Życie jest krótkie, sztuka długotrwała
Kryminał. Pozornie bardzo klasyczny, ale to tylko początkowe złudzenie. Naturalistyczny w opisach, dość w sumie drastycznych. Ostatnio można zresztą zauważyć taką szokującą modę, że pisarki (skądinąd wrażliwe kobiety) coraz częściej sięgają po opisy brutalnej przemocy, także seksualnej. Ukazywanie zbrodni z detalami staje się jakby celem samym w sobie, rodzajem magnesu mającego przyciągać czytelnika (raczej nie odstrasza, a pokazuje nowe możliwości). Z drugiej strony wiele rzeczy jest przedstawianych bardzo powierzchownie, tak jak otaczający nas, bardzo w sumie medialny świat. Żaden temat i żaden problem nie są analizowane dogłębnie. Pantha rei, czas ucieka, nie lubimy się męczyć i dręczyć. Wolimy chwilkę niby poważnie pogaworzyć, sprawiać wrażenie zamyślenia, przechodzić sprawnie do kolejnego aktualnego tematu i szybko iść dalej. A problemy, ważne tematy zostają jak osad, zaledwie nadgryzione, nieprzetrawione.
Takie też myśli przyszły mi po lekturze "Czystego cięcia". Z jednej strony powieść naprawdę mnie wciągnęła, chociażby wielością różnorakich wątków, szerszym tłem wydarzeń, obserwacjami socjologicznymi i ciekawymi postaciami. Z drugiej trochę rozczarowała powierzchownością opinii, powtarzaniem banalnych sądów, specyficzną fascynacją złem i brakiem jakiejś pełności zawartej tu wizji. Błędy te, a może tylko niedociągnięcia, są prawdopodobnie częściowo związane z brakiem pisarskiego doświadczenia autorki. Praktyka czyni mistrza i w przypadku większości uzdolnionych debiutantów dopiero kolejne utwory pokazują na co ich stać. Owe niedociągnięcia prowokują jednocześnie do różnorakich przemyśleń, może więc warto na nie spojrzeć mniej krytycznym okiem?
Fabuła zaczyna się od morderstwa, brutalnego zabójstwa młodej prostytutki Finch. Wiemy kto się go dopuścił - dr A.Romann Michaels. Możemy się domyślać dlaczego. Jest psychopatą, człowiekiem jednocześnie chorym i groźnym, inteligentnym i specyficznie zaślepionym. Żyjącym w szokującym świecie dziwacznie rozumianej wiary, na pół rzeczywistych wizji, schizofrenii wyniszczającej go od wewnątrz. Nie panuje nad sobą, nad głosami, które go dręczą, nad impulsami, które władają nim jak jakieś demony. Nie jest zresztą ważne jak nazwiemy to, co przeżywa Michaels, ważne jest, że go to niszczy. Autorka stara się nam szybko przybliżyć te postaci. Zarówno Finch, jak i Michaels nie mieli łatwego życia. Ona uciekła z rodzinnego domu zgwałcona przez własnego ojca. On wyrastał w toksycznej, pseudoreligijnej rodzinie. Rodzice, religijni tylko na pokaz, nałogowo pili, bili się i nienawidzili wzajemnie. Byli bogaci, nieszczęśliwi i puści w środku. Taka przynajmniej jest ich szybka, krótka ocena. Autorka sięga tu po krzywdzący - jak każdy stereotyp - obraz przeciętnych Irlandczyków w Stanach. Ludzi niby to bogobojnych, a w gruncie rzeczy po prostu złych. Z problemami alkoholowymi, z instrumentalnym traktowaniem religijności. Wydaje się, że te problemy dotykają znacznych warstw, i to szczególnie tych zamożnych, każdego nowoczesnego społeczeństwa. Blichtr, życie pod publiczkę, uzależnienia, skrzętnie skrywana przemoc. Obserwujemy to czasem i w przypadku ludzi znanych, wpływowych, majętnych. Zachowania Finch i Michaelsa próbuje Monsour tłumaczyć atmosferą domu rodzinnego, traumatycznymi przeżyciami z dzieciństwa, uwarunkowaniami zewnętrznymi, religijnością. Proste wyjaśnienia jednak nigdy do końca nie są prawdziwe. Wszystko się ze sobą wiąże, ale tylko w niektórych, skrajnych teoriach człowiek jest niewolnikiem przeszłości, bezwolną kukiełką miotaną żądzami, ukształtowaną przez otoczenie. Różne twarze paranoicznego pana doktora są zresztą nie w pełni wiarygodne. Z jednej strony podobno kochający mąż i ojciec rodziny, wybitny chirurg, z drugiej psychopata trawiony nienawiścią i gniewem, żyjący w nierealnym świecie własnym niszczycielskich namiętności. Dokładny, ułożony, gwałtowny, ulegający impulsom i nastrojom, pełen pogardy dla najbliższych. Jak dla mnie zbyt pełen sprzeczności.
Sprawę zabójstwa dziewczyny prowadzi Paris Murphy, o której też szybko dowiadujemy się bardzo wielu rzeczy. Jest sierżantem w wydziale zabójstw w St.Paul, mieście położonym nad piękną rzeką Missisipi. Trwa w niezbyt udanym związku z Jackiem Ramierem, jedynakiem, synem uniwersyteckich wykładowców, z którym przechodzi właśnie fazę separacji. Paris czasami sypia ze swoim mężem, niby go kocha, niby chce do niego wrócić, ale nie może się na nic konkretnego zdecydować. Interesuje się innymi mężczyznami, ale wydaje się, że ma to raczej podtekst seksualny niż jest próbą głębszego zaangażowania się. Jej wyobrażenia małżeństwa, rodziny nie poznajemy zbyt głęboko. Paris pochodząca z wielodzietnej rodziny jest na pół Irlandką, na pół Libanką. Nietypowo dla większości z nas, mieszka w łodzi, domu na wodzie. Wychowana niby to w rodzinie katolickiej wiarę traktuje bardzo powierzchownie, z jednej strony jako balast, z drugiej jako chwile emocjonalnego odprężenia od trudności życia. Religia nie ma większego wpływu na jej codzienność. Współpracownikiem Murphy jest Gabe, doświadczony, zrównoważony partner. O jej względy zabiega usilnie Erik Mason, inspektor z biura koronera, z którym z racji wykonywanej pracy ma nieustanną styczność.
Tematem książki nie jest szukanie zabójcy, a próba przyłapania wyrafinowanego mordercy. Tym bardziej, że mimo pętli zaciskającej się wokół niego nie potrafi przestać on zabijać. Mamy walkę z czasem i grę psychologiczną w której od pewnego momentu wszyscy wiedzą o co chodzi, a starają się głównie unikać pułapek przeciwnika. Końcówka powieści jest dość zaskakująca, choć chwilami wydaje się znacznie przekraczać granice rozsądku i prawdopodobieństwa.
Zaczynając przygodę z jakąś serią książek ważne jest poczuć jej specyficzny klimat. Poznać tło na którym będą rozgrywać się wydarzenia. Tu takim tłem są prywatne problemy Paris. Nie do końca przekonywające, momentami sztucznie spiętrzone. Opisy, rozwiązania fabularne, dialogi nie zawsze są dopracowane. Często razi ich naiwność. To swoiste niedociągnięcia, które można poprawić, o ile tylko Monsour będzie dalej pisać i rozwijać swój warsztat. Widać bowiem, że dysponuje ona sporym talentem pisarskim. Przydałoby się popracować trochę nad logiką wydarzeń, nad dziwnymi błędami w prowadzeniu śledztwa, których dopuszczają się policjanci: brak ochrony ważnego świadka, brak prób wykorzystania zdjęć podejrzanego czy zdobycia do celów porównawczych jego materiału genetycznego. Wydaje mi się, że w tego typu powieściach nie należy przesadzać z komplikowaniem życia tak, jak ma to miejsce w typowym telewizyjnym serialu, gdzie to co złe, nieszczęścia i problemy całkowicie wypierają to, co dobre. O wiele większą siłę oddziaływania mają też opisy pozostawiające pewne niedomówienia, warto przypomnieć sobie chociażby krótki film o zabijaniu Kieślowskiego czy krótki film o miłości. Brak dosłowności daje niesamowite możliwości emocjonalnego oddziaływania na odbiorcę, narzucanie swojej wizji jest może i kuszące, ale dla doświadczonego czytelnika zupełnie niepotrzebne.
Ciekawe w tej powieści są niektóre wątki poboczne takie jak odkrywanie przez postaci w sobie pewnych niepokojących ich rzeczy. Psychologicznie bardzo prawdziwe. Kwestią nie jest to, że coś nas pociąga czy fascynuje tylko to, co z tym robimy. Wypieranie myśli może rodzić głębokie, trudne do rozładowania napięcia i frustracje, podobnie jak bezwolne im uleganie. Ciekawe jest jakie są źródła pewnych pragnień, myśli, obsesji. Odpowiedzi na te pytania w powieści pozostają jakby w zawieszeniu.
Dziwnie została w książce przedstawiona sprawa, akurat tu związanego z wiarą religijną, problemu poczucia winy. Pokazywana jest przeważnie jako niepotrzebny balast, obciążenie i coś niedobrego. Inną nazwą dla poczucia winy, dla wielu równie zrozumiałą, są wyrzuty sumienia. Bohaterka cierpi wtedy, kiedy robi coś w swym mniemaniu złego. Czyż jednak zdrada, oszukiwanie drugiej osoby, kłamstwo w żywe oczy, uleganie chwili i namiętnościom są rzeczywiście dla niej dobre? Wszystko w życiu, a szczególnie to, co dotyczy jego delikatnych sfer ma dla nas znaczenie i nie pozostaje obojętne dla przyszłości. Mechanizm poczucia winy ma nas chronić przed impulsami, które szkodzą nam w dłuższej perspektywie. U Michaelsa ten sam mechanizm jest zupełnie rozregulowany. On nie ma oporów przed czynieniem zła, chce tylko by mu to przebaczono mimo, że niczego nie żałuje. Myśli, że formułki czy gesty mają jakąś magiczną moc wymazywania zła mimo braku głębokiego przeżycia własnej winy. Gdyby poczucie winy Michaelsa było odpowiednie nie dokonywałby zbrodniczych czynów. Jego paranoiczny umysł i powierzchowna religijność nie chronią go przed złem, nie są dla niego żadną barierą. To bowiem w co wierzy, to on sam i jego chore wyobrażenia.
Cóż, patrzę na powieść krytycznym okiem, ale nie staram się przez to do niej zniechęcić. Dostrzeganie słabości, albo tego co za słabość uważamy, nie oznacza od razu powątpiewania w wartość czy drzemiące w czymś możliwości.
Bunny Pederson nie podobał się brzoskwiniowy kolor, który jej najlepsza przyjaciółka wybrała dla swoich druhen. Po zbyt wielu kieliszkach...
Profesor Serena Ransom i barman Enda „Catch” Clancy są świadkami napadu na bar w Iron Range, w Północnej Minnesocie. Udaje im się zastrzelić...