Historia z życia wzięta
Zawsze dopatrywałam się u kogoś wszelkich potknięć, a przede wszystkim wyłapywałam, najmniejsze popełniane gafy. Koleżanka z biura tłumaczyła na wszystkie sposoby, że gafy są po to, żeby je popełniać. Popełniają je wszyscy ludzie: wysoko postawieni politycy, ksiądz, kiedy prawi kazanie, nawet nowożeńcy podczas uroczystej przysięgi. Ja jednak miałam swoje własne zdanie na ten temat i wcale nie myślałam przytakiwać koleżance. Ale tak było do czasu, zmieniłam zdanie, gdy udało mi się popełnić największą gafę, jaka mogła się komukolwiek przytrafić. Chcąc opisać, jak doszło do mojego potknięcia, muszę zacząć od początku. Razu pewnego, zadzwoniła ciotka i poprosiła, żebym jak najprędzej przyjechała. Wprawdzie, ciotka była dziewiątą wodą po kisielu, jednak bardzo ją lubiłam. Więc gdy tylko usłyszałam jej głos, przyrzekłam przyjechać zaraz po pracy. Tym bardziej, że mąż też wyjechał, rzekomo na delegację: tak przynajmniej powiedział. Ja, jako przykładna żona, okazałam współczucie, że będzie zmęczony, poklepałam po policzku. Ale tak naprawdę, byłam w pełni świadoma, że urwał się na brydża. A swoją drogą, gdyby mężczyźni nas nie oszukiwali, życie byłoby cholernie nudne. Jednak nie mam ochoty pisać o mężczyznach, gdyż to jest temat nie do wyczerpania, skupię się raczej na mojej podróży i popełnionej gafie. Prawdę powiedziawszy, mój wyjazd nie był daleką podróżą, która trwa kilka ładnych godzin. Najwyżej było, około stu kilometrów.
Kiedy wbiegłam zadyszana na peron, pociąg stał gotowy do odjazdu. Zbytnio się nie rozglądałam po wagonach, był środek tygodnia, wolnych miejsc było w brud. Zajęłam miejsce w pierwszym przedziale, żeby było bliżej do wysiadania; nawet mi się trafiło siedzieć przy samym oknie. Wyjęłam z torebki książkę, chociaż nie powiem, żebym miała ochotę na czytanie. Więc położyłam ją na kolanach i rozejrzałam się po współpasażerach. W przedziale było dwóch mężczyzn, zakonnica i ja. Zakonnica siedziała z zamkniętymi oczami, odmawiając różaniec. Jeden mężczyzna przeglądał jakieś papierzyska, od czasu do czasu, notował coś na marginesie. Drugi mężczyzna, który zajmował miejsce naprzeciwko mnie, smacznie spał dość głośno pochrapując. Ja natomiast z zamkniętą książką na kolanach siedziałam znudzona jak mops i bezmyślnie gapiłam się w okno. Na stoliczku przy śpiącym mężczyźnie, leżała zwinięta w rulon gazeta, stała też napoczęta butelka z wodą mineralną. Pociąg pospieszny, pędził jak wicher, a butelka kołysała się w prawo i w lewo: to było denerwujące. – Zaraz spadnie – szepnęłam w myślach. Pociąg zatrzymał się na jakieś większej stacji, butelka też stanęła na baczność. Ale kiedy pociąg ponownie ruszył, butelka znowuż ruszyła w tany. To było ponad moje siły, żeby facet spał, a ja pilnowała jego butelki. Chwyciła energicznie butelkę i położyłam ją obok śpiącego mężczyzny. Przełożyłam nogę na nogę i znowuż zaczęłam się gapić w okno. Myślałam o tym i o owym, że nawet się nie obejrzałam, jak dojechałam do celu. Kiedy otworzyłam torebkę, by schować książkę, śpiący mężczyzna się przebudził. Przetarł zaspane oczy, zerknął przez okno, potem chwycił swoją butelkę i odkręcając ją, utkwił we mnie świdrujący wzrok i spytał:
- Pani, to Piła?
- Nie, nie piłam – odparłam z oburzeniem, wzruszając ramionami. Zabrałam swoją torbę i wściekła opuściłam przedział: nawet nie pamiętam czy powiedziałam dowidzenia. Kiedy pociąg wjechał na stację, a moja noga stanęła na peronie – usłyszałam donośny głos konduktora.
- Piła główna!
Stanęłam jak wryta na peronie, jakbym nie wiedziała, po co przyjechałam i dokąd się udać. - By to szlak trafił, zachowałam się jak idiotka – powiedziałam głośno i ruszyłam przed siebie. Po chwili ogarną mnie atak śmiechu, bo dopiero do mnie dotarło, dlaczego ten facet z pociągu, zrobił na mnie taką głupią minę.