Życie w retrospekcji wygląda przedziwnie – zniekształcone przez pryzmat wspomnień i przeinaczeń, z fragmentami, które pamiętamy jak przez mgłę, gdyż nie chcemy ich zobaczyć z pełną mocą. Dziecięce pragnienia wydają się śmiesznostkami, a o problemach z tamtych lat często myślimy z lekkim duchem. Jednak nie zawsze. Bo to, co w dzieciństwie zadawało nam największy ból, potrafi wrócić także w dorosłym życiu, strasząc niczym widmo niemal zapomnianej przeszłości.
Elaine wraca do Toronto, choć nie cierpi tego miasta. Nie jest jednak w stanie odmówić sobie obecności na własnej wystawie, wieńczącej lata ciężkiej pracy. Czuje się stara, nieatrakcyjna, a świadomość minionego czasu i znajome miejsca same prowadzą ją przez gąszcz wspomnień.
Atwood buduje powieść na retrospekcjach, szukając pretekstu w teraźniejszości do snucia opowieści o czasach dzieciństwa swojej bohaterki. Konfrontuje Elaine nie tylko z dobrze znaną przestrzenią, ale także z jej własnymi dziełami, stworzonymi w oparciu o wydarzenia z przeszłości, obrazami, które wyryły się w pamięci dziecka, nastolatki, młodej kobiety. To właśnie droga, jaką kobieta musi przejść raz jeszcze – zgodnie z chronologicznym ustawieniem płócien.
Autorka najwięcej miejsca poświęca wydarzeniom z dzieciństwa, najistotniejszym chwilom, mającym wpływ na późniejsze decyzje Elaine. Pierwsze lata życia, spędzone na tułaczce z rodzicami i bratem, są jedynie wstępem do zamieszkania w Toronto, poznania smaku normalności. Początkowo Atwood buduje rys psychologiczny swojej bohaterki głównie poprzez skonfrontowanie jej marzeń z rzeczywistością. Pragnienia skupiające się na poznaniu prawdziwych dziewczynek i posiadaniu wielu sukienek w szafie zestawia z sytuacjami, w których sukienki wcale nie są tak piękne jak w kolorowankach, a koleżanki mogą z łatwością i bez żadnego powodu zmienić się z powierniczek w oprawczynie. Do tego dochodzi także motyw inności – Elaine mieszka w dziwnym domu, jest chłopczycą, nie brzydzi się tego, od czego uciekają inne dziewczynki. Jest także niewierząca, a właściwie nawet nie wie, że istnieje coś takiego jak religia. Próba dostosowania się do otaczającej rzeczywistości tak naprawdę najsilniej ukazuje różnice pomiędzy nią a koleżankami. Wizyty w kościele, dobre maniery, dziewczęce zabawy – to wszystko potęgowało fałsz kryjący się w zachowaniu Elaine, ale także jej słabość, brak umiejętności odcięcia się od tego, co stanowiło powierzchowne spełnienie marzeń. Poniżana, lżona i zastraszona dziewczynka nadal pozostawała ustalonym za jej plecami status quo. Przecież jeśli się sprzeciwi, jeśli choćby się skrzywi, zostanie sama.
Atwood skupia się przede wszystkim na motywie oprawcy i ofiary, budując narrację wokół dziecięcego okrucieństwa i niemożności przerwania zaklętego kręgu codziennych upokorzeń. Jednak autorka próbuje złapać za ogon więcej srok, co – niestety – nie do końca jej się udaje. Szkoda przede wszystkim lekko zaznaczonego, choć niesamowicie ciekawego problemu czasu, który doskonale splata się z samą retrospektywą związaną z wystawą prac dorosłej Elaine. Atwood wprowadza ten temat niejako bocznymi drzwiami za sprawą postaci brata bohaterki, Stephena – genialnego naukowca, zajmującego się teorią strun. Tak, skojarzenia ze Stephenem Hawkingiem są jak najbardziej uzasadnione. Zresztą cytat z Krótkiej historii czasu jest jednym z mott Kociego oka. Problematyka czasu, próba zrozumienia jego zawiłości,przewija się przez niektóre wywody Stephena, a także rozmyślania Elaine, jednak brak tu mocniejszego akcentu, swego rodzaju konkretyzacji. Bez tego wydaje się, że sama postać brata wprowadzona została raczej po to, by Elaine nie była jedynaczką, by potrafiła zrozumieć chłopców a później mężczyzn, w przeciwieństwie do jej przyjaciółek. Kolejnym, jedynie lekko zasygnalizowanym, choć początkowo mocno wybijającym się tematem, jest starość, przytłaczające poczucie upływu lat, które zakompleksione młode kobiety zmienia w zdesperowane staruszki na skraju depresji. Ta kwestia, istotna dla teraźniejszej wersji Elaine, jest – niestety – ukazana zbyt powierzchownie, sprowadzona do kilku krytycznych uwag względem swojego wyglądu, jakby skupienie się na dzieciństwie bohaterki zrzucało z autorki obowiązek dalszego pogłębiania jej psychiki. Zresztą dla Atwood wyraźnym problemem jest opowiadanie o dorosłej Elaine. Większa część fabuły oscyluje wokół lat dziecięcych – to opis tego czasu jest najobszerniejszą częścią Kociego oka. W momencie, w którym bohaterka dorasta, autorka zaczyna pędzić ku końcowi, jakby już zdążyła napisać najważniejsze partie swojej powieści. Szkoda. Zabrakło w tym wyważenia, przeniesienia odrobiny ciężaru na drugą część utworu.
Chociaż odrobinę zawodzi forma powieści, stylistycznie jest ona wprost perfekcyjna. Atwood jak zwykle pokazuje, że doskonale radzi sobie zarówno z długimi sekwencjami monologowymi, jak i naturalnymi, bezpretensjonalnymi dialogami. Jest w Kocim oku pewnego rodzaju oschłość, analityczność, która charakteryzuje Elaine, ale także artystyczne piękno narracji, zauważalne zwłaszcza w tych momentach, w których Atwood opowiada o namalowanych przez bohaterkę obrazach. Te sekwencje pozwalają na pojęcie prawdziwej natury Elaine, zobaczenie świata jej oczami za pomocą tworzonej przez nią sztuki. Te obrazy w rzeczywistości nie istnieją, jednak autorce udało się stworzyć je w mojej wyobraźni. Za to, ale nie tylko za to – czapki z głów.
Autorka prowadzi bloga Okiem Wielkiej Siostry
Atwood jest mistrzynia formy i wielowymiarowosci. Dała sie poznac jako autorka poezji, polemik politycznych, scenariuszy filmowych, a nade wszystko zroznicowanej...
Młoda kobieta jedzie z przyjaciółmi do odludnego domu nad jeziorem, zamierzając przeprowadzić dochodzenie w sprawie zniknięcia ojca. Przepełniona wspomnieniami...