Książka realizmu diabolicznego
"Dżozef" to książka przedziwna. Na okładce można znaleźć stwierdzenie, iż stanowi połączenie powieści dresiarskiej z realizmem magicznym. Nie da się ukryć, że jedno do drugiego pasuje jak pięść do nosa, ale jest to książka, której można dać się uwieść.
"Dżozef" ma dwóch, a właściwie czterech głównych bohaterów. Pierwszym z nich jest Grześ, niezbyt rozgarnięty chłopak w dresie, ale z wyraźnymi zadatkami na kogoś lepszego. Grześ z połamaną "kichawą" trafia na oddział laryngologiczny, gdzie spotyka biznesmena Kurza oraz tajemniczego Czwartego, drugiego głównego bohatera powieści. I to właśnie za sprawą Czwartego w szpitalu zaczynają dziać się przedziwne rzeczy, np. znikają sale, czego nie zauważa nikt z personelu, w końcu sami bohaterowie zostają uwięzieni na kilku metrach.
Wszystko to jednak nic, w porównaniu z tym, co Kurzowi i Grzesiowi serwuje Czwarty. Początkowo wycofany, z czasem zaczyna grać pierwsze skrzypce, chociaż zupełnie nieświadomie. Czwarty bez przerwy czyta książki Conrada (trzeci bohater powieści), właściwie nie wypuszcza ich z rąk. Co dziwne: przyznaje, że czyta je od dzieciństwa. Mało tego, przytrafiają mu się ataki, a w czasie ich trwania twierdzi, że jest "Dżozefem" Conradem i dyktuje Grzesiowi swoją ostatnią powieść, która tak naprawdę okazuje się historią życia Czwartego.
I w tym momencie nie należy już streszczać tej "powieści w powieści", żeby nie zepsuć niespodzianki. A ta wiąże się z tym, co widzimy na okładce, czyli z drewnianym kozłem, którego Czwarty wystrugał jako dziecko, a który staje się jego demonem, odwrotnością Anioła Stróża. I właśnie on, Drewniak, jest ostatnim, być może najważniejszym bohaterem "Dżozefa". To za jego sprawą zamiast "magiczny" przy słowie realizm, bardziej pasuje określenie "diaboliczny".
Książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, ale jest to jedna z tych lektur, od których nie sposób się oderwać. Przede wszystkim autor miał rewelacyjny pomysł na powieść. "Dżozef" kojarzy się i z Masłowską, i "Konopielką" Redlińskiego, przy czym wcale nie czuje się tu jakiegoś "zgrzytu". Mało tego: Jakub Małecki ustami Czwartego opowiada niestworzone historie, których chce się słuchać i które bez większego "ale", można uznać jeśli nie za prawdziwe, to przynajmniej za "prawdopodobne". Z drugiej strony autor bada ciemne rejony ludzkiej psychiki (skojarzenie z Conradem nasuwa się samo), by po chwili zderzyć to z jakimś groteskowym elementem. Jednocześnie też ma się wrażenie, że jest to powieść "osobna", interesująca przez to, że chociaż łączy różne style i gatunki, tworzy coś zupełnie nowego, czego jeszcze nie było i co ciężko będzie podrobić.
Jedyne co może się nie podobać, to samo zakończenie, gdy Grześ już wyszedł ze szpitala. Morał, że życie jest piękne i wszystko może się w nim zdarzyć jest jednak nieco banalny i wyeksploatowany do granic możliwości. Ale to nic. To tylko kilka stron, które w żaden sposób nie powinny wpływać na odbiór rewelacyjnej całości.
Narracja oparta na dwóch historiach, które dzieją się równocześnie. Przeskoki z jednej opowieści w drugą następują w momencie, kiedy...
Naznaczona wstrząsającą tajemnicą ballada o pięknie i okrucieństwie polskiej prowincji. Porywające obsesje, niszczące namiętności i groza przemijania...