Zasłona esej
am tworzą swoje dzieła, czy może jedzą szynkę Marcina albo piją wino rocznik 1809? Juliusz opowiada o wizycie u Niemcewicza. Jest rok 1830, koniec sierpnia. Juliusz jednego poranka, a poranek był śliczny, lecz trochę zimny, pojechał do wioski Niemcewicza położonej „maleńką milę” od Warszawy. Tam przyjęty gościnnie czytał swoje „roboty”. I Niemcewicz wyczuł, że ten oto młody człowiek ma talent. Juliusz opisał to w liście do Matki. A my odchylamy zasłonę coraz bardziej ale mgła jeszcze i niepewny widok. Tyle wydarzeń że pogubić się można. Dlatego pytania zadajemy tym co wiedzą. Tym co zbliżyli się o milimetr, o krok do Prawdy. Uchylili zasłonę już tu i teraz. Teraz nam trochę trudno. Oni tam sobie w ciszy i spokoju siedzą. Marcin poszedł dopilnować młyna. Przywieziono właśnie ziarno. Dziesiątki furmanek ze zbożem. I jeszcze dzisiaj wieczorem upiecze Marcin chleb. A dlaczego nam trudno? Trudno, bo tyle wydarzeń, że pogubić się można. Jest godzina czternasta. Godzina 14 roku 1830 miesiąca sierpnia. Radziwiliszki. Dworek Marcina. Podano obiad. Godzina 14.02 roku 1900 w Krakowie w zimie. Stanisław Wyspiański odespał tę męczącą noc. Obudził się właśnie i zaczął pisać. Całą noc spędził w Bronowicach na weselu kolegi, Lucjana Rydla. Teraz musi tylko te kłębiące się wizje przenieść na papier. Musi zobaczyć to „Wesele” jeszcze raz. Godzina 14.03 roku 2004 miesiąc czerwiec dzień 30. w Będzinie. Darek wkłąda kasetę do magnetofonu. Chce „przeczytać” książkę. Nie widzi, ale to nie przeszkadza. Jest to książka mówiona. Siada wygodnie i słucha i przenosi się w rok 1002 do puszczy na terenie Wielkopolski. „Drwale zbliżyli się, stuknęli… nagle dąb zadrżał… zaszumiał gałęziami, huknął o ziemię. Drwale nieśli wielgi – wielgachny krzyż, by dąb, uginali się pod ciężarem. Ułożyli przed kikutem dębowym, wcisnęli stępkę w szparę pnia, ramionami, drągami dźwignęli go – zachybotał się, nie upadł. Wbili w szczelinę, wytrącali kliny, pień chwycił podstawę krzyża mocno by zębami… Polana była mała krągła, by ok. puszczy. W środku polany stał krzyż wielki by dąb. Szło nowe.” Godzina 14.05 Kraków rok 2004 czerwiec. Adam skończył książkę. Postawił kropkę. Przyjdzie chwila kiedy wyda ją, a wtedy zacznie ona własnym życiem żyć jak każda książka. A teraz idzie w stronę rynku. W kościele Mariackim popatrzy na ołtarz, który mistrz Wit wyrzeźbił z ogromnych kloców. Drzewo do jednej z figur zasiał wiatr w roku tym, w którym piłowano w puszczach święte dęby, a na ich miejsce wbijano znak Mistrza z Nazaretu. Godzina 14.06 Genewa rok 1834 lipiec. Juliusz w Szwajcarii mieszka u pani Pattey. Właśnie pisze list do Matki. „Jedyna myśl mnie pociesza w życiu – oto zdaje mi się, że jestem tym, czym być powinienem – zdaje mi się, żem nie minął mojego powołania – że zapełniam sobą jedną małą kratkę na świecie.” Godzina 14.07 rok 2001 maj. Adam przyjechał do Genewy. Obmyśla kolejny rozdział swojej książki, którą pisze w Krakowie. Pod wieczór wybierze się na spacer i będzie w tym miejscu, gdzie stał pensjonat pani Pattey i gdzie Juliusz pisał listy, patrzał na Mont Blanc, gdzie ujrzał Kordiana. * * * Juliusz widzi jakiś inny świat. Świat piorunów, rajskich kwiatów, świat pełen duchów ognistych. Jest twórcą i zarazem uczestnikiem jakiegoś nieziemskiego widowiska. „Nade mną wielka ćma duchów latała I różne złote, straszne komet miotły Pędzały mego anioła szelestem Skrzydeł… żem wcale nie wiedział gdzie jestem” Będą ci chcieli Juliuszu wykuć grób w Tatrach. Za te twoje strofy, które są z innego wymiaru. W końcu jesteś na Wawelu, tam gdzie Adam, ale taki pomysł mógł dotyczyć tylko ciebie. * * * Godzina 14.15. Ministerstwo Przychodów i Skarbu w Warszawie. Rok 1830, sierpień. Juliusz urzęduje. Siedzi przy stoliku obitym zielonym suknem i nudzi się potwornie. Interesanci nie zwracają na niego uwagi. Do głowy im ni