Zasłona esej
e przyjdzie że to ktoś wielki, ktoś kto trafia się raz na 100, może 200 lat. Ot, siedzi i coś pisze. Wypełnia rubryki. Wypełnia rubryki Król-Duch. * * * Juliusz wyjrzał przez okno. Była godzina 14.30. Ale czas był inny. To był 1944 rok. 1 sierpnia. I ujrzał młodych ludzi w swoim wieku jak gdzieś zmierzali. Wszyscy czymś zaaferowani. Jeszcze 2 i pół godziny i się zacznie. A oni, ci młodzi, to te kamienie o których on napisze. Kamienie przez Boga rzucane na szaniec. Musi. Musi być złożona kolejna danina krwi by ten naród mógł przetrwać. I Juliusz to wiedział. Usiadł przy biurku i nadal wypełniał nudne rubryki. * * * Alicja będąc dzieckiem marzyła o Syberii. Mieszkała blisko Krzemieńca, tam gdzie kiedyś Juliusz, i Syberia wydawała jej się taka romantyczna. Potem widziała jak bolszewicy wywozili Polaków na Syberię, a jej losy potoczyły się inaczej. Po wojnie przyjechała do Będzina i tutaj mogła bez obaw pójść na Syberię. Tylko tutaj Syberia była Syberką, wzgórzem, gdzie kiedyś w XIX wieku rozpoczynał się etap. Etap na Syberię. Tutaj był jakiś barak, gdzie przetrzymywano powstańców czy innych buntowników, a potem gnano ich stąd na koniec świata. Na drugi koniec wielkiego Imperium. Bo tutaj były zachodnie granice Rosji. Z Syberki widać zamek, Dorotkę i fragmenty miasta. I tutaj bo gdzie indziej jest wielki Kościół Golgota Wschodu. I stąd rozpoczynają pielgrzymi wędrówkę do Częstochowy. Co roku, od wielu lat. To jest pierwszy etap. Tamte wędrówki były wędrówkami smutku, te są wędrówkami nadziei. * * * Król Stanisław wszystko popsuł. To co stworzył król Bolesław, potem umocnił Kazimierz, Władysław i Stefan, to Ciołek zepsuł. I naprawy podjął się Juliusz. Też król, tylko że Król-Duch. Ognisty anioł ujawnił mu plan i problem był tylko taki, żeby język giętki wyraził to, co pomyśli głowa. * * * „A ja jestem jak niepotrzebne ziele” Jak on mógł tak o sobie myśleć, a przede wszystkim jak mógł to napisać? Niepotrzebne ziele. Wszystko jest potrzebne, konieczne, nawet ziele. Oj, Juliuszu co ty piszesz, i to do matki. Tak nie można. Przecież masz świadomość swojej wielkości. Przeczuwasz, że na Wawelu cię pochowają. Nawet projekty były, by wykuć w Tatrach grób i tam złożyć twoje doczesne szczątki. Słyszysz, w Tatrach. * * * W dworku Marcina było mnóstwo zwierząt. Krowy i konie, świnie, kury, kaczki, gęsi. Te szynki pyszne, które Marcin przyrządzał, to z własnych świń. Te rosoły zawiesiste z własnych kur, a sery z mleka jego krów. To był jego folwark. I kiedy przybył do dworku Władysław Reymont, wśród zwierząt wyczuć można było lekki niepokój. Reymont napisał bowiem książkę o tym, jak zwierzęta zbuntowały się przeciw swoim panom. A one nie chciały się buntować. Rozumiały odwieczne prawa natury. „Bunt” to książka o tym, że kłamstwo musi przegrać. Że ten raj, który ma być tam, za górami, za lasami, nie istnieje. „Dlaczego narody się buntują czemu ludy knują daremne zamysły?” to mówi Psalm 2. A ta książka Reymonta to metafora. Metafora buntu i wszelkiej rewolucji, która obiecuje ludziom raj na ziemi. Tacy agitatorzy raju przybyli i do Będzina, i zasiali ziarno. I to ziarno wydaje nadal plon. Kiedyś ten dworek Marcina w Radziwiliszkach, taki polski, taki pracowity, zniszczą, spalą, ci spod znaku sierpa i młota. Nawet ten sierp, symbol pracy, który rozpoczynano żniwa, zbezcześcili. * * * Reymont zaczął opowiadać o Lipcach. Tę wieś ukochał i opisał. Opisał genialnie. Każda postać jest żywa, krwista i prawdziwa. Weźmy Kubę. Patrząc na niego czujemy jego ból i jego zachwyt. A Reymont w dworku Marcina mówi, że ta wieś już odchodzi w przeszłość. Teraz ma zamiar jechać do Łodzi, bo tam rodzi się przyszłość. Tam do Łodzi zmierzają teraz chłopi niczym do ziemi obiecanej, by polepszyć swój byt. Tam fabryki ich połkną niczym czarne smoki, a potem wyplują. I ja – powiedział Reymont – to opiszę. * * * To co Pan pisze to jeden bełk