W okupacyjnym Krakowie młody żołnierz Wehrmachtu zakochuje się w piętnastoletnim Żydzie – z wzajemnością. I choć wydaje się, że ten romans nie ma żadnych szans na przetrwanie, to siła uczuć niejednokrotnie potrafi czynić cuda...
Czy istnieje miłość tak silna, że potrafi ocalić życie? I czy nie wymażą jej lata wojennego koszmaru?
Zaczerpnięta z życia historia wybitnego skrzypka, dla którego śmiertelny wróg stał się wybawcą.
Wydawnictwo: Novae Res
Data wydania: 2018-02-01
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 278
Nie powiem - opis historii przyciąga, rozwija wyobraźnię i podpowiada dwóch zakochanych vs. reszta świata. Ale tak... nie jest, i może to i lepiej, bo taka fantazyjna/bajkowa wizja byłaby w czasach IIWŚ nierealna.
Ariel jest tu zarówno starcem opisującym wyrostkowi swoje przeżycia, jak i dzieciakiem, nie mającym pojęcia czym jest widmo, a co dopiero życie podczas wojny. Początkowo irytuje, by wraz z biegiem wydarzeń zaskarbić sobie moją przychylność. Nie rozumiem jego przywiązania do muzyki, ale to tam tylko ja tak mam. Wolf, pierwsza miłość, zakazana, jak się okazuje jest wstawką - fakt, RATUJE i i COŚ ROBI, ale czytając widzimy, że więcej go nie ma, niż jest. Dzięki niemu Ari ma przyszłość, ale dziwi mnie DZIAŁANIE Niemca po gettcie. Są jeszcze rodzice i Hania, niby epizody, ale z całego grona postaci "na chwilę" najważniejsi i najmniej przeze mnie zrozumiani, po prostu pewne RZECZY widzę inaczej.
O dziwo niewiele jest o bohaterstwie, mordzie, głodzie i upodleniu. Jak sam Ari wspomina - napisano o tym wiele książek, a i ludzie oburzają się, kiedy Żyd, wspominając tamten czas, bardziej woli mówić o codzienności, niż o bestialstwie. Coś w tym jest, bo wiem co nieco o Światowej i faktycznie, trafiam wciąż na heroizm i poświęcenie, a opowieść o tym, jak się żyło przyziemnie jest trochę spychana. A tutaj jest po prostu życie, bo o dziwo życie toczyło się dalej i trzeba było je jakoś urządzić.
Zastanawiam się na ile to opis czyjegoś życia, a na ile interwencja autora. "Na podstawie" zwykle daje jakąś tam wolną rękę. Ale nie to jest ważne, ważne, że się wcale nie wczułam. I tu jest minus. Pewnie, dwa dni i przeczytane, żadnych refleksji, tęsknoty za książką - poza irytacją początku i przygnębieniem - nie poczułam nic. Czy to moja zatwardziałość, czy wina książki, nie wiem.
Zarzuty mam do wydania - zawiera błędy które w moim egzemplarzu są podkreślone. Nie wiem, edytor zapomniał się? Wiele tego nie ma, choć upierdliwe. Upierdliwe jest też zbicie kartek i skrzydełka, żeby czytać to muszę mocno się nagimnastykować (zwykle czytam leżakując, więc no).
Można przeczytać, by zobaczyć jak kręciło się życie Krakowa, życie Ariela. Polecam? Nie wiem, może.
To niesamowita książka o niesamowitych ludziach. Dla niektórych pewnie nie do przyjęcia, dla niektórych bulwersująca, a dla jeszcze innych pokazująca to, że każdy człowiek zasługuje na szacunek. Nie ma znaczenia - biały czy czarny, katolik czy muzułmanin, homoseksualista czy heteroseksualista, Żyd, Polak, Niemiec....
Nie ukrywam, że sporo moich emocji podczas lektury wynikało z tego, że bohater powieści był skrzypkiem. Jak mój dziewięcioletni syn. Na szczęście Maro może w spokoju ćwiczyć i nie musi niemo grać, tylko przebierając paluszkami po gryfie i wyobrażając sobie dźwięki. Tak właśnie grał Ariel ukryty w szafie... Bo przecież, aby przeżyć, musiał siedzieć cicho, co wykluczało użycie smyczka...
Powieść zaczyna się raczej bez emocji, ot tak - zwyczajnie. Oto młody człowiek, piszący prace naukową, postanowił podejść do problemu Holokaustu trochę inaczej niż wszyscy. Nie chce opisywać śmierci tysięcy ludzi pochodzenia żydowskiego, chce natomiast opisać losy ocalałych, ale bez zbędnego patosu - tak po ludzku. Codzienność takich rodzin, co czuli, gdzie byli i jak im się udało uratować. Pewnego dnia w bibliotece trafia na materiały o niejakim Arielu - Żydzie polskiego pochodzenia, który po prostu pragnie opowiedzieć swoją historię, ale nikt go nie chce wysłuchać. Każdy chce pisać o bohaterstwie i fartownym ocaleniu, a przecież historia Ariela jest zupełnie inna...
W Krakowie podczas II wojny światowej trudno było Żydom normalnie żyć. Piętnastoletni Ariel, na swoje szczęście, był trochę oderwany od rzeczywistości. Jak każdy artysta nie do końca zdawał sobie sprawę, co się wokół niego dzieje. Pewnego dnia do mieszkania, w którym mieszkał z rodzicami i siostrą, zapukał oficer Wermachtu. Zwabiły go dźwięki skrzypiec, na których Ariel przepięknie grał. Młody chłopiec, czarujący wspaniałe melodie na tym arcytrudnym instrumencie, z miejsca zdobył serce niemieckiego oficera. Ale co to za miłość?! Piętnastoletni Żyd i trzydziestoletni oficer Wermachtu... Trudno szukać tu choćby cienia nadziei na szczęśliwe zakończenie. Panowie na razie cieszą się chwilami samotności i wzajemnym towarzystwem. Trudno im się rozstać, a jeszcze trudniej przyznać do tragizmu całej sytuacji.
Powieść prowadzi nas przez całe życie Ariela. Dowiadujemy się jak przetrwał wojnę i co go spotkało w komunistycznej Polsce. Czy spotkał jeszcze swojego wojennego kochanka? Jak przetrwał? Co musiał znieść, aby przeżyć? Trudne pytania, ale odpowiedzi jeszcze trudniejsze...
Zupełnie inną historią jest historia Roberta - studenta, który przeprowadza z Arielem wywiad. Czytelnik może obserwować jak młody człowiek zmienia podejście do sędziwego skrzypka. Od początkowej pobłażliwości, przez szacunek, aż do podziwu - wręcz miłości. On też się otwiera przed swoim rozmówcą i okazuje się, że niespodziewanie wiele ich łączy.
Powieść zaskakuje - wręcz szokuje czytelnika. Wyobraźcie sobie, że sięgacie po powieść, nie czytając obwoluty (ja nie czytam tzw. polecajek, bo już nie raz zepsuły mi całą lekturę). Nagle okazuje się, że powieść traktuje o zakazanej w ówczesnych czasach miłości Żyda i Niemca. Co więcej - miłości osób tej samej płci! Nie jestem homofobem, nie należę do tzw. "polskich katolików", nie tępię uchodźców i popieram likwidację religii w szkołach, ale nawet ja byłam zaszokowana. Początkowo ubodło mnie lekkie podejście do tematu, ale potem stwierdziłam: hola hola! Dlaczego nie? Przecież życie jest bogate i nie raz mnie już zaskoczyło... Kiedy przełożyłam sobie w głowie, że to miłość jak każda inna tylko w trudnych czasach, zaczęłam smakować powieść niczym wytrawne wino. Nagle ukazało mi się całe jej piękno i delikatność poruszanego tematu.
Polecam lekturę z całego serca przede wszystkim ludziom z otwarta głową i szerokimi horyzontami. Nie wątpię, że Was zachwyci.
Krwawa zbrodnia w sterylnym środowisku łódzkich homoseksualistówRobotnicza Łódź w czasach głębokiej komuny. Powszechne kłopoty codziennego...
Przed wojną w Bełchatowie mieszkało prawie 5 tysięcy Żydów (ponad 50% całej ludności). Byli krawcami, tkaczami, handlarzami... Ślady ich osadnictwa...
Przeczytane:2018-08-19, Ocena: 3, Przeczytałam,
„Ariel znaczy lew” Andrzeja Selerowicza to książka, po której wiele sobie obiecywałam: zakazana miłość, przełamywanie tabu, Kraków pod okupacją, getto. Oczekiwałam na coś odkrywczego, na nowe spojrzenie na czas wojny – tym bardziej, że – według deklaracji autora – książka została oparta na autentycznych wydarzeniach. Rozczarowałam się.
Temat zapowiadał się intrygująco: Ariel to piętnastoletni żydowski chłopiec, który pięknie gra na skrzypcach. Zakochuje się w nim młody żołnierz Wermachtu – Wolfgang i jego miłość zostaje odwzajemniona. Sądziłam, że będzie tutaj pogłębiony opis psychologiczny postaci, subtelne odkrywanie uczuć, zagubienie w obliczu tej – podwójnie zakazanej – miłości. Nic z tego. Autor nie wysila się na zgłębianie psychiki, na ukazanie problemu z kilku punktów widzenia: ot, po prostu, młodzi ludzie się poznają, zaczynają się spotykać i kochać.
Zawiodłam się też na warstwie opisowej – sądziłam, że autor zgłębił dokładnie historię krakowskiego getta, że dostanę opis życia ludzi w tych trudnych czasach – a dostałam tylko standardowe, ogólnie znane fakty – apteka Pankiewicza, utworzenie getta, ciasnota. Bardziej szkic niż opis. Szkoda, bo autor sięgnął po naprawdę intrygujący temat, a napisał swoją książkę tak, jakby była tylko zapowiedzią artykułu, wprowadzeniem w głębszy temat…
Najmniej podobała mi się akcja dziejąca się współcześnie – czyli wywiad, jaki przeprowadza student Robert ze starszym panem – Arielem Lipmanem, który opowiada mu o swoich przeżyciach. Jest tu trochę rozważań na temat moralności w czasach wojny, trochę filozoficznych debat o życiu, no i spojrzenie na środowisko homoseksualistów, ale prawie wszystko tylko „po wierzchu”, bez uważniejszej analizy, bez wnikliwości. A szkoda, bo kilka opinii i poglądów wyrażanych przez bohaterów zabrzmiało naprawdę ciekawie i warto byłoby je rozwinąć. Podobnie potraktowano koniec wojny, dylemat bohatera, gdzie się osiedlić, jakie miasto i jaki kraj wybrać na swój nowy dom.
W moich oczach najmocniejszą częścią tej książki jest ta opisująca ukrywanie się Ariela w mieszkaniu pani Albiny – kobiety, która prowadzi dom otwarty, przyjmuje u siebie Niemców. Ta postać mnie zaciekawiła – niewiele wiemy o tym, dlaczego – prowadząc taki tryb życia – zgodziła się na ukrywanie żydowskiego chłopca, za co przecież groziła kara śmierci. Nie wiemy, co nią kierowało, dlaczego naraziła swoje życie – autor nie daje nam odpowiedzi. Jednak w tych rozdziałach jest więcej życia, dramatyzmu, przeżyć i rozważań niż w pozostałych.
Podsumowując: świetny, nowy temat, jeszcze niewyeksploatowany, dający inne spojrzenie na czas wojny – niestety, potencjał tej historii nie został w pełni wykorzystany, przez co zamiast pasjonującej lektury dostajemy poprawnie napisaną powieść, która chyba jednak nikogo nie porwie…