”, o której wspomniałam akapit wcześniej.
Autor nie oszczędza także swoich postaci. Każdą wystawia na próbę, która nie zawsze kończy się pomyślnie - tak, jak czytelnik chciałby by się skończyła. W postaciach widać blask, taką iskierkę, sprawiającą, że nie są papierowe. Są one także wielowymiarowe i czuć w nich ani grama fałszu. Ponadto Riddle nie skupił się jedynie na kreacji poszczególnych bohaterów, ale także na związkach, które ich łączą. Jest podobnie, jak w prawdziwym życiu - losy jednej postaci zależą od poczynań innej. Wszystkich bohaterów łączą subtelne nici powiązań, rozwijające się wraz z biegiem wydarzeń. Głównych bohaterów poznajemy dość późno, jednak nie przeszkadza to, by się z nimi zżyć oraz z zapartym tchem i łzami w oczach śledzić ich losy.
Nie sądzę, by tysiąc słów wyraziło to, jak bardzo jestem zachwycona debiutem literackim młodego amerykańskiego pisarza. Mało dynamiczny, żeby nie powiedzieć nudnawy, początek całkowicie rekompensuje dalsza część książki, którą można porównać do skoku na bangie. Jeśli więc jesteście ciekawi nowej teorii powstania gatunku Homo sapiens, zahaczającej o inne, dość popularne hipotezy lub po prostu chcecie przeżyć to co ja – istną burzę emocji; jeśli chcecie przeczytać historię, która pochłonie was bez reszty, wrzuci w wir intryg, tajemnic i walk oraz poznać autora, potrafiącego bawić się czytelnikiem jak marionetką, to musicie jak najszybciej sięgnąć po Gen atlantydzki!
http://czytanie-chwile-rozkoszy.blogspot.com/2016/05/ludzka-rasa-to-najwiekszy-morderca.html
Znajomość historii czasem się przydaje. Podobnie jak czytanie książek. Może nie mniej niż umiejętność strzelania z broni. Największa tajemnica wszechczasów... Historia pochodzenia człowieka zostanie ujawniona. 70000 lat temu ludzkość niemal wymarła. Przeżyliśmy, ale nikt nie wie jak. Aż do teraz. Odliczanie do następnego etapu ewolucji człowieka właśnie się rozpoczyna. Tym razem ludzkość może tego nie przetrwać. Gen Atlantydzki to pierwsza część trylogii Zagadka pochodzenia. Jestem pewna, że gdyby nie konkurs recenzencki, w którym udało mi się zdobyć egzemplarz, miałabym duże opory, żeby sięgnąć po tę książkę. Bardzo lubię thrillery, ale z domieszką sci-fi? Od razu powiedziałabym nie, to nie dla mnie. Dodatkowo jak zobaczyłam gabaryty powieści, delikatnie się podłamałam. Byłam pewna, że będę się z nią męczyć i spędzę nad nią bardzo dużo czasu. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy już po kilku stronach książka dosłownie mną zawładnęła! Powieść rozpoczyna się odkryciem tajemniczej groty u wybrzeży Antarktydy. Co kryje przed światem wieczna zmarzlina? Idealne miejsce na ukrycie skarbu, tajemnicy, a może i kogoś? Akcja od samego początku porywa czytelnika, odkrywając przed nim kolejne ciekawostki. Autor rewelacyjnie wprowadza napięcie, które z każdą kolejną stroną, staje się coraz większe. Kiedy masz już wrażenie, że rozwiązałeś zagadkę i poznałeś się na bohaterach, okazuje się, że jesteś w dużym błędzie. Doktor Kate Warner prowadzi w Dżakarcie badania nad autyzmem. W specjalnym ośrodku zajmuje się grupą chorych dzieci. David Vale od wielu lat stara się powstrzymać działania Immari, a po tym, jak zamordowany zostaje jego informator, okazuje się, że jedyną osobą, która może mu pomóc jest Kate. Dlaczego właśnie ona? Co może łączyć genetyczne badania z atakami Immari i działaniami Davida? Książka zabiera nas w podróż do najdalszych zakątków świata, by wspólnie z bohaterami odkryć tajemnicę człowieczeństwa. Gen Atlantydzki to literacka bomba! Poruszy Twoje emocje, zawiedzie Cię w najdalsze zakamarki świata, trzymając cały czas w kosmicznym napięciu, by na koniec zostawić Cię z mętlikiem w głowie i wielką ochotą na więcej. Autor znakomicie przeplata fikcję z prawdą. Robi to tak umiejętnie, że w pewnym momencie zaczynamy się zastanawiać, czy czasem to wszystko nie jest jednak prawdą. Wykorzystuje historyczne luki i niedociągnięcia, wypełniając je fikcją, która zdaje się być niezwykle realna. Nie będę ukrywać, że w książce jest dużo "nauk". Genetyka, a dokładniej biogenetyka, ewolucjonizm i kilka wątków historycznych. Uważam, że wielu czytelników bez problemu się w tym odnajdzie. Jeśli jednak ktokolwiek miałby problem, to nie ma się czym martwić. Autor w dialogach i opowieściach sprzed lat wszystko dokładnie wyjaśnia, używając prostego i zrozumiałego języka. Gen Atlantydzki to powieść, którą zdecydowanie polecam wszystkim! Poruszonych zostaje wiele ciekawych wątków, które dodatkowo nadają odpowiednie tempo powieści. Każde miejsce, każdy bohater czy wydarzenie okazuje się być nieodłącznym elementem intrygującej układanki, a świat, choć rozległy, bywa niezwykle mały. Reasumując, Gen Atlantydzki, to literacka bomba, po której nadal nie mogę się pozbierać. Niezwykłe zwroty akcji, zwarta i przemyślana fabuła, w której fikcja staje się zadziwiająco prawdziwa wbiją czytelnika w fotel i pozostawią ze zdziwioną miną i wielkimi oczami. Proponuję rozsiąść się wygodnie w fotelu z dzbankiem dobrej herbaty i zatopić się w lekturze, gdyż emocje, które będą Wam towarzyszyć są równie zaraźliwe i niebezpieczne jak infekcje, a napięcie będzie Was trzymać do ostatniego zdania. Jeśli nie dłużej... Czy zdarzyło się Wam kiedykolwiek zastanawiać nad tym, jak udało nam się przetrwać do dnia dzisiejszego? Dlaczego nagle zaczęliśmy posługiwać się językiem? Dlaczego przetrwaliśmy właśnie my, a nie silniejsi i mądrzejsi neandertalczycy? Jeśli chcecie poznać odpowiedzi na te pytania oraz wiele innych, gorąco polecam Gen Atlantydzki. Powieść, która na Amazonie zebrała ponad 11000 recenzji (Kod Leonarda da Vinci - 5675...). Ja z niecierpliwością czekam już na drugi tom, który ukaże się jesienią tego roku.
Niby coś tam się dzieje. Niby jest jakaś opowieść, bohaterowie. Do czegoś tam dążą.
Tyle, że w sumie to kompletnie nie wiem o czym to było. Może moja opinia jest za bardzo krzywdząca. Może nie byłem skupiony. Może to nie ten moment na taką książkę, ale podsumowując - beznadziejnie mi się tego słuchało.
Naprawdę fajna książka akcji, dużo się dzieje, interesujące historie i wplecione teorie naukowe. Polecam miłośnikom tego gatunku.
Jak można było tak spartolić bardzo dobry pomysł na książkę? No jak? Autor tak zapętlił fabułę, że po czasie nie wiedziałam już kto jest kim, gdzie jesteśmy i po co, a nawet kiedy... Pod koniec niby wszystko łączy się w spójną całość, ale wygląda to jak parodia; prehistoria, kosmici, Atlantyda, badania naukowe, no czego by tam jeszcze nie dodać, żeby jeszcze nie udziwnić? W pewnym momencie już ledwo powstrzymywałam się od parsknięcia, bo doszło jeszcze do "podróży w czasie" :D Szkoda, że jeszcze nie okazało się, że córka niechcący spotyka się z własnym ojcem, bo byłoby jeszcze śmieszniej! Jedyny naprawdę ciekawy moment tej książki, kiedy nie czułam pogubienia i zażenowania to dziennik z okresu wojny - ta historia naprawdę była bardzo ciekawa i żałuję ogromnie, że autor nie przedstawił całej opowieści w tak jasny sposób - po prostu wydarzenia po kolei, z ciekawymi losami bohaterów w tle, ale niee. Trzeba było dziesięciu skoków od jednego wydarzenia do drugiego i przeciągania wydarzeń na siłę... Chryste, ależ się wymęczyłam... Dobrze, że już koniec.
„Atlantydzki świat” to ostatnia część „Zagadki pochodzenia” – trylogii, która stała się światowym bestsellerem. Opowieść...
Druga część trylogii „Zagadka pochodzenia”. Powieść sprzedała się w ilości ponad miliona egzemplarzy, przetłumaczona została na 20 języków...
Przeczytane:2019-10-06,
Powieść przetłumaczona na 20 języków, kilka milionów czytelników na całym świecie, ponad 11 000 recenzji na Amazonie... a moje wrażenia bardzo mieszane.
Z ośrodka leczącego dzieci dotknięte autyzmem porwanych zostaje dwóch małych pacjentów. Ich opiekunka i lekarka, genetyk Kate Warner, rusza na ich poszukiwanie. Szybko przekonuje się, że chłopcy nie zostali uprowadzeni dla okupu, lecz z niewiadomych przyczyn potrzebuje ich największa na świecie tajna organizacja szpiegowsko-naukowa. Tak zaczyna się cała historia, a dalej mamy już dosłownie wszystko - nazistów, Al-Kaidę, tybetańskich mnichów, neandertalczyków, broń biologiczną, porwania, pościgi, co najmniej dwa love story i ckliwą sagę rodzinną.
Książka na przemian nudziła mnie, irytowała i dopiero w ostatniej kolejności - interesowała (choć tak naprawdę najbardziej zaciekawiły mnie wątki obyczajowe, będące raczej tłem czy też pobocznymi epizodami do główniej akcji). Podziwiam bujną wyobraźnię autora, lecz jak dla mnie wszystkiego w tej książce jest za dużo i czasem wręcz idiotycznie jest to poplątane. Ludzie umierają, potem nagle zmartwychwstają, dobrzy okazują się złymi, źli dobrymi... Czasami powieść ta przypomina mi nie dopracowaną fabułę (nad którą autor pracował ponoć dwa lata), lecz dziecięcą zabawę na podwórku - ty umarłeś naprawdę, ty na niby, potem możemy się zamienić, ty jesteś policjantem, ja złodziejem, a potem odwrotnie, z Gibraltaru (pieszo!) przechodzimy na Antarktydę, no cuda!, wręcz nie mogłam się już doczekać kiedy ojciec główniej bohaterki okaże się jej matką.
Z pozytywów - dwie fajne historie miłosne. Bez smętnego gadania - ach, jak ja cię kocham, bez anatomicznych opisów scen miłosnych, opowiedziana między wierszami innych scen historia rodzącego się uczucia, przejawiającego się praktycznie bez słów, wyłącznie w czynach. Nawet w typowych powieściach obyczajowych trudno natrafić na tak subtelne opisy miłosnych podchodów. Niby nic takiego, niby zwyczajne czynności - zmiana opatrunku, podgrzanie jedzenia, przykrycie koce - niosą w sobie więcej emocjonalnego ładunku niż nie wiem jak elokwentne zapewnienia o miłości. Być może autor minął się powołaniem i lepiej wychodziłoby mu pisanie romansów.
Oprócz warstwy obyczajowej pochwalić trzeba także całą otoczkę naukową głównej akcji. Z "Genu atlantydzkiego" możemy dowiedzieć się sporo na temat genetyki, dziedziczenia, ludzkich genomów, a także prahistorii człowieka. Jeżeli chodzi o teorie naukowe, publikacja podąża za nowymi teoriami i tendencjami w biomedycynie, ukazując, jak najnowsze zdobycze tychże nauk mogą wpłynąć na dalsze losy ludzkości. Podejrzewam więc, że te dwa lata pracy nad książką sprowadzały się w głównej mierze do budowy tegoż naukowego rusztowania całej fabuły, a nie mało inteligentnych strzelanek.
Do tego A.G. Riddle ciekawie łączy w swej powieści wiele gatunków literackich oraz typów narracji. Mamy więc romans, rodową sagę, science-fiction, sensację. Narracja prowadzona jest w pierwszej i trzeciej osobie, sporo jest retrospekcji pod postacią czytanego przez głównych bohaterów dziennika (pomysł może mało oryginalny, ale dający trochę normalności w całej tej zwariowanej fabule, z resztą w tym wypadku ciężko byłoby wymyślić co innego).
Z bestsellerami tak to już bywa, że ludzie często czytają je bardziej dlatego iż są modne, a nie z powodu ich rzeczywistych wartości literackich. Podobnie zdaje się być z "Genem atlantydzkim". Mnie ta powieść nie zachwyciła. Nie ma w niej nic, co dawałoby jej tytuł literackiego przeboju, a wręcz przeciwnie - zdaje mi się być znacznie gorsza od wielu innych zupełnie niepopularnych powieści. Na jesieni ukazać ma się jej kontynuacja, ale ostatnie zdania części pierwszej (zmarli bohaterowie, wcześniej zahibernetyzowani, ponownie budzą się do życia) przekonały mnie, że raczej po nią nie sięgnę.
Recenzja pochodzi z mojego bloga "Świat Powieści":