Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że odkąd przeczytałam „Uwolnij mnie”, wprost nie mogłam doczekać się dalszych losów Diany i Alana. Wręcz czułam wyraźne zniecierpliwienie, oczekując premiery „Naszego jutra”. Dlatego też, kiedy wreszcie było mi dane wziąć tę książkę do ręki, starałam się nie obiecywać sobie za wiele, by się później nie sparzyć. Cóż... w tym przypadku nawet grożenie samej sobie nie wyzwoliło mnie od wpływu myślenia o tej kontynuacji jak o czymś, co rozgrzeje moje emocje do czerwoności. I – niestety – ten ogień wrażeń wywołał u mnie poparzenia pierwszego stopnia, ale po kolei.
CZAS NIE LECZY RAN – ON NAS TYLKO PRZYZWYCZAJA DO BÓLU...
Choćbyśmy bardzo pragnęli temu zaprzeczyć, okłamując przy tym nie tylko innych, ale również i siebie – każdy z nas posiada w swoim życiorysie jakąś zadrę. I może ona posiadać drobne, niemal mikroskopijne kształty, jednak liczy się sam fakt, że istnieje i powoduje, że nieraz obawiamy się tego, do czego może się ona przyczynić i jakie będą tego skutki. W przypadku Diany ta zadra przypomina raczej głęboką ranę. Tak głęboką, że ciężko w to uwierzyć, iż kiedykolwiek zdoła się ona zagoić. Drastyczne wspomnienia koszmaru sprzed wielu lat skutecznie to uniemożliwiają. Są niczym cień, który jest wiecznym towarzyszem człowieka. Na szczęście może ona liczyć na wsparcie rodziny, ukochanego Alana oraz córki Mai, gdzie ci są w stanie przywołać uśmiech na jej twarzy i sprawić, że nawet najpaskudniejszy dzień może przynieść ze sobą coś pozytywnego. To właśnie oni sprawili, że kobieta ponownie uwierzyła w siebie i swoją wartość, co mnie – czytelnika – niezmiernie uradowało. Po wydarzeniach, jakie odegrały się na kartach „Uwolnij mnie” to całkowicie dobra wiadomość! Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak bardzo cieszyłam się jej szczęściem, którego życzyłam jej na każdym możliwym kroku. Ale, ale... Przecież Daria Skiba nie byłaby sobą, gdyby pozwoliła na wieczną sielankę w życiu swojej „córki”. Zbyt optymistyczna rzeczywistość mogłaby zostać uznana za przejaskrawioną, przerysowaną do granic możliwości, gdzie wielu – w tym ja – zarzuciłoby autorce brak autentyczności. Dlatego też demony przeszłości ponownie dają o sobie znać, doprowadzając przy tym do wielu przykrych, wywiercających w duszy i sercu dziur zdarzeń. I panoszyły się one do tego stopnia, że w pewnej chwili chciałam zakrzyknąć donośnym tonem STOP!, pokazać im wyjście awaryjne, ponieważ ten nadmiar dramatyzmu także zaczynał przekraczać dozwolone dawki. Rozumiem, pielęgnowana przez wiele lat trauma zrobiła słynne wejście smoka, rozczapierzając swoje obrzydliwe pazury nie tylko nad Dianą, ale nad całą jej rodziną, lecz po prostu poczułam, że to powoli mnie przerasta. Miałam nieodparte wrażenie, że ta ciężka atmosfera wkrada się do mojej rzeczywistości, wywołując nieprzyjemne znużenie...
Moją terapią oraz medykamentem na powoli zbliżającą się czytelniczą depresję okazały się rozdziały poświęcone Mai i Szymonowi, dzięki którym znacznie lepiej mogłam przyglądać się, jak ta pozornie dziwna relacja powoli przeradza się w coś głębszego. Po wielu dramatycznych zawirowaniach w życiu Diany obserwacja ludzi rozkoszujących się wrażeniami oraz emocjami towarzyszącymi pierwszej miłości odciążała stłamszone, prawie wykończone nerwy. Co więcej, nawet nie przeszkadzała mi ta słodycz, która rozwijała skrzydła i szybowała w ich słowach oraz czynach. Wiadomo jednak, że wszystko, co dobre, szybko zbiera swoje manatki i wyprowadza się cichaczem, dlatego też nie byłam ani odrobinę zdziwiona, kiedy ta idylla została stłamszona. Daria Skiba z impetem wcisnęła się między tę dwójkę zakochanych, racząc ich niespodzianką, której nawet ja sama się nie spodziewałam! Autorka zastosowała sprytny chwyt, co sprawiło, że ponownie zagrała czytelnikom na nosach, ale również w pewnym stopniu wyjaśniła sprawę, którą poruszyła w poprzednim tomie. Niestety nie mogę powiedzieć, o co dokładnie chodzi, bo gdybym to zrobiła, spotkałaby mnie sroga kara!
JAKA MATKA, TAKA CÓRKA?
Nie da się ukryć, że pomimo dopuszczenia do głosu AŻ czterech bohaterów, to jednak Diana i jej demony przeszłości grają tutaj pierwsze skrzypce, napędzając to literackie przedstawienie. Przenikają one przez każdego, kto jest spokrewniony lub ma styczność z rodziną kobiety, naznaczając piętnem wiele istnień. I choć Maja zdawała się mieć własny rozum, wielokrotnie dając to do zrozumienia, to jednak wieloletnie pouczenia ze strony matki sprawiły, że nastolatka nie była w stanie dość szybko dopuścić do siebie myśli, że może kogoś darzyć głębszym uczuciem. Diana zasiała strach w jej sercu, co owocowało wieloma nieprzemyślanymi, niemal dziecinnymi poczynaniami młodej dorosłej. Na szczęście to nie zniechęciło Szymona, który udowodnił, że jest wart tego, by Majka poświęciła mu swoją uwagę. Dla doświadczonego przez los, naznaczonego bolesnym brzemieniem znajomość z nią również stanowiła w jakimś stopniu terapię, która pozwalała mu przestać odczuwać ciężar kajdan na nadgarstkach. Natomiast co się tyczy samej Diany i jej ukochanego Alana...
Matka Mai dawała popalić swoimi wahaniami nastrojów nie tylko mi, bo również jej najbliżsi mocno to odczuwali. Diana starała się zwalczać negatywne uczucia oraz deptać wszystko to, co było powiązane z Patrykiem, swoim oprawcą, lecz wyraźnie było widać, iż nie daje sobie z nimi rady. Ukrywała prawdę przed córką, karmiąc ją nie tyle dobrymi radami na temat związków, jak i strachem. Rozumiem, że obawiała się o Maję i o to, że historia mogłaby się powtórzyć, ale wszelkie jej pogadanki przypominały raczej napastliwą prośbę o to, by nigdy się z nikim nie związała. Co więcej, kiedy przychodziła fala wspomnień, to nawet odtrącała pomocną dłoń człowieka, który wierne przy niej stał i był w stanie zrobić wszystko, by ulżyć jej cierpieniom. Przez to nieco rozśmieszył mnie jej zawód, kiedy Alan, tracący grunt pod nogami, również zastosował tę samą sztuczkę, co ona – odtrącenie. Jakby nie patrzeć, posiadała tę samą reakcję obronną i tym bardziej powinna zaakceptować jego wybór. Ale żeby nie było, że tylko psioczę na Dianę i ubolewam nad nieszczęściem Alana, kiedy kobieta nie popadała w paranoję, była całkiem znośna. Nie, to złe określenie. Sprawiała raczej wrażenie, jakby to ona, a nie Majka była nastolatką, żyjącą zgodnie z zasadą Carpe Diem! W ten sposób przypominała dawną siebie, właśnie tym podzieliła się ze swoją córką, przez co wielu mogłoby je uznać za siostry!
NIE POWTARZAJ, BO PAPUGA POWTARZAŁA I...
Panowie, jeżeli marzy wam się posiadanie potomstwa lub pragniecie ponownie powiększyć rodzinę, radziłabym nie prowokować Darii Skiby, gdyż po lekturze „Naszego jutra” śmiem przypuszczać, iż jej skromnym fetyszem jest pozbawianie mężczyzn pewnego atrybutu. Co rusz któraś z postaci groziła, że jeżeli komuś coś się stanie, to mu wyrwie... Emm... No, sami wiecie co!
A tak całkiem poważnie, autorka ponownie udowodniła, że polskie wcale nie oznacza gorsze! Raz jeszcze zaserwowała sporą dawkę wrażeń, po których strasznie ciężko jest odzyskać normalny oddech, a w połączeniu z lekkim piórem tworzą doskonały duet. Niemniej uważam, iż powtarzanie niektórych kwestii stało się tutaj sporym mankamentem. Wielokrotnie wypowiedziane „kocham cię” przestaje tracić na wartości, przeistaczając się w monotonną paplaninę. Również wieczne podkreślanie tego, że jedna z dziewczyn z otoczenia Mai jest lesbijką... Kochana, załapałam za pierwszym razem (zapewne nasza bohaterka również), także nie trzeba było mi o tym ponownie przypominać! Również kwestia „Naszego jutra” pojawiała się nad wyraz często, jakby stanowiła przypomnienie o tytule książki. Także, droga Dario – bez problemu możesz robić za ludzki substytut syropu na wzmocnienie pamięci!
Zapomniałabym jednak wspomnieć o wielkiej pasji autorki, która ponownie objawiła się na kartach książki, a mianowicie taniec z ogniem. Wyraźnie wyczuwało się, że zna się ona na rzeczy, tym samym jego opis sprawiał, że z miejsca miałam go przed oczami. Moim zdaniem jest to strzał w dziesiątkę, gdyż – moim zdaniem – wielu dostrzeże to zjawisko i zrozumie, iż płomienie nie muszą jedynie nas spalać, ale również rozpalać nasze zmysły...
Podsumowując, „Nasze jutro”, niczym „Uwolnij mnie” to książka przesiąknięta ludzkim dramatem przeplatanym z nastoletnią mgiełką pierwszej, silnej miłości, gdzie naprzemiennie dostarczały wielu czytelniczych bodźców. I choć można ją uznać za dobrą, chwytającą za serce, jednakże pierwszy tom zrobił na mnie większe wrażenie. Tym samym nie mogę doczekać się kolejnych powieści spod pióra Darii, by móc ocenić kolejne postępy w jej pisarskiej karierze.
Wydawnictwo: Vectra
Data wydania: 2018-10-01
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 360
Język oryginału: polski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Chestnut Hill. Nie daj mi odejść to druga część opowieści o grupie Polaków, których losy splotły się w malowniczym irlandzkim miasteczku. Monika i...
Jak bardzo miłość może zaślepić? Diana przekona się o tym, gdy wpadnie w sidła bezwzględnego Patryka. Jak wiele będzie musiała przejść dziewczyna, by w...