Na okładce książki „Tracę ciepło” Łukasza Orbitowskiego widnieje informacja, że jest to „powieść totalna”. Zanim przystąpiłem do lektury, bardzo zafrapowało mnie to określenie i przez długi czas zastanawiałem się cóż takiego się za nim kryje. Niestety, zagłębienie się w treść nie przyniosło odpowiedzi. Niewiedza pozostała i dręczyła mnie niemal przez rok – do czasu sięgnięcia po monumentalny „Lód” Jacka Dukaja. Już od pierwszych stron czułem, że to jest właśnie „powieść totalna” lub też „książka spalonych ziem”, bowiem autor rozprawia się w niej z takim ogromem tematyki, konstruuje całość tak misterną i wizjonerską, że żaden pisarz w ciągu najbliższych lat nie powtórzy tego wyczynu. Mało tego, żaden wymagający czytelnik nie będzie w stanie otrząsnąć się z tej wizji, ponieważ będzie go ona prześladowała, powracała w myślach, a wszelkie kolejne opowieści po niej wydadzą się wtórne i banalne.
„Lód” to opowieść o tym, jak pewnego dnia do mieszkania zdolnego matematyka-hazardzisty, Benedykta Gierosławskiego, przybywają czynownicy Ministerjum Zimy, aby zabrać go do warszawskiej filii tejże instytucji. Tam okazuje się, że Filip (jego ojciec, dawno temu zesłany na Syberię za knowania z Piłsudskim) ponoć zstąpił między lute – tajemnicze istoty mrozu – i rozmawia z nimi. Gierosławski dostaje za zadanie odnaleźć ojca. Wyrusza więc w podróż ekspresem transsyberyjskim prosto w serce zimy, gdzie czekają na niego liczne intrygi, knowania, niebezpieczeństwa, a przede wszystkim prawda o nim samym – o człowieku, który nie istnieje… Dosyć oględny opis, jednak nieźle oddaje zaczątek fabuły tej książki. Jej niesamowitość widoczna jest już od pierwszego zdania, pierwszych akapitów. Okazuje się bowiem, że znaleźliśmy się w roku 1924, pierwszej wojny światowej nigdy nie było, a miasta Europy wschodniej skrywa mróz, „przenoszony” przez wspomniane lute. Lodowe centrum kontynentu stanowi syberyjska część Rosji – tam zmarzlina pokrywa wszystkie tereny, lute masowo wędrują ulicami, a im bliżej miejsca impaktu meteorytu tunguskiego, tym niższa temperatura, bliska zera bezwzględnego, gdzie zamarza wszystko – nie tylko ciało, ale i myśli, idee.
Mimo wielu zawiłości fabularnych, „Lód” nie jest pod tym względem książką wybitną. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że osoby nastawiające się na wartką akcję, liczne „twisty” nie mają w niej czego szukać. Owszem, intryg pojawia się sporo, ale nie w nich tkwi potęga tej powieści, bowiem fabuła tutaj to sprawa drugorzędna, a może i nawet dalsza. Pełni wyłącznie funkcję zachęcającą. Dzięki niej przewraca się kolejne kartki, przez co nie tylko poznaje się rozwiązania wątków, ale głównie monumentalną wizję świata pod lodem, gdzie dzięki minerałom powstałym z jego udziałem, funkcjonuje odrębna gałąź przemysłu, napędzająca gospodarkę Cesarstwa Rosyjskiego. Dukaj genialnie wplata w to odpowiednio zmodyfikowaną historię, świetnie tworzy podstawy ekonomii, opisuje relacje społeczne etc. Ale, co ciekawe, i to nie jest trzonem „Lodu”. Tutaj bowiem najistotniejszą rolę pełnią rozważania metafizyczne, filozoficzne, socjologiczne, ekonomiczne, matematyczne, fizyczne, chemiczne, biologiczne, historiozoficzne, medyczne itd. Można powiedzieć, że powieść ta, to jedna wielka rozprawa naukowa, oprawiona w fabułę i ciekawą kreację świata. Oprócz tego okrasza ją genialny styl i zabiegi stylistyczno-narracyjne, przez co mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że „Lód” to arcydzieło – „powieść totalna”.
Oczywiście nie można mówić o tej książce bez odnoszenia się do poprzednich utworów Jacka Dukaja. Bez wątpienia „Lód” spaja ideowo poprzednie dokonania autora (choćby „Inne pieśni”, „Extense”, „Córkę łupieżcy”, „Perfekcyjną niedoskonałość” czy kilka starszych opowiadań). Dodaje także wiele nowych rozmyślań – głównie o tym, czym faktycznie jest historia, czy można mieć władzę nad nią, czy można dowolnie ją kształtować, czy człowiek naprawdę istnieje oraz jak wygląda istota prawdy i fałszu.
Dukaj rozprawia się w swojej powieści z polskimi logikami (głównie z prof. Kotarbińskim) i z Platonem, a także czerpie garściami z teorii libertarianizmu. Wszystko to genialnie łączy się w całość, nie wpadając w bełkot, cały czas mając bezsprzeczną rację logiczną – choć nie można odmówić bohaterowi pewnych pułapek oddalenia się od logiki Kotarbińskiego, ale to już jest chyba kwestia własnych przekonań. Oprócz tych wszystkich filozoficznych rozważań „Lód” to również epicka opowieść o szukaniu siebie. To tysiącstronicowa elegia o tym, jak z człowieka nieistniejącego zrobić człowieka istniejącego, odcinając go jednocześnie od pułapek przeszłości, skupiając go na teraźniejszości, gdyż ona stanowi matkę przyszłości. Kluczem więc do odnalezienia siebie jest panowanie człowieka nad historią – bez tego nie możemy istnieć my, ani żadne państwo. Jeśli chcecie przekonać się jak to wygląda w praktyce, zachęcam do sięgnięcia po tę monumentalną w każdym wymiarze powieść, jaką jest „Lód” Jacka Dukaja.
WSZYSTKO JUŻ BYŁO - TERAZ KRÓLOWĄ NAUK JEST ARCHEOLOGIA. Zuzanna Klajn w swe osiemnaste urodziny otrzymuje klucz do tajemnic zmarłego ojca-archeologa...
Kalejdoskop fantastycznych wizji Jacka Dukaja W tym obszernym tomie opowiadań, sygnalizującym już przyszły kunszt autora, znalazła się m.in. Katedra –...