Fin McLeod, policjant z Edynburga, otrzymuje od swojego szefa propozycję nie do odrzucenia. Albo przerwie urlop i uda się na wyspę Lewis, by pomóc tamtejszej policji w prowadzeniu śledztwa, albo zostanie z pracy zwolniony. Problem McLeoda jest jednak o wiele bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać. Jego urlop ma związek z niedawną śmiercią syna, po której wciąż nie zdążył się otrząsnąć, zaś wyjazd na wyspę Lewis to powrót w rodzinne strony, które opuścił przed laty w związku z tragicznymi wydarzeniami, w jakich brał udział. Policjant ostatecznie decyduje się, by wyjechać i wspomóc tamtejszą policję w poszukiwaniu sprawcy brutalnego morderstwa miejscowego zabijaki, Angela (Angusa) Macritchie. Wiele wskazuje na to, że morderstwo Macritchiego może mieć związek z morderstwem dokonanym w Edynburgu, gdzie śledztwo prowadził McLeod.
Policjant rozpoczyna dochodzenie, w którym ma być tylko konsultantem, nie jest jednak mile widziany przez miejscowe dowództwo policji. Musi zmierzyć się nie tylko z nieprzychylnymi kolegami po fachu, ale i nie do końca sprzyjającymi mu mieszkańcami wyspy. Rozpoczyna śledztwo trochę na własną rękę, trochę z pomocą szeregowych policjantów, które przyniesie mu rozrachunek z przeszłością i przywoła wiele traumatycznych wspomnień. Tak pokrótce opisać można początek wydarzeń, które rozegrają się w Czarnym domu - pierwszej części trylogii o Wyspie Lewis Petera Maya, kryminale z mocnym dramatycznym tłem.
Pokuszę się o stwierdzenie, że Czarny dom to jednak raczej dramat niż kryminał. Autor większy nacisk położył na postać Fina McLeoda, jego przeszłość i doświadczenia, niż na same śledztwio, które w zasadzie jest tylko konsultowane przez policjanta z Edynburga. Najważniejsza w Czarnym domu jest przeszłość i piętno, jakie wywarła na mieszkańcach wyspy Lewis, szkolnych przyjaciołach i wrogach sprzed lat. To wokół nich, ich wzajemnych relacji, sekretów, zbudowana została powieść, to na ich przeżyciach autor doskonale zbudował napięcie. I - w końcu - to właśnie w ich historii kryje się prawdziwy dramat, groza przepełniająca każdy skrawek duszy. Nie można się jednak oprzeć wrażeniu, że wiele tu zbieżności i podobieństw z Asą Larsson i jej Burzą słoneczną. Oczywiście podobieństwo to wyraża się przede wszystkim w motywie powrotu w rodzinne strony i do traumy z przeszłości, ale sam wątek kryminalny, jak i przeszłość bohaterów diametralnie się różnią.
Czarny dom to bez dwóch zdań lektura przynosząca niepokój, dojmująca, w której uczucie nieprzeniknionego bólu i traumy dopełniane jest przez mroźny i dziki krajobraz wyspy. Groza sięga zenitu, gdy mowa o wyprawie na An Sgeir, czyli tradycyjnym corocznym polowaniu na głuptaki. To nie przyjemna rozrywka mieszkańców wyspy, ale śmiertelnie niebezpieczna wyprawa, sprawdzian męskości, rozgrywka z naturą i własnymi słabościami. To rozdzierająca, krwawa orka, okupiona licznymi wyrzeczeniami i tragediami, które rozgrywają się wyłącznie na oczach kilkunastu mężczyzn, owładniętych szałem zabijania ptaków. To miejsce, gdzie udowadnia się swoją siłę, uczy się życia w gromadzie i z gromadą albo zostaje się przez grupę odrzuconym. Tu jak nigdzie indziej sprawdza się zasada: kto nie jest z nami, ten przeciwko nam. W takim właśnie środowisku przyjdzie czytelnikowi spędzić kilka mrożących krew w żyłach chwil.
"Druga część, po „Czarnym domu”, trylogii Petera Maya o wyspie Lewis. CZŁOWIEK BEZ IMIENIA Niezidentyfikowane zwłoki zostaną znalezione w...
Kiedy detektyw Sime Mackenzie wsiada do niewielkiego samolotu na lotnisku św. Huberta w Montrealu, nawet nie ogląda się za siebie. Licząca 850 mil podróż...