Co nowego można powiedzieć o kultowej powieści Leopolda Tyrmanda, której akcja toczy się w początkach Polski Ludowej, a do tego lektura ta jest jednocześnie kryminałem, powieścią sensacyjną, obyczajową, romansem, trochę też powieścią policyjną? Zły odnosi się do najprostszych instynktów masowej publiczności. Szuka sensacji, a zarazem jest znakomitym dokumentem swojej epoki. Dodać można tylko to, że znakomicie się tę powieść czyta. Nawet dziś, po tak wielu dekadach.
W czasach mojego dzieciństwa, w latach osiemdziesiątych, Zły stał na najwyższej półce z książkami. Kusił opasłością i tytułem. Ale nie wolno mi było do niego sięgać. - Jesteś za mała -słyszałam. A tymczasem książka wyglądała na mocno wymęczoną, zaczytaną, wciąż była pożyczana, oddawana, aż wreszcie zaginęła przy kolejnych przeprowadzkach. Dziś wróciła w nowym wydaniu, w twardej oprawie, w większym formacie. Wreszcie nie jestem już na nią za mała. Wreszcie mogę sama po nią sięgnąć, odkryć to, czym fascynowali się rodzice, o czym rozmawiali ze znajomymi. Okazuje się, że świat przedstawiony nadal jest swojski, bliski, dobrze znany.
Zły jest superbohaterem, naszym peerelowskim połączeniem Supermana i Spidermana. Walczy ze złem, a władza walczy z nim. Bo wchodzi w jej kompetencje, a nikt nie lubi konkurencji. Pomysł po wielokroć wykorzystywany w popkulturze, aż do bólu nudny. W tym jednak przypadku ma swój polski koloryt - zupełnie nie do podrobienia. Jest niczym swoista kapsuła czasu, w której Tyrmandowi udało się zamknąć atmosferę stolicy lat pięćdziesiątych i zachować ją na zawsze. To jedna z tych książek, które można uznać za pomniki, świadectwa czasów. Zawdzięczamy to niezwykłemu zmysłowi obserwacyjnemu Tyrmanda, jego słuchowi i spostrzegawczości. Sama kryminalna fabuła schodzi na dalszy plan, choć doskonale ukazuje stałe przecież mechanizmy tworzenia się grup przestępczych. Znacznie ważniejsze okazują się szczegóły – nazwy produktów, wygląd ulic, uwagi dotyczące ubioru bohaterów, zapachy.
Cieszę się, że mogłam powrócić do tej „zakazanej” kiedyś lektury. Teraz też stanie na honorowym miejscu, czekając, aż kolejne pokolenie będzie gotowe na przeczytanie tej powieści.
To był czwartek, 28 września 1967 roku. Dwa lata po wyjeździe Leopolda Tyrmanda z Polski, kilka miesięcy po opublikowaniu przez niego na łamach paryskiej...
Nie przypadkiem w tytule tej książki znalazła się data jej powstania. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że „Dziennik 1954” jest kroniką...