W połowie XXI wieku światem rządzą korporacje, powszechny jest wyzysk pracowników. Nie inaczej jest w Warszawie, gdzie banki bezkarnie okradają ludzi, a producenci leków wpędzają ich w choroby.
Niespodziewanie w tym mroku rozbłyska płomyk nadziei. Dyrektorzy wielkich firm padają ofiarą CEO Slayera, tajemniczego mściciela, równie jak oni bezwzględnego, silnego i brutalnego.
Za skrywającym twarz pod maską mistrzem sztuk walki korporacje wysyłają przebiegłego detektywa - kobietę, która cynizmem i wyrachowaniem bije na głowę nawet upokorzonych menedżerów.
Warszawa staje się areną zmagań samotnego anioła z piekielnymi bestiami. W tej nierównej walce z wykorzystaniem najnowszych technologii CEO Slayer ma jednak cichych sojuszników: opinię publiczną, media i... nie tylko.
Marcin Przybyłek (ur. 1968) to lekarz medycyny, wieloletni pracownik koncernu farmaceutycznego, obecnie trener i konsultant biznesowy. Autor największej polskiej sagi science fiction ,,Gamedec", antyporadnika dla menedżerów ,,Sprzedaż albo śmierć?", powieści (teoretycznie dla dzieci) ,,Kalina i Kaj" i zbioru anegdot dla graczy ,,Grao Story". Od lat zainteresowany psychologicznym, technologicznym oraz finansowym rozwojem ludzkości, przekazuje swoje wizje w książkach, wykładach i podczas szkoleń. Ma żonę Annę i córkę Kalinę.
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2014-04-15
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 392
Powieści science - fiction, niejako ze swej natury i założenia gatunkowego, opowiadają zazwyczaj o świecie przyszłości. I trzeba szczerze sobie powiedzieć, że ten świat w większości przypadków opiera się na tych samych wzorcach, w których to dominującą rolę odgrywają takie kwestie jak podbój kosmosu, rozwój sztucznej inteligencji i robotyki, tworzenie się nowych ludzkich wspólnot społeczno-religijnych itd.,..Spróbujmy jednak odrzucić na chwilę wszystko to, co mogliśmy przeczytać dotąd w książkach opowiadających o Ziemi za kilkaset lat i wyobraźmy sobie, jak mógłby wyglądać taki świat na przykładzie naszej polskiej stolicy i żyjących w niej Polaków? Być może to nieco niepopularne stwierdzenie, ale dla Mnie Warszawa schyłku obecnego stulecia, byłaby miastem ze wszech miar skomercjalizowanym, skorporacjyzowanym, nastawionym wyłącznie na zysk kosztem zwykłych ludzi, czyli innymi słowy - bardziej rozwiniętym technologicznie molochem, jakim jest dzisiaj. Być może się mylę, ale jakoś dziwnym trafem podobną wizję przyszłości Polski i Naszej stolicy serwuje w swej najnowszej książce Marcin Przybyłek, która to nosi tytuł "Ceo Slayer".
Powieść Przybyłka porusza bardzo interesujące zagadnienie, jakim to jest perspektywa przyszłości dla Naszego kraju i narodu, a jaka to rysuje się choćby poprzez codzienną obserwację tego, jak dziś wygląda Nasze życie. Autor stawia tu ciekawe pytanie o to, czy My jako społeczeństwo, na swój sposób bardzo specyficzne i niepowtarzalne, możemy się zmienić wraz z rozwojem cywilizacyjnym, a jeśli tak, to w jakim kierunku ów zmiana może podążyć. Odpowiedź na to pytanie wydaje się być bardzo logiczną, trafną ale i pesymistyczną diagnozą Nas samych. I trudno się z tym tropem myślowym autora nie zgodzić, niestety..
Fabuła książki przedstawia Warszawę roku 2048 i jej zwykłych, lub czasami mniej zwykłych, mieszkańców. Warszawę, w której królują korporacje, banki, firmy ubezpieczeniowe, koncerny farmaceutyczne i wszech obecny wyzysk zwykłego człowieka, zarówno pracowników jak i potencjalnych klientów. Banki okradają swych klientów, firmy ubezpieczeniowe nie wypłacają odszkodowań pod byle pozorem, koncerny farmaceutyczne podtruwają pacjentów, by ci sięgali po kolejne leki, zaś wielki firmy korporacyjne opodatkowują, a tym samym pomniejszają zarobki szeregowych pracowników, chociażby od przerwy na kawę i zjedzenie pączka..Można by rzec, że to taka dzisiejsza codzienność x 10 w negatywnym wymiarze..I oto w tym chorym i szalonym świecie, pojawia się tajemniczy samotny mściciel - CEO Slayer (faktycznie Rodney Pollack), którego to ofiarą padają prezesi wielkich firm, okrutni dyrektorzy, skorumpowani urzędnicy..Wobec owego zagrożenia w postaci super mściciela, korporacje wynajmują niezwykle przebiegłego i niebezpiecznego detektywa - Agnieszkę Madey. Od tej chwili na ulicach Warszawy rozpoczyna się pojedynek dwóch niezwykle inteligentnych przeciwników, z którego to zwycięsko może wyjść tylko jedno z Nich..
Z powieścią Marcina Przybyłka mam pewien problem, gdyż bardzo trudno jest mi jednoznacznie określić, czy jest ona dobrą czy tylko przeciętną książką. Trudno, gdyż na swojej liście plusów i minusów, mam mniej więcej tyle samo znaków, które to wpływają na końcową ocenę lektury. Ponieważ jednak czuję pewien sentyment do tego gatunku literackiego, zacznę od dobrych stron tej książki.
Na pewno na duże słowa uznania zasługuje sam pomysł na przedstawienie takiej, a nie innej wizji przyszłości polskiej stolicy, ubranej w technologiczne szaty, ale nie tracącej tym samym kontaktu z rzeczywistością, która nie mogła być aż tak bardzo różna od tej dzisiejszej, na wskutek upływu zaledwie ok. 35 lat. Przyznam szczerze, że wizja skorumpowanej i przepełnionej wszechobecnym ludzkim wyzyskiem polskiej rzeczywistości, bardzo do Mnie przemawia. W tę wizję uwierzyłam i byłam nią poniekąd zafascynowana. Nie spotkałam się dotąd bowiem w polskiej literaturze science - fiction z takim ujęciem tego tematu, co z pewnością stanowi powodu do wyrażenia słów uznania pod adresem Marcina Przybyłka.
Równie mocną stroną książki jest także ukazany tutaj obraz codziennego życia, udoskonalonego i ułatwionego w znacznym stopniu poprzez rozwój technologiczny. Wystarczy tu wspomnieć chociażby o kremach odmładzających, które naprawdę działają ( eh..pomarzyć można), super inteligentnych komputerach wyręczających ludzi w najbardziej prozaicznych ale i męczących czynnościach, „whirlach” - domowych urządzeniach wirtualnych, mogących przenieść użytkownika poprzez siec trójwymiarowych ekranów w dowolne miejsce na Ziemi lub fantastycznego świata, specjalne „czipy – biny”, zapewniające w nocy zaprogramowane wcześniej sny, latające samochody i motocykle, maski internetowe nakładane na twarz i wiele, wiele innych udoskonaleń codziennej egzystencji..Trzeba przyznać, że świat ten wydaje się o tyleż pomysłowy i dopieszczony w każdym szczególe, co i jak najbardziej realistyczny i perspektywiczny w odniesieniu do możliwości rozwoju technologicznego najbliższych dziesięcioleci (nutka optymizmu co do kremu odmładzającego). Wkraczamy wraz z kolejnymi stronami lektury do tego świata przyszłości i po pewnym czasie tak bardzo się z nim zżywamy i zazdrościmy go bohaterom książki, iż ciężko jest Nam powrócić do naszej, zwykłej i archaicznej rzeczywistości.
Na plus na pewno można zaliczyć także sam język powieści i styl snucia fabularnej historii przez autora książki. Język ten jest żywy, lekki, wiarygodny i bardzo przyjemny dla oka. Choć z samymi bohaterami bywa różnie, to z pewnością wierzymy ich dialogom i ich czynom, jeśli już zaakceptujemy tę konkretną konwencję gatunkową. Liczne zwroty akcji wpływają na duże tempo przedstawianych wydarzeń, co z pewnością zadowoli nawet najbardziej wybredne gusta miłośników mocnych wrażeń. Sam tok prezentowania fabuły, oparty na poszczególnych rozdziałach opisujących wydarzenia z perspektywy któregoś z bohaterów, także wpływa na wysoką płynność i porządek fabuły. Nie obce są tu również elementy humorystyczne, które dodają smaku całości opowieści.
Cóż..czas zatem na owe minusy, które to na pewno nie ułatwiają odbioru lektury, a już z pewnością czynią ją pozycją bardzo specyficzną i chyba po trochu, naiwną. Pierwszą, największą moją uwagą jest tutaj zbytnia ogólnikowość fabuły, w której to mamy złe charaktery i tego jednego, jedynego super pozytywnego mściciela, ostatniego ze sprawiedliwych. Bardzo, ale to bardzo układ ten przypomina amerykański komiks z lat 60- tych i 70-tych, w którym to jeden z ówczesnych bohaterów, ubrany w kolorowy kostium, chroni niewinnych i karze tych złych. Tak samo jest w niniejszej powieści, w której to wszystko jest czarne albo białe, nie dopuszczające do głosu czegoś takiego, jak pewne odcienie szarości świata i ludzkich zachowań. Oczywiście teraz należałoby zapytać autora, czy jego zamysłem było stworzenie swego rodzaju pastiszu tychże wszystkich komiksowych opowieści, w której to najważniejsze są walka ze złem, super gadżety, przestępcy o inteligencji idiotów, piękne kobiety nie potrafiąc się oprzeć urokowi pozytywnego bohatera i happy end. Jeśli tak, to ocena powieści Marcina Przybyłka nie powinna być tak surowa, gdyż zamierzony przez autora efekt został tutaj z grubsza osiągnięty. Kłopot jednak w tym, że tak naprawdę nie wiele przesłanek wskazuje na to, że tak właśnie miało być. Wydaje się bowiem, że głównym celem autora było stworzenie emocjonującego czytadła science - fiction, z interesującą fabułą i całym szeregiem elementów niezbędnych dla tego gatunku, o których wspominałam powyżej. Jeśli się mylę w swojej ocenie, to w jakimś sensie stanowiłoby to także mały zarzut pod adresem pisarza, gdyż oto nie zdołał Mnie przekonać w pełni do swojej pastiszowej i prześmiewczej konwencji..
Drugim największym minusem tej powieści są jej bohaterowie, a właściwie ich nijakość. Przyjrzyjmy się choćby osobie Pollacka, z zawodu trenera personalnego, który to po godzinach swej pracy karci złych i okrutnych ludzi władzy. Jak na moje oko, jest to postać zbyt doskonała, zbyt oczywista i zbyt nieomylna. można by rzec, że to taki James Bond z przyszłości, w gorszym, mniej zabawnym, polskim wydaniu. Podobnie ma się sytuacja z jego przeciwniczką, czyli piękną i niezwykle inteligentną Agnieszką Madey. Ona także wydaje się zbyt idealna, niemalże nie do końca ludzka. Tacy bohaterowie są interesujący przez pierwszych kilkadziesiąt stron, potem stają się po prostu nudni. Niestety nie lepiej przedstawia się sytuacja z postaciami drugoplanowymi, jak chociażby Grzegorz Czarny czy też Bruno Rączka. Są to stróże prawa, jakby wycięci z amerykańskich seriali kryminalnych la 70-tych, nie bardzo pasujący do wizji przyszłości Polski za lat 30. Irytują ich słowa, czyny, tok myślenia, i tylko od czasu do czasu dają sposobność do uśmiechu wzbudzanego ich humorystycznym zachowaniem. Oczywiście znajdziemy tu kilka ciekawszych postaci, jak chociażby Bukowski czy mój ulubiony Kiełbasa.., ale to wszystko zbyt mało jak na całość fabuły tej powieści.
Ostatni zarzut, wynikający poniekąd z dwóch powyższych, to bardzo męcząca i irytująca naiwność całości opowieści. O ile sam pomysł, kwestie technologiczne są ciekawe, o tle sam rozwój fabuły, choć nie przewidywalny, i nawet nie aż tak bardzo nudzący, jest naiwny. Być może za dużo oczekuję od science - fiction w polskim wydaniu, ale jest to raczej efekt nie zbyt wygórowanych pragnień, lecz swoistego rozczarowania nie wykorzystaniem dużego potencjału, jaki to bez wątpienia tkwił w tej historii. Nie wiem czy Marcin Przybyłek powróci jeszcze do tych bohaterów i tego świata w swojej kolejnej książce, ale jeśli tak, to warto byłoby dodać tym postaciom i ich życiu szczypty realności i większej palety barw wplatających się w to coś, co nazywamy ludzkim charakterem.
"Ceo Slayer" to z pewnością książka science - fiction, wnosząca coś nowego i zaskakującego na polski rynek tego gatunku. Pomysł, wizja Warszawy i jej mieszkańców za kilkadziesiąt lat, interesujące nowinki technologiczne - wszystko to jest warte poznania i zachęca po sięgniecie po tę pozycję. Niestety wszystko to stanowi jedynie połowę sukcesu, gdyż drugiej połówki w postaci inteligentnego rozwoju fabuły i wyrazistych postaci, po prostu zabrakło. Dlatego też decyzję o sięgnięciu bądź też nie, po tę książkę, pozostawiam wszystkim czytelnikom i ich własnemu głosowi rozsądku jak i również ich własnym oczekiwaniom wobec pozycji science - fiction.
Zbliża się jubileusz setnej rocznicy istnienia WayEmpire. Imperator Ludzkości, Gorgon Nemezjus Ezra, ma zamiar zaskoczyć trzysta miliardów ludzi zamieszkujących...
Niebo nad planetami Imperium Tao pociemniało. Czy pół miliarda jednostek wroga to dużo? Dowódca dziesięciomilionowej armii WayEmipre, Admirał Geoffrey...
Przeczytane:2017-05-11, Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2017, fantastyka, SF,