Jodi Picoult to autorka, która fascynowała mnie właściwie od momentu, gdy pierwszy raz o niej usłyszałam. Było to przy okazji ukazania się pierwszego wydania książki „Bez mojej zgody”. Od tego czasu minęło kilka lat, co rusz ukazuje się jej nowa książka, a ja pozostawałam wciąż tylko przy czytaniu recenzji kolejnych powieści - nabyłam trzy z nich, nadal nie mogąc się zdecydować, od czego właściwie zacząć. Los zdecydował za mnie, gdy do kolejki jedna z koleżanek dodała najnowszą, „Przemianę”. Postanowiłam więc, że tak rozpocznie się moje spotkanie z pisarstwem Jodi. I z pewnością na tym się nie skończy.
Gdy Elizabeth Nealon miała dwa latka, straciła ojca w wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę. Jej matka, June, związała się wkrótce po tym z policjantem, który wyciągnął je obie z rowu. Pięć lat później, gdy June zaszła ponownie w ciążę, potrzebny był remont mieszkania, ale, niestety, nie miał kto go dokończyć, gdyż majster zatrudniony przez Nealonów zmuszony był wyjechać. I wtedy, właściwie znikąd, w życiu June pojawił się cieśla. Już w tym miejscu pojawia się pierwsze pytanie: czy naprawdę powinniśmy wpuszczać do swego życia zupełnie obcych ludzi tylko dlatego, że wyglądają na miłych? Gdy po siedmiu miesiącach dochodzi do morderstwa, w którym giną Kurt i Elizabeth, June całkowicie zaczyna wątpić w ludzi. Dochodzi do rozprawy sądowej, w której po raz pierwszy od ponad sześćdziesięciu lat człowiek zostaje skazany na karę śmierci. Mija kolejne jedenaście lat, egzekucja nieubłagalnie się zbliża, a druga córka June na gwałt potrzebuje serca, które może jej dać właśnie Shay, jeśli tylko Maggie, jego adwokatka, zdoła przekonać sędziego, że każdy skazany ma prawo do wyboru rodzaju stracenia. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy w więzeniu dochodzi do serii cudów na miarę Jezusa: woda zamienia się w wino, ożywa zabity ptak, a sąsiadujący z Shayem więzień, Lucius, nagle zostaje cudownie uzdrowiony, po latach życia z AIDS. Przewodnikiem duchowym bohatera na ostatnim odcinku jego drogi zostaje Michael Wright, ksiądz, który jedenaście lat wcześniej, jako ówczesny student matematyki, wraz z jedenastoma innymi przysięgłymi skazał Shaya na śmierć.
Picoult serwuje nam dużą dawkę emocji, zasypuje nas ważnymi pytaniami: ile warte jest życie ludzkie? Kto ma prawo decydowania o życiu i śmierci? Dlaczego niektóre czyny są gorsze od innych, kto może je hierarchizować i - właściwie - czy ktoś może w ogóle to czynić? Pisarka zmusza do chwili refleksji, zastanowienia się nad własnymi poglądami, być może nawet do ich zmiany. Pisze też dobrze, prosto i wciągająco - ciekawy jest zabieg polegający na tym, że narracja prowadzona jest w powieści przez różnych bohaterów, choć szkoda, że pominięto jednego z najważniejszych - Shaya. Czegoś mi jednak u Picoult zabrakło, coś było nie tak. A może winne temu były zbyt wielkie oczekiwania wobec powieści? Może to zmieniana często ( czasem zbyt często, zbyt szybko) narracja nie pochłonęła mnie nieodmiennie? Może zbyt wiele ważnych pytań postawionych naraz, za wiele poruszanych jednocześnie kwestii? Jednakże Jodi Picoult jest autorką, z którą na pewno warto się zapoznać lepiej. I życzę Państwu - oraz sobie - by każde spotkanie z jej twórczością było coraz lepsze.
Mariah przyłapuje męża z inną kobietą i wpada w depresję, a jej córka Faith - świadek zdarzenia - zaczyna zwierzać się wyimaginowanej przyjaciółce...
Ludzie doznają różnych strat, wielkich i małych. Można stracić kolejkę, cnotę, pracę. Głowę, serce albo rozum. Można stracić dom na rzecz banku, patrzeć...