Zołza - cz. 5
- Nie ukrywam, że pichcenie w kuchni jest moją mocną stroną. Ale wiem na pewno, że nigdy w swoim życiu nie przypaliłam rosołu. Czego nie można powiedzieć o tobie. Widząc ciekawe spojrzenie dziewczyny – dodała: - Obiadem zajmie się moja przyjaciółka.
- Jeśli wolno spytać, która przyjaciółka? Jak mi wiadomo, jest ich półtora tuzina.
- Siostra Luty, u której sypiałaś za zasłonką. Jeszcze chcesz się czegoś dowiedzieć?
- Tak. Gdzie się zatrzymają?
- Przypuszczam, jak zwykle w Mielnie. Coś mi się o uszy odbiło, że zamierzają zwiedzić całe wybrzeże, jednak nic pewnego nie wiem. Spojrzała na dziewczynę, stała na baczność i obracała w palcach kopertę. – Obawiasz się, co może tam być napisane? – spytała.
- Tak ciociu, targają mną obawy. Nie rozstałyśmy się w zgodzie, poza tym nie wiem, co tata nagadał.
- Rozumiem. Ale nie powinnaś się zadręczać, przecież wszystko jest do wyjaśnienia. Choćby nawet nagadał głupstw, twoja siostra na pewno ciebie wysłucha i tobie przyzna rację.
- Mam nadzieję, że tak będzie – przytaknęła. – Jeszcze chciałam powiedzieć: Pan Zenon rozkręca swój coroczny biznes i chciałby mnie widzieć przy kurczakach.
- Nie wnikam, jaką podjęłaś decyzję, ale czy pomyślałaś przez chwilę, że powinnaś się przygotować do egzaminów wstępnych?
- Nie ma rzeczy, o której bym nie pomyślała ciociu. Wszystko mam poukładane, tu w mózgu – postukała się po skroni. Jednak to niczego nie zmienia, po takim długim lenistwie, powinnam się wziąć za pracę.
- Nie było lenistwa, naprawdę to był ciężki dla ciebie rok. Byłaś bardzo dzielna, a ja chwilami miałam wyrzuty sumienia, że tak bardzo daję ci w kość. Ale musisz przyznać, to było konieczne.
Klara pocałowała ciotkę w policzek i pobiegła do swojego pokoju. Nożyczkami odcięła brzeg koperty i wyjęła z niej całą zawartość. Najpierw chwyciła w palce zdjęcie. Zdjęcie małego dzieciątka, ślicznej dziewczyneczki. To jej siostrzenica, taka maleńka kruszynka. Odwróciła zdjęcie, chwilę popatrzyła na równiutkie literki napisane ręką siostry; zawsze podziwiała charakter jej pisma. ’’To ja, Weronika i już mam trzy miesiące’’- odczytała głośno. Jeszcze moment popatrzyła na zdjęcie, postawiła je na półce i zabrała się za czytanie korespondencji. Na wstępie listu odczytała, że Ewelina prosi ją za matkę chrzestną, małej Weroniki. Na tą wiadomość, rozpłakała się jak nigdy przedtem, nawet, kiedy jej było bardzo źle. Płakała coraz głośniej, aż ciocia Luiza weszła do pokoju i zamknęła okno.
- Po co sąsiedzi mają snuć podejrzenia – rzekła do zapłakanej dziewczyny, a potem spytała: - Co się takiego stało, skoro nie potrafisz opanować łez? Nie znam cię z tej strony, żebyś kiedykolwiek tak bardzo płakała.
Stanęła przed ciotką i zamrugała zapłakanymi oczami.
- Moja siostra zaprosiła mnie, jako matkę chrzestną – wyjąkała. – Ty najlepiej wiesz, ciociu. Ja nigdy nie płaczę, jednak dzisiaj nie potrafię zapanować nad wzruszeniem, które mnie spotkało. Ja naprawdę się tego nie spodziewałam.
Ciotka Luiza uśmiechnęła się ciepło.
- To wielki zaszczyt, trzymać dziecko do chrztu. Więc przestań płakać i przeczytaj do końca, o czym pisze twoja siostra – powiedziała bardzo spokojnie i opuściła pokój.
Dziewczyna wytarła palcami zapłakane oczy i znowuż zagłębiła się w czytaniu. Ewelina informowała ją, że przed narodzeniem dziecka wzięli tylko ślub cywilny, natomiast razem ze chrzcinami wezmą ślub kościelny. Z uwagi nagłej śmierci jej teścia, nie będzie to duże wesele, tylko skromne przyjęcie, najwyżej na trzydzieści osób. Ale wraz z mężem, bardzo będą szczęśliwi, jeśli Klara zaszczyci ich swoją obecnością, a przede wszystkim nie odmówi bycia chrzestną ich dziecka. – Jakbym mogła odmówić dziecku. Pewnie, że przyjadę, nadszedł czas, żeby na zawsze zażegnać tą niepotrzebną wojnę – powiedziała półgłosem. Już nie płakała, nawet w swym sercu poczuła pewną ulgę. Rzuciła okiem na małą, białą kopertę, było to oficjalne zaproszenie. Na zaproszeniu figurowało jej imię i nazwisko wraz osobą towarzyszącą. Klara zamyśliła się głęboko. Skąd ma wytrzasnąć, tak od razu osobę towarzyszącą? Mieszka w tym mieście, już od roku, a jeszcze żaden się z nią nie umówił. To znaczy, kogo ona by chciała, on jej nie chce. Natomiast, który chciałby się z nią umówić, ona go nie chce. - By to szlak trafił – zaklęła żeby sobie ulżyć. Jeszcze do tego ten teatr oraz niedzielny obiad, w którym będzie uczestniczył ciotki brat i jakiś jego nadęty wnuk, na którego ma zakaz patrzenia. To jest wszystko ponad jej siły, a w głowie czuję jeden galimatias. Chwyciła się rękoma za głowę i zaczęła spacerować po pokoju.