Zołza - cz. 2
- Przepraszam. Ja od tego pana, co handluje ręcznikami – powiedziała nieśmiało.
Kobieta zerknęła na nią spod okularów.
- Od Kazia? – spytała.
- Tak. Rzekomo dysponuje pani jednym miejscem do spania? Tak mówił pan Kazio. Kobiecina kiwnęła głową, bo co się nie robi dla starego kumpla?
Jeszcze tego samego dnia, w kuchni za zasłonką postawiła turystyczne łóżko, na nim położyła starą pierzynę, a do przykrycia służyły dwa pachnące naftaliną koce. Poza tym, pani Lucia, okazała się przemiłą i wyrozumiałą kobietą. Gdy przyjrzała się piwnym oczom dziewczyny i wyczytała w nich zmęczenie, wydała polecenie, wręcz rozkazała, żeby udała się na spoczynek. Klara chciała coś powiedzieć, ale kobieta zrobiła przeczący gest głową i szybko wyszła z kuchni. Nazajutrz rano, podając jej kubek ciepłego mleka – spytała:
- Jak się spało, kochanie?
- Spało się fajnie. Żeby jeszcze dostać prace, byłoby całkiem fajnie – powiedziała wprost. Ale to było wtedy, kiedy jej życie zaczęło nabierać kolorów, a teraz z dnia na dzień zastępuje je szarość. Jej rozmyślania przerwał dotyk dłoni.
- Znalazłem dla ciebie pracę – odezwał się ciepło pan Kazimierz.
- Co mam robić?
- Będziesz sprzedawać kurczaki z rożna, ale najpierw będziesz musiała je upiec.
- Nie wiem, jak to się robi. Mama zawsze kupowała upieczonego kurczaka - powiedziała z zakłopotaniem.
- Nie martw się na zapas, wszystkiego się nauczysz. A teraz, choć ze mną, zaprowadzę cię do mojej kuzynki, która przedstawi cię swojemu szefowi i załatwi, związane z pracą formalności. Sądzę, że masz jakikolwiek, dokument tożsamości?
- Mam dowód osobisty i legitymację szkolną.
- To dobrze – kiwnął głową.
- Jest pan pewien, że przypadnę im do gustu? – spytała nieśmiało.
- Niedorzeczne pytanie – odburknął, udając oburzenie.
Przez jakiś czas szli w milczeniu. Pan Kazio kuśtykał, ocierając palcami spocone czoło, a Klara była spięta i nie bardzo wiedziała, o czym ma rozmawiać. Prawdę mówiąc, już od paru dni, czuła się nieporadna, jak mała dziewczynka zagubiona pośród obcych i w żaden sposób nie potrafiła się odnaleźć. Gdy mijali wesołe miasteczko, pierwszy odezwał się pan Kazimierz.
- To już tutaj – wskazał dłonią niewielki lokal.
Spojrzała na jego czerwoną od potu twarz, lekko się uśmiechnęła i rozbieganym wzrokiem rozejrzała się dookoła. Lokalik na pierwszy rzut oka wyglądał schludnie. Od ruchliwej ulicy oddzielał go mały z brązowych klepek płotek, a zarazem tworzył ogródek gdzie stało sześć plastikowych stolików i przy każdym z nich były równiutko ustawione cztery krzesła. Uniosła głowę i swój pełen ciekawości wzrok przeniosła na niedawno wybudowany pawilon, który zdobiły duże, pomalowane na brązowo okna i otwarte na oścież drzwi, a tuż nad drzwiami napis ’’Kuchcik zaprasza’’. Całość tworzyła oazę spokoju, a zapachy, które ulatniały się z wewnątrz łechtały podniebienie. Pociągnęła nosem i nagle poczuła się głodna. Jednak głód minął, kiedy ujrzała stojącą w drzwiach nie pierwszej młodości kobietę ze szczerym uśmiechem, od ucha do ucha. Kobieta zrobiła gest dłonią, głowę wsunęła do wewnątrz i zawołała:
- Zenek! Kaziu przyprowadził tą dziewczynę, o której ci wspominałam!
Po małej chwili pojawił się szef tej niedużej gastronomi. Mężczyzna mógł być w wieku jej ojca, może nawet trochę młodszy i nieco wyższy. Na głowie miał dość wyraźne zakola łysiny, chyba tylko, dlatego był ogolony na łyso. Ubrany był w lekkie, przewiewne do kolan spodenki i firmową, białą koszulkę z napisem ’’Nike’’. Jak przystało na szefa, najpierw uważnie przyjrzał się dziewczynie, a potem spytał: