Żyjemy w czasach, gdy sklepy uginają się od produktów, gdy zepsuty sprzęt elektroniczny taniej wyrzucić niż naprawić, a na śmietniku lądują tony jedzenia. Wydaje nam się oczywiste to, że w każdej chwili w dowolnym miejscu możemy zakupić praktycznie wszystko. Nie musimy nawet wychodzić z domu, by zarezerwować wycieczkę na Majorce lub nowy samochód. Uwielbiamy galerie handlowe, gdzie nabywając kolejną parę butów, mijamy aptekę, drogerię, kwiaciarnię. Żyjemy coraz szybciej, dlatego nie mamy czasu stać w kolejkach i jeździć po całym mieście w poszukiwaniu odpowiedniej pralki.
Niektórzy PRL wspominają z sentymentem, inni z nienawiścią. Dla młodszego pokolenia jest to niewątpliwie ciekawy okres naszej historii. Trudno wytłumaczyć dzisiejszej młodzieży, że kiedyś nie było komputerów, pomarańcze jadło się raz w roku, a dzieci nie chodziły w "pampersach", tylko w pieluchach tetrowych. Możemy porozmawiać o tamtych czasach, powspominać, ponarzekać, westchnąć z żalem, ale nie ma chyba nikogo, kto chciałby wrócić do tamtych lat. Okazuje się jednak, że dwójka młodych, ambitnych, odnoszących sukcesy zawodowe ludzi postanawia "przenieść" się do 1981 roku. Izabela i jej mąż Witold oraz ich dwuletnia córka postanawiają przez 6 miesięcy żyć tak, jak ich rodzice w tamtym okresie.
Wyzwanie to wydaje się karkołomne - jak w czasach kapitalizmu można próbować udawać życie w komunie? Jednak dla chcącego nic trudnego. Autorzy bardzo poważnie podeszli do swojego zadania - wynajęli mieszkanie, które nie było remontowane od 20 lat, pozbyli się całego sprzętu, który nie był produkowany do 1981... czyli naprawdę wielu przedmiotów. Samochód zamienili na komunikację miejską (o metrze proszę zapomnieć!), komputer zastąpiła maszyna do pisania, komórki zamknięte w szafie zastąpił telefon stacjonarny. Ku przerażeniu autorki kosmetyki do pielęgnacji musiała ograniczyć do minimum, przez pół roku nie goliła też nóg. Szabłowski natomiast przerzucił się na wodę toaletową "Brutal", która, niestety, nie maskowała - jak sam przyznawał - jego intensywnej woni. Zmiany, oczywiście, nie ominęły również ich córki, która musiała pożegnać się z kolorowymi, świecącymi zabawkami, na rzecz tych wywodzących się z PRL-u.
Wielki szacunek należy się autorom za to, że pomyśleli o każdym aspekcie życia w tamtych czasach. Choć żyli w tamtym okresie, byli jednak dziećmi i inaczej odbierali otaczający ich świat. Teraz, jako dorośli ludzie, mogli zmierzyć się z tym, z czym ich rodzice musieli stykać się na co dzień. Widać, że sięgnęli po wiele źródeł - wspomnień najbliższych, jak i obcych sobie ludzi. W książce poza ich odczuciami przytoczone są również fragmenty reportaży, artykułów, wspomnień, jakie ukazywały się w tamtym okresie. Dzięki temu możemy dowiedzieć się, jak ludzie reagowali na niekończące się kolejki, pustki w sklepach, edukację seksualną. Swoją drogą - niezwykle uroczy niech będzie fakt, że chcąc jak najdokładniej wczuć się w realia PRL-u, bohaterowie zdecydowali się nawet na wydzielenie sobie miesięcznej długości... papieru toaletowego.
Relację czyta się z przyjemnością, możemy natknąć się na kilka zabawnych sytuacji. Autorzy opisują swoje odczucia - chwile uniesień i zwątpienia w sens całego eksperymentu. Jedyne, co może podobać się mniej, to notatki po zakończeniu całego projektu. Można odnieść wrażenie, że mimo deklarowanych zmian w sposobie życia, autorzy tak naprawdę niewiele się nauczyli. Meyza chociażby pochlebnie opisuje swojego ginekologa, ciesząc się, że poświęca jej sporo czasu, ale po powrocie do "normalnego" życia biegnie do przyjmującego poza kontraktem z NFZ specjalisty. Po co więc był cały ten eksperyment? Chyba tylko po to, by powstała książka, którą czyta się z zainteresowaniem i - miejscami - uśmiechem na twarzy.